sobota, 30 kwietnia 2011

"Sing You Home" - Jodi Picoult


Jodi Picoult nikomu nie trzeba chyba przedstawiać. Popularna autorka amerykańska, której powieści zwykle dotykają kontrowersyjnych i trudnych tematów jest znana czytelnikom w wielu krajach. Nie wszystkie jej książki czytałam i nie wszystkie mam ochotę przeczytać, niektóre tematy mnie nie interesują, inne po prostu uważam za słabe. Wiele jej książek porusza ciężkie tematy powiązane z dziećmi – samobójstwo, niechciana ciąża, autyzm, przeróżne choroby i dramaty życiowe – wszystko to sprawiło, że czytanie książek Jodi Picoult stało się niemal traumatycznym przeżyciem... Mówiąc prościej – co za dużo, to niezdrowo, szczególnie jeśli mowa o nieszczęściach dotykających dzieci. Po prostu miałam już dosyć! Dlatego ucieszyłam się, że nowa książka Jodi Picoult, „Sing You Home”, jest nieco inna....

Zoe i Max Baxter od wielu lat starają się o dziecko – niestety bez skutku. Kiedy wreszcie udaje im się zajść w ciążę, tragedia na zawsze zmienia ich życie. Po rozwodzie Max zaczyna topić swoje smutki w alkoholu a Zoe pogrąża się w pracy. W ten sposób poznaje Vanessę, a ich wzajemne stosunki stopniowo przeradzają się w przyjaźń a potem coś więcej. Wreszcie Zoe zaczyna znów marzyć o tym, żeby zostać matką...

W „Sing You Home” nie ma maltretowanych dzieci, choć książka dotyczy między innymi jednego z najbardziej poruszających tematów – bezpłodności, wielu lat starań o wymarzone dziecko i rozczarowań, które często im towarzyszą. „Sing You Home” porusza zresztą wiele ciekawych tematów i czytelnicy powinni znaleźć w niej mnóstwo interesujących problemów do przemyśleń i dyskusji: kwestia rodziny, i tego, kto ją tworzy, związki między przedstawicielami tej samej płci, zapłodnienie in vitro i adopcja embrionów...

Książki Jodi Picoult budzą spore emocje. Czytelnik może wybrać strony, ciężko mu zdecydować, co słuszne, co nie. Można się nie utożsamiać z żadną ze stron, lub tylko z jedną z nich, ale zapewne każdy czytający będzie odbierać książkę inaczej, będzie identyfikował się z innymi bohaterami. Nie ma w tych książkach dobrych i złych bohaterów, czarno-białych postaci, są za to wszystkie odcienie szarości. Każdy z bohaterów ma własne motywy, własne racje, poświęca się „swojej” sprawie dogłębnie.

Jednak... Tym razem miałam wrażenie, że autorce nie udało się zrównoważyć emocjonalnego ładunku, jaki chciała przekazać w swojej książce. Wydawało mi się, że tym razem dla Picoult sprawa była oczywista i ciężko było jej przedstawić ją tak, by obie strony konfliktu ukazać w podobnym świetle. Poza tym miałam wrażenie, że pierwsza połowa książki stanowiła właściwie wstęp do „właściwej” części powieści, co spowodowało, że całość jest nieco nierówna.

Książki Picoult powielają schemat, który jej czytelników nie potrafi właściwie zaskoczyć: konflikt, sprawa sądowa, niespodziewany zwrot akcji lub nieoczekiwane zakończenie. Jak zwykle akcja prowadzona jest z punktu widzenia kilku bohaterów – w tym wypadku są to Zoe, Max i Vanessa. Rozumiem, że autorka znalazła sobie przepis na bestseller, ale przez to moje zainteresowanie autorką słabnie, właśnie ze względu na tą schematyczność. Nie rzucam się już na każdą nową książkę, ale nie znaczy to, że nigdy żadnej jej powieści już nie przeczytam.

Tak, książka ma swoje różne wady, które co prawda nie przeszkadzały mi aż tak bardzo w lekturze, ale spowodowały, że książka nie stała się automatycznie jedną z moich ulubionych. Pomimo to Jodi Picoult udało się zaciekawić mnie i utrzymać napięcie przy pomocy kilku „niespodziewanych” zwrotów akcji. „Sing You Home” Jodi Picoult to może nie jest odkrywcza, ekscytująco odmienna lektura, ale wciąż budzi sporo emocji, czyta się świetnie i gwarantuje dobrą rozrywkę.

czwartek, 28 kwietnia 2011

Royal Wedding - obowiązkowy wpis...

The Mall - droga do Pałacu Buckingham.
Trwają ostatnie gorączkowe przygotowania do jutrzejszego ślubu księcia Williama i Kate Middleton. Wybrałam się dziś na spacer po centrum Londynu, gdzie radosna, patriotyczna atmosfera udzieliła się setkom obecnym tam ludzi.
Centrum medialne i mała wioska namiotów naprzeciw Opactwa.
Ci, których ślub nie interesuje, i tak nie mogli przed nim uciec, jako że tłumy wylewały się z chodników na ulicę.
Wielu ludzi podobnie jak ja chce sfotografować "gorączkę przedślubną".
Na próżno szukać by tam miejsca – najlepsze są już dawno zajęte. Niektórzy na tę okazję zaopatrzyli się w patriotyczne akcesoria.
Turyści, mieszkańcy Londynu i Wielkiej Brytanii już od paru dni koczują naprzeciwko Opactwa Westminsterskiego, żeby zobaczyć uroczysty przejazd uczestników uroczystości, zwłaszcza panny młodej, a potem przejazd Kate i Williama do Pałacu Buckingham. 
Niektórzy chcą złożyć młodej parze własne życzenia.
Na próżno szukać by tam miejsca – najlepsze są już dawno zajęte. Również wokół Pałacu coraz trudniej znaleźć jakiś punkt obserwacyjny. W najlepszych rozłożyły się już od wielu tygodni ekipy telewizyjne z całego świata. 
Część Green Park została odgrodzona, by pomieścić tam olbrzymie zaplecze telewizyjne.
Kate spędzi noc w hotelu, skąd rano wraz ze swoim ojcem uda się do Opactwa.
The Goring - Hotel, w którym Kate Middleton spędzi dzisiejszą noc.
Tłum zbiera się także wokół hotelu, w nadziei na to, że uda im się zobaczyć pannę młodą i jej suknię ślubną.
Jutro zostaję w domu, żeby ślub oglądać w telewizji - w ten sposób na pewno więcej uda mi się zobaczyć. Ale dzisiejszy spacer po Londynie uświadomił mi, że chociaż wielu ludzi traktuje monarchię jako zło konieczne, a turyści jako kuriozalną ciekawostkę, wielu ludzi chce przyłączyć się do radosnych celebracji.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Easter Weekend fun!

Rozleniwiona piękną pogodą, wolnymi dniami i pysznym jedzeniem, niechętnie wracam jutro do pracy. Na szczęście tylko na dwa dni – potem znów mam kilka dni wolnego. Niewiele miałam ostatnio czasu na czytanie, będąc zajętą spacerami, wizytami i zakupami...

W niedzielę wybraliśmy się z Ulubionym Anglikiem na spacer po Wimbledon Common, pięknych, zielonych błoniach, częściowo zalesionych, częściowo pokrytych łąkami, obejmującymi ponad 400 hektarów, położonych w dwóch dzielnicach Londynu. Ulubiona moja część to ta najdziksza – właściwie jest to lasek, przez który prowadzą ścieżki i ścieżynki, gdzie można znaleźć ukryte jeziorka i oczka wodne, usłyszeć dzięcioła i, jeśli się dobrze postarać, w ogóle nie spotkać ludzi.

Dziś natomiast wybraliśmy się do dzielnicy Kensington, do Holland Park, do którego jakoś nigdy jeszcze nie trafiłam. Park jest śliczny i bardzo różnorodny – znalazło się w nim miejsce na klasyczne, formalne rabaty kwiatowe, „dziki” obszar, trawniki, na których ustawione są artystyczne instalacje, place zabaw dla dzieci i to, co nas szczególnie zainteresowało – przepiękny japoński ogród (Holland Park Kyoto Graden), stworzony dwadzieścia lat temu jako część festiwalu japońskiego.
Resztę dzisiejszego dnia spędziliśmy spacerując po centrum Londynu, od Victoria Station, przez Buckingham Palace, gdzie w pobliskim Green Park powstało całkiem spore miasteczko medialne - stacje telewizyjne z różnych krajów szykują się do transmisji z uroczystości ślubu księcia Williama i Kate Middleton. Ze spaceru tego przyniosłam do domu kilka okazyjnie zdobytych książek, częściowo zasponsorowanych przez Ulubionego Anglika, które (wraz ze zdobyczami z ostatnich kilku tygodni) tworzą malowniczy książkochłonowy stos poniżej:
Od góry widać dwa pierwsze tomy słynnej serii George'a R.R.Martina, „Pieśni lodu i ognia”, a mianowicie „A Game of Thrones” („Gra o tron”) i „A Clash of Kings” („Starcie królów”) - kiedyś czytałam po polsku pierwszy tom, ale niewiele pamiętam i teraz, zdopingowana powstaniem serialu, postanowiłam przypomnieć sobie serię. Dwie kolejne książki – Colin Thubron „Shadow of the Silk Road” („Cień Jedwabnego Szlaku”) i Hugh Miles „Playing Cards in Cairo” to efekt rosnącej fascynacji książkami podróżniczymi, zwłaszcza tymi dotyczącymi Azji i północnej Afryki, historią ludzi je zamieszkujących... Kolejna książka, „Secret London. Unusual Guide” Rachel Howard i Billy'ego Nasha, ma nam pomóc w odkrywaniu ciekawych, nieznanych miejsc w Londynie podczas przyszłych spacerów. Kolejne tytuły to:
Farundel” to debiutancka powieść L. R. Fredericks, o tajemniczej posiadłości Farundell, należącej do ekscentrycznej rodziny Damory, dokąd przybywa po I wojnie światowej Paul Asher. Określana jako literacka opowieść z metafizycznym podtekstem, książka zebrała dobre recenzje i mam nadzieję, że mnie się również spodoba...
The Age of Absurdity” Michaela Foley'a to właściwie książka Ulubionego Anglika o tym, jak trudno jest w dzisiejszych czasach odnaleźć szczęście i o tym jak zaakceptować współczesny świat i jego absurdy.
South Riding” Winifred Holtby, ostatnio sfilmowana przez BBC powieść o dyrektorce szkoły w małej miejscowości w Yorkshire, portret angielskiej wsi w latach dwudziestych ubiegłego wieku. „Pearl of China” Anchee Min, opowieść luźno nawiązująca do wczesnych lat życia słynnej pisarki Pearl S. Buck przedstawiająca życie pisarki i jej fikcyjnej przyjaciółki, Willow, w Chinach przełomu XIX i XX wieku.
The Hare with Amber Eyes” Edmunda de Waala, historia rodziny opowiedziana przy pomocy 264 przedmiotów – książka, która zdobyła Costa Book Award w kategorii biografie.
Pleasure Seekers” Tishani Doshi, książka, o której pisałam tutaj, i którą musiałam kupić...!
The Suspicions of Mr Whicher” („Podejrzenia pana Whichera. Morderstwo w domu na Road Hill”) Kate Summerscale – prawdziwa historia morderstwa z czasów epoki wiktoriańskiej, ostatnio sfilmowana przez ITV,. Opowieść o pracy ówczesnych detektywów, o angielskim społeczeństwie i prawdziwej zbrodni.
London Calling” Barry Miles – historia kulturalna Londynu po 1945 roku.
The Thirties: An Intimate History of Britain” Juliet Gardiner – obszerna historia skomplikowanej dekady pełnej kulturalnych, politycznych i socjalnych zmian, opowiedzianych poprzez historie ludzi żyjących w epoce.
Natomiast na życzenie kilku osób poniżej prezentuje się zkolonizowany Billy (po lewej) w towarzystwie starszego brata (po prawej).
Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia!

sobota, 23 kwietnia 2011

Zbrodnie w rzymskiej Brytanii ("The Vestal Vanishes" - Rosemary Rowe)


Czy ja już kiedyś wspominałam, że lubię kryminały historyczne? Nie? No to wspomnę - bardzo lubię kryminały historyczne. Rosemary Rowe odkryłam kilka lat temu na bibliotecznej półce i skuszona okładką i wzmianką o "Brytanii za czasów rzymskich" wypożyczyłam i wsiąkłam. Polubiłam głównego bohatera, Libertusa, twórcę mozaik i niechętnego detektywa-amatora i dlatego obowiązkowo musiałam przeczytać najnowszą książkę Rosemary Rowe, „The Vestal Vanishes”.

Obywatel rzymski, mieszkający w Glevum (dzisiejsze Gloucester), Longinus Flavius Libertus, jest znany ze swego talentu do rozwiązywania zagadek. Kiedyś celtycki arystokrata, były niewolnik, wyzwolony wraz ze śmiercią swego właściciela, Libertus na co dzień para się układaniem mozaik w domach zamożych patrycjuszy, a po godzinach rozwiązuje kryminalne sprawy zlecane mu przez jego patrona, Marcusa Aureliusza Septimusa, najczęściej bez oczekiwanego pieniężnego wynagrodzenia...

Tak jest i tym razem – po rytualnym ofiarowaniu w, świątyni ku czci urodzin cesarza Kommodusa, wszyscy oczekują z niecierpliwością na ucztę i igrzyska, podczas których bogaty patrycjusz sponsorujący uroczystości ma przedstawić tłumom swoją przyszłą żonę. Ma nią być nie byle kto, ale westalka Audelia, która niedawno zakończyła swą trzydziestoletnią służbę w świątyni bogini Westy i może teraz wyjść za mąż. Jednak powóz, który miał przywieźć Audelię do Glevum, okazuje się pusty – westalka po prostu zniknęła! Wezwany przez Marcusa Libertus niechętnie zgadza się pomóc w odszukaniu zaginionej. Czy w sprawę zamieszani mogą być druidzi? Czy możliwe, że zaginęła jeszcze inna westalka?

Podobają mi się książki Rosemary Rowe, głównie ze względu na umiejscowienie fabuły w tak ciekawym (i właściwie nieznanym) okresie historii. Wielka Brytania w drugim wieku naszej ery, zamieszkiwana przez ludność celtycką, wciąż okupowana przez Rzymian, tworzy interesujące tło historyczne. Powieści Rowe przypominają mi nieco książki Stevena Saylora, ale brak im szczegółowo ukazanego politycznego tła, które wyróżnia serię Roma Sub Rosa i czyni ją tak niezapomnianą. Zamiast tego Rowe koncentruje się na ukazaniu historycznych detali, wplecionych w przedstawiane wydarzenia i opisy – jednak to nie ukazane obyczaje, szczegóły strojów i wnętrz są tu istotne, ale fabuła. Rozwiązanie zagadki jest zawsze w jej powieściach na pierwszym planie.

Lubię też postać głównego bohatera Libertusa, którą po przeczytaniu tych wszystkich powieści Rowe poznałam już dość dobrze! Nie będę zdradzać szczegółów, ale jeśli macie zamiar czytać powieści z tej serii to zacznijcie od początku, od „The Germanicus Mosaic”, żeby mieć przyjemność śledzenia historii Libertusa, poznawania innych osób z nim związanych i – oczywiście – rozwiązywania kolejnych zagadek.

„Vestal Vanishes” Rowe to jak zwykle przyzwoity, interesujący, sprawnie napisany historyczny kryminał, który czytelnika usatysfakcjonuje, dostarczy kilku godzin rzetelnej rozrywki i być może zainteresuje rzymską przeszłością Wielkiej Brytanii. To powieść w sam raz na popołudniowy relaks z książką.

A teraz? Wolne! Wolne! Wolne! Najpierw święta (wesołych świąt!), potem bank holidays, wraz z nimi dużo czasu na czytanie! W oczekiwaniu na kolejny długi weekend zaopatrzyłam się ostatnio w bibliotece w kilka lekkich i przyjemnych książek, które mam zamiar podczytywać w ogrodzie czy w parku. Chyba na razie odejdę od kryminałów, bo jakoś sporo ich ostatnio przeczytałam. A wy jakie macie plany czytelnicze na najbliższe dni?

piątek, 22 kwietnia 2011

Billy makes me happy...

Co człowiekowi poprawia humor? Zakupy. Co poprawia humor książkochłonowi? Zakupy okołoksiążkowe. I nie mówię tu o nowych książkach (tych naniosłam ostatnio wystarczająco sporo z biblioteki), ale o miejscu do składowania tychże. Jednym słowem – nowy regalik na książki zamieszkał wczoraj w salonie, przepięknie komponując się z otaczającą go rzeczywistością. Już został zasiedlony i skolonizowany, ale wciąż panuje na nim oko ciesząca pustota i luz. Pytanie na jak długo....

Czy myślicie, że ilość kupowanych książek wzrasta wprost proporcjonalnie do ilości wolnego miejsca? Może da się to przełożyć na jakąś ciekawą matematyczną formułkę?

Póki co wracam do rzymskiej Brytanii by w towarzystwie Libertusa dowiedzieć się jaki los spotkał zaginioną westalkę. Spróbuję się bardziej skoncentrować się na czytaniu, a mniej na gapieniu się w Billy'ego.

wtorek, 19 kwietnia 2011

"Lasting Damage" - Sophie Hannah


Sophie Hannah to jednak jest artystka słowa – niewiele osób potrafi napisać thriller tak wciągający, że kartki przewraca się niecierpliwie, od książki nie można się oderwać, a do tego po prostu czuje się to napięcie, które z powieści wprost emanuje. W dodatku coś jest w jej języku, w sposobie prowadzenia narracji, że czasem po prostu ciarki przechodzą po grzbiecie, a atmosfera robi się duszna i pełna niepokoju. Historie które snuje, są zwykle pogmatwane i pełne niespodziewanych zwrotów. Nie inaczej dzieje się w najnowszym psychologicznym thrillerze Hannah, zatytułowanym „Lasting Damage”.

Jest tuż po pierwszej w nocy. Connie Bowskill szuka w internecie na stronach biur nieruchomości pewnego domu: 11 Bentley Grove w Cambridge. Wie, że dom jest na sprzedaż – po kolei ogląda wszystkie zdjęcia, a na koniec postanawia odbyć jeszcze wirtualna wycieczkę po domu i wtedy przeżywa prawdziwy szok: na jednym z ujęć kamery widzi nagle zwłoki kobiety w kałuży krwi, leżące na dywanie w salonie. Ale kiedy obudzony przez histeryczną Connie Kit, jej mąż, sam zasiada do komputera, na ekranie widać tylko zwykły salon, pusty dywan i żadnych zwłok... Czy Connie naprawdę widziała zwłoki kobiety? Czy jest tak zestresowana, że to jej się przywidziało? Dlaczego tak ją interesuje właśnie ten dom? Czy policja uwierzy w jej opowieść? Jak zwykle już od początku czytelnik rzucony zostaje na głęboką wodę – poznajemy wydarzenia, ale nie znamy ich przyczyn, źródeł. Bezradnie kręcimy się w kółko czytając zwierzenia Connie, która niechętnie, kawałek po kawałku, dzieli się z czytelnikami swoimi obawami, przemyśleniami i swoją historią. Powoli odsłania się przed czytelnikiem całość obrazu – obrazu, trzeba dodać, niepokojącego i pełnego zagadek. Pojawiają się nowe zagadki, nowe pytania, nowe postacie zostają wplątane w historię, a czytelnik sam już nie wie, czy Connie jest wiarygodną narratorką, czy po prostu kłamie.

Jest coś takiego w postaciach tworzonych przez Sophie Hannah, że trudno im uwierzyć na słowo – są często emocjonalnie zachwiane, pełne problemów i dźwigające emocjonalny bagaż. Jeśli czytelnik nie może zaufać postaciom, które snują opowieść, to wkrótce zaczyna wątpić wszystkiemu, kwestionować każdy ruch postaci, wydarzenia zachodzące w powieści oglądać „pod lupą”, nieufnie przyglądając się narracji. Dlatego tak świetnie się te książki czyta, bohaterowie są zwykle skrzywieni i może dlatego tak prawdziwi.
W „Lasting Damage” wątek Charlie i Simona (pary znanej z poprzednich książek) zostaje bardziej rozbudowany. Ich niecodzienny, żeby nie powiedzieć patologiczny związek właśnie osiąga znaczący punkt i Charlie ma w związku z tym wiele wątpliwości. Simon jest jak zwykle trudny do rozszyfrowania. Pojawia się też Sam Kombothekra, w dość rozbudowanej roli i kilka innych znanych postaci. Rozczarują się wielbiciele Prousta, bo Snowman się tu nie zjawia wcale.

Jak się to autorce udaje? Każda książka Hannah dostarcza mi kilku godzin mocnej rozrywki i dreszczyku emocji - „uda się rozwikłać ten galimatias, czy się nie uda”? „kto jest winny”? „komu możemy wierzyć”? Końcowe strony zazwyczaj przerzucam z wypiekami na twarzy, zwykle zupełnie oszołomiona jakimś nagłym zwrotem akcji, wydarzeniem, które sprawia, że nagle widzę przebieg wydarzeń jakby od nowa, zupełnie inaczej, całkiem odmiennie. Sophie Hannah napięcie buduje już od pierwszych stron, podtrzymując je konsekwentnie przez całą książkę. Tak potrafią tylko naprawdę świetni pisarze. Pozostaje mi teraz oczekiwanie na kolejny tom serii, nad którym autorka podobno już pracuje.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Gość w Ex librisie!

Dzisiaj chciałabym serdecznie zaprosić wszystkich na rozmowę z panią Katarzyną Kwiatkowską, autorką „Zbrodni w błękicie”, o której pisałam tutaj. Pani Katarzyna nie tylko przysłała mi bardzo miłego maila, ale i zgodziła się odpowiedzieć na kilka pytań!
Dabarai: Jakże się ucieszyłam z Pani maila! A już fakt, że czyta Pani mojego bloga (ludzie czytają mojego bloga!!!!) powalił mnie na kolana! Zapraszam w odwiedziny do Ex librisu o każdej porze dnia i nocy....
Katarzyna Kwiatkowska: Oczywiście że czytam Ex Libris, z wieloma opiniami się zgadzam, a niektórymi recenzjami kieruję się przy zakupach.
Jak to już zostało wspomniane w komentarzach na blogu, mało jest na rynku polskich powieści historycznych napisanych współcześnie. A do tego kryminały piszą prawie wyłącznie mężczyźni. Natomiast ja uwielbiam kryminały historyczne, czytam ich mnóstwo, mam swoich ukochanych autorów ( np. CJ Sansom, Frank Tallis - zna ich Pani?) więc "Zbrodnia w błękicie" to był dla mnie strzał w dziesiątkę! Więc muszę się zapytać o to, co Panią skłoniło do wybrania takiego, a nie innego rodzaju powieści!
Ja również przepadam za kryminałami historycznymi- zwłaszcza B.Akunina ( seria o Fandorinie) , S.Saylora (seria o Gordianusie), L.Davis (także starożytny Rzym, ale chyba wolę Saylora), F.Tallis, E.Peters. W ogóle lubię kryminały, ale te, które Anglicy nazywają „cozy mysteries” - takie raczej bezkrwawe, pozbawione brutalności, historie, w których podstawową rolę odgrywa zagadka i próba jej rozwiązania.
Jestem poznanianką, więc wybór lokalizacji mojej powieści był naturalny, a ta akurat epoka ( przełom XIX i XXw) jest czasem, gdy kształtowała się charakterystyczna wielkopolska postawa.
Uwielbiam powieści Saylora o Gordianusie, bardzo mi się podoba jego dbałość o detale, niesamowitą ma wiedzę. I jak zajmująco pisze! Nie wiem czy Pani wie, ale on napisał też książkę o historii Rzymu, zatutułowaną właśnie "Rzym" - na wszelki wypadek polecam, bo ukazała się też po polsku. J też bardzo lubię "cosy murders", moimi ulubionymi autorami są Ann Granger (Markby &Mitchell series), M.C. Beaton (seria o Hamishu Macbethcie!) etc etc...
Znam oczywiście „Rzym”Saylora- jest świetny.
Chciałabym też zapytać o Julię - wegetarianka, która ubiera się zgodnie ze swoim nastrojem, to kobieta nieczęsto spotykana w XIX wiecznym ziemiańskim domu. Skąd się wziął pomysł na postać tak oderwaną od rzeczywistości, inną od kobiet z jej epoki?
Jeśli chodzi o Julię, jej oderwanie od rzeczywistości miało przede wszystkim służyć podkreśleniu partnerstwa panującego w małżeństwie Tarnowskich. W gruncie rzeczy Julia nie jest aż tak nietypowa- w pamiętnikach z XIXw  wprost roi się od oryginałów.
Julia jest bardzo ciekawą postacią... Wydaje mi się, że skrywa jakieś tajemnice!
Pani zainteresowanie osobą Julii wydaje mi się bardzo znaczące. Z obserwacji wiem, że najbardziej zaintrygowani jesteśmy postaciami, które pod pewnymi względami przypominają nas lub naszą wizję samych siebie. Dla przykładu podam, że mój Ojciec najbardziej lubi Tadeusza- łączy ich gospodarność i przede wszystkim pasja budowania ( taki rodzinny Bob Budowniczy).  Czyżby podobnie jak Julia lekceważyła Pani konwenanse i przekraczała przyjęte granice?
Ha, ha, ha, nie sądzę, raczej uważam się za osobę konwencjonalną, może dlatego intryguje mnie postać tak odmienna... W ogóle wydaje mi się, że bohaterowie "Zbrodni.." mają ukrytą, ciekawą przeszłość - bardzo chciałabym przeczytać coś więcej o ich dawnych podróżach, też tych zagranicznych...! Czy tworząc postać Morawskiego and Co stworzyła im Pani całą przeszłość, wie Pani, jak wyglądało ich życie? Może zamierza Pani to wykorzystać w przyszłych książkach...?
Bardzo ucieszyło mnie stwierdzenie, że bohaterowie sprawiają wrażenie, jakby mieli przeszłość. To znaczy, że osiągnęłam cel. Tak- wszyscy mają mniej lub bardziej sprecyzowaną historię, priorytety, obawy, urazy. Wszyscy mają tajemnice. A Jan najwięcej.
Podoba mi się dworek w Tarnowicach - czy ma on swój pierwowzór? Czy zwiedzała Pani jakieś okoliczne ziemiańskie domy, żeby "wczuć się" w atmosferę?
Tarnowice są konglomeratem kilku miejsc, najbardziej chyba przypominają pałac w Winnej Górze:
Swego czasu zwiedziłam kilka takich dworów i pałaców- teraz byłoby to łatwiejsze, gdyż w wielu obiektach zorganizowano hotele i centra konferencyjne. Polecam tę w/w stronę jako przewodnik.
Kolejne pytanie należy do tych "technicznych" - w jaki sposób należy się przygotować do pisania powieści historycznej? Czy dużo Pani czytała o epoce? Może czytała Pani powieści innych autorów?
Książki o epoce- tak, trzeba trochę poczytać, a w czasie pisania należy przez cały czas zachować czujność, bo w każdym najdrobniejszym szczególe może kryć się pułapka.
Czy może mi Pani polecić jakieś ciekawe książki o epoce, może takie, z jakich Pani korzystała? Wartościowe i najlepiej przystępnie napisane?
Nie wiem, jaka epoka Panią interesuje i jaka lokalizacja.
Jeśli chodzi o zabór pruski, to polecam: książki Lecha Trzeciakowskiego ( „W dziewiętnastowiecznym Poznaniu” , „Pod pruskim zaborem”), trzytomow serię Andrzeja Kwileckiego o ziemiaństwie („Ziemiaństwo”, „W kręgu arystokracji”, „Między miastem a wsią”), wspaniałą książkę Witolda Molika „O życiu codziennym w Wielkopolsce”, wszystkie książki Sławomira Leitgebera ( zwłaszcza „O życiu towarzyskim w Wielkopolsce”). Bardzo interesująca jest książka Elżbiety Koweckiej „W kuchni i w salonie”- ogólnie o kulturze materialnej. Pojawiło się też sporo pamiętników, a najlepszy z nich to „Wspomnienia z Turwi” Krzysztofa Morawskiego.
Poza książką pani Koweckiej, wszystkie dotyczą Wielkopolski- to wbrew pozorom bardzo istotne, gdyż czytając pamiętnik arystokratki z zaboru pruskiego i zaboru rosyjskiego, można odnieść wrażenie, że powstały w innych czasach.
Dziękuję, na pewno coś z tego spróbuję wyszukać... Chciałabym się też zapytać, w jaki sposób pisze się kryminał - czy najpierw obmyśla Pani kto ma kogo zabić, a potem w jaki sposób, czy może najpierw pojawia się Zbrodnia, a dopiero za nią motyw i sprawca?
Akurat w przypadku „Zbrodni” najpierw był motyw ( konieczność uciszenia kogoś, kto za dużo wie). Mam kilkanaście nowych pomysłów i opierają się one na różnych elementach- kilka na specyficznej osobie, kilka na sposobie popełnienia przestępstwa, kilka na lokalizacji, jedno na narzędziu zbrodni.
O, nowe pomysły, to świetnie, bo chciałabym się też zapytać o kontynuację - mam nadzieję, że planuje Pani tom drugi przygód Jana Morawskiego! A jeśli tak, to czy może Pani uchylić rąbka tajemnicy - o czym będzie książka? Jeśli nie, to czy ma Pani w planach inne powieści? O czym?
Marzy mi się kontynuacja przygód Jana i mam sporo pomysłów, ale są to na razie tylko projekty, bo nie byłam pewna, z jakim przyjęciem spotka się „Zbrodnia”.
Czy ma Pani jakąś ustaloną rutynę, ulubione miejsce do pisania, rytuały pisarskie? Mnie na przykład najlepiej pisze się na sofie, na laptopie ustawionym na małym stoliczku, niezbyt zdrowotna pozycja, ale uwielbiam moją sofę!
Ja również najchętniej piszę siedząc na sofie, ale w lekceważeniu mądrych zaleceń posunęłam się jeszcze dalej, gdyż laptopa nie trzymam na stoliczku, a po prostu na kolanach. Poza tym rozpraszają mnie nagłe dźwięki- dzwonek telefonu, kroki na schodach- po prostu wszystko. Nie musi panować bezwzględna cisza, może być hałas, byle jednostajny ( np. odgłos kosiarki).
Czy istnieją książki, o których myśli Pani „żałuję, że to nie ja to napisałam”? Pisarze, którzy Panią inspirują?
Znam setki książek, na myśl o których zielenieję z zazdrości- o pomysł, o język, o postać. Zazdroszczę wielu książek Agacie Christie (wiadomo), języka Boyowi, erudycji Normanowi Daviesowi, wyobraźni Dickensowi, Proustowi- wszystkiego. Mogłabym wymieniać bez końca.
Ostatnie pytanie musi być też o książkach: woli je Pani pożyczać z biblioteki, czy kupować? Bo ja chociaż uwielbiam biblioteki i korzystam z nich cały czas, lubię też bardzo książki posiadać na własność. No dobrze, nie lubię, kocham. Jestem jak ta wiewiórka na zimę zbierająca orzeszki... I zastanawiam się, czy inni też tak mają...
Książki kupuję- nałogowo. W księgarniach, w antykwariatach. Cały czas sobie przyrzekam, że dokonam spisu księgozbioru ( i może nawet stworzę ekslibris), ale na razie na postanowieniach się kończy.
Bardzo dziękuję Pani za te rozmowę. Mam nadzieję, że zabiera się Pani natychmiast do pisania następnej książki, bo bardzo mam ochotę ją przeczytać!

czwartek, 14 kwietnia 2011

"Heartstone" - C. J. Sansom


Przedstawiam wam jedną z moich ulubionych ostatnio postaci literackich – oto Matthew Shardlakebohater kryminałów historycznych C.J.Sansoma. Dwie pierwsze części cyklu – „Komisarz” i „Alchemik” – przetłumaczono już na polski . Ja natomiast skończyłam właśnie piąty tom serii, który nosi tytuł „Heartstone” i przenosi nas po raz kolejny w czasy Henryka VIII.

Trwa upalne lato 1545 roku, Anglia znajduje się w stanie wojny z Francją, a w całym kraju trwa powszechna mobilizacja. Angielska flota gromadzi się w Portsmouth, gdzie trwają gorączkowe przygotowania do obrony przed francuską inwazją.

Matthew Shardlake, garbaty prawnik, na co dzień zajmuje się drobnymi sprawami w lokalnym sądzie, odrzuciwszy bardziej lukratywne posady. Najbardziej w świecie pragnie nigdy więcej nie mieć do czynienia z polityką, jako że w przeszłości jego dochodzenia wielokrotnie doprowadziły go niemal do śmierci. Na szczęście ma potężną protektorkę – Katarzyna Parr, ostatnia żona króla Henryka VIII, obiecała mu kiedyś, że nigdy nie powierzy mu podobnych spraw. Kiedy jednak wzywa go przed swoje oblicze, Shardlake nie potrafi powstrzymać swych obaw... Na szczęście tym razem sprawa wydaje się zupełnie prosta i z polityką nie mająca nic wspólnego. Chodzi o kwestię prawnej opieki nad osieroconym Hugh Curtneysem – dawny nauczyciel Hugh podał sprawę do sądu, zarzucając opiekunowi poważne wykroczenia, po czym popełnił samobójstwo. Tym opiekunem jest Sir Nicholas Hobbey – bogaty właściciel ziemski, który w imieniu chłopaka zawiaduje też jego majątkiem i – jak podejrzewa prawnik – okrada go, wyprzedając cenne drewno z jego lasu. Nie jest to nic nowego, bowiem sądy zajmujące się opieką nad sierotami są niebywale skorumpowane, a opiekunem dziecka zostaje ten, który zapłaci najwięcej. Na prośbę królowej Shardlake próbuje odkryć dlaczego przeciwko opiekunowi wytoczono sprawę – czy Hugh dzieje się krzywda? Na pozór wszystko wygląda normalnie, ale dociekliwemu prawnikowi wydaje się, że rodzina skrywa jakiś sekret.

Matthew zgadza się przyjąć tę sprawę mimo tego, iż sprawa zawiedzie go na południe, do Hampshire i Portsmouth, prosto w sam środek przygotowań do wojny. Powodują nim jednak także zupełnie prywatne pobudki. Dla Shardlake'a sprawa Curtneysa to okazja by dowiedzieć się czegoś więcej o losach swojej znajomej, Ellen Fettiplace, która od dziewiętnastu lat przebywa w Bedlam, szpitalu dla psychicznie chorych. Rodzina jej kiedyś mieszkała w tamtych stronach i Shardlake ma nadzieję, że uda mu się dojść do tego jakie tajemnice kryje przeszłość Ellen i dlaczego przebywa ona w Bedlam.

„Heartstone” to kolejna znakomita powieść Sansoma. Mam wrażenie, że autor rozwija się wraz z każdą książką i nie tylko są one coraz ciekawsze, ale i lepiej napisane. Przede wszystkim jest to świetny kryminał – nie brakuje mu interesujących zwrotów akcji, obie sprawy, którymi zajmuje się główny bohater są wciągające i skomplikowane. Ciekawa intryga, poplątane tropy, którymi prowadzi czytelnika autor – to tylko niektóre z zalet tej serii. Na drodze Shardlake'a stają przekupni, skorumpowani prawnicy, rozpuszczeni młodzieńcy, dawno nie widziani przyjaciele, starzy wrogowie. Shardlake i jego asystent, Jack Barak, tworzą jak zwykle dobrany duet – żona Baraka spodziewa się dziecka, więc Jack bardzo niechętnie bierze udział w dochodzeniu. W tej książce reprezentuje bardziej racjonalną i rozważną ze stron – jego niechęć do ryzykanckich posunięć, zupełnie różna od jego dawnego zachowania, spowodowana jest tym, że jako przyszły ojciec Jack stara się być bardziej rozważny (chociaż nie zawsze mu się to udaje)... W przeciwieństwie do niego Shardlake'iem powodują motywy nie tylko osobiste, ale i poczucie sprawiedliwości, które każe mu dążyć do odkrycia prawdy nawet za cenę. Niektórzy nazwali by tę cechę oślim uporem, ale ja myślę, że Shardlake jest po prostu nieugięty i wyjątkowo wytrwały w dążeniu do celu... Nie brakuje mu też cech zwykłego człowieka – prawnik nie jest przesadnie bohaterski, choć nie brak mu odwagi, obawia się jednak (często słusznie!) swych wysoko postawionych wrogów, troszczy się o przyjaciół i zwykłych ludzi poznanych po drodze. Prawdziwa postać z krwi i kości, która w kolejnych częściach serii dojrzewa i zdobywa coraz większą sympatię czytelnika.

Jak przystało na porządną powieść historyczną, „Heartstone” osadzony jest mocno w realiach Anglii za czasów Tudorów. Nie na próżno autor studiował najpierw historię a potem prawo, wydaje mi się, że zna się na rzeczy, a co najważniejsze, potrafi swoją wiedzę ubrać w słowa. Anglia Shardlake'a jest pełna zapachów, kolorów i wplecionych w opowieść detali historycznych, które czynią lekturę jeszcze bardziej zajmującą. Wraz z głównym bohaterem towarzyszymy oddziałowi łuczników zdążającemu na południe, bierzemy udział w polowaniu, zwiedzamy słynny statek króla Henryka, Mary Rose. Anglia pod rządami Henryka VIII to świat pełen niebezpieczeństw, brudu i niesprawiedliwości, szczególnie dla ludzi z niższych klas. Wojna, w którą swój kraj wplątał zbyt ambitny władca, również zostaje ukazana w całej swej bezsensownej brzydocie. 

Ciekawa intrygi, interesująca, skomplikowana postać głównego bohatera, świetne tło historyczne – to gwarancja wielu godzin dobrze spędzonego czasu. W dodatku "Heartstone" dobrze się czyta - Matthew Shardlake, któego autor uczynił też narratorem, opowiada o swoich przygodach w sposób niezwykle wciągający.

Nic dodać, nic ująć - powieść C.J. Sansoma jest po prostu bardzo dobra! Mam nadzieję, że udało mi się zainteresować was nie tylko „Heartstone”, ale i wcześniejszymi książkami z tej serii – gorąco polecam!

wtorek, 12 kwietnia 2011

Orange Prize 2011 - finaliści

Jak zwykle nominowane tytuły, które spodobały mi się najbardziej (a przede wszystkim te nieliczne, które przeczytałam) nie dostały się do finałowej szóstki. Wyjątkiem jest oczywiście „Room”, który był też nominowany do Man Bookera. Booker Emmę Donoghue ominął - ciekawe, czy uda jej się zdobyć Orange Prize?

Finałowa szóstka to:
Emma Donoghue: „Room”
Aminatta Forna: „The Memory of Love”
Emma Henderson: „Grace Williams Says it Loud”
Nicole Krauss: „Great House”
Téa Obreht: „The Tiger’s Wife”
Kathleen Winter: „Annabel”
Bardzo interesująca to lista, chociaż nie tworzą jej moje „typy”. Trzy debiuty, trzy powieści znanych już autorek, sześciu różnych wydawców – książki poruszają różnorodne tematy, przenoszą czytelnika w różne krańce świata, od Sierra Leone i Kanady, przez Wielką Brytanię po Bałkany. Z tej listy najbardziej interesuje mnie”Great House” i (po przeczytaniu kilku recenzji) „Annabel”. Ale dużo dobrego słyszałam przecież o Aminacie Fornie, a także „Tiger's Wife” wygląda ciekawie... Najmniej mam ochotę na przeczytanie „Grace Williams Says it Loud”, bo tematyka mnie trochę przeraża.Ale książka jest cieniutka i zbiera same pochwały, więc może kiedyś... 

Na zwyciężczynię typuję „Room”, ale to raczej dlatego, że myślę, iż tak zagłosuje jury...
Zwyciężczynię poznamy na uroczystej gali w Royal Festival Hall 8 czerwca 2011. Zastanawiam się, czy będzie można łatwo dostać bilety i czy powinnam się wybrać...

niedziela, 10 kwietnia 2011

"Room" po polsku

Dobra wiadomość dla tych, którzy chcieliby przeczytać "Room" Emmy Donoghue, książkę o której głośno było na literackim blogach w zeszłym roku, nominowaną do nagrody Bookera i Orange. Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, zaliczam ją do grona najlepszych powieści roku 2010 a pisałam o niej tutaj. Dlatego ucieszyło mnie, kiedy znalazłam ją w zapowiedziach na stronie Empiku. Książka zostanie wydana przez wydawnictwo Sonia Draga, a jej premiera planowana jest na połowę maja. Zachęcam wszystkich - przeczytajcie "Pokój" Emmy Donoghue, bo jest to powieść którą warto poznać...

piątek, 8 kwietnia 2011

"Pleasure seekers" - Tishani Doshi

Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że Orange Prize to moja ulubiona nagroda książkowa. Prawie co roku lista nominowanych książek przyciąga moją uwagę i znajduję wśród nich interesujące pozycje, które zostają w mojej pamięci.

„Pleasure Seekers” Tishani Doshi, trzecia książka nominowana do nagrody Orange w tym roku, którą przeczytałam w ostatnim czasie, okazała się kolejną trafioną pozycją, dowodząc, że jurorzy nagrody mają po prostu nosa do książek, które mi się podobają!

„Pleasure Seekers” to przede wszystkim opowieść o rodzinie, więzach między ludźmi, codziennym życiu, ukazanym przez autorkę-poetkę jako drobne ulotne chwile szczęścia,  smutku czy spokojnego zadowolenia, zatrzymane w kadrze obrazy, które rozwijają się na oczach czytelnika w długie opowieści. W 1968 roku młody Babo Patel przyjeżdża do Londynu z Madrasu, by jako pierwszy członek swojej rodziny odbyć studia za granicą. Nie spodziewa się, że w Londynie odnajdzie miłość swojego życia, Sian Jones – pochodzącą z małej walijskiej wioski dziewczynę o kremowej cerze i kasztanowych włosach. Związek między 'wschodem” i „zachodem”, Gudźaratem i Walią wydaje się wszystkim skazany na klęskę. Jednak Babo i Sian wiedzą, że pomimo różnic i pomimo oporu ze strony rodziców, są sobie pisani. Wezwanemu podstępem do domu Babo zostaje odebrany paszport, ale rodzice muszą skapitulować przed jego uporem. Zawierają z nim umowę, że pozwolą im na ślub tylko wtedy, kiedy młodzi poczekają z nim przez pół roku, a Sian przeprowadzi się na dwa lata do Indii. Niejeden autor w tym właśnie miejscu zakończyłby książkę, ale dla Doshi to dopiero początek. „Pleasure Seekers” opowiada historię małżeństwa Sian i Babo, które wbrew przeciwnościom trwa i kwitnie. Obok losów głównych bohaterów poznajemy też historie innych członków ich rodziny – rodziców, rodzeństwa, dzieci... Ta różnorodność sprawia, że czytelnik nie nudzi się, ale z zaciekawieniem śledzi losy wielopokoleniowej i wielokulturowej rodziny.

Co jeszcze sprawiło, że powieść Tishani Doshi tak przypadła mi do gustu? Postacie bohaterów, a zwłaszcza kobiet. Wśród nich Sian, zbuntowana młoda dziewczyna, która podejmuje bardzo odważny krok, by w poszukiwaniu swojego szczęścia i miłości wyjechać na koniec świata, nauczyć się życia w zupełnie innej kulturze i  która urzekła mnie swoją odwagą. Ba, ukochana babka Babo, seniorka rodu, która ze swojego wdowiego domu w dalekim zakątku Indii czuwa nad pomyślnością swojej rodziny, otacza opieką wnuka, a potem i swoje prawnuczki, wydała mi się oazą spokoju i mądrości. To właśnie Ba jako pierwsza akceptuje związek wnuka z Sian i pomaga mu przetrwać ciężkie chwile bez ukochanej.

Tishani Doshi jest poetką, więc i jej język jest pełen ekspresji i aż tętni życiem. Autorka-poetka opowiada historię, która układa się w liryczną, ekspresywną opowieść, przetykaną gdzieniegdzie rytmicznymi sha-bing, sha-bang, ba-ba-boom, ba-ba-boom, ba-ba-boom-boom-boom, tworzącymi hipnotyzującą mantrę, która wabi i zniewala czytelnika.

Ta na pozór prosta historia przemówiła do mnie, urzekła mnie, momentami rozbawiła, ale dała mi też trochę do myślenia. Sama mieszkam w „obcym” kraju i planuję tu zbudować mój dom. I chociaż różnice kulturowe nie są tak oczywiste i tak dogłębne, to jednak one istnieją. I choć Polska od Wielkiej Brytanii nie leży tak daleko jak Indie, to jednak nieustannie myślę o rodzinie, która tam mieszka i czasem wydaje się boleśnie odległa. Dlatego „Pleasure Seekers” to też powieść o tworzeniu tożsamości, o mieszanych rodzinach, „hybrid families”, których członkowie na zawsze czują się zawieszeni pomiędzy dwoma światami.

Pisząc tę powieść Doshi czerpała chyba pełnymi garściami z własnych doświadczeń – historia Babo i Sian jest bowiem historią jej rodziców. To tak jakby autorka otworzyła drzwi i zaprosiła mnie do swojego domu, pozwoliła oglądać swoją historię, w której jak w kalejdoskopie przewijało się życie, ludzie kochali się, żenili, płodzili dzieci i umierali, pozostawiając po sobie pustkę, którą najbliżsi próbowali wypełnić wspomnieniami.

Nie jest to specjalnie odkrywcza książka – nie ma w niej nagłych momentów grozy, niespodzianek czyhających na czytelnika za kolejną kartką, nie ma niespodziewanych zwrotów akcji. Jest niespieszne tempo opowieści, którą snuje się na rodzinnych spotkaniach, wspominając znane historie w gronie krewnych lub znajomych. „Opowiedz mi jeszcze raz, jak poznałaś tatę, mamo” - pada prośba, a my rozsiadamy się wygodnie, żeby posłuchać opowieści o miłości, podróży na drugi koniec świata, uczenia się życia w obcym kraju, tworzeniu wspólnego miejsca na ziemi i przemijaniu. I na tym chyba polega urok tej powieści.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Krótkie ogłoszenia, które mnie dziś ucieszyły tudzież uradowały

Czwarty już numer Archipelagu dostępny jest od dziś na oficjalnej stronie!
"Hruciowie" trzecia część "Cukierni Pod Amorem" już w pracach redakcyjnych! Termin premiery: październik 2011. Mam nadzieję, że autorka wybierze się na spotkanie autorskie także do Londynu...
STOP-PRESS-STOP-PRESS-STOP-PRESS-STOP-PRESS
W czerwcu nakładem Wydawnictwa WAB ukaże się nowa książka Wiktora Hagena "Długi weekend", kontynuacja świetnej "Granatowej krwi"!
W maju Wydawnictwo Znak wydaje nową powieść Marka Krajewskiego z serii o komisarzu Popielskim, "Liczby Charona".
Cieszę się.

niedziela, 3 kwietnia 2011

"Zbrodnia w błękicie" - Katarzyna Kwiatkowska


Z przyjemnością donoszę, że moje poszukiwania współczesnych polskich książek historycznych nieźle się mają. Dziękuję wszystkim za propozycje, proszę o jeszcze.

Ja natomiast chciałam polecić wszystkim wielbicielom kryminałów, a zwłaszca tych historycznych, moje najnowsze odkrycie. Jest to debiutancka powieść Katarzyny Kwiatkowskiej „Zbrodnia w błękicie”, ciekawie napisany i skonstruowany kryminał osadzony w XIX-wiecznej Wielkopolsce pod zaborem pruskim. Rzecz na polskim rynku wydawniczym nowa, więc tym bardziej ciekawa i warta przeczytania!

W śnieżnej zamieci do pałacu pana Tarnowskiego zajeżdża gość: Jan Morawski, jego przyjaciel, podróżnik i detektyw – amator. W zasypanym śniegiem ziemiańskim dworku panuje niezbyt przytulna atmosfera. Kilkoro przebywających w majątku gości wyraźnie za sobą nie przepada. Już przy kolacji pojawiają się niesnaski, na jaw wychodzą urazy, powietrze aż kipi od negatywnych emocji. Padają dotkliwe i obraźliwe słowa, wieczór nie należy do udanych. Natomiast rano pokojówka znajduje zwłoki młodej kobiety. Jan Morawski ma nie lada zadanie przed sobą – znaleźć mordercę wśród domowników i gości. Morawski rozmawia ze wszystkimi, stara się odnaleźć motyw i sprawcę, ale krąg podejrzanych zamiast się zacieśniać, wciąż się poszerza.

„Zbrodnia w błękicie” ma wszystkie cechy zgrabnie napisanego, tradycyjnego kryminału. Przede wszystkim Jan Morawski to klasyczny śledczy-amator. Nie brak mu też wiernego pomocnika – w tej roli sprawdza się zaufany kamerdyner Mateusz, wielbiciel kryminałów Artura Conana Doyle'a. Ponadto pozostali bohaterowie powieści też stanowią typową dla tego gatunku mieszankę: mamy więc ubogich krewnych, antypatyczne rodzeństwo, dumną hrabinę, państwa domu i postacie służących. Między obecnymi na scenie bohaterami panują napięte stosunki, tworzą się pary, sojusze, na jaw wychodzą tajemnice... Intryga gmatwa się i komplikuje.

Myślę, że Kwiatkowska bardzo lubi kryminały Agathy Christie i podziwia mistrzynię, bo to chyba na nich wzoruje swoją powieść. Nie oznacza to jednak, że brak jej oryginalności – „Zbrodnię w błękicie” czyta się świetnie, książka wciąga, i chociaż wiadomo, że sama koncepcja fabuły jest nie nowa, to dużym plusem jest fakt, że akcja toczy się w tak interesującym i zupełnie dotąd nie wykorzystanym w polskich kryminałach okresie historycznym. Nigdy jeszcze nie czytałam kryminału osadzonego w takiej ciekawej epoce, a po lekturze tej książki zdecydowanie chciałbym poczytać więcej podobnych historii.

Historyczne tło zarysowane jest delikatnie, nie ma w nim rozmachu podobnemu „Cukierni pod Amorem”, ale jest to przecież zupełnie inny rodzaj książki. „W „Zbrodni w błękicie” wątek historyczny, choć obecny, tworzy raczej klimat i obramowanie, a ważna jest przede wszystkim intryga. Dlatego autorka nie jest zainteresowana wgłębianiem się w detale historyczne, skupiając się raczej na szczegółach obyczajowych, które nie dominują książki, ale raczej ją ubarwiają.

Mogłabym się przyczepić, że zabrakło mi w książce stylizacji historycznej, że język był zbyt współczesny, że postacie czasem zachowywały się niezgodnie z konwencją, ale się nie przyczepię. Nie przyczepię się, bo podobała mi się książka na tyle, że nie przeszkadzały mi drobne nieścisłości czy braki. Natomiast współczesny język ułatwiał konstruowanie ciekawych dialogów i powodował, że łatwo było czytelnikowi podążać za intrygą.

Ciekawa zagadka, wartka akcja, satysfakcjonujące zakończenie... Jednym słowem – bardzo dobrze się bawiłam, czytając”Zbrodnię w błękicie” i będę z niecierpliwością czekać na kolejną książkę Katarzyny Kwiatkowskiej, najlepiej z Janem Morawskim w roli głównej...

sobota, 2 kwietnia 2011

Zapowiedzi wydawnicze na rynku angielskim

Idą, idą nowe książki... Już w najbliższych miesiącach znajdą się na półkach angielskich księgarń:
Lauren Liebenberg "The West Rand Jive Cats Boxing Club" - druga książka autorki "The Voluptuous Delights of Peanut Butter and Jam" ("Smak dżemu i masła orzechowego"), na którą czekam niecierpliwie - opowieść o przyjaźni i dorastaniu osadzona w Johanesburgu w 1958 roku.
Nowa powieść Jodi Picoult, "Sing You Home" - jak zwykle sporo dramatów i kontrowersyjnych tematów tym razem związanych ze sztucznym zapłodniem... Jestem ciekawa tej książki, bo wreszcie nie pojawiają się w niej chore, cierpiące dzieci, a dotyczy ona właściwie życia dorosłych...
Nowa powieść Geraldine Brooks (autorki między innymi  "Ludzi Księgi") zatytułowana "Caleb's Crossing" opowiada o Calebie Cheeshateaumauk, pierwszym rdzennym mieszkańcu Ameryki, który skończył w 1665 roku Harvard College.
Jeśli podobają się wam powieści Lisy See, na pewno ucieszy was wiadomość, że w maju ukaże się nowa powieść, "Dreams of Joy", będąca kontynuacją jej poprzedniej książki, "Shanghai Girls" ("Dziewczęta z Szanghaju"). Książka opowiada o córce Mai, Joy, która w poprzedniej powieści uciekła do Chin.

piątek, 1 kwietnia 2011

Współczesne polskie powieści historyczne...?

Po niedawnej lekturze "Cukierni pod Amorem" i po rozpoczęciu dziś książki Katarzyny Kwiatkowskiej "Zbrodnia w błękicie" naszła mnie myśl, że właściwie nie znam wielu polskich powieści historycznych napisanych współcześnie... Owszem, są przecież klasyki, ale mnie chodzi o coś napisanego bardziej na czasie... Taka polska Philippa Gregory czy polski Druon... Przecież na pewno takie książki istnieją, może to mnie dopadła jakaś postępująca skleroza?! Od razu też wspomnę, że najbardziej mi chodzi o czasy od XVI do XIX wieku...
Pamiętam z młodości cykl Karola Bunscha, którego przeczytałam ze dwa tomy, ale to trochę za bardzo średniowieczne.. Z podobnych względów odpada "Grodzisko nad Bobrem" Janiny Macierzewskiej i "Ofka z Kamiennej Góry" Kornelii Dobkiewiczowej (obie czytałam jako nastolatka i strasznie mi się podobały), to i przy okazji polecam. Z bardziej mnie interesujących epok pamiętam świetne książki Haliny Popławskiej, zwłaszcza moją ukochaną "Hiszpańską romancę". Współcześnie spodobał mi się "Kacper Ryx" Mariusza Wollnego...
Ale co dalej? Przecież są na pewno i inne świetne polskie książki historyczne, o których zapomniałam, których nie znam?
Błagam, poratujcie, przypomnijcie...! Niech się książkochłon ucieszy i niech zacznie szperać... A może i innym się przyda taka lista?
PS. Po tym, jak kilka nazwisk zdołałam sobie przypomnieć,  tak mnie naszła chęć na ponowne przeczytanie tych książek....!