niedziela, 27 marca 2016

Wielka Gra i brytyjski kontrwywiad czyli Dabarai czyta o Historii (Tydzień z nosem w książce)


Od ostatniego postu minął ponad tydzień, książki się czytają, ale na pisanie czasami czasu nie starcza.  Postanowiłam więc zainaugurować całkiem nowy cykl notek, które mam nadzieję, pozwolą mi ogarnąć moje czytelnicze zapasy z samą sobą… Kiedy czasu nie starcza na napisanie czegoś sensownego, dobrze jest chociaż wspomnieć o tym, jak mi minął tydzień z nosem w książce.. 

Zacznę od tego, że ostatnimi czasy przeczytałam sporo niezłych pozycji, a w tym roku na plan pierwszy zdecydowanie wysuwa się literatura faktu – szok horror, to się przecież nigdy nie zdarza! Dlatego dzisiejszy, inauguracyjny odcinek nowego cyklu obejmie kilka książek z ostatnich miesięcy… Nie mogę bowiem, chociaż krótko, nie wspomnieć o książkach Bena Macintyre’a, które dostarczyły mi ostatnio wiele radości i moim zdaniem powinny być przedstawione szerszej publiczności.

Z pierwszą z nich, „Operation Mincemeat” („Operacja Mielonka”, polskie wydanie „Oszukać Hitlera. Największy podstęp w dziejach wywiadu”), zetknęło mnie przeznaczenie… O operacji Mielonka usłyszałam po raz pierwszy kilka lat temu, zwiedzając Bletchley Park (muzeum Enigmy), a kiedy ostatnio obejrzeliśmy z UA „Operację Argos”, przypomniała mi się ta arcyciekawa historia, o której opowiada książka Bena Macintyre’a… Otóż w kwietniu 1943 poławiacz sardynek u wybrzeży Hiszpanii wyłowił zwłoki i walizkę zawierającą tajne dokumenty, sugerujące, że zamiast spodziewanej inwazji na Sycylię, Alianci zaatakują Grecję. Tyle tylko, że major William Martin był tak naprawdę trampem z Walii, w dodatku martwym, zanim „utonął” w morzu, a dokumenty były co do jednego fałszywe. Jednak Niemcy dali się nabrać i Operacja Mielonka, ambitna akcja brytyjskiego kontrwywiadu, zakończyła się pełnym sukcesem. Co więcej mogę wam napisać, żeby nie psuć przyjemności lektury. Książkę Macintyre’a czyta się jak najlepszą powieść szpiegowską, i gdyby nie to, że wszystko tu jest udokumentowane, oparte na na faktach i w stu procentach prawdziwe, można by pomyśleć, że autor nieco przesadził i dla własnego dobra powinien nieco przyhamować rozbuchaną wyobraźnię… W dodatku autor ma porywający styl, kartki same się przewracają, a do tego można się przy lekturze pośmiać. Czego chcieć więcej? „Operation MIncemeat” to pozycja nie tylko dla miłośników historii i pozycji szpiegowskich.  Polecam, polecam, polecam wszystkim tę książkę!

Druga przeczytana do tej pory książka Bena Macintyre’a to „Double Cross. The True Story of The D-Day Spies” (polskie wydanie – „Wielkie oszustwo”), czyli dzieje piątki podwójnych agentów, którzy przyczynili się do sukcesu lądowania w Normandii. Ponownie Ben Macintyre okazał się świetnym gawędziarzem, a chociaż sama historia nie była może aż tak wciągająca, jak „Operation Mincemeat”, to postacie w niej występujące warte były poznania. Postacie autentyczne, których losy (w większym lub mniejszym stopniu) wpłynęły na przebieg i wynik wojny. Wszyscy bohaterowie są bardzo interesujący, ale na szczególną wzmiankę zasługuje mój ulubiony Juan Pujol Garcia, pseudonim Garbo… Garbo, ha ha! Szpieg – legenda. Człowiek, który najpierw zaproponował swoje usługi rządowi Wielkiej Brytanii, a kiedy nic u nich nie wskórał, został niemieckim szpiegiem. Wysłany do Anglii, zaczął przesyłać długie raporty, które były w stu procentach zmyślone.. Pujol nie dotarł bowiem do Anglii, ale zatrzymał się w Lizbonie i to właśnie stamtąd nadawał swoje meldunki. Zauważony wreszcie przez Brytyjczyków i oddany pod opiekę agenta, Garbo przystąpił do tworzenia własnej siatki wywiadowczej, która zaczęła go zasypywać informacjami przydatnymi dla Niemców. Wśród zwerbowanych szpiegów znaleźli się gibraltarski kelner, szwajcarski biznesmen (po jego śmierci, wdowie po nim Niemcy wypłacali rentę), grupa walijskich nacjonalistów… Wszystkich tych agentów łączyła jedna rzecz – byli oni całkowicie zmyśleni…! 

„Double Cross”, jak już wspomniałam, to historia siatki szpiegowskiej, świetnie się tę pozycję czyta, chociaż w porównaniu z poprzednią książką Macintyre’a nie ma tu już tej powieściowej narracji. Za to są interesujące fakty z historii angielskiego kontrwywiadu, fascynujące losy agentów i humor. Do tego muszę wspomnieć i o polskim wątku, bo jeden z ważnych szpiegów (pseudonim Brutus), był Polakiem. Co prawda wydaje mi się, że Macintyre nie miał o nim zbyt wysokiej opinii, ale mimo wszystko jego losy to kawałek polskiej historii, bardzo zresztą ciekawy. 

No proszę, miało być krótko i zwięźle, ale widać się nie da. Mam nadzieję, że kogoś zachęcę tą notką do przeczytania książek Macintyre’a. Ja mam w planach jego kolejną książkę – „Agent ZigZag”, opowieść o Eddiem Chapmanie, kolejny podwójnym agencie. A do tego kilka książek lekkich, łatwych i przyjemnych i zdecydowanie nie opartych na faktach. Pozdrawiam wszystkich w  ten świąteczny dzień i życzę wszystkim przyjemnego czytania.

czwartek, 17 marca 2016

Klap klap i puk puk, czyli o Jasiowych czytankach


Stało się to, na czym mi bardzo zależało, Mini Ulubiony Anglik wychowuje się wśród książek. Dosłownie, bo mam ich mnóstwo a Mini już się dochował własnych półek, a nawet własnego stosiku. Jego książki są wszędzie, w salonie, w sypialni (najlepiej czyta się przecież przed snem), a ostatnio znalazłam jedną w kuchni. Musze przyznać, że bardzo staram się, by polskich książek miał również pod dostatkiem. To fakt, czasem kupowanie ich bywa frustrujące, bo ja lubię książkę przed zakupem obejrzeć, a tu czasem się nie da. Na szczęście dzięki stronom internetowym i blogom o książkach oraz polecankom znajomych mam, mam niejakie pojęcie, co lubię, co się Mini UA spodoba, a czego kupować nie warto… Czasem jednak natknę się na książkę-perełkę zupełnie sama! 
-->
Tak właśnie było z „Klapu klap” Madaleny Matoso wydawnictwa Babaryba. Znalazłam ją przypadkiem w jakiejś księgarni, zupełnie już nie pamiętam gdzie. Duże, piękne i kolorowe ilustracje spodobały mi się od samego początku, a w dodatku odkryliśmy, że to książka interaktywna. Koncept nie jest nowy, bo przecież wiemy, że książki nie służą tylko i wyłącznie do czytania! Na przykład Mini UA odkrył, ze można na nich usiąść, stanąć, można się o nie podeprzeć, zrobić z nich tunel, można je też żuć, albo zrobić z nich bębenek. “Klapu klap” to książka przy której czytaniu nie można się nudzić! Na każdej stronie są jakieś dźwięki do naśladowania, jest też coś do policzenia. Najpierw patrzyliśmy na obrazki, a potem okazalo się że jeśli książkę się zamknie, to zabawa będzie jeszcze lepsza!
-->

Ten filmik pokazuje, jak książką można się bawić. Czerwone punkciki pokazują, gdzie strony książki powinny się zetknąć. Obrazki wprawiane w ruch aż proszą o to, żeby naśladować ukazane na nich dźwięki.
-->
„Klapu klap” zdecydownie należy teraz do naszych ulubionych książek. Jaś sięga po nią często i nauczył się dzięki niej kilku słów. Lubi sobie pukać, cmokać i fru fru fruwać, a koncept zamykania i otwierania książki bardzo mu przypadł do gustu i cieszy go za każdym razem. Podobnych książek mamy zresztą jeszcze kilka. Interaktywne książki wspierają rozwój sprawności manualnej dziecka i uczą koncentracji. Dodatkowo zastosowane w niej onomatopeje pomagają w rozwoju języka, ćwiczą wymowę, a wszystko podczas świetnej zabawy. Do tego ilustracje bardzo, ale to bardzo mi się podobają - proste, kolorowe, wyraziste. Zdecydownie odcinające się od innych. W dodatku pełno w nich podstawowych kolorów i różnych kształtów do rozróżniania. Jednym słowem - coś świetnego! Zachęcam wszystkich do wspólnego klaskania.

poniedziałek, 14 marca 2016

Bailey's Women Prize for Fiction 2016 - nominacje

-->

--> -->
W zeszłym tygodniu, 8 marca, obchodziliśmy Dzień Kobiet, a jak wszystkim wiadomo, mnie najlepiej świętuje się z książką. Dlatego ucieszyła mnie wiadomość, że to właśnie w Dzień Kobiet ogłoszono nominacje do mojej ulubionej nagrody literackiej. Bailey’s Women Prize for Fiction przyznano po raz pierwszy w 1996 roku, jeszcze jako Orange Prize for Fiction, jako nagrodę przyznawaną pisarkom publikującym w języku angielskim. Ze wszystkich nagród przyznawanych na Wyspach, Bailey’s Prize jest moją ulubioną, bo zawsze znajduję wśród tych książek jakąś perełkę. To prawda, zazwyczaj książki –finalistki mniej mnie interesują niż te, które nagrody nie zdobyły, ale i tak lista jest zwykle bardzo różnorodna. Zresztą, sprawdźcie sami. Poniżej lista nominowanych książek…


Kate Atkinson: A God in Ruins – akurat tej autorki nie trzeba przedstawiać. „Jej wszystkie życia wydano jakiś czas temu w Polsce, a ta książka to właściwie jej kontynuacja, opowiadająca o bracie Ursuli Todd. Waham się, czy przed lekturą nie przypomnieć sobie poprzedniej powieści Atkinson, która mi się szalenie podobała… Zdecydowanie należy przeczytać. 

Shirley Barrett: Rush Oh! – debiut Australijskiej autorki, powieść osadzona w 1908 roku wśród społeczności wielorybników starających się przetrwać jeden z najcięższych sezonów.  Do tego dorastająca narratorka, tajemniczy przybysz i miłość. Do zapamiętania.

Cynthia Bond: Ruby – pierwsza Amerykanka na liście i kolejny debiut. „Ruby” to pierwsza część trylogii, książka, o której zaczęło być głośno dzięki Oprah Winfrey i jej klubie książki. Kobieta wraca do miasteczka, w którym się wychowała, by zmierzyć się z przeszłością. Mężczyzna musi wybrać między lojalnością a miłością. Może być ciekawie.

Geraldine Brooks: The Secret Chord – znana polskim czytelnikom pisarka, nagrodzona Pulitzerem za powieść „March”, tym razem sięgnęła po biblijną tematykę – jej powieść to historia biblijnego króla Dawida. Bardzo podobali mi się „Ludzie księgi” tej autorki, więc jestem dobrej myśli…

Becky Chambers: The Long Way to a Small, Angry Planet – najciekawsza z nominowanych powieści, bo przecież nie często do Bailey’s Prize nominowane są książki, w których pojawiają się statki interplanetarne. Statki, których załoga zajmuje się tworzeniem tuneli w kosmosie, należy dodać. Nie często też nominowane powieści zaczynają życie jako projekt na crowdfundingowej stronie internetowej. Tak jest, Becky Chambers skończyła w ten sposób książkę, wydała ją własnym kosztem, a dopiero potem podpisała umowę z wydawnictwem.  Dla miłośników powieści z gatunku space opera (czyli dla mnie też).

Jackie Copleton: A Dictionary of Mutual Understanding – powieść o rodzinach, Nagasaki i bombie atomowej. Miłość, odwaga, poczucie winy i sekret, który wychodzi na jaw po latach. Przejmujący debiut angielskiej autorki, zainspirowany jej pobytem w Nagasaki.

Rachel Elliott: Whispers Through a Megaphone – powieść o przyjaźni pomiędzy Miriam, która po śmierci swojej matki od trzech lat nie opuściła progów swego domu i Ralphem, który z domu ucieka że jego żona go nie kocha. Niezwykły, dowcipny i oryginalny debiut.

Anne Enright: The Green Road – dorosłe dzieci Rosaleen Madigan wracają na święta do domu, który ona zamierza sprzedać. Powieść o rodzinie, egoizmie i współczuciu. Powieść autorstwa jednej z najlepszych współczesnych autorek irlandzkich.

Petina Gappah: The Book of Memory – pierwsza powieść autorki z Zimbabwe, która w 2009 roku zdobyła Guardian First Book Prize za zbiór opowiadań „An Elegy for Easterly”. Jej bohaterką jest Memory (Pamięć), albinoska, która w więzieniu w Harare oczekuje wyroku śmierci za zabójstwo. Jej prawnik radzi jej, by przygotowując się do apelacji, opisała zdarzenia w ten sposób, w jaki je pamięta. Powieść o miłości, obsesji i o tym, jak zawodna jest nasza pamięć. Zdecydowanie interesująca książka.  

Vesna Goldsworthy: Gorsky – powieść o wielkich pieniądzach, rosyjskich pięknościach i o dobrych książkach. „Wielki Gatsby” opowiedziany na nowo, w XXI wiecznym Londynie. Dla wielbicieli powieści Fitzgeralda?

Clio Gray: The Anatomist’s Dream –w latach 40 XIX wieku, Philbert, chłopiec urodzony z defektem czaszki, porzucony przez rodziców,  znajduje swoje miejsce pośród trupy podróżującego cyrku. Namówiony na to, by zbadał go znany doktor, specjalista od badania czaszek, wplątuje się w przygodę, która może odbić się na losach całego kraju.

Melissa Harrison: At Hawthorn Time – poetycki portret angielskiej wsi, opowieść o życiu czworga ludzi, ich związkach z naturą i zapuszczaniu korzeni. Dla wielbicieli sielankowej melancholii.

Attica Locke: Pleasantville – powrót amerykańskiej autorki nominowanej do tej samej nagrody za jej debiut „Black Water Rising” i powrót głównego bohatera, prawnika Jay Portera, który zostaje wplątany w polityczne rozgrywki na wysokim szczeblu. Dla wielbicieli wyrafinowanych thrillerów.

Lisa McInerney: The Glorious Heresies – autorka tego debiutu jest znana na irlandzkiej scenie blogerskiej, swego czasu pisała bowiem popularnego bloga (Arse End of Ireland - Irlandzkie zadupie) o upadku ekonomicznym Irlandii. Ta książka jest opowieścią o  narkotykach, prostytucji i morderstwie, podejrzanym półświatku hrabstwa Cork, pełną ciekawych bohaterów. Powieść naturalistyczna, ponura i miejscami pełna czarnego humoru.

Elizabeth McKenzie: The Portable Veblen – powieść pełna bohaterów, których trawią nerwice i obsesje. Książka o kapitalizmie, przemyśle medycznym, rodzinie, miłości i wiewiórkach. Dla wielbicieli humoru i szarych gryzoni.

Sara Nović: Girl at War – debiutancka powieść młodej niesłyszącej autorki, powieść pokolenia dotkniętego wojną w byłej Jugosławi. Historia beztroskiego życia, które na zawsze zmienia wojna i konfrontacji z bolesną przeszłością. Powieść zakorzeniona w historii i przeżyciach bliskich. Debiut jak najbardziej do przeczytania.

Julia Rochester: The House at the Edge of the World – historia pewnej rodziny i rodzinnego domu nad morzem w hrabstwie Devon. Ekscentryczni bohaterowie i tajemnicza mapa dziadka, odkrywająca rodzinne sekrety –  brzmi to całkiem ciekawie. 

Hannah Rothschild: The Improbability of Love – dzięki przypadkowemu zakupowi w antykwariacie, główna bohaterka wciągnięta zostaje w świat sztuki, w którym o bezcenny zaginiony obraz rywalizują różne indywidua. Przy okazji kobieta poznaje na nowo samą siebie. Zdecydowanie jestem zaciekawiona.

Elizabeth Strout: My Name is Lucy Barton – najnowsza powieść amerykańskiej pisarki o relacjach między matką a córką. Jej akcja toczy się w szpitalu, w ciągu pięciu dni, ale składają się na nią historie i wspomnienia z życia obu kobiet i łączących ich relacji.

Hanya Yanagihara: A Little Life – książka, o której głośno było w zeszłym roku. Historia czworga młodych ludzi w Nowym Jorku, historia przerażającego dzieciństwa i ludzkiej wytrzymałości. Kontrowersyjna powieść, która zbiera sprzeczne opinie.


Co myślicie o tej liście? Znalazło się na niej aż jedenaście debiutów, a także powieści uznanych już autorek – Enright jest zwyciężczynią Bookera, otrzymała też w 2012 roku nominację do Bailey’s Prize for Fiction, Atkinson zdobyła Costa Novel Award (i podobnie jak Enright była też nominowana wcześniej i do Bailey’s Prize), a Hanya Yanagihara została za swoją książkę nominowana do ubiegłorocznego Bookera. Geraldine Brooks to, jak już pisałam, zwyciężczyni Pulitzera, podobnie jak Strout, kolejna autorka, która była już wcześniej nominowana do Bailey’s Prize, a Gappah zdobyła nagrodę Guardiana. Nie czytałam (jeszcze) żadnej z tych książek, ale na mojej liście „do przeczytania” pierwsze miejsce zajmuje Atkinson. Finalistki nagrody poznamy już 11 kwietnia, a zwyciężczynię 8 czerwca. Wtedy się okaże, czy moja teoria o tym, że najmniej podobają mi się książki, które nagrodę tę zdobywają, jest słuszna. A może tym razem wygra moja faworytka? Obiecuję jedno, na blogu pojawią się w tych okolicach wpisy…