wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowania nie będzie!

W tym roku żadnych podsumowań i postanowień nie będzie. 

Po pierwsze, moje zeszłoroczne postanowienie przeczytania dwudziestu pozycji z Subiektywnej Listy Książek wzięło w łeb, z przyczyn mniej czy więcej niezależnych, więc po prostu postanawiam je kontynuować w tym roku. 

Po drugie, ciężko wybrać mi najlepsze książki roku - przeczytałam ich mniej niż planowałam, a jednak wybór okazał się trudniejszy niż myślałam. Kto chce sprawdzić, co (między innymi) przeczytałam w 2013 roku, niech się wybierze z wizytą na blog Padmy, która zaprosiła mnie niedawno na gościnne występy. Na jej blogu zamieściłam listę moich tegorocznych typów. Zapraszam do przeglądania i komentowania. Natomiast chętnie się przekonam, jakie książki wam przypadły do gustu w tym roku, więc jeśli macie ochotę, podzielcie się swoimi odkryciami literackimi w komentarzach! Będzie mi bardzo miło. 

Sobie życzę sobie w przyszłym roku częstszych i bardziej regularnych odwiedzin na własnym blogu, góry przeczytanych książek i czasu na ich czytanie. Wszystkim czytelnikom Ex librisa - literackich odkryć, wspaniałych lektur, niepowtarzalnych wrażeń czytelniczych. Niech nadchodzący rok będzie dla was obfity w niezwykłe przeżycia i doznania, nie tylko te, o których można przeczytać w ksiązkach.

niedziela, 29 grudnia 2013

(Po)świąteczny stos, czyli łabędzi spiew...

Tak, wiem, że pisałam kilka dni temu z namaszczeniem o tym, jak wiele znaczą dla mnie święta w rodzinnym gronie, o tym, że książki nie są mi potrzebne, by cieszyć się obecnością bliskich... A jednak, niepostrzeżenie i nieco niespodziewanie, pojawił się na moim stole rzadki ostatnio gość - porządny stos książkowy, stos godny książkochłona, stos będący - że tak powiem - łabędzim śpiewem przed nieuchronnym zastojem w kupowaniu książek, który mi się w przyszłym roku szykuje. Usprawiedliwia mnie jedynie to, że stos jest złożony li i jedyne z prezentów świąteczno-urodzinowych, zakupionych dla mnie przez Ulubionego Anglika i jego rodziców.
Na powyższym zdjęciu na samym dole pyszni się powieść Eleanor Catton, zwyciężczyni tegorocznego Man Bookera, czyli "The Luminaries", o której więcej można przeczytać tutaj. Szykuje się potężna dawka lektury!
Następna w kolejce książka to "Apple Tree Yard" Louise Doughty, autorki "Whatever You Love" nominowanej do nagrody Orange i Costa w 2010 roku. Powieść Doughty to historia romansu z nieznajomym, który może zniszczyć wszystko, co bohaterka książki w życiu zdobyła - karierę, dom, rodzinę, to powieść o oszustwie i akcie przemocy, który na zawsze zmienia życie bohaterów.
Kolejna pozycja na stosie to "A Commonplace Killing" Sian Busby - ta ostatnia powieść autorki, która w zeszłym roku przegrała walkę z rakiem płuc, to kryminał, którego akcja toczy się w powojennym Londynie, w 1946 roku, kiedy to radość z zakończenia wojny ustąpiła miejsca codziennym troskom i problemom.  Ostatnio wróciłam do oglądania serialu BBC "Call The Midwife" i przypomniałam sobie, jak bardzo lubię czytać książki, których akcja dzieje się w powojennej Wielkiej Brytanii. Liczę na świetną lekturę. 
Z kolei "Little Exiles" Roberta Dinsdale'a to powieść, która porusza problem przymusowej migracji brytyjskich dzieci do Australii, który stał się głośny w 2010 roku za sprawą słynnego filmu "Oranges and Sunshine" ( na podstawie książki Margaret Humphreys). Bohaterem powieści Dinsdale'a jest Jon Heather, który w wieku dziewięciu lat zostaje porzucony przez matkę na progu domu dziecka w powojennym Leeds i wywieziony wraz z innymi dziećmi do Australii. Droga powrotna do domu okaże się podróżą, która zabierze Jonowi całe życie. 
Następna książka ze stosu zabierze nas do Nowego Jorku lat dwudziestych ubiegłego wieku. Bohaterką "The Other Typist" Suzanne Rindell jest Rose Barker, pracująca jako maszynotypistka na posterunku policji w dzielnicy East Side. Kiedy pracę w tym samym miejscu zaczyna fascynująca Odalie, Rose jest zachwycona nową przyjaciółką. Fascynacja obraca się w obsesję, ale kim tak naprawdę jest Odalie? Powieść Rindell to podróż, która odkrywa ciemne strony przyjaźni. 
Czas na coś bardziej współczesnego i lekkiego - powieść Graeme Simsiona 'The Rosie Project" ("Projekt "Rosie"") została w Polsce wydana już kilka miesięcy temu. To podobno świetna książka na poprawę humoru - lekka, zabawna i wzruszająca opowieść o tym, że żadne listy nie pomogą nam znaleźć idealnej partnerki, a miłość sama nas odnajdzie, kiedy jej na to pozwolimy. 
Kolejna pozycja na stosie to chwalona przez Padmę powieść Alexi Zentnera "Touch", czyli "Dotyk", wydana przez wydawnictwo Wiatr od morza. Nie mogłam się oprzeć jej recenzji - sprawdźcie sami, czy opowieść o kanadyjskim miasteczku pełnym wspomnień i magii spodoba się także wam.
Czas na coś zupełnie innego, czyli na tłumaczoną z niemieckiego książkę Kathariny Hageny "The Taste of Apple Seeds" ("Smak pestek jabłek"), która niebawem ukaże się też w polskim tłumaczeniu. Ta powieść, która była bestsellerem w Niemczech przez dwa lata, to historia pierwszej miłości, opowieść rodzinnych sekretach i bolesnej stracie. Brzmi intrygująco i ciekawie. 
Ostatnia książka na stosie to "Grimm Tales" ("Baśnie braci Grimm. Dla dzieci i dorosłych") Philipa Pullmana, która ma zostać wydana za jakiś czas przez wydawnictwo Albatros. Wśród pięćdziesięciu opowiedzianych na nowo baśniach znalazły się znane wszystkim tytuły takie jak "Jaś i Małgosia" czy "Śnieżka", a także mniej znane opowieści spisane przez braci Grimm, a wszystko w niepowtarzalnym stylu Pullmana.

No cóż, na pewno nie zabraknie mi książek do czytania w przyszłym roku... A wiecie, co jeszcze (między innymi) dostaliśmy od rodziców UA? Coś, co ucieszyło nas oboje szalenie i co do książek pasuje doskonale. Czas na herbatę i nową książkę. Do usłyszenia!

środa, 25 grudnia 2013

Śwąteczne życzenia

Nie ukrywam, w tym roku święta są dla mnie zupełnie wyjątkowe. Po raz pierwszy spędzamy je z Ulubionym Anglikiem wspólnie, wraz z moją rodziną, jest to też jego pierwsza wizyta w Polsce. Z drugiej strony, to ostatnie święta, które będziemy obchodzić tylko we dwoje. W przyszłym roku Boże Narodzenie zapowiada się zupełnie inaczej. I chyba dlatego w tym roku nie pojawią się zdjęcia stosów książek, które zabiorę ze sobą do domu - mimo wielokrotnych wypadów do księgarni niczego sobie nie kupiłam, dostałam w prezencie tylko jedną książkę ("Nowy Jork zbuntowany" Ewy Winnickiej) i - co chyba najdziwniejsze - nic a nic mi to nie przeszkadza. Wspomnienia tych świąt będą zupełnie inne - Ulubiony Anglik lepiący pierogi, rozmowy przy stole w dwóch językach, wspólny opłatek i serdeczne życzenia od całej rodziny. Bo czego więcej można sobie życzyć.

Serdeczne pozdrowienia świąteczne dla wszystkich czytelników bloga!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Coś się kończy, coś się zaczyna... (Andrzej Sapkowski, "Sezon burz")

Na półce w moim dawnym pokoju czekają na mnie niemalże doszczętnie sczytane egzemplarze serii Andrzeja Sapkowskiego o wiedźminie. Ileż to wspomnień wiąże się z tymi powieściami, ile godzin spędzonych na czytaniu, ponownym czytaniu, doczytywaniu poszczególnych tomów i oczekiwaniu na nowe – czytałam Sapka zamiast uczyć się do egzaminu na studiach, moja mam usiłowała mnie zmusić do pisania pracy magisterskiej obietnicą przeczytania całej sagi (po przeczytaniu pierwszego tomu mama rzuciła się na kolejne z prędkością godną pozazdroszczenia, praca pisała się znacznie dłużej)... I wreszcie nadszedł ostatni tom, „Pani Jeziora” i bolesna pustka, której nie zdołała wypełnić ani powstała potem trylogia husycka, ani ponowne podczytywanie serii o wiedźminie. I chociaż niektóre tomy są miejscami mniej udane niż poprzednie, to do wiedźmina i jego kompanii pozostał mi sentyment na zawsze. I dlatego nie wiem jakim cudem niemalże udało mi się przegapić premierę „Sezonu burz” Andrzeja Sapkowskiego. Dopiero niedawno coś mignęło mi w sieci – nowa książka o wiedźminie! Fani sagi zapewne się podzielili na dwa obozy – tych, którzy mają autorowi za złe, że postać wiedźmina wskrzesił (przecież trzeba wiedzieć, kiedy rzecz skończyć!) i tych, którzy się po prostu cieszą, że mogą poczytać o przygodach Geralta z Rivii. Ja się chyba zaliczam do tego drugiego obozu – nowej książce Sapkowskiego oprzeć się nie mogłam. 
„Sezon burz” to opowieść o zmaganiach wiedźmina ze sztucznie wyhodowanymi potworami, z biurokracją, z pięknymi kobietami i z czarodziejską bracią. Geralt traci miecze, ląduje w więzieniu, podejmuje się kilku zleceń, romansuje na prawo i lewo - słowem, jak zwykle wplątuje się w kłopoty. Nie wiem dlaczego myślałam, że będzie to zbiór opowiadań – nic podobnego, przygody wiedźmina stanowią jedna całość, chociaż dzieje się w niej tyle różnych rzeczy, że ma się czasem wrażenie, że to jednak zbiór zebranych razem historii. „Sezon burz” to, jak pisze autor, ani prequel, ani sequel, a zupełnie coś innego. Dlatego chociaż w książce pojawiają się znane czytelnikowi postacie Jaskra, czy Yennefer, to nie ma w niej tych, którzy w sadze odgrywają pierwszoplanową rolę. I dobrze, bo przez to historia stanowi odrębną całość i nie psuje przyjemnych wspomnień związanych z oryginalnymi powieściami. Ku uciesze czytelników, pojawiają nawiązania do poprzednich tomów serii, które wywołują uśmiech na twarzy. Jednym słowem - czyta się nowego Sapka dobrze, z przyjemnością, z nutką nostalgii. A jednak... żeby moja opinia o tej książce była wyważona, dodam jednak, że wcale nie jest to najlepsza książka Andrzeja Sapkowskiego – poprzednie książki zdecydowanie zrobiły na mnie zdecydowanie większe wrażenie, wywoływały salwy głośniejszego śmiechu. A może ja już trochę z wiedźmina wyrosłam...?
Dosyć jednak wzdychania, Sapka skonsumowałam przecież błyskawicznie i nabrałam ochoty na przeczytanie całej sagi jeszcze raz. Bo nawet jeśli nie jest to już to samo, sentyment sprawia, że się przygodom Geralta z Rivii nie mogłam oprzeć. Bo czar wiedźmina wciąż działa, a Sapkowski potrafi pisać tak wciągająco, że oderwać się nie można. I jeśli napisze kolejną książkę o wiedźminie, to i tak ja przeczytam. Bo koło niektórych książek przejść obojętnie po prostu nie można.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Nadchodzą Dalziel i Pascoe! ("A Clubbable Woman" - Reginald Hill)

Kto, podobnie jak ja, lubi czytać kryminalne serie o detektywach, ręka w górę. (Liczę na las rąk!) jak dla mnie w takich książkach liczą się nie tylko kolejne zagadki kryminalne, ale i prywatne życie postaci. Kiedy czytam jakąś serię, zaprzyjaźniam się z nowymi bohaterami, przywiązuję się do nich w miarę czytania kolejnych tomów, czekam na kolejne książki z niecierpliwością i pozostaję im długo wierna. Najbardziej lubię zaczynać nowe, nieznane do tej pory serie, mając w perspektywie kolejne tytuły, czekające cierpliwie na przeczytanie.

Seria Reginalda Hilla o detektywach Dalzielu i Pascoe naczekała się dobrych kilka lat, nim wreszcie po nią sięgnęłam, mimo rekomendacji wielu osób. Kiedy zaczęłam pierwszy tom serii, „A Clubbable Woman”, miałam na uwadze to, że nie jest to (podobno) jedna z najlepszych książek Hilla, a jedynie pierwsza z serii, w dodatku wydana w latach siedemdziesiątych, więc niekiedy trąci myszką. Biorąc to wszystko pod uwagę, pierwsze spotkanie z parą detektywów z Yorkshire uznaję za udane, chociaż nie bez zastrzeżeń.

Andy Dalziel i jego podwładny Peter Pascoe rozwiązują zagadkę zabójstwa Mary Connon, żony byłej gwiazdy rugby, Sama „Connie” Connona. Śledztwo toczy się głównie w klubie rugby, do którego należy też Dalziel. Mąż jest oczywiście pierwszym podejrzanym, ale wkrótce okazuje się, że nie jedynym. Zarówno klub rugby jak i miasteczko, w którym mieszkają nasi bohaterowie, okazują się siedliskiem plotek, sekretów i utajonych żądz. Intryga kryminalna nie trzyma może w napięciu do ostatniej strony, ale jest moim zdaniem składna i dobrze poprowadzona. Za to ludzkie namiętności i zwykłe zazdrości pokazane są bardzo przekonująco, a Hill tak umiejętnie odmalowuje portret zamordowanej kobiety, która bynajmniej nie była miłą postacią, że czytelnik zaczyna wręcz współczuć jej mężowi. Do tego postacie dwóch detektywów są bardzo ciekawe – szczerze mówiąc, Dalziel („Gruby Andy”) jest tak obleśnym charakterem, że początkowo trudno mi było go polubić – pełen uprzedzeń i złych nawyków detektyw stanowi tak drastyczny kontrast dla swojego podwładnego, porządnego i wykształconego Pascoe'a, że młodszy detektyw wypada w tym porównaniu wręcz świętoszkowato. Jednym słowem, nie są to bohaterowie, których można szybko zapomnieć. 

Jeśli lubicie książki o parze bohaterów, którzy różnią się jak ogień i woda, są niekonwencjonalni, nie zawsze się ze sobą zgadzają, polecam wam serię o detektywach z Yorkshire, zwłaszcza, że (według wielu czytelników) jest to jedna z tych serii, która robi się lepsza z książki na książkę. Wydaje mi się teraz, że popełniłam błąd, czytając „A Clubbable Woman” Hilla zaraz po książkach Iana Rankina. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że style tych autorów są zdecydowanie odmienne, ale chyba bardziej do gustu przypadł mi subtelny humor Rankina, niż język powieści Hilla. Do tego miałam z czytaniem tej książki mały kłopot – jak dla mnie było w niej zdecydowanie zbyt wiele odniesień do rugby, więc miałam wrażenie, że nie zawsze wszystko udało mi się zrozumieć. Mam jednak nadzieję, że kolejne książki spodobają mi się bardziej – liczę na mniejsza ilość rugby, kolejną niezłą (albo i jeszcze lepszą) intrygę i ciekawe tło społeczne. A także na to, że uda mi się polubić Dalziela.

niedziela, 1 grudnia 2013

Niedzielne czytanie (12)

Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, głosi przysłowie. Ciekawe tylko co daje, zastanawiam się, o szóstej rano, kiedy człowiekowi się chce spać, a nie może. Nawet książek tak rano nie chce się czasem czytać... Dopiero nieco później, po śniadaniu, przychodzi czas na czytanie. Postanawiam dziś skończyć wreszcie „A Clubbable Woman” Reginalda Hilla (pierwszy tom w serii o detektywach Dalzielu i Pascoe), książkę, którą odłożyłam jakiś czas temu „na potem”, zniechęcona tym, że nie była podobna do powieści Rankina. Czytam też jednocześnie „Zgodę na szczęście”Anny Ficner-Ogonowskiej i zastanawiam się, czy przeżyję kolejny tom przesłodzony do granic możliwości... Ja lubię ciepłe książki o przezwyciężaniu problemów i wychodzeniu na prostą, ale przeczytany niedawno „Krok do szczęścia” mnie nieco znudził, bo wydawało mi się, że powtórzył większość wątków poruszonych w pierwszym tomie. Mam nadzieję, że tom trzeci wszystko zamknie i jakoś podsumuje bez powtórek tym razem. A dla przeciwwagi mam na podorędziu „Houston, mamy problem” Grocholi, „Magnolię” Grażyny Jeromin-Gałuszko i kolejnego Rankina. Natomiast od dziś zaczynam poszukiwać nowych opowieści świątecznych do czytania w grudniu. Wiem o nowej Ficner-Ogonowskiej, zajrzę na blog Znalezione pod choinką po nowe inspiracje, ale jeśli chcielibyście coś polecić, to z góry dziękuję. Życzę wam zaczytanej grudniowej niedzieli!