poniedziałek, 28 lutego 2011

Wszystkie stworzenia duże i małe...

Pozostaję w krainie reminiscencji i powtórek. Na półce znalazłam trzy pierwsze części cyklu „Wszystkie stworzenia duże i małe” Jamesa Herriota i powoli dawkuję sobie „Jeśli tylko potrafiłyby mówić”, „To nie powinno się zdarzyć” i „Nie budźcie zmęczonego weterynarza” jako lekarstwa wspomagające w walce z obrzydliwym choróbskiem które się do mnie przyplątało. Darrowby, piękne doliny i wzgórza, fantastyczny James Herriot, uczynni i życzliwi mieszkańcy Yorkshire i plejada zwierząt (na czele z Tricky Woo), to lekarstwo na wszelkie dolegliwości, w tym bóle gardła, obrzydliwą pogodę, brak pieniędzy i zimowe zmęczenie materiału.
James Herriot to – jak się dowiedziałam niedawno – pseudonim literacki autora. Tak naprawdę nazywał się on James Alfred Wight. Był weterynarzem, który w latach 40 osiadł w Thrisk w hrabstwie Yorkshire (w książce to fikcyjna miejscowość Darrowby) i tam do końca życia (zmarł w 1995 roku) mieszkał i pracował. Tu zaczął też pisać swoje powieści, znane pod wspólnym tytułem „Wszystkie stworzenia duże i małe”, oparte częściowo na swoich wspomnieniach, które przyniosły mu pieniądze i sławę. Muszę przyznać, że nie czytałam (jeszcze!) całego cyklu, który liczy sobie chyba osiem części, ale już wiem, że muszę to zaniedbanie jak najszybciej nadrobić. Na pewno obejrzę też serial BBC  powstały na podstawie jego książek.
Herriot w swoich książkach opisuje to, co sam zna najlepiej – życie weterynarza w małym miasteczku, który leczy głównie zwierzęta na pobliskich farmach. Opowieści Herriota można nazwać książkami o zwierzętach, bo to one stają się głównymi bohaterami jego potyczek z zawodem. Weterynarzem jest być trudno, zwłaszcza, jeśli pacjenci nie chcą współpracować i zamiast stać spokojnie potrafią człowieka kopnąć, uciec mu, nadziać na rogi, nasikać na niego, albo mu niechcący nadepnąć na nogę... Herriotowi zdarzają się często zabawne sytuacje, bo jak to mówi jego szef i przyjaciel, Siegfried Farnon, „bardzo cieniutka granica dzieli naprawdę dobrego weterynarza od piramidalnego głupca”. Akcja tych opowieści toczy się w latach trzydziestych ubiegłego wieku, w czasach, gdy wiele powszechnie używanych dziś lekarstw, narzędzi i różnych udogodnień było jeszcze nieznanych. Leczenie zwierząt w tych warunkach miało w sobie coś z loterii lub magii, a bywało i tak, że proste dziś do wyleczenia choroby potrafiły zakończyć się śmiercią zwierzęcia.
Oprócz plejady przesympatycznych lub złośliwych zwierząt poznajemy też ich właścicieli. Cóż za charaktery możemy spotkać w książkach Herriota! Jest więc Siegfried Farnon, kłótliwy i irytujący czasem pracodawca, świetny weterynarz o wybuchowym temperamencie. Jest jego brat, Tristan, wieczny student, uciekający przed odpowiedzialnością, nie stroniący od pięknych dziewczyn, dobrego trunku i kłopotów. Jest i pani Pumphrey, właścicielka pekińczyka Tricky Woo, który pała miłością do swojego wujka Herriota i przesyła mu świąteczne koszyki w podarunku za uleczenie jego bolipupki czy zwariulkania... Są i farmerzy, właściciele chorych i zdrowych zwierząt, często patrzący na młodego weterynarza z pobłażliwością, niedowierzaniem lub podziwem. Jest i Mallock, właściciel miejscowej rzeźni sanitarnej, który stawia własne diagnozy oparte często mocno zalatujące średniowieczem i zabobonem, i według którego występują tylko cztery choroby bydła: „zablokowanie płuc, czarna zgnilizna (u owiec), wrzody żołądkowe i kamienie golfowe”...
Herriot opisuje zmagania z zawodem w zabawny i żartobliwy sposób, niejednokrotnie naśmiewając się z popełnianych przez siebie błędów, często patrząc na swoje dokonania z perspektywy czasu i kręcąc głową nad własnymi poczynaniami. Opisuje bowiem czasy, kiedy w rolnictwie następowały głębokie zmiany, kiedy konie i inne zwierzęta rolne stawały się przeżytkami, a przełom w leczeniu w postaci penicyliny był tuż za progiem.
Poza tym, urzekła mnie w książkach Herriota jego pasja – on po prostu uwielbiał swoją pracę, weterynaria była jego powołaniem, przynosiła mu wielką satysfakcję, mimo iż potrafiła być czasem uciążliwa i niewdzięczna. Zdarzały się jednak i chwile piękne, wzruszające, i to one właśnie potrafiły wynagrodzić mu codzienny trud, wstawanie w środku nocy i odbieranie cieląt w zimnej szopie.
Herriot pisze też o pięknie Yorkshire, o miejscu, w którym mieszka i pracuje, i choć nadał mu fikcyjną nazwę, to jestem pewna, że krajobrazy, które opisuje, są jak najbardziej prawdziwe. Wiem, że Yorkshire Dales teraz pewnie nie wygląda tak, jak za życia Herriota, ale czytając jego opisy dolin, niedostępnych prawie wyżynnych wzniesień, pięknych widoków, jakie napotykał na każdym kroku, bardzo chcę się tam wybrać...
Przeczytajcie „Wszystkie stworzenia duże i małe” jeśli macie ochotę na jakiś czas zapomnieć o szaleńczym tempie życia i znaleźć się w pięknym hrabstwie Yorkshire, gdzie czas płynie wolno, odmierzany porami roku, a ludzie są życzliwi i gościnni. Przeczytajcie książki Jamesa Herriota jeśli chcecie wraz z autorem zatrzymać się na chwilę gdzieś na drodze, podziwiając wraz z nim wysokie, porośnięte trawą wzgórza, przecinane dolinami, w których wiją się srebrzyste w promieniach słońca rzeki i gdzie rozsiadają się domy rolników. Wsłuchajcie się w śpiew ptaków, szum strumyków, odetchnijcie głęboko świeżym powietrzem... i czytajcie dalej.

niedziela, 27 lutego 2011

W wielkim skrócie - wyniki losowania

Bardzo dziękuję wszystkim za życzenia urodzinowe i komentarze. Bardzo szybko, w przerwie między jednym atakiem kaszlu a drugim, podaję wyniki losowania... Fotorelacji nie będzie, bo nie ruszam się z łóżka. :D

(Werble) .... szczęśliwą posiadaczką "Alei Bzów" została..... Jusssi!

.... "Room" powędruje do.... Agaty!.... (koniec werbli)

Zwyciężczyniom gratuluję i proszę o przysłanie na mejla adresu pocztowego. (Adres w zakładkach po prawej.) Od razu przepraszam, ale nie wiem, kiedy będę się mogła udać na pocztę w celu wysłania rzeczonych książek. Mam nadzieję, że szybko...

Poza tym szukam pozytywnych, optymistycznych książek, które czyta się łatwo i lekko, które nie przytłaczają intelektualnie, czyli jak nic nadają się na chorowanie w łóżku. Co czytacie, jak chorujecie? A może wcale nie czytacie? Propozycje proszę zostawiać w komentarzach.

Nie pozdrawiam, bo nie chcę nikogo zarazić.

czwartek, 24 lutego 2011

"7 babek 1 dziadek" - Maria Pruszkowska

Jestem chora. Znowu! Kaszlę jak gruźliczka, nos zapchany, nic mi się nie chce. Postanowiłam poczytać na pocieszenie jakąś książkę lekką, łatwą i przyjemną. I taka oto książka wpadła ma ręce. A właściwie delikatnie się wsunęła, bo książka należy do rodzaju egzemplarzy zabytkowych, trzymających się kupy właściwie tylko siłą woli. Została wydana w 1969 roku, obwoluta, którą książka chyba kiedyś posiadała, zaginęła w mrokach dziejów, a sama książka jest obecnie właściwie nie do zdobycia. Autorka też nie jest znana szerokim rzeszom czytelników, a szkoda. Jedynie jej jedna książka, „Przyślę Panu list i klucz”, została jakiś czas temu wznowiona przez wydawnictwo Formikula. Kto jednak zna inne książki Marii  Pruszkowskiej? Ja, szczęśliwym trafem, przeczytałam wszystkie...
O samej autorce, Marii Pruszkowskiej, wiem tyle, ile wyczytałam na stronie Wikipedii. Urodziła się w 1910 roku, brała udział w Powstaniu Warszawskim, była w obozie pracy, w 1950 roku zamieszkała w Sopocie. W 1969 roku, cztery lata przed swoją śmiercią, wydała swoją ostatnią książkę, „7 babek 1 dziadek”.
„7 babek 1 dziadek” to książka akurat na poprawienie nastroju, na przywołanie uśmiechu, na odpoczynek i oderwanie myśli od kłopotów. Lekka, przyjemna i miejscami zabawna, nie pretenduje do miana wielkiej literatury, ale raczej jest przyjemną lekturą na deszczowe, ponure popołudnie lub sobotni ranek spędzany leniwie w łóżku. Można by ją nazwać książką o niczym, bo dramatycznych zwrotów akcji, czy panoramicznego przedstawienia historii pokoleń na tle wydarzeń dziejowych w niej nie ma, ale ja wolę ja nazwać książką o życiu. Bo życie takie jest, zazwyczaj nic ciekawego się w nim nie dzieje, a jeśli już, to są to dramaty w skali odpowiednio pomniejszonej, domowej...
Powinnam chyba zacząć od tytułu. A właściwie od dziadka. Dziadek należy do pani Heleny Jeziorańskiej, niedawno osiadłej w Sopocie i stanowi przedmiot dumy jego właścicielki. To znaczy, wnuczki... Dlatego pani Jeziorańska postanawia uszczęśliwić znajomych opowieściami o swoim znamienitym przodku. Tak oto poznajemy plejadę bohaterek książki pani Pruszkowskiej, czyli pozostałe babki. Jedna po drugiej pojawiają się na kartach powieści i całkowicie dominują nad biednym dziadkiem.
Akcja powieści toczy się w powojennym Sopocie, wydaje mi się właściwie, że autorka napisała powieść sobie współczesną. I chyba trochę sobie na pokrzepienie serca, bo bohaterkami są właśnie panie w wieku zbliżonym do autorki w chwili wydania powieści... Energiczne, pełne życia, co rusz to szukające jakiegoś zajęcia, bohaterki „7 babek...” to babki z klasą. Rozwiązują dziarsko problemy swoje i znajomych, równocześnie borykając się z peerelowską codziennością - brak mieszkań, wieczne kolejki etcetera, etcetera. Nie ma w tej książce wyśmiewania się z ustroju (pewnie cenzura i tak by na to nie pozwoliła), więc jeśli zdarzają się jakieś zabawne sytuacje i żarty z zastanej rzeczywistości, to raczej przypadkiem.
Książka składa się z krótkich rozdziałów, w których bohaterki książki z upodobaniem zajmują się urządzaniem życia swojego i swoich znajomych, przeżywają swoje i cudze problemy.. Ktoś choruje, ktoś myśli o wyjeździe, ktoś tęskni za rodziną, komuś trzeba pomóc rozwinąć skrzydła, znaleźć zajęcie, narzeczonego, pomóc w budowie domu, zająć się dziećmi... Historie w tej książce są takie właśnie przyziemnie proste, niekiedy wręcz trącą myszką – wszak książka ma już ponad pół wieku! Ale myślę, że wciąż pełno w niej ciepła, dowcipu i humoru.
Możliwe, że nie jestem obiektywna. Przyznaję, do książek Marii Pruszkowskiej mam ogromny sentyment, pierwsze jej książki przeczytałam jako nastolatka i chyba zawsze będą mi się podobać...
Jedno tylko mnie smuci – książka nie jest moja, pożyczyłam ją tylko i niedługo będę musiała oddać. Żałuję, że żadne wydawnictwo nie chce wznowić takich perełek. A szkoda.

Ps. Przypominam, że wciąż świętuję urodziny bloga i chętni na książki wciąż mogą się dopisać tutaj.

środa, 23 lutego 2011

"Pentagram" - Jo Nesbo

Ohohohohoho. Ale książka! „Pentagram” Jo Nesbo to kryminał czytany z wypiekami na twarzy, z niecierpliwym przewracaniem kartek, a równocześnie z niedosytem, bo w końcu przecież książka się skończy...
Już wcześniej, pisząc o „Trzecim kluczu”, wspominałam o oczekiwaniu czytelnika, o wyobrażeniu, jakiego nabiera się o kolejnych powieściach dobrego autora. I już wiem, że Jo Nesbo w swoim cyklu o komisarzu Hole'u przeszedł samego siebie, pisząc trzy powieści, które są po prostu coraz lepsze. Czyż nie jest to wyraz prawdziwego talentu, pisać coraz lepiej? „Pentagram” to trzeci z serii kryminał o przygodach komisarza Harry'ego Hole'a, który już na wstępie obiecuje czytelnikowi emocje, błyskawiczne tempo akcji, ciekawą zagadkę i niezapomniane postacie.

Harry'ego Hole'a dogoniły wreszcie jego prywatne demony. Harry Hole stoczył się na dno. Nie udało mu się znaleźć dowodów przeciwko Tomowi Waalerowi, wymówienie z pracy czeka tylko na podpis przełożonego, ukochana kobieta nie chce ponownie wiązać się z alkoholikiem, nawet przełożeni nie mogą go dłużej chronić. Hole spędza upalne lato w Oslo siedząc w domu i pijąc. Do czasu, gdy jako jeden z nielicznych policjantów, który nie przebywa na urlopie, zostaje przydzielony do sprawy pewnego zabójstwa – młoda kobieta została znaleziona martwa, jeden z jej palców został ucięty, a pod jej powieką odnaleziono maleńki brylant z wyszlifowanym pentagramem. Zagadka Kuriera Śmierci ma być ostatnią sprawą Hole'a przed jego odejściem z policji. Pościg za seryjnym zabójcą przeradza się w wyścig z czasem. Czy Hole odnajdzie sprawcę nim ten ponownie uderzy? Sprawy komplikuje fakt, że drugim policjantem przydzielonym do sprawy jest Waaler...

Nesbo prowadzi akcję w błyskawicznym tempie, prowadząc czytelnika śladami fałszywych tropów i zawiłych intryg. W dodatku tak wyraziście oddaje sferę dusznej, upalnej stolicy, że czytając „Pentagram” miałam wrażenie, że sama znajduję się w Oslo w czasie upalnego lata.

Kryminał Nesbo to piorunująca mieszanka wątków nowych i starych, znanych z poprzednich części trylogii. Pojawiają się znane postacie. Mimo walki z nałogiem Hole wciąż pozostaje genialnym śledczym – jego umysł potrafi kojarzyć pewne fakty tylko w sobie zrozumiały sposób i wyciągać wnioski z pozornie tylko błahych szczegółów. Hole jest bohaterem pełnym wad i przywar, a przez to bardziej ludzkim i bardziej wiarygodnym. Tak, wydawać by się mogło, że jest to kolejna postać literacka powielająca stereotyp policjanta-samotnika, obarczonego problemami, ale w tym wypadku nie brak jej cech oryginalnych, a przy tym jego wady i zalety czynią go bardzo ludzkim. W dodatku, kiedy osobiste problemy Hole'a mnożą się, staje się on coraz bardziej samotny i pełen goryczy, nie sposób nie czuć ku niemu sympatii. Żałuję tylko, że Beate Lonn nie pojawiała się w książce częściej. Zamiast tego, Nesbo koncentruje się na rozwinięciu postaci Waleera i ukazaniu motywów jego postępowania...

W „Pentagramie” wątki zaczęte w poprzednich częściach trylogii znajdują wreszcie rozwiązanie. Finał powieści to pokaz fajerwerków pierwszej klasy – czytając końcówkę „Pentagramu” miałam wrażenie jazdy w kolejce górskiej, jako że tempo akcji nie słabło ani o jotę, a w dodatku rozwiązanie zagadki było tylko połową sukcesu. Nesbo zadbał o to, by do ostatnich stron czytelnik wstrzymywał oddech czekając na dalsze niespodziewane zwroty w fabule powieści i ostateczne rozwiązanie wątku Waalera, na które kazał czekać czytelnikom przez tyle czasu.

Na szczęście to nie koniec przygód Harry'ego Hole'a i na niecierpliwych czytelników czeka jeszcze kilka kolejnych książek – ja mam już dwie... Czekają na mnie „The Redeemer” („Wybawiciel”) i „The Snowman” („Pierwszy śnieg”). I oby ich wciąż przybywało!

niedziela, 20 lutego 2011

"Trzeci klucz" - Jo Nesbo


Przed przeczytaniem kolejnej książki znanego nam autora zwykle mamy sformułowane pewne wyobrażenia o następnych jego powieściach. Znamy już nieco postacie i wiemy, czego się po nich możemy spodziewać. Oczekujemy, że książka będzie miała pewien styl i poziom. Muszę przyznać, że „Trzeci klucz” Jo Nesbo, druga po „Czerwonym gardle” książka norweskiego pisarza, nie tylko spełniła moje oczekiwania, ale je przerosła  i sprawiła, że mam apetyt na więcej powieści Nesbo!

Harry Hole, główny bohater cyklu, bada sprawę napadu na bank, podczas którego zabita została kasjerka. Pomaga mu w tym młoda i zdolna policjantka, Beate Lonn, wschodząca gwiazda wydziału napadów. Beate ma niezwykłą przypadłość, która pozwala jej zapamiętać wszystkie twarze które kiedykolwiek w życiu widziała – rzecz bardzo przydatna, kiedy tropi się przestępców.

Po emocjonujących wydarzeniach z poprzedniej powieści wydawać by się mogło, że życie osobiste Hole'a wreszcie zaczyna się układać. Jednak Harry Hole w „Trzecim kluczu” jest co prawda mniej pijany, ale wcale nie mniej zagubiony. Jego osobiste sprawy komplikują się i gmatwają, pojawiają się nowe problemy... Jego związek z Rakel ogranicza się do międzynarodowych rozmów telefonicznych, bo Rakel w Moskwie oczekuje na wynik sprawy o przyznanie jej opieki nad synem. Sprawa morderstwa Ellen, jego partnerki, wciąż pozostaje niewyjaśniona, co spędza sen z powiek Hole'a. Równocześnie Hole prowadzi własne prywatne śledztwo w sprawie śmierci Anny, swojej dawnej kochanki, w które jest zamieszany bardziej, niż by chciał. Ktoś wie, że przed śmiercią odwiedził Annę w jej mieszkaniu, ktoś wysyła mu dziwne maile w tej sprawie, a Hole niczego nie pamięta...

Jo Nesbo pisze bardzo ciekawie, wciągając czytelnika w opisywany przez siebie świat, podając mu kawałeczki informacji, kusząc zagadkami i nie dając chwili oddechu. Akcja gna na złamanie karku, pojawiają się nowe wątki, nowi podejrzani, nowe zakręty w śledztwie. Nesbo potrafi utrzymać uwagę czytelnika, pisząc powieść składającą się z krótszych lub dłuższych rozdziałów porusza się płynnie pomiędzy równoległymi planami akcji, przykuwając uwagę czytającego i nie pozwalając się od powieści oderwać. Czytelnik obserwuje jak Hole błądzi po omacku, podczas gdy on sam znajduje się komfortowej pozycji, o wszystkim informowany przez wszechwiedzącego narratora. Wszystko to sprawiło, że od książki nie mogłam się oderwać, czytałam ją z napięciem, kręcąc głową i zastanawiając się, kiedy wreszcie wszyscy się zorientują, kto tak naprawdę jest po czyjej stronie...!

„Trzeci klucz” był nominowany do nagrody Edgara Allana Poe 2010 i wraz w „Czerwonym gardłem” i „Pentagramem” należy do tak zwanej trylogii z Oslo. Książki te, moim zdaniem, obowiązkowo należy czytać po kolei. Nie tylko, że w przeciwnym wypadku umkną nam ciekawe szczegóły z życia głównego bohatera, ale przede wszystkim dlatego, że równolegle w powieściach toczy się istotny poboczny wątek, na którego rozwikłanie będziemy musieli poczekać aż do następnego tomu...

Pozdrawiam niedzielnie, a sama z niecierpliwością sięgam po „Pentagram”.

Sto lat, sto lat, czyli pierwsze urodziny bloga...

Jejku, zapomniałam. Rok temu (i kilka dni) mój blog zaistniał w sieci. Zaczęłam pierwsze wpisy borykając się z brakiem polskiej czcionki. Wierzyć się nie chce, że to już rok!!! Sama jakoś nie wierzyłam, że wystarczy mi wytrwałości i zapału, ale przekonałam się, że o mojej prawdziwej pasji, czyli książkach, mogę pisać duuuużo....
Dzięki Wam i Waszym blogom poznałam nie tylko nowe książki, ale i świetnych ludzi, którzy podzielają moją namiętność. Dziękuję za to, że tu zaglądacie, że się dzielicie wrażeniami, że komentujecie, że was wciąż coraz więcej. To tak strasznie podnosi na duchu.
A żeby uczcić moje pierwsze blogowe urodziny, postanowiłam podarować dwóm osobom coś do czytania. Żeby było sprawiedliwie (w miarę), jedna osoba dostanie tę książkę:
a druga tę:
Zostawcie komentarz z tytułem, który wybieracie. Za tydzień w niedzielę wylosuję dwie osoby.
Ps. Swoją drogą, tak dużo blogów obchodzi urodziny na początku roku! Wow! Inspirujące. :)

środa, 16 lutego 2011

Książkowa Nagroda Blogera

Baaaardzo ciekawa inicjatywa, którą zaproponowała Enga z blogu Życiowa pasja bibliofila. Słyszeliście? Ostatnio było o niej na niektórych blogach głośno. Nagroda przyznawana przez zwykłych czytelników, autorów blogów książkowych. Powstało właśnie forum, na którym można znaleźć propozycje nazwy, kategorii nagrody i wypowiedzieć się w kwestiach organizacyjnych.

Co sądzicie o tej nagrodzie?

wtorek, 15 lutego 2011

"Aleja Bzów" - Aleksandra Tyl


Nie obchodzę Walentynek, ale tak się zdarzyło, że właśnie wczoraj skończyłam czytać książkę, która się świetnie wpisała w powszechnie panujący nastrój pełen serduszek, czekoladek i miłosnych wierszyków tudzież kartek. Mowa o „Alei Bzów” Aleksandry Tyl, którą to książkę dostałam od wydawnictwa Prozami. Bo chociaż nie obchodzę Walentynek, to muszę się przyznać, że lubię czasem czytać romanse, powieści o poszukiwaniu swojej drugiej połówki i lekkie opowieści o życiu i  miłości.

Od razu zaznaczę, że książka nie wydała mi się ani kiczowata, ani cukierkowo-landrynkowo przesłodzona. Nic takiego. I chyba nie można jej nazwać typową romantyczną historią o miłośc, w której wszystko jest oczywiste i proste – on i ona, odkryte uczucie, problemy i przykrości i nieodzowny happy end. „Aleja Bzów” jest zgrabnie opowiedziana, pełna ciepłych postaci, lekkich dialogów i interesujących sytuacji. Miłość pojawia się właściwie przypadkiem, na drugim planie, a na pierwszy wychodzą zupełnie inne sprawy. Może i domyśliłam się, jakie zakończenie szykuje autorka dla głównej bohaterki (czy może – jakiego dla niej szykuje partnera), ale to wcale nie przeszkodziło mi w pochłonięciu tej książki niemal jednym tchem.

Iza, główna bohaterka „Alei Bzów” ma bowiem sporo problemów. Ukochana babcia musi się wyprowadzić z wiejskiego pałacyku, który zamieszkuje od lat z innymi lokatorami, bo przyjechał pan „dziedzic”, kupił pałac i będzie go przerabiał na hotel dla bogatych turystów. W pracy też nie wiedzie jej się zbyt dobrze – Iza pracuje jako dziennikarka w magazynie OKO (wcale nie okulistycznym, tylko kulturalno-społecznym) i właśnie stara się o awans. Jej starania utrudnia niestety żądna krwi, ambitna i niezbyt przyjemna stażystka Marta, która często działa według zasady „po trupach do celu”. W dodatku najbliższa przyjaciółka i współlokatorka Izabelli znienacka oznajmia, że zerwała z narzeczonym i wyjeżdża z kraju. Kiedy więc Iza wraca do mieszkania, w którym gałąź wybiła szybę w oknie, wydaje się jej, że już gorzej być nie może. Dopiero poznana przypadkiem sąsiadka, Monika, uświadamia jej, że czasem trzeba do własnego życia nabrać dystansu i że własne problemy maleją w obliczu cudzych prawdziwych nieszczęść.

Może to sprawiły także Walentynki i panująca wokół atmosfera, ale książkę czytałam z prawdziwą przyjemnością. Była to powieść w sam raz na czytanie podczas kąpieli z bąbelkami, na podczytywanie na fotelu lub sofie pod kocem z kubkiem gorącej herbaty. Książka, podczas której mogłam się odprężyć, zrelaksować i zapomnieć o stresującym dniu w pracy.

Iza jest przemiłą, trochę naiwną dziewczyną pod trzydziestkę, z którą łatwo się czytelnikowi zaprzyjaźnić. Nie potrafi być bezwzględna czy wyrachowana, ma swoje zasady, którymi się kieruje i czasem jest zawstydzająco naiwna. Jednak nie sposób jej nie polubić. Zresztą w powieści więcej jest takich ciepłych i miłych postaci. W dodatku problemy Izy, jej babci, a także Moniki i Oliwki wciągnęły mnie, być może także dlatego, że były takie „ludzkie” i mogłyby się też przytrafić nam lub naszym znajomym.

Poza tym spodobał mi się styl, w jakim napisana jest ta powieść – prosty i lekki, miejscami dowcipny. Wydawało mi się, że autorka nie stara się być zabawna na siłę, ale raczej z humorem pisze o niektórych sprawach. Za to zakończenie książki, będąc raczej z gatunku tych otwartych, zostawiło parę nie do końca rozwiązanych wątków, które mam nadzieję autorka nam wkrótce rozwiąże!

Być może wiele osób uzna, że historia jest banalna, a sama książka lekka, łatwa i niezbyt poważna, ale ja myślę, że wśród wielu podobnych książek powieść Aleksandry Tyl zasługuje na uwagę. Bardzo chętnie przeczytam też inne książki autorki.

Jedna uwaga, która dotyczy korekty – znalazłam kilka nieścisłości, błędów, w tym ortograficzny(!), które mi nieco popsuły odbiór książki. Zwykle jestem bardzo zrelaksowana, ale w tej książce błędy zbyt mi się rzuciły w oczy. Mam nadzieję, że innych książkach wydawnictwa korekta będzie dokładniejsza.

A ja będę czekać z zaciekawieniem, czy pojawi się kontynuacja książki.

sobota, 12 lutego 2011

Lutowy stos książkochłona

Pssst, znowu mam stosik do pochwalenia się! Jak to się dzieje, że ostatnio tyle książek mnie zainteresowało? Większość tych zakupów spowodowana była spontanicznymi, radosnymi decyzjami w księgarniach lub charity shopach...
Od dołu leżą i cieszą oko:
Carol Topolski, „Do No Harm" - debiutancka powieść Topolski, "Monster Love", była jedną z tych książek, które przyprawiały mnie o dreszcze podczas czytania, ale od której nie potrafiłam się oderwać. Nowa książka autorki porusza podobna tematykę, (zło dziejące się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach) i wydaje się równie intrygująca – opowieść o tajemnicach ukrywanych przez pozornie szacowną lekarkę.
Linda Grant, „We Had It So Good" – najnowsza książka autorki „Clothes on Their Backs”, opowieść o tym, jak mało wiemy o swoich rodzicach i jak łatwo nasze wygodne życie, na które tak ciężko pracowaliśmy, może okazać się złudzeniem.
Neel Mukherjee, „A Life Apart" – Ritwik, młody chłopak, który uciekł ze slumsów w Kalkucie do Oxfordu, pisze powieść z czasów podziału Indii, starając się równocześnie  przeżyć jako nielegalny imigrant. Ta debiutancka książka zdobyła prestiżową nagrodę w Indiach, zebrała też pochwalne recenzje w Wielkiej Brytanii.
Jaspreet Singh, „Chef"- debiutancka powieść o konflikcie kaszmirskim, widzianym oczami Kirpala Singha, kucharza w obozie wojskowym generała Kumara. Opowieść o miłości, honorze i jedzeniu.
Kader Abdolah, „The House of the Mosque" – Kader Abdolah to pseudonim irańskiego pisarza mieszkającego w Holandii. To opowieść o irańskiej rodzinie mieszkającej w domu przy meczecie, tocząca się w czasach wiodących do rewolucji, która miała obalić szacha i na zawsze odmienić życie rodziny głównego bohatera.
Peter Straub, „A Dark Matter" – przerażająca opowieść o tym, co rzeczywiście zdarzyło się w latach sześćdziesiątych podczas sekretnego rytuału, w którym udział wzięli naśladowcy i wyznawcy charyzmatycznego guru Spensera Mallona.
Victoria Hislop, „The Return” („Powrót”) - powieść przetłumaczona na język polski kilka lat temu. Młoda Angielka Sonia Cameron podczas wędrówek po Grenadzie zachodzi do jednej z licznych kawiarni. Zaintrygowana zdobiącymi ściany pożółkłymi fotografiami nawiązuje rozmowę ze starym kelnerem, który opowiada jej historię rodziny Ramirezów, poprzednich właścicieli lokalu.
Elizabeth Chadwick, „The Time of Singing” - historyczna powieść popularnej autorki brytyjskiej, znanej też polskim czytelnikom, która przenosi nas w wiek dwunasty, w czasy Henryka II i opowiada prawdziwą ponoć historię małżeństwa Idy de Tosney, kochanki króla, i Rogera Bigoda.
Nora Lofts, „Eleanor the Queen” - kolejna angielska autorka, kolejna powieść historyczna, w dodatku z tej samej epoki co poprzednia, o Eleonorze Akwitańskiej. Jak widać po przeczytaniu „The Other Boleyn Girl” ciągnie mnie do powieści historycznych...
Helen Dunmore, „Burning Bright” - coś współczesnego dla odmiany. Historia szesnastoletniej Nadine, samotnej i naiwnej dziewczyny i Enid, starszej kobiety żyjącej przeszłością i rozmyślającej o minionej, zakazanej miłości.
Salley Vickers, „Miss Garnet's Angel” („Anioł panny Garnet”) - powieść, którą zachwalało wiele osób w bibliotece... Biblijna historia Tobiasza i anioła staje się dla przebywającej w Wenecji Julii okazją do rozważań o jej własnym życiu.
Aleksandra Tyl, „Aleja Bzów” - jedyna polska książka w stosie, otrzymana od Wydawnictwa Prozami, pierwsze moje spotkanie z tą autorką. Historia Izabeli, samotnej dziennikarki, na której głowę spadają same problemy: wyjazd przyjaciółki, nadchodząca eksmisja babki, problemy w pracy.. Tylko wizyty w pałacu przy Alei Bzów powodują szybsze bicie serca. (Zaczęłam książkę natychmiast podczytywać, czuję, że trafiła w nastrój...)
Oficjalnie potwierdzam - potrzebny mi nowy regał.

piątek, 11 lutego 2011

"The Other Boleyn Girl" ("Kochanice króla") - Philippa Gregory

Każdy, kto interesuje się historią Anglii wie, kim był Henryk VIII. Nie każdy pamięta, jak miały na imię jego wszystkie żony, ale każdy zna chyba imię tej najsłynniejszej, Anny Boleyn. Ale ile osób wie, że Anna miała siostrę? To właśnie ta siostra, Maria Boleyn, jest główną bohaterką i narratorką powieści Philippy Gregory "The Other Boleyn Girl". W Polsce tytuł przetłumaczono jako "Kochanice króla", niezbyt udanie, bo tytuł oryginalny („Druga dziewczyna Boleynów”) moim zdaniem lepiej oddaje atmosferę i przesłanie książki.

Siostry Maria i Anna Boleyn były dwórkami królowej Katarzyny Aragońskiej, żony Henryka VIII, kiedy czternastoletnia Maria została przez króla zauważona i wybrana na jego kolejną kochankę. Popychana przez ambitnych krewnych Maria stała się pionkiem w grze, która miała jej rodzinie przynieść sławę, zaszczyty i pieniądze. Dlatego, kiedy Henryk przeniósł swoje zainteresowanie na Annę, drugą dziewczynę Boleynów, Maria została nauczycielką siostry w sztuce uwodzenia króla. Cała rodzina została zaangażowana w jeden cel – popchnąć Annę w ramiona króla. Ale wkrótce przeogromna ambicja samej Anny sprawiła, że stawka wzrosła – Henryk nie miał legalnego syna, który odziedziczyłby po nim tron. Królowa Katarzyna została odsunięta od władzy, a Henryk, oszalały na punkcie Anny, rozpoczął starania o unieważnienie ich małżeństwa – krok, który na zawsze miał zmienić polityczne i społeczne oblicze Anglii.
Hever Castle -  zamek, w którym dorastała Anna Boleyn
„The Other Boleyn Girl” to kapitalny portret szesnastowiecznej Anglii, a szczególnie dworu królewskiego. Wraz z głównymi bohaterami przemierzamy korytarze pałaców i zamków, tętniące życiem, pełne plotek, intryg i niebezpiecznych sojuszy. Piękne kobiety, szarmanccy mężczyźni, niewidzialna służba, a w centrum tego wszystkiego – przystojny król, którego największą pasją była beztroska zabawa i coraz bardziej samotna królowa. Ambicja, dworska miłość, intryga, zdrada, romans i prawdziwe uczucia – ludzkie emocje, tak ważne w tej historii,  są w tej powieści również wspaniale przedstawione.

Rywalizacja między siostrami to świetnie ukazana mieszanka sprzecznych uczuć – siostry kochają się i nienawidzą równocześnie, muszą na sobie polegać, są sobie potrzebne – Anna potrzebuje siostry jako zaufanej osoby na dworze pełnym intrygantów, którzy mogą przeciwko niej spiskować, Maria jest od Anny zależna, bo wie, że kiedy sprzeciwi się rodzinie, może utracić to, co dla niej najcenniejsze – jej dzieci. Anna i Maria są ukazane jako zupełne przeciwieństwa – nie tylko w wyglądzie, (jasnowłosa Maria i ciemnowłosa Anna), ale i w zachowaniu, w sposobie, w jaki idą przez życie. Maria jest pasywna, posłuszna, pełna ciepła, podczas gdy Anna jest zimna, wyrachowana, chorobliwie ambitna i skoncentrowana wyłącznie na sobie. Jest jeszcze trzecia ważna osoba w tej książce - Jerzy, brat Anny i Marii, postać w książce mocno związana z siostrami, razem z nimi tworząca nierozerwalny trójkąt. Autorka ukazała go jako raczej tragiczną postać, nieszczęśliwego w małżeństwie dworzanina.

Mimo iż dobrze wiedziałam, jakie były koleje losów Anny, nie mogłam nie podziwiać tej upartej, ambitnej młodej kobiety, która postawiła wszystko na jedną kartę i której udało się nieosiągalne. Nie sposób nie podziwiać jej ambicji i determinacji, jaka pozwoliła jej osiągnąć najwyższą pozycję o jakiej mogła marzyć kobieta – została żoną monarchy, królową, kobietą o potężnych wpływach. A jednak – Anna przegrała, nie mogąc sprostać najważniejszemu zadaniu w jej życiu – nie udało jej się urodzić królowi syna. Z ich małżeństwa urodziła się tylko córka, mało znacząca księżniczka Elżbieta, która miała zostać w przyszłości jedną z najsłynniejszych postaci w angielskiej historii. Jak dobrze wiemy, upadek Anny był bolesny i całkowity.

Mimo iż tłem historycznym tej książki są losy dwóch sióstr, to powieść koncentruje się głównie na przedstawieniu losów Marii, skazanej na życie w cieniu siostry, wiodącej życie pełne wyrzeczeń, kierowane potrzebami i ambicjami rodziny. Oglądamy wraz z nią wywyższenie i upadek Anny, wraz z nią zastanawiamy się nad tym, czy ambitnej siostrze uda się osiągnąć jej cel. Jednak to Maria ma szansę na podjęcie decyzji, która odmieni jej losy... I to właśnie Marii może się udać to, co było niemożliwe dla Anny – życie u boku ukochanego mężczyzny, prawdziwa miłość i wolność.

Pałac Hampton Court - jedna z posiadłości Henryka VIII, odebrana kardynałowi Wosley'owi
Philippa Gregory to znana angielska autorka powieści historycznych, szczególnie zainteresowana dynastią Tudorów. Czytałam jednak opinie, że w tej powieści zbyt wiele jest nieprawdziwych faktów, i że autorka pozwoliła sobie na zbytnią swobodę opierając się na niesprawdzonych hipotezach. Moim zdaniem Gregory wyszła z tego obronną ręką, wplatając w historyczne fakty przedstawione w powieści własne domysły w tak ciekawy sposób, że jej zabiegi nie rażą czytelników. Życie na dworze Tudorów w szesnastym wieku to pasjonujące tło historyczne, a historia Anny Boleyn to wdzięczny temat, który został w tej powieści wspaniale ukazany. Philippa Gregory ma prawdziwy talent do opowiadania ciekawych historii, jej powieść czyta się jak porywający romans, ciekawą powieść historyczną i psychologiczną. Mimo iż Gregory snuje swoją opowieść miejscami leniwie i spokojnie, to jednak akcja powieści ani na chwilę się nie zatrzymuje. „The Other Boleyn Girl” to fascynująca i wciągająca powieść, która swoim czytelnikom pozwoli zanurzyć się w atmosferze dworu Tudorów. Autorka nie szczędzi czytelnikom szczegółów opisując stroje noszone przez bohaterki, wnętrza pałaców, biesiady królewskie, dworskie życie i dworskie intrygi. Czyni to jednak bez narzucania się, bez zwalniania tempa akcji, niemalże od niechcenia.

Zupełnie nie rozumiem dlaczego zaczęłam te książkę czytać jakieś dwa-trzy lata temu i przerwałam ją mniej więcej w połowie...! Wróciłam do niej dopiero teraz i oczywiście zaczęłam od początku, bo na szczęście nic nie pamiętałam. Możliwe, że moim problemem było to, że starałam się czytać tę książkę zbyt szybko, bo moim zdaniem należy się w powieści Philippy Gregory zaczytywać powoli, z przyjemnością, wyobrażając sobie opisywane przez autorkę miejsca i postacie. „The Other Boleyn Girl” to książka równie bogata, strojna i olśniewająca jak suknie noszone przez główne bohaterki. To wciągająca i z rozmachem napisana opowieść o intrygującej kobiecie i jej siostrze, drugiej dziewczynie Boleynów.

Dla mnie - kolejna książka na szóstkę!

niedziela, 6 lutego 2011

"Nine Parts of Desire" ("Dziewięć części pożądania") - Geraldine Brooks


Bóg Wszechmogący stworzył pożądanie seksualne w dziesięciu częściach; potem dziewięcioma częściami obdarował kobiety, a jedną mężczyzn”. (Ali ibn Abu Taleb, mąż Fatimy, córki proroka Mahometa i założyciel sekty szyitów.)

Geraldine Brooks, australijska pisarka i dziennikarka znana jest polskim czytelnikom jako autorka powieści takich jak „Ludzie księgi” czy „March”. „Nine Parts of Desire. The Hidden World of Islamic Women” („Dziewięć części pożądania. Ukryty świat islamskich kobiet”) to fascynujące spojrzenie na tę część społeczności muzułmańskiej, która zwykle jest dobrze ukryta przed spojrzeniami obcych, często wręcz niewidoczna, która ma często mniej praw, a która przez to jest często mało zrozumiana – kobiety. Brooks, która spędziła pięć lat na Bliskim Wschodzie jako korespondentka dla Wall Street Journal, miała możliwość poznać je blisko, zaprzyjaźnić się z nimi, przeprowadzać wywiady zarówno ze znakomitościami świata arabskiego jaki i zwykłymi kobietami.
Rezultatem jest ta właśnie niesamowita książka. "Niesamowita" to pierwsze określenie, które mi przychodzi na myśl po przeczytaniu „Nine Parts of Desire”. Lektura zapadająca w pamięć, dzięki której dowiedziałam się wielu ciekawych faktów, ale i dzięki której mam jeszcze więcej pytań. Książka, która zmusiła mnie do myślenia, skłoniła do szerszego zainteresowania się tym, co się dzieje obecnie na Bliskim Wschodzie (szczególnie teraz, kiedy w Egipcie wciąż trwają zamieszki), tym, co ukształtowało tak ciekawy i różnorodny kulturalnie zakątek świata, a także historią polityczną Bliskiego Wschodu.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz odwiedziłam Londyn jako turystka. Lata świetlne temu. Tu właśnie po raz pierwszy zobaczyłam kobietę okrytą od stóp do głów, muzułmankę noszącą hidżab. Dobre maniery przeważyły jednak nad moją ciekawością, więc nie zaczęłam się gapić, tylko po prostu poszłam dalej. Pamiętam jednak zaciekawienie, które sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, dlaczego kobiety zakrywają swoje twarze. Ciekawość i niewiedza często sprawiają, że wokół całego tematu krąży wiele historii, często nieprawdziwych, wielu ludzi myśli, że kobiety są represjonowane, zmuszane do noszenia burek, nikabów czy abaji. Brooks rozmawiając ze znajomymi muzułmankami, które często same zdecydowały się na ten krok, udowadnia, że przyczyny mogą być różne – religijne, polityczne czy kulturowe.
Hidżab to tylko jeden z elementów życia kobiet, o których pisze Brooks. Różnorodne tematy które porusza w swojej książce koncentrują się na zagadnieniach takich jak udział kobiet w życiu zawodowym i politycznym krajów muzułmańskich, miejsca kobiet w życiu rodzinnym, jako żony i matki, doświadczenia kobiet, które przeszły na islam i sposób, w jaki są postrzegane przez rodziny swoich mężów, znajomych i współobywateli... Autorka pisze o małżeństwach, które w niektórych krajach oddają mężczyznom całkowitą władzę nad ich żonami, nad postępowymi reformami, których domagają się kobiety (prawo do dziedziczenia równej części majątku przez mężczyzn i kobiety, prawo do wychowywania dzieci, prawo do rozwodu), prawie do edukacji...
Różne są poglądy kobiet na poruszane w książce tematy, bo i różne są kobiety, które Brooks poznaje, z którymi rozmawia, którym udziela głosu. Matki, żony, kobiety biznesu, lekarki, studentki, żołnierze, kobiety ubogie i zamożne, mężatki i szukające mężów, postępowe kobiety, religijne kobiety, postacie znane w świecie, anonimowe głosy, wszystkie mają wspólną cechę – próbują żyć w zgodzie z zasadami islamu. Co jest najbardziej interesujące to to, że te zasady są tak różnorodnie interpretowane.
Nie ma w tej książce pogardy, braku zrozumienia czy fałszywego współczucia. Jest trzeźwe spojrzenie na różne kulturalne i religijne aspekty życia i próba ich zrozumienia. Nie znaczy to, że autorka unika wyrażania własnej opinii, ale robi to subtelnie, zastanawiając się nad przyczynami i skutkami pewnych zjawisk.
Bardzo ciekawe wydały mi się również te fragmenty, w których Brooks pisała o kobietach w życiu Mahometa, o jego żonach i córkach, i wyjaśniała źródła pewnych aspektów wiary, które są istotne w życiu współczesnych muzułmanów.
Książka została opublikowana w 1995 roku, ponad dziesięć lat temu, więc oczywiście sytuacja polityczna w tym rejonie zmieniła się w tym czasie. Jednak nawet po tylu latach czyta się ją jako ciekawy głos opowiadający o życiu kobiet w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w różnych zakątkach Bliskiego Wschodu, zapis politycznych, społecznych i kulturalnych zmian zachodzących w tym zakątku świata.
Niektóre części tej książki czytałam z niedowierzaniem, niektóre z oburzeniem, jeszcze inne z podziwem. Wszystkie zaś z zainteresowaniem, bo książkę Geraldine Brooks czyta się jak wciągającą powieść. Polecam „Nine Parts of Desire” wszystkim, którzy chcą dowiedzieć się więcej o roli kobiet w islamie. Ponieważ jest to temat-rzeka, wiem, że książka nie odpowie na wszystkie pytania, jakie czytelnik chce zadać, ale na pewno wiele wyjaśni. Gdzieś w sieci znalazłam informację, że książka "Dziewięć części pożądania" ukazała się po polsku w 1995 roku, więc jeśli możecie ją znaleźć i przeczytać, zróbcie to koniecznie, bo to książka na szóstkę.
Ps. Okładka przeczytanego przeze mnie wydania to ta środkowa, najbrzydsza.

czwartek, 3 lutego 2011

Czerwone gardło - Jo Nesbo

Jo Nesbo wielkim pisarzem norweskim jest. I wcale nie można go porównywać do Stiega Larssona, co porczywie czynią wydawcy jego książek na Wyspach, grrr. Zupełnie inny styl, zupełnie inny kraj, a poza tym, Nesbo pisał już długo przed Larssonem. Właśnie skończyłam czytać jego „Czerwone gardło” i już się straszliwie cieszę, że czekają na mnie na półce „Trzeci klucz” i „Pentagram”. W dodatku tak jakoś przypadkiem znalazłam się we wtorek w księgarni i zakupiłam (też zupełnie przypadkiem) między innymi jego kolejną książkę, „Redeemer” (czyli „Wybawiciel”)....

„Czerwone gardło” to moje pierwsze spotkanie z Harrym Hole'm, genialnym detektywem policji w Oslo, który jest również samotnikiem, nałogowym palaczem i alkoholikiem, spędzającym czas w barze U Schrodera. Poznajemy go, wraz ze swoją partnerką, Ellen, siedzi w samochodzie, oczekując przejazdu prezydenta Stanów Zjednoczonych przez ich odcinek. Jego akcje będą miały znaczące reperkusje – Hole zostanie przeniesiony do POT, Policyjnych Służb Bezpieczeństwa i tam właśnie w jego ręce trafi sprawa karabinu Marklin, przemyconego do Norwegii. Kto jednak go przemycił, na czyje zlecenie i w jakim celu – te szczegóły będzie musiał Hole dopiero odkryć.

„Czerwonego gardła” toczy się na dwóch płaszczyznach. Głównym wątkiem są współczesne przygody Hole'a, które związane są z działalnością norweskich neonazistów, ale w tle poznajemy też wojenne losy żołnierzy norweskich w okopach drugiej wojny światowej. Norwegowie to głównie młodzi ludzie, którzy na ochotnika przyłączyli się do wojsk Hitlera, a teraz głodują i marzną w okopach pod Leningradem. W tak ekstremalnych warunkach nawiązują się przyjaźnie, rywalizacje, codziennie śmierć zagląda tym młodym ludziom w oczy. Codziennie też giną ludzie, szerzą się dezercje, ale przybywają też nowi ochotnicy... To właśnie te fragmenty sprawiły, że w trakcie czytania zaczęłam się zastanawiać nad historią Europy w czasie drugiej wojny światowej, nad udziałem w niej Norwegii, nad tym, co sprawiło, że tysiące młodych ludzi wzięło w niej udział po stronie nazistów... Lubię, kiedy książka zmusza mnie do myślenia, sprawia, że chcę się dowiedzieć więcej o danym temacie, mam ochotę czytać więcej...

W powieści fragmenty współczesne przeplatają się z historycznymi, aż wreszcie wszystkie części zaczynają się powoli zazębiać, tempo akcji wzrasta i już wkrótce nie można się od książki oderwać. To przeskakiwanie pomiędzy różnymi wątkami powodowało, że książka ani na chwilę nie nużyła, akcja nigdy się nie ciągnęła, a ja coraz szybciej przewracałam kartki.

Nie ma w tej powieści zachwytów nad pięknem krajobrazów, urokami życia w Skandynawii i związkiem przyrody z człowiekiem, które spotyka się w innych powieściach skandynawskich. Zamiast tego Nesbo koncentruje się na samych postaciach i motywach ich działań. Harry Hole, główny bohater cyklu, to postać, wobec której zaczęłam już odczuwać sentyment... Normalnie alkoholicy, choć nie wiadomo jak dobrzy w fachu policyjnym, nie są w moim typie, ale coś mnie w tej postaci urzekło, coś sprawiło, że chciałabym dowiedzieć się więcej o jego życiu prywatnym, poznać jego historię. Przypomniały mi się powieści Petera Robinsona, który stworzył postać inspektora Banksa – losy tego detektywa, jego prywatne życie, zawsze stanowiły ważny element książek. Podobnie jest z Harrym Hole'm. Dlatego cieszę się, że to dopiero pierwsza książka o jego przygodach.

Za co jeszcze polubiłam „Czerwone gardło”? Za to, że to świetny kryminał, który wciągnął mnie porządnie już od pierwszych stron, zaskoczył rozwojem akcji, zaciekawił opowiadaną historią i w dodatku sprawił, że omal nie przegapiłam przystanku do pracy, tak się zaczytałam w autobusie...

Kto jeszcze kryminałów Nesbo nie czytał, niech czym prędzej zaopatrzy się w jak największą ich ilość, a do tego niech weźmie trochę wolnego, bo się od nich nie można oderwać. Polecam gorąco.
Ps. Według Wiki, w 2004 roku „Czerwone serce” zostało uznane przez członków klubów książek za najlepszy norweski kryminał wszechczasów. Poza tym powieść zdobyła tez szereg innych nagród, między innymi Szklany Klucz za najlepszy nordycki kryminał.