poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Aneta Borowiec - "Wilczyce"

Kiedy się mogło człowiekowi zdawać, że w temacie „młoda kobieta wraca do rodzinnego gniazda by poukładać sobie życie na nowo” nic nowego się nie da powiedzieć, okazuje się, że co jakiś czas pojawia się nowy, interesujący głos. Aneta Borowiec, autorka debiutanckiej powieści „Wilczyce” udowadnia, że nie zawsze nasze życie kręci się wokół potrzeby znalezienia życiowego partnera, że czasem inne relacje są zdecydowanie ważniejsze. 

Bohaterką powieści jest Natalia, która wiedzie w miarę ustabilizowane życie u boku mężczyzny, który co prawda księciem nie jest, za to jest mężczyzną przyszłościowym – bez niespodzianek, bo tych Natalia i tak nie lubi, ale też i bez wstrząsów. Natalia ma też kilka przyjaciółek, a wśród nich tę najbliższą, Alicję - łączy je wspólne dzieciństwo spędzane na podwórku i skomplikowane relacje z matkami. Na razie wszystko się zgadza, prawda? Do tego nagle świat Natalii się wali, mężczyzna (jak zwykle w takich sytuacjach bywa) okazuje się niewarty uczuć, więc co robi nasza bohaterka? Tak jest, ucieka do zacisznego domku babci w Wilczycach i liże rany. Ale zdziwi się ten, kto myślał, że Natalia odnajdzie tam sens życia, nowa pracę i wymarzonego mężczyznę. Zdziwi się, ale nie rozczaruje, bo „Wilczyce” to nie jest tylko opowieść o stosunkach damsko-męskich, ale i o pogmatwanych stosunkach rodzinnych. Pojawiają się co prawda moje ulubione elementy (dom i tajemnica), ale Aneta Borowiec układa je w innej konfiguracji.

Co mi się w powieści spodobało najbardziej? To, że „Wilczyce” to powieść o kobietach – matkach, córkach, babkach, siostrach, przyjaciółkach. Relacje między nimi są skomplikowane, czasem bolesne, czasem pełne ciepła, czasem – jak w przypadku Natalii – bardzo gwałtowne. Już pierwsza scena książki z udziałem Marii i jej córki wieje chłodem, przemawia dobitnie do czytelnika. Padają silne słowa – obojętność, rozczarowanie, nienawiść. Co się za nimi naprawdę kryje odkrywa czytelnik stopniowo i powoli, wraz z Natalią odkrywając rodzinne sekrety i odnajdując odpowiedzi na nigdy nie zadawane pytania. Jak już wspomniałam, „Wilczyce” to bardzo kobieca książka. Mężczyźni są w niej właściwie tylko akompaniamentem i przedstawicielki „słabej” płci niejednokrotnie okazują się od nich silniejsze. Miłosz i Antoni, niewierny Tomasz, nieobecni mężowie prababek i praciotek służą właściwie jako tło dla to silnych kobiet, mieszkanek Wilczyc. Przyznam się, że miałabym straszną ochotę, żeby przeczytać więcej o ciotkach, babce i prababce Natalii, o jej dziadkach - Wandzie i Antonim, o rodzinnych historiach Natalii. Rodzinne opowieści zawsze mnie pociągają, a w tej książce było mi ich zdecydowanie za mało. 

Spodobało mi się też to, że „Wilczyce” to powieść napisana bardzo ładnym językiem, wyważonym i spokojnym. Jedyne co mnie nieco znużyło, to długie według mnie rozpoczęcie, bo miałam wrażenie, że byłam już w połowie książki, kiedy w ustabilizowanym świecie Natalii wreszcie coś drgnęło. Z drugiej strony – może się mylę, pisząc, że nic się nie działo, bo „Wilczyce” to nie jest powieść, w której szalona akcja gna przez strony i z głośnym piskiem opon hamuje na finiszu. To raczej książka powolna, skłaniająca do przemyśleń. Być może początek dłużył mi się, bo książkę czytałam powoli, zmęczona nawałem pracy?

W każdym razie polecam „Wilczyce” Anety Borowiec przede wszystkim czytelniczkom zmęczonym ucieczkami bohaterek w ramiona przypadkiem poznanych mężczyzn, ale też tym, które jak ja uwielbiają powieści o rodzinach i tajemnicach. Zapraszam do Wilczyc, do domu babci Wandy na lemoniadę i rozmowy o ważnych sprawach.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Niedzielne czytanie (7)

A było nie zapeszać. Cały tydzień chwaliłam się piękną pogodą, trzy dni jadałam lunch w parku, podczytując książki i ciesząc się, że słońce grzało mnie w plecy. Skończyła się jednak dobra passa, dość nam było dobrej pogody, nadszedł czas na kurtki i szaliki - w sobotę rano strasznie zmarzłam, a o parku mogłam sobie tylko pomarzyć. Co więcej, bardziej pesymistyczni znajomi twierdzą wręcz, że to właśnie było nasze lato, że już wyrobiliśmy normę słonecznych dni przewidzianych na ten rok, że sukienki z krótkimi rękawami można wyrzucić, a grilla w tym roku po prostu nie będzie. Na szczęście są jeszcze książki, najlepszy polepszacz humoru, który nawet na kiepską pogodę działa. Bo dzięki książkom można się przenieść w cieplejsze klimaty, zapomnieć o pogodzie za oknem i rozgrzać się skutecznie.

Prawdę mówiąc z tym rozgrzewaniem to trochę kiepsko trafiłam. Czytam właśnie „Alibi na szczęście” Anny Ficner-Ogonowskiej i póki co, w książce panuje zima, główna bohaterka po dramatycznych przeżyciach (nie wiem jeszcze jakich, czekam na rozwój akcji) popada w depresję i mimo starań bliskiej przyjaciółki nie ma ochoty na żadne romanse. Ale czytam, bo mam ochotę na romans, na babskie czytadło, na happy end. Coś mi się po ciężkim tygodniu w pracy należy, prawda?

Wiem, że wielu z was szykuje się na długi majowy weekend, wiele osób na pewno zaczęło już kompletować stosiki książek do przeczytania. Ja co prawda wolnego nie mam, ale mam w planach kilka książek – po lekturze „Alibi...” dokończę pewnie wreszcie Jacka Sheffielda i jego zabawne opowieści o szkole w Yorkshire, a potem czas przyjdzie na którąś z nowości. Wśród finalistów znalazły się następujące pozycje: „Ghana Must Go” Selasi, „The Honey Guide” Cromtona (proszę zauważyć, zdecydowanie cieplejsze klimaty), a także kilka przydźwiganych w zeszłym tygodni zdobyczy (na przykład „The View on the Way Down” Rebecki Wait, „The Promise” Ann Weisgarber, czy „The Perfume Garden” Kate Lord Brown... czy jeszcze kilka innych książek...) 

W zasadzie cieszę się, że nigdzie nie jadę, bo nie mam pojęcia, jak mogłabym to wszystko wepchnąć do walizki. Natomiast chętnie posłucham, jakie książki będą wam towarzyszyły podczas majówki. Pochwalcie się też nowymi zdobyczami! Życzę wszystkim ciepłego popołudnia i zapraszam niedługo na zaległe recenzje...

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"Two Brothers" - Ben Elton

Ben Elton to autor, który do tej pory kojarzył mi się z lekkimi, dowcipnymi powieściami, które leżały zupełnie poza sferą moich zainteresowań. „Two Brothers” („Dwaj bracia”) to jego najnowsza powieść, zupełnie inna od jego poprzednich książek, zainspirowana pogmatwanymi losami rodziny autora. Nie pamiętam, gdzie po raz pierwszy o książce przeczytałam, ale zapamiętałam charakterystyczną okładkę – czerwone swastyki na tle szarej Bramy Branderburskiej, jednej z najbardziej rozpoznawalnych wizytówek Berlina, nie tylko przykuwają uwagę, ale i od razu wyraźnie określają czas i miejsce akcji. 

Berlin, 1920 rok. Frieda i Wolfgang Stengel zostają rodzicami bliźniaków. Jeden z chłopców jest ich naturalnym synem, drugi zostaje adoptowany w kilka godzin po narodzinach. Jeden z nich jest Żydem. Obaj żyją w kraju, który już za kilkanaście lat ogarnie nazistowska gorączka. Książka Bena Elton „Two Brothers” to opowieść o rodzinie, której więzy zostaną przetestowane do granic możliwości i o wyborach, które dokonują ludzie w sytuacjach bez wyjścia.

Tematyka wojenna, a szczególnie poruszająca losy ludności żydowskiej, do łatwych nie należy – trudno jest zachować równowagę, by z jednej strony nie popaść w zbytni patos, z drugiej – nie spłycić treści. „Two Brothers” to właściwie powieść obyczajowa o miłości z wojną w tle, poruszająca i momentami chwytająca za serce, ale według mnie do wielkich powieści wojennych nie należy. Choć Ben Elton przedstawia przejmująco los zamieszkujących Berlin Żydów, którzy krok po kroku poddawani są coraz to dotkliwszym szykanom, chociaż w jego powieści jest i przemoc i okrucieństwo i ludzkie nieszczęście, to jednak te sprawy zajmują plan dalszy, czasem znikając w tle toczących się zdarzeń. Autor koncentruje się na ukazaniu historii przyjaciół - dwóch młodych chłopców i dwóch młodych dziewcząt, którzy pochodzą z różnych środowisk i klas społecznych, pokazując w jaki sposób społeczna i polityczna historia Berlina i Niemiec wpłynęły na ich los. Chociaż tytułowi bracia są centralnymi postaciami książki, Elton czyni ich rodziców równoprawnymi bohaterami powieści, by w ten sposób lepiej ukazać historyczne i społeczne tło. Wraz z bohaterami powieści uczestniczymy więc w szalonych i dekadenckich zabawach rozrywkowego Berlina lat dwudziestych, którym kres przynosi krach na Wall Street i pogarszająca się sytuacja gospodarcza kraju. Z niedowierzaniem i niepokojem śledzimy sytuację polityczną Niemiec, wzrastający antysemityzm i wreszcie dojście nazistów do władzy. Jednak na pierwszym planie rozgrywa się miłosny dramat – młodzi chłopcy i dziewczęta dojrzewają, zakochują się po raz pierwszy, próbują wieść normalne życie w czasach, które normalności przeczą. 

Muszę przyznać, że Ben Elton stworzył w powieści ciekawych, chociaż nieco stereotypowych bohaterów. Myślę, że starając się skontrastować ich ze sobą, autor czasem poszedł nieco za daleko – mamy więc do czynienia z ostrym zestawieniem cech fizycznych i psychicznych, różnic społecznych, religijnych i politycznych. Głównym motywem książki jest niestające uwielbienie, jakim darzą piękną Dagmar obaj bracia – i to właśnie Dagmar jest dla mnie w tej powieści najciekawszą, chociaż i najbardziej denerwującą postacią. Jej losy również są w tej powieści najciekawsze - Dagmar to nieco zepsuta, piękna księżniczka, córka uwielbiających ją, majętnych rodziców, która nagle traci wszelkie przywileje i zmuszona jest wieść życie zupełnie różne od tego, do jakiego przywykła.

Również tempo książki nie jest równe – zdarzają się fragmenty zbyt wolne, które po prostu brzmią jak powtórzenia, w innych miejscach akcja przyspiesza, szaleńczo przeskakuje do przodu. Wydaje mi się, że książka mogłaby być nieco krótsza, byłoby też ciekawiej, gdyby autor skoncentrował się przede wszystkim na wojennych latach, a równocześnie rozwinąć kilka schematycznie naszkicowanych fragmentów, szczególnie bliżej zakończenia powieści.

Zanim pomyślicie, że książki Bena Eltona czytać nie warto, uspokoję was, że pomimo tych mankamentów „Two Brothers” to wciągająca, przejmująca i skłaniająca do refleksji lektura. Historia Otto i Paulusa, dwóch mężczyzn uwikłanych w wojenną zawieruchę po przeciwnych stronach konfliktu, to opowieść o miłości i zdradzie, o woli przetrwania i o tym, jak wiele możemy poświęcić, by przeżyć. Nie nazwałabym tej lektury czytadłem, ale jest to lektura skutecznie pochłaniająca uwagę czytelnika. 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Women's Prize for Fiction 2013 - lista finałowa

 
Dziś ogłoszono listę finalistek dawnej nagrody Orange, czyli Women's Prize for Fiction. Okazuje się, że dziś rano na exlibrisowej facebookowej stronie wytypowałam prawidłowo aż cztery z sześciu książek! Ha! Niestety, do tej pory przeczytałam tylko jedną z nich, ale za to mam nadzieję zapoznać się z przynajmniej jeszcze jednym tytułem. Nie jestem pewna, czy uda mi się to zrobić przed ogłoszeniem wyników 5 czerwca.

Oto cała lista finałowa Women's Prize for Fiction 2013:
 
Kate Atkinson - Life After Life 
A. M Homes - May We Be Forgiven
Barbara Kingsolver - Flight Behaviour
Hilary Mantel - Bring Up The Bodies 
Maria Semple - Where'd You Go, Bernadette
Zadie Smith - NW

Bukmacherzy uważają, że jest to bardzo silna lista. Trzy nazwiska natychmiast zwracają nasza uwagę: Zadie Smith i Barbara Kingsolver, poprzednie zdobywczynie tej nagrody i Hilary Mantel, która szturmem zdobywa w tym roku wszystkie najważniejsze nagrody. Ja osobiście kibicuję (przynajmniej na razie) Kate Atkinson, ale ciekawa jestem, czy Hilary Mantel uda się zdobyć w tym roku nie tylko Bookera, Costa Award ale i Women's Prize for Fiction...

A co wy sądzicie o tej liście?

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

The Best of Young British Novelists - lista pisarzy dekady literackiego magazynu Granta

W 1983 roku literacki magazyn Granta ogłosił po raz pierwszy listę najlepszych dwudziestu pisarzy brytyjskich, przewidując ich błyskotliwą karierę literacką. Podobne listy ukazały się co dziesięć lat, a wśród wymienionych na nich pisarzy znaleźli się między innymi Martin Amis, Pat Barker, Julian Barnes, Kazuo Ishiguro, Ian McEwan, Salman Rushdie, Rose Tremain, Alan Hollinghurst, A.L. Kennedy, Jeanette Winterson, David Mitchell i Zadie Smith.

Dziś lista najlepszych młodych brytyjskich pisarzy została ogłoszona przez Grantę po raz czwarty. Znalazło się na niej dwadzieścia nazwisk pisarzy, którzy nie ukończyli jeszcze czterdziestu lat - dwanaście kobiet i ośmiu mężczyzn. Większość nazwisk jest mi znana przynajmniej ze słyszenia, książki niektórych z nich (nieliczne, przyznaję) czytałam, inne czekają na półkach.

Listę otwiera  Zadie Smith, która wraz z Adamem Thirlwellem gościła już na liście Granty z 2003 roku. Mam cichą nadzieję, że jej najnowsza książka, "NW", przejdzie do finału tegorocznej Women's Prize for Fiction (lista finałowa zostanie ogłoszona już jutro!) Natomiast tutaj możecie przeczytać, co napisałam o jej debiutanckiej powieści "White Teeth". Kolejne znane mi nazwisko to Naomi Alderman, autorka "Disobedience", czyli "Nieposłuszeństwa", która w 2006 za tę książkę zdobyła Orange Award for New Writers. Na półce czeka na mnie druga jej powieść, a autorka właśnie wydała swoją trzecią książkę.

Dwa nazwiska z listy Granty już dwa lata temu pojawiły się na liście New Novelists: 12 of the Best from The Culture Show”, liście dwunastu obiecujących debiutów, o której pisałam na moim blogu. Ci pisarze to Ned Beauman, nominowany za swoją drugą powieść The Teleportation Accident” do nagrody Man Brooker i  Evie Wyld, której druga powieść "All the Birds, Singing" właśnie została wydana w Wielkiej Brytanii.

Innych pisarzy znam na razie tylko ze słyszenia, mam na półkach ich książki, ale jeszcze ich nie czytałam. Co ciekawe, jedną z wyróżnionych pisarek jest Taiye Selasi, której debiutancką powieść "Ghana Must Go" wczoraj pokazywałam na poczekalniowym stosie. Znam też książki Tahmimy Anam ("A Golden Age" i 'The Good Muslim"), Joanny Kavenny (kolejna wyróżniona przez Orange Prize debiutantka, autorka "Inglorious"), Kamili Shamsie (mam "Salt and Saffron","Kartography" i chyba też "Burnt Shadows", kolejną finalistkę nagrody Orange), Nadify Mohamed ("Black Mamba Boy" - tak, kolejna nominacja do Orange Prize...) i Helen Oyeyemi ( jej "The Icarus Girl" wydano też w Polsce). Reszta nazwisk pisarzy z listy Granty to Adam Foulds, Jenni Fagan, Xiaolu Guo, Sarah Hall, Steven Hall, Benjamin Markovits, Ross Raisin, Sunjeev Sahota, David Szalay i Adam Thirlwell.

Co sądzicie o tej liście? Czy znacie jakieś nazwiska? I co w ogóle sądzicie o tworzeniu takich list?

niedziela, 14 kwietnia 2013

Niedzielne czytanie (6)

Niewiarygodne, chyba przyszła do nas wiosna! Kilka kwiatków w ogródku odważniej pokazuje kolorowe główki, ptaszki ćwierkają aż miło, gdzieś mignął mi bąk albo trzmiel... Aż chciałoby się wyjść do ogródka, posiedzieć na świeżym powietrzu z książką, pooddychać wiosną i zmusić ja podstępem, przekupstwem, pochlebstwem do pozostania... Niestety powiewający wiaterek nieco psuje atmosferę, na siedzenie i czytanie na zewnątrz jest jeszcze za zimno. Będę się więc pocieszać siedzeniem przy otwartym oknie, z książkami, kawą lub herbatą i kocykiem strategicznie położonym w pobliżu na wypadek chłodu.

Jeśli chodzi o czytanie, to jestem jak zwykle zupełnie rozbita na czynniki pierwsze. Na kindlu "Królowa magii", drugi tom Belgariady, czyli powtórka z Eddingsa. Obok nieśmiertelny Gervase Phinn, którego czytam powolutku na poprawę nastroju. A w tle, proszę państwa, góra książek. Po skończeniu "Life After Life" Kate Atkinson okazało się, że nagle chciałabym przeczytać więcej świeżo kupionych książek, więcej powieści Atkinson, więcej debiutów, więcej książek o Australii, więcej nominacji do Women's Prize for Fiction (ogłoszenie finalistek już w przyszłym tygodniu, doczekać się nie mogę!) i więcej książek o tematyce wojennej... Wśród moich prywatnych finalistów znalazły się więc następujące pozycje...
Czekam, aż mnie natchnie... W przerwach buszuję po Amazonie i katalogu bibliotecznym, bo znalazłam kilka kolejnych książek, wartych uwagi. Jednym słowem - szykuje się pracowita wiosna!

Pozdrawiam ciepło i wiosennie!

piątek, 12 kwietnia 2013

Ciemność zapada po wielokroć (Kate Atkinson - "Life After Life")

11 lutego 1910 roku, podczas śnieżycy, na świat przychodzi pewne dziecko i umiera. 11 lutego 1910 roku, podczas śnieżycy, na świat przychodzi to samo dziecko i w ostatniej chwili zostaje uratowane. To dziecko to Ursula Todd, córka Sylvii i Hugh, bohaterka intrygującej powieści Kate Atkinson, „Life After Life”.

Powieść Atkinson to pytanie o to, co zrobimy, gdy dostaniemy od losu szansę, by coś naprawić. Nie tylko jedną szansę, ale drugą, trzecią, czwartą, kolejną. Być może nasze istnienie to nieprzerwane, ciągłe pasmo szans, powtórzeń, udoskonaleń naszego życia, kolejnych wariantów naszego losu? Być może umieramy i rodzimy się za każdym razem, zaczynamy w tym samym punkcie wyjścia? I za każdym razem, kiedy dokonujemy wyboru, otwiera się przed nami zupełnie nowa droga, pełna nowych możliwości.

„Life After Life” jest opowieścią o życiu Urszuli w różnych wariantach. Urodzonej w pierwszej dekadzie ubiegłego wieku dziewczynie przyszło żyć w ciekawych czasach – jej oczyma oglądamy ostatnie lata starej, dobrej Anglii, świętujemy zwycięstwo w Wielkiej Wojnie i opłakujemy ofiary hiszpanki. W centrum uwagi autorki znajduje się jednak przede wszystkim II wojna światowa i Atkinson pisze o niej poruszająco, nie oszczędzając czytelnika – bombardowanie Londynu, bombardowanie Berlina, ocieranie się o śmierć, życie wśród ruin, wszystko to odnajdujemy w jej powieści.

Zastanawiam się, czy „Life After Life” może spodobać się wielbicielom fantastyki, bo i podobne elementy można w niej odnaleźć. To opowieść złożona z fragmentów, powtórzeń, nieustannych powrotów i zapętleń. Nieco oniryczna, pełna powracającego poczucia deja vu i niepokoju. Bardzo spodobał mi się styl autorki, jestem pełna podziwu dla jej wyobraźni, a ponadto udała się jej trudna sztuka przedstawienia tego samego tematu w wielu wariantach, przy jednoczesnym podkreśleniu ich odmienności. „Life After Life” to było to moje pierwsze spotkanie z Kate Atkinson i zapewniam was, że nie ostatnie. Kiedy skończyłam ją czytać i zastanawiałam się nad oceną, doszłam do wniosku, że nie jest to książka, która kiedyś by mnie zachwyciła. Zabrakło w niej porywającej, epickiej i wielowątkowej historii, zabrakło definitywnego, zapierającego dech w piersiach zakończenia, zamiast tego autorka skupiła się na kilku bohaterach i jednej historii opowiadanej po wielokroć. Co jednak sprawia, że "Life After Life" dostaje u mnie wysoka notę? Powieść Atkinson to ciekawy koncept, wciągająca narracja, jednym słowem książka, która intryguje. Nie jest to lektura wymagająca wielkiego wysiłku intelektualnego, a jednocześnie jest to książka, o której można rozmawiać w nieskończoność. To powieść, która zmusza czytelnika do myślenia, do zastanowienia nad tym, w jaki sposób los człowieka zależy od najmniejszych i wydawałoby się pozbawionych konsekwencji decyzji, a także nad tym, co możemy poświęcić, by ocalić to, co kochamy najbardziej. 

„Life After Life” Atkinson to jedna z książek nominowanych do byłej nagrody Orange, czyli Women's Prize for Fiction. Mam nadzieję, że zakwalifikuje się do finału, bo myślę, że chociaż nie jest to książka, którą czyta się z zapartym tchem, to jednak pozostawia po sobie takie zawirowanie myśli, że nie sposób o niej zapomnieć.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Rozmowy o książkach

Young Girl Reading - Jean-Honoré Fragonard
Jakiś czas temu, wraz z Młodą Pisarką i Padmą przeczytałyśmy w tym samym jedną książkę - „Światło między oceanami” debiutancką powieść M.L. Stedman, nominowaną do Women's Prize for Fiction. Takie równoczesne czytanie tej samej powieści to coś, co zdarzyło mi się chyba po raz pierwszy. Przyznam, że dzielenie się na bieżąco emocjami wywołanymi przez tę lekturę było czymś fascynującym. Ta spontaniczna decyzja sprawiła, że zaczęłam rozmyślać o tym, w jaki sposób dzielimy się swoimi czytelniczymi fascynacjami.

Mówi się, że czytanie to czynność intymna, dokonywana w odosobnieniu. Chociaż często czytamy dzieciom, głośne czytanie zanikło już właściwie wśród dorosłych, jako czynność towarzyska. Czytamy sami dla siebie, nawet jeśli znajdujemy się w tłumie, świadomie odgradzając się od innych ludzi. Zamykamy się w swoich bibliotekach, czekamy na to, gdy domownicy pójdą spać i wtedy, w samotności, oddajemy się czytelniczej rozpuście. Lecz kiedy czynność czytania zostaje zakończona, zanim weźmiemy się za kolejną książkę, często do głosu dochodzi nasza druga natura - odzywa się w nas potrzeba rozmowy o tym, co nas fascynuje. 

Czasem wystarcza nam tylko polecenie dobrej książki naszym znajomym, spisanie naszych wrażeń na blogu, krótka rozmowa z przyjaciółką. Co jednak można zrobić, gdy książka wywołuje w nas takie emocje, że trudno nam się powstrzymać przed opowiadaniem o niej wszystkim wokół? Kiedy blog nie wystarcza do uzewnętrzniania swoich emocji, kiedy komentarze to stanowczo za mało, by o książce dyskutować, kiedy brakuje nam czegoś więcej - ożywionej rozmowy, dzielenia się przemyśleniami,  omawiania książki w szczegółach, dialogu z innymi współuczestnikami czytelniczego doświadczenia?

Dla tych, którzy o książkach lubią po prostu rozmawiać, powstały Dyskusyjne Kluby Książki, kluby czytelnicze, w których zagorzali czytelnicy mają szansę, by raz w miesiącu spotkać się (chociażby wirtualnie) z podobnie myślącymi ludźmi i wspólnie omawiać przeczytane lektury. Kluby te są naszą szansą na poznawanie nowych tytułów, autorów, po których sami nie sięgnęlibyśmy za nic w świecie, szansą na rozszerzanie swoich czytelniczych horyzontów. Dla innych czytelników podobnym (choć być może niepełnym) doświadczeniem będą blogowe wyzwania czytelnicze, które pozwalają nam usystematyzować czytanie, poznawać nowe czytelnicze ścieżki.

Cóż jednak ma zrobić czytelnik, który jak ja odczuwa zdecydowany sprzeciw, gdy lektura zostaje mu narzucona? Jak może się wtedy dzielić z innymi książkożercami swoimi doświadczeniami po przeczytaniu wybitnie fascynującej powieści, w jaki sposób rozmawiać o dobrych książkach? Co zrobić, gdy nikt naszej książki nie czytał? W jaki sposób intymne, samodzielne czytanie może stać się ponownie doświadczeniem wspólnym, czynnością towarzyską? Czy w ogóle jest to możliwe?

Chciałabym was zaprosić do wspólnej rozmowy o książkach. Jakie są wasze sposoby na dzielenie się z innymi swoją pasją? Z kim najchętniej o książkach rozmawiacie? O czym najchętniej byście porozmawiali? Jeśli brakuje wam dyskusji o przeczytanych tytułach, jeśli macie własne przemyślenia na temat czytania i dyskutowania - podzielcie się nimi w komentarzach. Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcecie przyłączyć się do tej rozmowy. Być może zaprosicie do niej też swoich znajomych, którzy nie mają blogów, lub ich nie czytają?Serdecznie zapraszam. 

sobota, 6 kwietnia 2013

W londyńskim tyglu "Białych zębów" ("White Teeth" - Zadie Smith)

Są książki, które się zna i lubi, są i takie, które nic nam nie mówią, są wreszcie i takie, które Znać Wypada. Do nich należą między innymi „Brick Lane” Ali, „Wysepka” Levy, „Musimy porozmawiać o Kevinie” Shriver czy „Notatki o skandalu” Heller – książki, które swego czasu odniosły literacki i komercyjny sukces, o których było głośno, których autorzy zdobywali literackie nagrody i definiowali nowe style i trendy literackie. Wiele z tych książek zostało wydanych jeszcze przed moim przyjazdem do Londynu, a pomimo to wciąż o nich było głośno – widziałam je w sklepach, pytano o nie w bibliotekach, mimo że często od ich wydania minęło już kilka lat, pojawiały się w różnych zestawieniach, rankingach, listach grup czytelniczych i tak dalej. Szybko stworzyłam sobie własną mini-listę tytułów, które chciałam poznać. Niektóre przeczytałam dość szybko, z innymi nie było mi po drodze, ale zawsze obiecywałam sobie, że kiedyś je przeczytam – biedactwa, niektóre czekają na półce do tej pory, a inne wreszcie się doczekały na swoją kolej. Do tych szczęśliwców należy między innymi debiutancka powieść Zadie Smith, za którą otrzymała ona w 2000 roku nagrodę Whitbread (obecnie Costa) i trzy inne nagrody – „White Teeth”, czyli „Białe zęby”.

Zaryzykuję stwierdzenie, że gdybym książkę przeczytała zaraz po jej wydaniu, to odebrałabym ja zupełnie inaczej. Być może mniej bym w niej odkryła, mniej by mi się spodobała, co innego bym z niej wyniosła. „Białe zęby” to powieść o emigracji, o próbach integracji i jednoczesnego zachowania własnej odrębności, to historia, którą najlepiej zrozumie ktoś, kto ma za sobą bagaż podobnych doświadczeń. Kiedy więc zaczęłam czytać „Białe zęby”, miałam wrażenie, że dzielę z bohaterami część ich przeżyć, że patrzę na Londyn podobnie jak oni. Przeczytałam więc powieść Zadie Smith z przyjemnością, zanurzając się w wielonarodowościowym, wielopokoleniowym, multikulturowym Londynie-tyglu, przemierzając wraz z bohaterami znajome kąty, przysłuchując się ich rozmowom i od czasu do czasu kiwając ze zrozumieniem głową. 

W skrócie, by nie psuć przyjemności lektury tym, którzy wciąż mają „Białe zęby” przed sobą, wspomnę tylko, że książka Zadie Smith to wielopokoleniowa opowieść o bardzo różnych rodzinach, których losy splatają się ze sobą za sprawą przypadku, historii i pewnej myszy. A wszystko zaczyna się od nieudanej próby samobójstwa – zamiast pożegnać się z dotychczasowym życiem, Archibald Jones zaczyna jego nowy rozdział. Zadie Smith najpierw zabiera czytelnika w podróż przez życie Archiego i jego przyjaciela Samada Iqbala, sięgając korzeniami do początków ich znajomości, do II wojny światowej, a potem jej historia zatacza jeszcze szerszy krąg, zahaczając po drodze o Jamajkę i Bengal, pojawiają się nowi bohaterowie, nowe pokolenie, nowe relacje między postaciami. Świat bohaterów „Białych zębów” to świat wielokulturowy, wielonarodowościowy, świat w którym zderzają się pokolenia, kultury, religie i przekonania. Mnogość charakterów i wątków podejmowanych przez autorkę oznacza, że chociaż czasem możemy odnieść wrażenie przesytu, to z drugiej strony różni czytelnicy odnajdą w tej książce coś dla siebie.

Przyznaję, że „Białe zęby” czytało mi się czasem z trudnością – powieść miejscami (szczególnie tak bliżej początku) wydała mi się nieco przegadana i trochę przyciężkawa (zwłaszcza gdy autorka pisała o genetyce). W dodatku wyjątkowo ciężki tydzień w pracy nie sprzyjał lekturze. Natomiast po jakimś czasie przywykłam do specyficznego stylu Zadie Smith, polubiłam jej cięty humor i wczytałam się w książkę tak, że sama nie wiem, kiedy zaczęłam połykać ją coraz szybciej, od czasu do czasu uśmiechając się szeroko, gdy natrafiłam na jakieś wyjątkowo interesujące zdanie („Past tense, future perfect”- fantastyczna gra słów!), albo kiwając głową, kiedy autorka pisała o czymś, co znam, czego sama doświadczyłam (spotkania z ulicznymi charakterami, angielskie puby, w których spotykają się tylko „miejscowi”). W dodatku bardzo spodobał mi się język, jakim posługują się poszczególne postacie – fantastycznie napisane dialogi, gdzie autorka świetnie posługuje się różnymi dialektami – podczas czytania po prostu słyszałam bohaterów, tak, jakby mówili wprost do mnie!

Myślę, że chociaż powieść do autobiograficznych nie należy, to autorka przy jej tworzeniu na pewno czerpała pełnymi garściami z własnych doświadczeń – jej matka podobnie jak Clara, jedna z bohaterek książki, pochodzi z Jamajki i wyszła za mąż za znacznie starszego od siebie białego Anglika. Smith dorastała w północno-zachodniej dzielnicy Londynu, gdzie toczy się akcja jej powieści. Myślę, że to doświadczenie dodało prawdziwości jej książce, uczyniło ją bardziej autentyczną. A może najlepsze powieści o Londynie piszą po prostu Londyńczycy?

Przede mną kolejna powieść Zadie Smith - niedawno wydana „NW”, kolejna powieść o dorastaniu w jednej z londyńskich dzielnic. Po przeczytaniu (kiedyś, dawno temu) „On Beauty”, czyli „O pięknie”, myślałam, że proza Smith nie jest dla mnie. Natomiast po lekturze „Białych zębów” zdecydowanie nabrałam ochoty na więcej. Cieszy mnie też, że wreszcie udało mi się przeczytać kolejną z „głośnych” powieści, w dodatku trzecia z mojej Subiektywnej Dwudziestki. Tym z was, którzy jeszcze twórczości Zadie Smith nie znają, polecam „Białe zęby” jako książkę, od której warto tę znajomość zacząć.