czwartek, 31 marca 2011

Powrót do Gródka ("Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy" - Maciej Grabski)


W zeszłym roku zachwycałam się „Księdzem Rafałem”, debiutancką książką Macieja Grabskiego. Na koniec napisałam tylko, że zakończenie mnie nie satysfakcjonuje, ale mam nadzieję, że to dlatego, że autor planuje kontynuację. I jakże się ucieszyłam, kiedy dowiedziałam się, że miałam rację! Maciejowi Grabskiemu udało się to, co przychodzi chyba autorom najtrudniej - nie tylko napisał bardzo dobrą pierwszą powieść, ale dalej pisze po prostu rewelacyjnie.

„Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy” Macieja Grabskiego to powrót do Gródka - wioski, gdzie proboszcz Rafał prowadzi swoją trzódkę przez pełne niepokoju czasy. Tyle się dzieje w szerokim świecie - Polak zostaje papieżem, powstaje Solidarność, umiera stary biskup, a wraz z jego śmiercią szykują się zmiany. Ksiądz Rafał nie jest zainteresowany ani polityką kraju, ani polityką personalną kurii, ale nawet on nie może przed nimi uciec. Pojawiają się nowe układy i przymierza, nadchodzą nowe czasy. W Gródku życie toczy się właściwie jak zwykle – proboszcz ma pełne ręce roboty godząc ludzi, pomagając, remontując kościół, przywracając wiarę w zwykłą ludzką dobroć i uczciwość. Nie brakuje ślubów i pogrzebów, mijają pory roku, życie toczy się w Gródku według odwiecznych prawideł i reguł.

Jeśli wydaje się wam, że książka Macieja Grabskiego to jakaś męska odmiana książki sławiącej uroki życia na prowincji, lub kolejna ckliwa opowieść o tym, jak wszyscy są dobrzy i piękni i zawsze odsuwają kłody spod nóg głównego bohatera – bardzo się mylicie. Tak jak w życiu, tak i w tej książce nie brak ludzi zawistnych, podłych, są też ludzie pełni wad, ale wciąż jeszcze budzący sympatię czytelnika. „Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy” to bowiem książka o zwykłych ludziach. Ludziach, którzy mają swoje codzienne troski, przeżywają drobne radości, mają wady, jak każdy z nas, a mimo to są przyjaźni, dobrzy, rozsądni, po prostu ludzcy. Podobnie i główny bohater. Ksiądz Rafał sam będąc „zwykłym człowiekiem” jest jednak niezwykłym kapłanem. Kapłaństwo o jakim pisze Grabski to bowiem przede wszystkim służba innym ludziom. A przy okazji nie brak w nim realizmu.

Czytelnicy pierwszego tomu powitają także z radością znanych bohaterów – organistę Antoniego, członków Rady Parafialnej, „kawalerkę” i rodzoną siostrę Rafała – Maję. W książce pojawiają się i nowi bohaterowie, równie plastycznie przedstawieni i pełni indywidualizmu.

Można by pomyśleć, że w takiej książce nic się nie będzie działo – nic bardziej mylnego. Konflikty, zwady i problemy przeplatają się z wesołymi wydarzeniami i scenkami zabarwionymi delikatnym humorem. Nie brakuje zwrotów akcji, które czytelnika trzymają w napięciu, są zdarzenia radosne, dramatyczne i zabawne. Jak w kalejdoskopie zmieniają się co chwilę obrazy, tak i w tej książce wszystko toczy się błyskawicznie, a czytelnik na przemian śmieje się, denerwuje, przeciera ze wzruszenia oczy.

„Ksiądz Rafał”Grabskiego przypomniał mi o serii książek o Mitford i ojcu Timothym autorstwa Jan Karon. Jeśli kochaliście „W moim Mitford” i dalsze tomy tej serii, to powinny się wam spodobać książki polskiego autora, bo są podobnie ciepłe, optymistyczne i pełne humoru. Jeśli nie znacie książek Jan Karon – polecam wam również tę serię.

Jeśli więc szukacie książki, która was wzruszy, rozbawi, zaciekawi, wciągnie i nie pozwoli się od siebie oderwać – „Ksiądz Rafał” to powieść dla was. Dla mnie była to kolejna w tym roku powieść na szóstkę. 

Autorowi gratuluję talentu, zachęcam do pisania części trzeciej przygód przesympatycznego proboszcza, a wszystkich - absolutnie wszystkich - zachęcam do czytania tych niesamowicie urokliwych i pełnych ciepła książek. To się po prostu świetnie czyta.

Ps. Muszę jednak znów wspomnieć, że okładka tej książki nie jest udana, zwłaszcza w porównaniu do części pierwszej. Niech was jednak fatalna okładka nie odstrasza, bo książka w środku koniecznie zasługuje na uwagę.
 
 

wtorek, 29 marca 2011

„The Secret Lives of Baba Segi's Wives” - Lola Shoneyin


The Secret Lives of Baba Segi's Wives”, debiutancka powieść Loli Shoneyin, to pierwsza pozycja z listy zgromadzonych ostatnio nominacji do Orange Prize, którą udało mi się przeczytać. 

To osadzona w Nigerii historia rodziny Isholi Alao – statecznego, korpulentnego i dobrze sytuowanego Nigeryjczyka, dumnego ojca swych czterech żon, ojca siedmiorga dzieci – i jego domostwa. Ishola Alao, czyli Baba Segi, to tradycjonalista, człowiek niewykształcony, ordynarny, wulgarny i po prostu niechlujny. Jego najmłodsza żona,,  Bolanle, nie może zajść w ciążę, więc Baba Segi wysyła ją (w geście poszanowania dla jej wykształcenia) do szpitala, by dojść przyczyn niepłodności. Okazuje się, że rodzina Baba Segi skrywa wiele sekretów, które powoli wychodzą na wierzch... 

The Secret Lives of Baba Segi's Wives” to wciągająca lektura. Czytelnik od początku zadaje sobie pytanie w jaki sposób Bolanle, młoda, piękna, wykształcona kobieta, znalazła się w domostwie Baba Segi. Historię rodziny Alao poznajemy stopniowo, w kolejnych odsłonach, poprzez wielu narratorów zabierających głos, by ukazać wydarzenia ze swojego punktu widzenia. Przyznam się, że zaczęłam się nieco gubić, kto akurat zabierał głos, ale rozumiem, że wielonarracyjna struktura powieści była zabiegiem koniecznym... Przyjemności czytania nie zepsuł mi nawet fakt, że udało mi się odgadnąć niektóre tajemnice zanim przeczytałam pierwszych sześć rozdziałów, sztuka, która bardzo rzadko się mi przytrafia. Ta książka była niezwykle interesującym spojrzeniem na kulturę i społeczne zwyczaje współczesnej Nigerii, która dla mnie jest wciąż nieodkrytą, białą plamą na literackiej mapie świata. 

Ze wszystkich bohaterów „The Secret Lives of Baba Segi's Wives”, postać Bolanle podobała mi się chyba najmniej. Denerwowała mnie czasem jej uległość, dziwna jakaś bezwolność, sposób w jaki przez dwa lata pozwoliła się traktować zupełnie jak jakiś worek do bicia (nie w sensie fizycznym, tylko raczej psychicznym). Co przez to chciała osiągnąć? Dopiero w trakcie czytania powieści odkryłam powody, dla których dziewczyna mogła zachowywać się tak, a nie inaczej, ale moim zdaniem jej postać, w porównaniu z pozostałymi bohaterami książki, wypadła blado. 

Za to pozostałe postacie – cóż to były za charaktery! Żony numer jeden, dwa i trzy były świetnie przedstawione, każda pełnowymiarowa, pełna indywidualnych cech i każda z nich miała do opowiedzenia coś ciekawego. Nie mogę powiedzieć, że były przyjemnymi kobietami, ale na pewno były to niezapomniane kreacje. 

Jednak najciekawsza chyba wydała mi się postać Baba Segi. To prawda, czasem jego zachowanie budziło po prostu obrzydzenie, ale był on zarazem komiczny i tragiczny, naiwny i pełen życiowej mądrości. Fascynujące wydaje się to, jak wielką rolę w utrzymaniu pomyślnego wizerunku mężczyzny odgrywa sprawność seksualna, a liczne potomstwo stanowi dowód męskości. Mimo swych wad Baba Segi jest człowiekiem głęboko rodzinnym – na swój sposób podchodzi poważnie do swoich obowiązków wobec żon i dzieci, starając się by niczego im nie brakowało. W krótkiej odpowiedzi na mojego mejla z podziękowaniem za ciekawą lekturę, Shoneyin przyznała, że „Baba Segi, w głębi duszy jest dobrym człowiekiem. Jest po prostu produktem swojego czasu, swojej generacji”. 

Historia opowiedziana w „The Secret Lives of Baba Segi's Wives” jest okazją do poruszenia wielu istotnych problemów nękających współczesną Nigerię. Przede wszystkim poligamia, która w Nigerii jest wciąż dopuszczalna prawnie w północnych stanach, które rządzone są według praw szariatu. Obraz rodziny poligamicznej, jaki autorka maluje, nie należy do pozytywnych. Sytuacja kobiet w Nigerii jest również wyraziście ukazana – w równie niepokojący sposób. Kiepski poziom oświaty i służby zdrowia w Nigerii również nie poprawiają ich położenia. 

Mimo tego, że w książce przedstawiono szereg ważkich problemów, autorce udało się uniknąć moralizatorstwa lub ckliwości – jej język jest pełen humoru, ciepła a równocześnie potrafi miejscami poruszyć czytelnika. 

Reasumując – „The Secret Lives of Baba Segi's Wives” to udany debiut. Życzę autorce wszystkiego najlepszego i mam nadzieję, że kolejne książki będą jeszcze lepsze, bo na pewno chciałabym po nie sięgnąć.

niedziela, 27 marca 2011

Faceci czytający książki

Wiadomo, faceci czytający książki też istnieją. Rzadko jednak występują w przyrodzie. Tym, którym nie jest dane obserwować ich zwyczajów na żywo, pozostaje obserwacja wirtualna:
Więcej czytających panów na blogu Hot Guys Reading Books, właśnie odkrytym w sieci. Enjoy.

Wiosna w kuchni pachnie ciastem

Za oknem ciepłe, marcowe słoneczko, w ogródku kwitną kwiaty, a w kuchni gra mi z internetu Trójka. Właśnie skończyłam dekorować urodzinowy biszkopt dla Ulubionego Anglika, mam dobry humor i życie jest piękne.
Biszkopt przekładany z truskawkami
Przyznam się, że biszkopt ostatni raz piekłam dziesięć lat temu, więc tym bardziej cieszę się, że mi wyszedł. A za przepis bardzo dziękuję mojej Cioci.
Jak ktoś chce przepis, to chętnie służę.

czwartek, 24 marca 2011

Książki nie tylko Persefony...


Nie chce mi się wierzyć, że nigdy wcześniej tam nie byłam. Owszem, wiedziałam, że sklep/wydawnictwo istnieje, ale jakoś nigdy tam nie trafiłam... Aż tu nagle wczoraj Ulubiony Anglik zaproponował nam spacer po Londynie, który zaczął się właśnie w Persephone Books. Uwierzcie mi, pisnęłam z radości, zwłaszcza, że zobowiązał się do zakupu książkowego w tej księgarni....

Persephone Books to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Małe, niezależne wydawnictwo powstałe w 1999 roku znalazło własną interesującą niszę i specjalizuje się w wydawaniu głównie zapomnianych lub mało znanych powieści pisarek angielskich XX wieku. Wśród ich publikacji znajdują się nazwiska znane, choć rzadko wznawiane – na przykład powieść The Making of a Marchioness” Frances Hodgson Burnett, pisarki znanej przede wszystkim jako autorka „Tajemniczego ogrodu” i „Małej księżniczki”, a także nazwiska zupełnie chyba w Polsce nie znane – DE Stevenson, Dorothy Whipple, Frances Towers... Książki wydawane przez nich to przede wszystkim pisarstwo kobiece, koncentrujące się na rodzinie, miłości, małżeństwie, portretujące zwykłe życie. 

Znakiem rozpoznawczym książek tego wydawnictwa jest jednolita, ascetyczna szata graficzna – gustowne, szare okładki i obwoluty rozjaśniają piękne, kolorowe wklejki, wyglądające jak kawałki wzorzystego materiału. Dodatkowo każda książka posiada dopasowaną kolorystycznie zakładkę. 

Przy Lamb's Conduit Street, w literackiej dzielnicy Bloomsbury, znajduje się siedziba Persephone Books – biura mieszczą się w piwnicy, a na parterze znajduje się mała księgarenka, sprzedająca ich książki, a także pocztówki, kartki, torby na książki i podobne drobiazgi. 

Adres Persephone Books: 59 Lamb's Conduit Street London WC1N 3NB (najbliższa stacja metra to Russell Square)

Jak widać poniżej, Ulubiony Anglik dotrzymał słowa i zakupił mi trzy piękne książki, w gustownej torbie. A są to:
„Miss Pettigrew Lives for a Day”, Winifred Watson – sfilmowana kilka lat temu, ciepła opowieść o pannie Pettigrew, Kopciuszku w dojrzałym wieku, której los odmienia się w ciągu jednego dnia.
„Miss Buncle's Book”, D E Stevenson – tytułowa bohaterka pisze książkę, w której portretuje życie w wiosce, w której mieszka, z interesującym skutkiem.
„They Knew Mr Knight”, Dorothy Whipple – historia zwykłej rodziny, która za sprawą przypadkowo poznanego pana Knighta przeżywa zmienne koleju losu.
Resztę dnia spędziliśmy na spacerowaniu dzielnicami Londynu... Zwiedziliśmy bardzo ciekawe Soane Museum, znajdujące się w domu zamieszkałym kiedyś przez sir Johna Soane, architekta i kolekcjonera, w którym znajdują się liczne obrazy, rysunki, a także zebrana przez niego kolekcja antyków. Ciekawe jest to, że muzeum zostało ustanowione za życia Soane'a, specjalnym aktem parlamentarnym z 1833 roku, który nabrał ważności wraz ze śmiercią darczyńcy w 1837 roku, i który pozbawiał dziedzictwa jego syna, George'a, skłóconego z ojcem z powodu długów i nieaprobowanego małżeństwa.

Zajrzeliśmy też do jednej z naszych ulubionych księgarni - Forbidden Planet, która specjalizuje się w książkach z dziedziny fantasy, science fiction i horroru. Można w niej kupić także komiksy, filmy, albumy, a oprócz tego kolekcjonerskie figurki, gadżety, zabawki i inne pamiątki związane kultowymi filmami i serialami telewizyjnymi... Potem zaszliśmy też do dużej księgarni Waterstones przy Piccadilly Circus...
Poniżej widać efekty naszych odwiedzin:
Cztery pierwsze książki od góry to seria Cyrcle of Magic amerykańskiej autorki fantasy dla młodzieży, Tamory Pierce. (Pierwszy tom tej serii, „Księga Sandry”, właśnie ukazał się w Polsce.) Kolejna pozycja to ostatni tom Black Jewels Trilogy Anne Bishop, „Queen of the Darkness” („Królowa ciemności”). Kolejna książka to jedna z „Dwunastki” BBC, o której pisałam tu, czyli „True Things About me” Deborah Kay Davies. Pod nią leży „Lady Chatterley's Lover” („Kochanek lady Chatterley”) D.H. Lawrence'a, za zakup której  to książki winić należy Faulksa i jego program. A na samym dole - jedna z nominacji do Orange Prize, „Lyrics Alley” Leili Abouleli.
A na koniec Ulubiony Anglik mnie zaskoczył i sprezentował mi poniżsżą książkę:
Przepiękny album, który będę z zachwytem przeglądać.
W związku z tym, że w minionym tygodniu w moje ręce trafiło (różnymi drogami) dodatkowe siedemnaście książek, winę za dzisiejsze szaleństwo ponosi całkowicie Ulubiony Anglik, który zresztą sam zakupił dwa filmy na DVD, dwie książki i siedem różnych herbat. Ja natomiast śpię spokojnie, bo właśnie wymyśliłam, gdzie wstawić dodatkowy regał.

EDIT: Ulubiony Anglik z oburzeniem stwierdził, że herbat było tylko sześć.

środa, 23 marca 2011

"The Prime of Miss Jean Brodie" ("Pełnia życia panny Brodie")- Muriel Spark

Oszczędna w słowach, króciutka książeczka – "The Prime of Miss Jean Brodie" to chyba najsłynniejsza powieść Muriel Spark, mało znanej w Polsce pisarki pochodzącej z Edynburga. Napisana w 1961 roku, w 1969 roku sfilmowana (w roli głównej wystąpiła Maggie Smith), przetłumaczona na polski i wydana chyba tylko raz, w 1972 roku, jako 'Pełnia życia panny Brodie”, w moje ręce trafiła jako prezent od jednego z wolontariuszy World Book Night. Poza tym panna Brodie była jedną z postaci omawianych przez Sebastiana Faulksa w jego programie, który oglądałam ostatnio w telewizji. Książka będzie też omawiana podczas kwietniowego spotkania Klubu Czytelniczego, który prowadzi na blogu Czytanki Anki jego gospodyni.

Fabułę "The Prime of Miss Jean Brodie" można streścić w jednym zdaniu: książka opowiada historię tytułowej panny Brodie, nauczycielki w Marcia Blaine School w Edynburgu w latach trzydziestych ubiegłego wieku, i jej sześciu „wybranek”, ulubionych uczennic, które zwane są „stadkiem panny Brodie” (bardzo podoba mi się angielskie określenie, „Brodie set”).

„The Prime of Miss Jean Brodie” to jednak nie powieść, w której najważniejsza jest fabuła. Chronologia narracji jest rozchwiana – na samym początku poznajemy „stadko” jako szesnastoletnie dziewczyny, by potem cofnąć się do czasu początku ich znajomości z panną Brodie. Narrator odkrywa też przed nami co szykuje dla panny Brodie i jej uczennic przyszłość, mimochodem wspominając o ich dorosłym życiu. Jednak, o dziwo, brak chronologii zupełnie mi w tej książce nie przeszkadzał. Może dlatego, że Spark panuje w pełni nad językiem powieści, umiejętnie i płynnie przenosząc czytelnika pomiędzy przeszłością a przyszłością. To trochę tak, jak słuchanie prawdziwej historii opowiadanej przez kogoś – narrator prowadzi czytelnika-słuchacza przez książkę, wyjaśniając „na gorąco” pewne fragmenty, posiłkując się wspomnieniami z przeszłości, przenosząc się w przyszłość, żeby zakończyć pewne wątki... Dzięki temu zabiegowi już niemalże od początku wiemy, jak potoczą się losy bohaterek powieści, przez co nasz odbiór ich historii jest zupełnie inny.

W „The Prime of Miss Jean Brodie” autorka porusza wiele ważnych i interesujących motywów. Może brzmi to banalnie, niemalże jak sztampowe zdanie z wypracowania, ale mimo iż książkę skończyłam wczoraj, wciąż zastanawiam się nad jej fragmentami, nad zakończeniem, nad tematami, które porusza. A to jest wyznacznik naprawdę dobrej książki.
„The Prime of Miss Jean Brodie” to powieść o dojrzewaniu, o kształtowaniu naszej osobowości, o tym, w jaki sposób inni wpływają na nasz rozwój. To książka o pannie Brodie i jej wpływie na sześć dziewczynek. Panna Brodie to centralna bohaterka książki, postać złożona i pełna sprzeczności. Jest nauczycielką ekscentryczną i niekonwencjonalną – jej metody nauczania są krytykowane przez grono nauczycielskie, bo zazwyczaj ma ona w pogardzie program nauczania i zamiast prowadzić lekcje według planu, sama wybiera tematy swoich wykładów, czy raczej monologów. Tak więc członkinie jej „stadka” posiadają duży zasób wiadomości z zakresu nie objętego programem, ale liczą na palcach, nie znają dat wydarzeń historycznych, za to słyszały o Mussolinim i znają słowo „menstruacja”. Wydałoby się, że niekonwencjonalna panna Brodie to wymarzona nauczycielka, która zainspiruje, popchnie we właściwym kierunku, żeby jej uczennice mogły w jak najlepszym stopniu wykorzystać swój potencjał. Nic bardziej mylnego. Panna Brodie dzieli się z uczennicami nie swoją wiedzą, ale jej fragmentami, które uważa za istotne, narzucając im swoje poglądy, manieryzmy i ideały. Propaguje więc wśród nich historię sztuki, klasyczne języki i faszyzm. Opowiada dziewczynkom o swoich podróżach i romansach. Podświadomie uczy je kłamstwa i dwulicowości, myślenia tylko o sobie, wprowadza ich w świat swoich wątpliwych wartości. Kształtuje je na swoje podobieństwo.

Postać tragiczna i komiczna, Jean Brodie to intrygantka, egoistka, snobka, a jednocześnie osoba niespełniona, zakochana w niedostępnym dla niej mężczyźnie, naiwna, omylna i czasem wręcz śmieszna. Jej manieryzmy też śmieszą – dlaczego tylko okno otwarte w taki, a nie inny sposób, jest eleganckie? Jej „powołanie”, by ze swojego „stadka” uczynić crème de la crème, jej wieczne odwołania do „pełni życia”, powodują że czytelnik nie traktuje jej poważnie. Ironiczny, delikatny humor to jedna z kolejnych zalet tej książki.

W „The Prime of Miss Jean Brodie” pojawiają się też motywy dotyczące seksualnego dojrzewania i fascynacji odmienną płcią. Początkowo panna Brodie opowiada dziesięcioletnim dziewczynkom o swoim zmarłym narzeczonym, ale później próbuje także manipulować ich życiem uczuciowym i seksualnym. Jedna ze „stadka”, Rose, „słynie z seksu”, a sama panna Brodie uznaje, że 'Rose będzie kiedyś wspaniałą kochanką. Jej nie obowiązuje zwykły kodeks moralny” - słowa w ustach nauczycielki brzmiące zdecydowanie niepedagogicznie... Sama Jean Brodie, w swojej pełni życia, jest też przedstawiona jako interesująca kobieta, która może podobać się mężczyznom. Nie tylko zakochuje się w żonatym nauczycielu, ale też wdaje się w romans z innym.

„The Prime of Miss Jean Brodie” to także opowieść o więzach między ludźmi, między nauczycielką a uczennicami, opowieść o lojalności i zdradzie. Jean Brodie tworząc swoje stadko zadbała o to, by pozostały one pod jej wpływem nawet wtedy, kiedy przeszły do dalszej klasy. Uczyniła z dziewcząt swoje powiernice, zwierzając się im ze swoich problemów i aspiracji, manipulowała nimi, starając się zaplanować ich przyszłość. „Zdrada jest możliwa tylko wtedy, kiedy człowiek zasługuje na lojalność” - mówi Sandy. Jean Brodie zostaje zdradzona przez jedną ze swych uczennic, musi opuścić szkołę i traci wpływ na inne dziewczęta, a co za tym idzie, niemalże sens swego istnienia...

Zastanawiałam się, dlaczego tak długo zajęło mi czytanie tej mikro-powieści. Cóż, wydaje mi się, że tej książki nie da czytać się szybko. Tu każde zdanie trzeba smakować, zapamiętać, zrozumieć. Każdy opisywany fragment może okazać się później istotny, warto go więc zapamiętać.

Chciałabym też kiedyś zobaczyć „The Prime of Miss Jean Brodie” w kanonie lektur szkolnych. Ta książka to bowiem kopalnia motywów i intrygujących tematów do dyskusji, w dodatku opowiada też o dojrzewaniu, wpływie, jaki na nas wywierają inni, o nauczycielach... Bardzo ciekawa jestem, jak spojrzeli by na nią dzisiejsi uczniowie liceum. Na pewno też sięgnę po film, który powstał na podstawie tej książki. A wszystkich odwiedzających bloga zachęcam do lektury i wzięcia udziału w dyskusji Klubu Czytelniczego. „The Prime of Miss Jean Brodie” to książka, o której warto dyskutować.

poniedziałek, 21 marca 2011

"Satyra na bożą krówkę" - Konstanty Ildefons Gałczyński

Z okazji Światowego Dnia Poezji chciałam się z wami podzielić jednym z moich ulubionych wierszy mojego ukochanego Gałczyńskiego!
Satyra na bożą krówkę
Po cholerę toto żyje?
Trudno powiedzieć, czy ma szyję,
a bez szyi komu się przyda?

Pachnie toto jak dno beczki,
jakieś nóżki, jakieś kropeczki -
ohyda.

Człowiek zajęty niesłychanie,
a toto proszę, lezie po ścianie
i rozprasza uwagę człowieka;

bo człowiek chciałby się skoncentrować,
a ot bożą krówkę obserwować musi,
a czas ucieka.

A secundo, szanowne panie,
jakim prawem w zimie na ścianie?!
Co innego latem, gdy kwitnie ogórek!
Bo latem to co innego:
każdy owad może tentego
i w ogóle.

Więc upraszam entomologów,
czyli badaczy owadzich nogów,
by się na tę sprawę rzucili z szałem.

I właśnie dlatego w Szczecinie,
gdzie mi czas pracowicie płynie,
satyrę na bożą krówkę napisałem.

Wiersz powstał w Szczecinie, moim rodzinnym mieście, przez co jest mi jeszcze bardziej bliski! Recytowałam go ostatni raz na studiach, razem z innym wierszykiem, "O wróbelku" i fragmentami jego "Listów z fiołkiem", ku uciesze całej grupy... Mam do  poezji Gałczyńskiego ogromny sentyment odkąd w pierwszej klasie podstawówki mama czytała mi jego "Zaczarowaną  dorożkę", a ja nauczyłam się na pamięć wiersza pod tytułem "Strasna zaba" (był to wiersz dla sepleniących, stąd pisownia) i recytowałam go w pokoju nauczycielskim w szkole, stojąc na koszu na śmieci... Ech! To były czasy! A Gałczyńskiego polecam na chandrę.

sobota, 19 marca 2011

"Dożywocie" - Marta Kisiel (alleluja!)


Całkiem niedawno, i wcale nie tak bardzo daleko, był sobie dom w stylu gotyckim z wieżyczką, zwany Lichotką, położony na totalnym odludziu, w lesie, z dala od cywilizacji. I był też właściciel tego domu, Konrad Romańczuk, początkujący pisarz, mieszczuch wychowany w betonach, który odziedziczył ten dom. Odziedziczył wraz z inwentarzem, na który składają się:

Licho (szt. 1) – anioł stróż pierwszego właściciela Lichotki. Znaki szczególne – skrzydła i bamboszki, środki czystości zawsze na podorędziu, albowiem Licho nie śpi. Licho maniacko sprząta. I kicha, alleluja. Albowiem ma uczulenie na pierze. W tym własne.
Krakers (szt. 1) – pradawny stwór z czeluści zła, obecnie zamieszkujący spiżarnię. Znaki szczególne – macki. Zainteresowania – gotowanie.
Szczęsny (szt. 1) – widmo panicza, który dwieście lat temu strzelił sobie w łeb. Znaki szczególne – blond pukle, artystyczne rozmemłanie, zmienny stan skupienia. Zainteresowania – poezja i robótki ręczne.
Utopce (szt. 4) – zamieszkują staw. Lubią kąpiele w wannie.

Jak można sobie wyobrazić, nowy właściciel nie ma lekkiego życia, usiłując się przystosować do życia w Lichotce, borykając się oprócz codziennych kłopotów z niecodziennymi lokatorami dożywotnimi domiszcza. Z to czytelnik to ma dopiero ubaw po pachy...! Albowiem „Dożywocie” Marty Kisiel to książka dowcipna, momentami histerycznie śmieszna, a do tego napisana z polotem i swadą.

Książka to właściwie pięć długaśnych opowiadań, rozgrywających się w czasie roku spędzonego przez Konrada w Lichotce. Historie pozornie zwyczajne, dzięki niezwyczajnym bohaterom nabierają nowego, ciekawego kształtu, zaskakują, nabierają wręcz szatańskiego tempa, ani chwilę nie nudzą i nie pozwalają się od książki oderwać. Dotyczą też spraw nam bliskich i ważnych – poszukiwania swego miejsca w życiu, dojrzewania, odpowiedzialności... Jak w najlepszych powieściach przygodowych pojawiają się i źli bohaterowie i piękne kobiety, jest miłość, namiętność, zdrada, egoizm i poświęcenie. „Dożywocie” można by nazwać bajką dla dorosłych, w której dobro zwycięża, a zło zostaje ukarane. Ale chociaż motywy nie są nowe, za to w jakim stylu zastały ukazane! Wszystko dzięki dożywotnikom” Lichotki, którzy stanowią mieszankę wybuchową i nakręcają całą książkę. (To kolejny z wielu powodów dla których „Dożywocie” mi się tak bardzo spodobało.) Przede wszystkim są oni na zmianę zabawni, wzruszający, denerwujący i rozczulający. I bardzo „żywi” (nawet ci nieżywi, hi, hi) – niemalże wyskakują z kartek książki, domagając się uwagi. W dodatku każdy z nich ma własne indywidualne cechy, własne problemy i życiowe cele, co sprawia, że stają się oni pełnokrwistymi postaciami. A o takich czyta się najlepiej.

Ponadto bardzo przypadł mi się do gustu styl autorki, jej absurdalny humor i wyobraźnia, która rozpasała się jak dzika i nie dała się ujarzmić, wrzucając do książki masy zabawnych sytuacji, wydarzeń i humorystycznych scenek. Wszystko to okraszone językiem żywym, giętkim, pełnym literackich nawiązań, cytatów i żartów. Językiem, który porywa czytelnika od pierwszych stron, przyprawia o zawrót głowy i dzikie wybuchy radości.

Kto jeszcze nie czytał „Dożywocia” Marty Kisiel niech po nie sięgnie, żeby się rozerwać w doborowym towarzystwie i odpocząć od codziennych trosk i problemów. Jeśli ładnie się poprosi, Licho przyniesie ciasteczka i gorące kakao, żeby wam umilić lekturę jeszcze bardziej. A o tym, jak mi się ta książka spodobała, niech świadczy fakt, że niebawem po nią znów sięgnę, żeby sobie podczytywać co lepsze fragmenty. Zasiedziałam się w Lichotce i nie chce mi się stamtąd ruszać.
PS. Jak widać powyżej, Enga, po której recenzji sięgnęłam po książkę, nie ma się czego obawiać. Przechodzę na stronę miłośników Lichotki i natychmiast adoptuję Licho. :) Autorkę proszę usilnie o wzmożoną pracę twórczą, w jak najszybszym tempie. Najlepiej dalej o mieszkańcach Lichotki.

piątek, 18 marca 2011

"Killing Floor" ("Poziom śmierci") - Lee Child


Ostatnimi czasy nazwisko Lee Childa pojawiało się wokół mnie często. Jego książki omawiała Sue Perkins w swoim programie, jedna z nich znalazła się na liście tytułów wybranych do rozdania w czasie World Book Night, zachwalała go Jane z blogu Jane Doe z offu, pełno jego książek w księgarniach, w naszej biblioteczce chodzi jak ciepłe bułeczki... Postanowiłam przekonać się i ja, co takiego jest w tych powieściach, że uwielbiają je miliony i sprzedają się też w milionach... Będąc czytelniczką sumienną, sięgnęłam po pierwszą część serii, „Killing Floor”, czyli w polskim tłumaczeniu „Poziom śmierci”.

Już od pierwszych stron wiadomo, czym fascynują się entuzjaści Childa. Na scenę wkracza Jack Reacher. Wkracza z rozmachem i wybuchem, już na wstępie dając się zaaresztować za brutalne morderstwo, którego nie popełnił. Klasyczny przypadek człowieka, który znalazł się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Jest bowiem byłym żołnierzem i żandarmem, który od pół roku żyje bez stałego adresu, bez bagażu, bez zobowiązań, a do Margrave, miasteczka, w którym nie było zabójstwa od wielu, wielu lat, zawitał pod wpływem kaprysu. I nawet wezwany na przesłuchanie, zamknięty w celi Reacher jest spokojny, bo wie, że jest niewinny. A poza tym – zawsze daje sobie radę. Jack Reacher jest bowiem typem bohatera-macho. Bez trudu potrafi rozwalić komuś czaszkę jednym uderzeniem, zna się na wszystkich brudnych sztuczkach walki wręcz, jest też ekspertem w strzelaniu z broni palnej. Umie czekać cierpliwie w zasadzce, by potem zaskoczyć jakiegoś bandytę i jednym ciosem poderżnąć mu gardło. Nie jest przy tym bezdusznym robotem. Wcale nie podoba mu się rozwalanie łba nieznanemu człowiekowi, ale jeśli chodzi o własne przetrwanie, sztuka polega na tym, by zaatakować zanim inni to zrobią.

Jack Reacher nie ma czasu się w tej książce nudzić. Nie ma nawet czasu odpocząć. Akcja rozwija się szybko, Reacher działa, a my z zainteresowaniem przewracamy kartki. Fabuła była ciekawa i potrafiła utrzymać w napięciu, podobały mi się niespodzianki i zwroty akcji, które zaserwował nam autor. „Killing Floor” czytało mi się błyskawicznie, z zainteresowaniem i zaciekawieniem, ale bez specjalnego zaangażowania. Jeśli bym odłożyła książkę przed jej skończeniem i nigdy nie mogła do niej wrócić, nie martwiłabym się specjalnie. Zgadłam też, kto był w tej książce po której stronie, co mi się rzadko zdarza...

Zastanawiam się, dlaczego książka nie podobała mi się bardziej i chyba znalazłam powód - nie przepadam za kryminałami i thrillerami amerykańskimi. Nie pociągają mnie ani szerokie, bezkresne przestrzenie, ani samotny bohater, który nigdzie nie może zagrzać miejsca. Słyszałam, że kobiety mają do Reachera słabość, ale mnie nie pociąga ten typ bohatera.... Nie znaczy to, że nie wrócę do thrillerów Lee Childa – na pewno będę chciała przeczytać jeszcze jakieś jego książki, ale chyba jednak pozostanę wierna europejskim klimatom.

Ps. Ciekawe też, że autor jest Anglikiem, piszącym powieści osadzone w USA...

czwartek, 17 marca 2011

Orange Prize 2011 - nominacje (część druga)

Oto druga część dwudziestki nominowanej do Orange prize:
"The Birth of Love", Joanna Kavenna - wielowątkowa historia tocząca się na różnych płaszczyznach czasowych – od XIX wiecznego Wiednia po futurystyczny rok 2153 odkrywająca przed czytelnikiem problemy i rozterki macierzyństwa.
"Great House", Nicole Krauss - historia George'a Weisza, który odtworzyć gabinet swojego ojca porzucony, kiedy jego rodzina musiała porzucić dom, wypędzona przez nazistów w 1938 roku. Wielowątkowa opowieść, w której ważna rolę odgrywa pewne biurko i zawartość jego szuflad.
"The Road to Wanting", Wendy Law-Yone - Wanting, miasto na granicy chińsko-birmańskiej, dla Na Ga, porzuconej przez amerykańskiego kochanka, reprezentuje nie początek nowego życia, a koniec drogi, która prowadziła ją z jej rodzimej wioski do Rangunu, a potem Tailandii i hedonistycznego Bankoku. Opowieść o życiu młodej kobiety, której los zawsze znajduje się w rękach innych ludzi.
"The Tiger's Wife", Téa Obreht - wielowątkowa, pełna magicznego realizmu opowieść osadzona w rozdartych wojną Bałkanach, w centrum której Natalia, lekarz pracujący w sierocińcu, usiłuje pogodzić się ze śmiercią swojego dziadka.
"The Invisible Bridge", Julie Orringer - historia węgierskiej rodziny Hasz w czasie drugiej wojny światowej, opowieść o węgierskich Żydach i okrucieństwach Holokaustu.
"Repeat it Today with Tears", Anne Peile - bohaterka powieści, Susanna, nie potrafi dostosować się do życia w domu swojej matki. Poszukując ojca w w Londynie w latach 70, wdaje się w potajemny romans, który niesie ze sobą tragiczne konsekwencje.
"Swamplandia!",  Karen Russell - rozgrywająca się na bagnach Everglades na Florydzie opowieść o nietuzinkowej bohaterce, Avie Bigtree, której rodzina właśnie przeżywa kryzys. Jej matka nie żyje, ojciec jest nieobecny, rodzeństwo ją opuściło, a trzynastolatka musi sama zmierzyć się z aligatorami, które są mieszkańcami wyspy-parku rozrywki, zarządzanego przez jej rodzinę.
"The Secret Lives of Baba Segi's Wives", Lola Shoneyin - barwna historia poligamicznej, nigeryjskiej rodziny, do której dołącza Bolanle, młoda, wykształcona dziewczyna, kiedy zostaje czwartą żoną Baby Segi.
"The Swimmer", Roma Tearne - opowieść o niekonwencjonalnej miłości między samotną Rią, kobieta po czterdziestce, a Benem, młodym, utalentowanym pływakiem, nielegalnym imigrantem ze Sri Lanki, który oczekuje decyzji o przyznaniu mu statusu uchodźcy.
"Annabel", Kathleen Winter - intrygująca historia i nietuzinkowy temat – w odległym zakątku Kanady rodzi się dziecko – hermafrodyta. Jego rodzice postanawiają poddać go operacji i wychować jako chłopca, ale kiedy Wayne dorasta, „Annabel”, cień kobiecości, który zawsze w nim istniała, zaczyna dochodzić do głosu. 

Tegoroczna lista zawiera nazwiska znane i popularne, a także dziewięć debiutów. Trzy autorki były już nominowane poprzednio do Orange Prize, dwie inne dotarły do listy finałowej, a jedna zdobyła nagrodę w kategorii debiutów. Z listy tej czytałam jedną pozycję, jedną mam na półce a kilka – w tym parę zupełnie mi wcześniej nie znanych – bardzo mnie zaintrygowało. Chciałabym przeczytać książki Leili Abouleli, Anne Peile, Wendy Low-Yone, Joanny Kavenny, Nicoli Krauss, Tishani Doshi... Ciekawie zapowiadają się też „Annabel”, „Tiger's Wife”, „The London Train”... Chyba każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego wśród tych nominacji. Ja na pewno przejrzę zaraz katalog biblioteczny, żeby sprawdzić, co mogę wypożyczyć.

Orange Prize 2011 - nominacje (część pierwsza)

Wczoraj po raz szesnasty ogłoszono listę dwudziestu tytułów nominowanych do Orange Prize, nagrody dla kobiet piszących w języku angielskim. Oto pierwsza część nominowanej dwudziestki:
"Lyrics Alley", Leila Aboulela – to trzecia powieść tej autorki, osadzona w latach 50 w jej rodzimym Sudanie, w której śledzimy losy rodziny Abuzied w czasach gwałtownych politycznych przemian i rodzinnych podziałów.
"Jamrach's Menagerie" Carol Birch – wzorowana na XIX-wiecznej powieści przygodowej historia Jaffy Browna, która zaczyna się od dramatycznego spotkania z tygrysem, śledzi jego losy jako pracownika pana Jamracha, właściciela zoo, a także opowiada o jego podróży w poszukiwaniu legendarnego „smoka z Komodo”.
"Room", Emma Donoghue jedyna do tej pory przeczytana przeze mnie książka z tej listy – recenzja tutaj.
"The Pleasure Seekers" Tishani Doshi debiut hinduskiej autorki mieszkającej w Madrasie, opowieść o rodzinie i miłości, społeczej akceptacji, przynależności, oparta na biograficznych wątkach hindusko-walijkiego małżeństwa jej rodziców (Czytałam na stronie autorki, że ma się ukazać polskie tłumaczenie tej książki!)
"Whatever You Love" Louise Doughty – studium miłości, straty i poszukiwania sprawiedliwości. Historia Laury, która usiłuje zmierzyć się z bólem po śmierci swojej córeczki, potrąconej przez samochód i ostatecznie rozprawić się z nieudanym związkiem z jej mężem.
"A Visit from the Goon Squad", Jennifer Egan - wielowątkowa historia głównych bohaterów, Sashy i Benniego, ich przyjaciół i znajomych tocząca się w różnych lokalizacjach, na różnych płaszczynach czasowych.
"The Memory of Love", Aminatta Forna - historia wojny domowej w Sierra Leone w 1990 roku widziana oczami zwykłych ludzi, w nadzwyczajnych sytuacjach, koncentrująca się nie na makabrycznych szczegółach, ale raczej na tym, w jaki sposób ludzie potrafią przetrwać wspomnienie wojny.

"The London Train", Tessa Hadley - opowieść w dwóch odrębnych częściach, koncentrująca się na dwóch odrębnych bohaterach, tocząca się w dwóch różnych miastach, które łączy londyński pociąg i przypadkowe spotkanie.
"Grace Williams Says it Loud", Emma Henderson - historia miłości dwojga niepełnosprawnych ludzi, skazanych na życie w szpitalu psychiatrycznym w powojennej Anglii, a przede wszystkim historia życia Grace – jej triumfów, porażek, rozczarowań i wolności.
"The Seas", Samantha Hunt -narratorka tej powieści mieszka w malutkim nadmorskim miasteczku, jest samotna, nieszczęśliwie zakochana i jest przekonana, że jest syreną.

niedziela, 13 marca 2011

Dlaczego książkochłony kwiczą z radości, czyli orgia książek

Pytanie: Co pocieszy książkochłona w chorobie?
Odpowiedź: Nowe książki.
Pytanie: Jak długo trzeba czekać na zamówienie książek z Polski do Londynu?
Odpowiedź: Strrrrasznie długo.
Pytanie: Co zrobi książkochłon, kiedy wreszcie dostanie stos książek w paczce?
Odpowiedź: Zacznie kwiczeć. A potem się pochwali:
Pierwsze cztery książki od góry to spontaniczny zakup dzisiejszy, który zaplątał się na zdjęciu:
  • Griff Rhys Jones, „Semi-Detached” - autobiograficzne wspomnienia z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, spisane przez znanego komedianta i aktora. Podobno bardzo zabawne.
  • Jhumpa Lahiri, „Interpreter of maladies” („Tłumacz chorób”) - nie czytałam jeszcze żadnych książek tego autora, a że książeczka cienka, a w niej krótsze i dłuższe opowiadania, uznałam, że nadaje się w sam raz na rozpoczęcie znajomości
  • Colin Beatrice, „The Luminous Life of Lilly Aphrodite” - Berlin, początek dwudziestego wieku i historia Lilly Aphrodite, która stała się najpopularniejszą aktorką ówczesnego niemego kina.
  • James Herriot – tom zawierający sześć pierwszych książek z serii „Wszystkie stworzenia duże i małe”. Bardzo się z niego cieszę, bo mam tylko pierwsze trzy, po polsku. Chętnie poczytam o dalszych przygodach tego sympatycznego weterynarza.
Pod spodem leżą polskie wyczekane książki:
  • Małgorzata Warda, „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” - znana z blogów pozycja, która zbierała ostatnio same pozytywne oceny. Zaginiona dziewczynka, zagubiona przeszłość... Podobno znakomita polska powieść.
  • Paweł Pollak, „Niepełni” - po przeczytaniu recenzji na blogu Życiowa pasja bibliofila, książka wylądowała w koszyku. Zgadzam się, że okładka jest nieszczególna, ale za to treść ma być po prostu super.
  • Małgorzata J. Kursa, „Tajemnica sosnowego dworku” - tajemniczy restaurowany stary dworek, miłość – może to już było, ale zastanawia mnie, co jeszcze można w temacie napisać.
  • Maria Ulatowska, „Sosnowe dziedzictwo” - jak wyżej, plus pozytywne recenzje. Być może według niektórych książka zbyt lukrowana, ale poczekam z nią na moment, kiedy poziom cukru mi spadnie i wtedy spróbuję.
  • Katarzyna Kwiatkowska, „Zbrodnia w błękicie” - ciekawie zapowiadający się debiut. Morderstwo w ziemiańskim wielkopolskim dworku u schyłku XIX wieku, które próbuje rozwikłać podróżnik i detektyw hobbysta, Jan Morawski. Pierwszą pozytywną recenzję przeczytałam tutaj.
  • Maciej Grabski, „Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy” - wyczekana kontynuacja książki o której pisałam bardzo pozytywnie tutaj. Już się cieszę na ponowne spotkanie z mieszkańcami Gródka.
  • Marta Kisiel, „Dożywocie” - kolejna książka zbierająca pozytywne recenzje na blogach. Przygody mieszkańców Lichotki, do których należą zasmarkane Licho, Krakers, Widmo i zwykły mieszczuch. Czekam na ubaw przez duże U.
  • Jan Seghers, „Zbyt piękna dziewczyna” - niemiecki kryminał wzorowany na dobrych skandynawskich wzorcach. Koszmarna okładka, ale podobno świetna, wciągająca książka. .
  • Thomas Kanger, „Mężczyzna który przychodził w niedzielę” - kolejny szwedzki kryminał, a w nim niewyjaśnione morderstwo, które lada dzień ulegnie przedawnieniu. Okładka jak wyżej. Gdzieś czytałam, że projektant okładek do serii „Ze strachem” czerpie inspiracje ze starych komiksów i lat 60, specjalnie je przerysowując. Litości. Jak dla mnie, działają one odstraszająco...
A teraz wracam do „Killing floor” Lee Childa, gdzie trup zaczyna się ścielić gęsto, a Jack Reacher wreszcie zaczyna działać. Życzę wszystkim udanej niedzieli.

Wiosną o książkach - część 4 (co czytać powinniśmy)

New Novelists: 12 of the Best from The Culture Show” to ostatni z programów o książkach, które obejrzałam w zeszłą sobotę. Tym razem mieliśmy okazję zapoznać się z debiutującymi autorami, których książki warto przeczytać. Trudu wyboru dwunastu nazwisk z przysłanych 57 zgłoszeń podjął się pięcioosobowy panel pod przewodnictwem Johna Mullana, profesora literatury angielskiej, piszącego regularnie o książkach w Guardianie.
W programie mieliśmy okazję posłuchać co panel miał do powiedzenia o każdej z wybranych pozycji, przeprowadzono też krótkie rozmowy z wybraną dwunastką. Przedstawiono wypowiedzi pisarzy, którzy znaleźli się na poprzednich listach interesujących debiutantów, mówiono o sytuacji literary fiction na Wyspach... Od kiedy bowiem w 1983 ukazała się lista „The Best of Young British Novelists” stworzona przez magazyn literacki Granta, promująca nowe, oryginalne głosy w literaturze angielskiej, literary fiction zaczęła być coraz bardziej widoczna i ceniona wśród czytelników. Kolejne listy zostały stworzone w 1993 i 2003 roku, ale, tak jak i poprzednia, dotyczyły one jedynie młodych talentów. Natomiast na liście przygotowanej przez Culture Show (magazyn kulturalny BBC), znaleźli się pisarze w bardzo szerokim przedziale wiekowym.
Jak wiadomo, debiutujący pisarze nie mają łatwego życia – jeśli uda im się wydać pierwszą książkę, często jej rzeczywisty sukces zależy od pozytywnych recenzji, często również polecania książki przez czytelników metodą poczty pantoflowej. Bez tego „szumu” nowym autorom trudno jest się „przebić”, zainteresować swoją książką odbiorców. Mam nadzieję, że podobne listy będą powstawać częściej, żeby zainteresować czytelników tym, co się dzieje na rynku wydawniczym i pomóc w promocji nowych, wschodzących talentów.
Oto 12 nowych autorów, którzy zostali wybrani jako inspirujące, nowe i oryginalne głosy literatury:
Od lewej, stoją: David Abbott, Deborah Kay Davies, Eleanor Thom, Adam Haslett, Evie Wyld, Rebecca Hunt, Jim Powell. Od lewej, siedzą: Samantha Harvey, Stephen Kelman, Ned Beauman, Jenn Ashworth, Anna Richards.
Chyba jeszcze bardziej niż ich autorzy zainteresowały mnie powieści, które napisali. Kiedy oglądałam program, potakiwałam głową na widok każdej znanej mi (czasem tylko z okładki) książki. Zapisałam kilka tytułów do sprawdzenia, kilka mam zamiar przeczytać. A oto dwanaście tytułów, które zrobiły na oceniających największe wrażenie:
Upright Piano Player", David Abbott -uporządkowany świat emerytowanego biznesmena zaczyna sypać się, gdy pada on ofiarą aktu przemocy.
True Things About Me", Deborah Kay Davies -opowieść o kobiecie, która na przekór własnemu instynktowi związuje się z niewłaściwym mężczyzną.
The Tin-kin", Eleanor Thom -  opowiedziana wieloma głosami, oparta na rodzinnych wspomnieniach autorki historia tocząca się w środowisku szkockich Cyganów.
„Union Atlantic", Adam Haslett - powieść autorstwa mieszkającego w Stanach posiadacza brytyjskiego i amerykańskiego paszportu, będąca portretem społeczeństwa pierwszej połowy XXI wieku.
„After The Fire, A Still Small Voice", Evie Wyld - rozgrywająca się w Australii historia o konflikcie między ojcem i synem i o niszczycielskim doświadczeniu wojny.
„Mr Chartwell", Rebecca Hunt - bohaterami tej ciepłej i pełnej humoru historii są borykający się z depresją Winston Churchill, Esther i jej sublokator, Mr Chartwell - olbrzymi czarny labrador, będący fizyczną reprezentacją tej depresji...
„The Breaking Of Eggs" Jim Powell - powieść o zmianach i niespodziewanych wydarzeniach jakie w upadek komunizmu przynosi w życiu głównego bohatera, Polaka mieszkającego od lat w Paryżu.
„The Wilderness", Samantha Harvey - podróż w głąb umysłu głównego bohatera, Jacka, cierpiącego na chorobę Altzheimera, który stara się ocalić swoje wspomnienia i swoją tożsamość.
„Pigeon English", Stephen Kelman - historia opowiedziana oczami jedenastoletniego Harrisona, przybysza z Ghany, który próbuje rozwikłać zagadkę morderstwa na jego osiedlu.
Boxer, Beetle", Ned Beauman – powieść, która porusza się między współczesnością a Anglią w przededniu drugiej wojny światowej i opowiada historię pewnego morderstwa, w którą zamieszany jest chrząszcz, bokser i faszyści.
A Kind of Intimacy”, Jenn Ashworth – historia otyłej Annie, mającej obsesję na punkcie swojego sąsiada i poradników kobiety, która szuka miłości za wszelką cenę.
„Little Gods”, Anna Richards - bajka dla dorosłych, czarna komedia i historia miłosna w jednym. Opowieść o Jean, której niezwykły wzrost przysparza wiele kłopotów i niewielu przyjaciół.
Można się nie zgodzić z wyborem jury, bo przecież to co się nam podoba jest bardzo indywidualną sprawą, tak że na dobrą sprawę inne osoby mogłyby stworzyć zupełnie inną listę. Jednak jest to dwunastka ciekawa, różnorodna i ciekawa jestem powieści, jakie w przyszłości stworzą ci pisarze.

piątek, 11 marca 2011

Wiosną o książkach - część 3 (co czytamy naprawdę)

Sobotni wieczór spędzony z książką – wspaniała perspektywa. Jeszcze lepiej, kiedy mówią o książkach w telewizji! Dwie i pół godziny programów o poświęconych literaturze to nie byle co. Tyle właśnie czasu spędziłam przed telewizorem w Noc Książki, kiedy to BBC zafundowało widzom ucztę złożoną z krótkiego programu o World Book Night („A Million Books For Free”, czyli „Milion darmowych książek”) – poświęconego książkom wybranym, wolontariuszom rozdającym i samej imprezie, a także dwóch bardzo interesujących programów: „The Books We Really Read” i „New Novelists: 12 of the Best from The Culture Show”. Siedziałam więc przed telewizorem i pławiłam się w tym dostatku.
The Books We Really Read” czyli „Książki,które naprawdę czytamy”, prowadzony był przez Sue Perkins, znaną prezenterkę i komediantkę. Perkins poruszyła w nim bardzo ciekawą kwestię: dlaczego ludzie czytają popularne powieści z listy bestsellerów? Sama przyznała, że jej upodobania literackie są zupełnie inne, a w tym programie starała się dowiedzieć dlaczego ludzie czytają jak to on określa „literaturę lotniskową”. Jako przykładowe gatunki powieści, które znajdują się wciąż na listach bestsellerów, Perkins wybrała powieść sensacyjną, kryminał, romans i chick-lit. Każdy z tych gatunków została omówiony na przykładach najpopularniejszych autorów, a ci współcześni sami wypowiadali się o swoich książkach. Mieliśmy więc szansę usłyszeć co ma do powiedzenia o swoich książkach Ian Rankin, autor książek o detektywie Rebusie, Lee Child, autor serii o Jacku Reacherze, czy Sophie Kinsella, autorka popularnej serii o Zakupoholiczce Becky Bloomwood. Pojawiły się też archiwalne nagrania wywiadów z Agathą Christie, Jilly Cooper, Barbarą Cartland.
Sue Perkins rozmawiała też z fanami wspominanych popularnych powieści, pytając ich o przyczynę popularności ich ulubionych książek i ich własne wrażenia. Jako składniki niezbędne bestselleru wymieniano najczęściej interesującą fabułę i postacie. Czytelnicy opowiadali więc o wciągających historiach, które dostarczają im dreszczyku emocji, lub potrafią rozśmieszyć. Mówili też o tym, w jaki sposób książki o ludziach którzy wiodą zupełnie odmienne od nich życie potrafią zaoferować odpoczynek od rzeczywistości, lub przeciwnie, opowiadali o tym w jaki sposób mogą się utożsamić z ich ulubionymi postaciami.
Ktoś zwrócił mi uwagę na to, że prowadząca pominęła zupełnie powieści science fiction (pod które można by było podciągnąć też fantasy, horror i powieści paranormalne), które również cieszą się niebywałą popularnością. Na przykład powieści Terry'ego Pratchetta zwykle znajdują się w czołówce list najlepiej sprzedawanych książek. Szkoda, że ten gatunek został pominięty, bo warto by też o nim usłyszeć zwłaszcza w kontekście obecnej fascynacji powieściami o wampirach, a wcześniej Harry'm Potterem.
Rozmowy z autorami dotyczyły też różnic między betsellerami z półki literatury popularnej (popular fiction), które uważa się często za niższą kategorię, a literackimi powieściami (literary fiction), które zwykle zdobywają nagrody literackie, ale nie są tak popularne. Popular and literary fiction stanowią według autorki dwa odmienne bieguny literackie – ta pierwsza jest związana z sukcesem finansowym, druga z sukcesem literackim. Sue Perkins przyznała, że jej ulubioną powieścią jest „Zbrodnia i kara” Dostojewskiego, książka poruszająca istotne kwestie moralne, ale nie będąca porywającą wciągającą opowieścią. Na zakończenie stwierdziła, że chociaż jej upodobania czytelnicze skłaniają się w stronę książek napisanych w misterny sposób wspaniałym językiem, to chciałaby zobaczyć w nich też porywającą fabułę, która wciągnie czytelnika od pierwszych stron, nie pozwalając się oderwać od książki.
Przyznam się, że kiedy obejrzałam ten program po raz drugi na iplayerze, trochę inaczej go odebrałam. Przede wszystkim rzucił mi się w oczy – czy raczej w uszy – protekcjonalny ton, jaki przybierał Lee Child, mówiąc o tym, że autorzy bestsellerów potrafią pisać, że znają wszystkie „wielkie” słowa, które znają inni autorzy, ale decydują się ich nie używać. Wydaje mi się, że chciał pokazać w niezbyt miły sposób, że chociaż inni pisarze osiągają uznanie literackie, on i jemu podobni zarabiają na powieściach kupę kasy... Tak samo Sophie Kinsella brzmiała dla mnie nieco snobistycznie opisując powieści chick-lit jako „inteligentne, dowcipne powieści o współczesnych kobietach, które poruszają ważne kwestie pod płaszczykiem humoru”. Co by jednak powiedzieć o książkach i o ich różnych gatunkach, najważniejsze jest to, że ludzie czytają. Cieszy mnie i to, że na angielskich listach bestsellerów pojawiają się obok stale obecnych tam gatunków książek także bardziej „literackie” powieści, jak na przykład Kazuo Ishiguro, Hilary Mantel czy Rose Tremain. A po obejrzeniu programu pożyczyłam z biblioteki pierwsza powieść Lee Childa o Jacku Reacherze, żeby przekonać się, czy zna on te „wielkie słowa”, o których wspomina w programie...
Ps. Kolejny odcinek Wiosną o książkach już jutro, a w nim ostatni z programów z Nocy Książek.