środa, 28 września 2011

Powiało Kindlem...

Nie, nie mam Kindle'a. Jeszcze nie mam... Okazuje się bowiem, że nawet ja nie potrafię oprzeć się wołaniu czytnika, kusi mnie możliwość czytania książek w kilka minut po ich zakupieniu bez wychodzenia z domu, brak problemu, gdzie upchnąć kolejne tomy, wożenie kilkuset książek w torebce... Do tej pory odstraszała mnie cena, ale... dziś pojawił się na stronie księgarni Amazon nowy czytnik Kindle.
Od poprzedników różni go brak klawiatury, mniejszy rozmiar i pojemność, a także cena - 89 funtów. Cóż, przy takiej cenie można się już zacząć zastanawiać nad czytnikiem ! Ale to co zelektryzowało rzesze wielbicieli Kindle'a (i wielbicieli nowinek technicznych takich jak Ulubiony Anglik) to zapowiedź dwóch nowych czytników. Te czytniki to Kindle Touch (wygląda jak Kindle 2011, ale ma za to klawiaturę dotykową i jest dostępny w wersjach WiFi i 3G), a przede wszystkim
Kindle Fire - nowiutki tablet, pierwszy poważny konkurent iPada, który co prawda jest od niego mniejszy, ma mniejszą ilość gadżetów, ale za to jest szybszy i (co najważniejsze) o wiele tańszy - kosztuje tylko 199 dolarów (podczas gdy na stronie Apple iPad kosztuje 499 dolarów)...
Więcej o tym cudzie techniki można poczytać na stronie Amazon. Niestety, ci, którzy już marzą o tym, żeby siąść i zamawiać, muszą jeszcze poczekać. Kindle 2011 będzie dostępny w Wielkiej Brytanii od połowy października, a Kindle Touch i Fire ukażą się w listopadzie i jak na razie nie będzie można ich importować...
Jeśli chodzi o mnie, to poczekam do grudnia, kiedy będzie można już poczytać jakieś opinie na ich temat i zdecyduję się, na kupno którego Kindle'a namówię Ulubionego Anglika....
PS. Ten post został stworzony w oparciu o informacje dostarczone przez Ulubionego Anglika. Wszelkie nieścisłości to jego wina!

niedziela, 25 września 2011

Dzisiaj czytam... (6)

Za nami tydzień intensywnego zwiedzania, bardzo ciekawy, ale nieco męczący. W rezultacie udało mi się przeczytać niewiele, a napisać jeszcze mniej. Przeczytałam kolejny kryminał Agatki i książkę Katarzyny Michalak... Tylko dwie! To już mamie idzie lepiej, przeczytała Lewandowskiego, "Pólnoc i południe", "Księdza Rafała", a teraz czyta drugą książkę Grabskiego... Za to ja mam na tapecie trzy książki... Czytam najnowszy kryminał Petera Robinsona, "Before the Poison" (tym razem nie o inspektorze Banksie!), "Before the Storm" Diane Chamberlain (polski tytuł "Prawo matki" - jak zwykle ma się tak do oryginału jak kura do papryki) oraz kolejną Agatkę, "The Murder at the Vicarage", czyli "Morderstwo na plebanii"... Oprócz tego ambitnie wypożyczyłam z biblioteki Hollingursta, którego muszę szybko przeczytać, bo kolejka... Zobaczymy, jak mi pójdzie... Pozdrawiam z pogodnego (o dziwo) Londynu.

wtorek, 20 września 2011

"Before I Go To Sleep" - SJ Watson

Wyobraź sobie, że właśnie obudziłaś się w nieznanym pokoju, w nieznanym łóżku, obok nieznajomego mężczyzny. W łazience patrzy na ciebie z lustra własna twarz, postarzała o kilkanaście dobrych lat, a na naklejonych na ścianach fotografiach widzisz fragmenty swojego minionego życia, którego nie pamiętasz. Mężczyzna, obok którego się obudziłaś, oznajmia, że jest twoim mężem, a ty cierpisz na rzadką formę amnezji, która powoduje, że co rano budzisz się bez wspomnień o swoim dotychczasowym życiu.
Christine, główna bohaterka powieści „Before I Go To Sleep” SJ Watsona, każdego ranka na nowo uczy się historii swojego życia. To, co najcenniejsze, jej wspomnienia, jest dla niej niedostępne, kobieta codziennie poznaje na nowo prawdę o swoim życiu, o swojej przeszłości. To nie życie, to właściwie egzystencja. Tylko jej mąż, Ben, jest jak stały i trwały kompas wskazujący jej kierunek. Co więc znaczają słowa znalezione na pierwszej stronie jej dziennika, o którym przypomniał jej jak co rano doktor Nash – „Nie ufaj Benowi”?
„Before I Go To Sleep” posiada wszystkie składniki świetnego thrillera psychologicznego – bohaterkę, której czytelnik może kibicować, odpowiednio duszną i gęsta od emocji atmosferę i wciągającą od pierwszych stron historię, która prowadzi do zaskakującego zakończenia. O ile do zaskakującego zakończenia mogłabym się przyczepić, bo zaczęłam się po jakimś czasie domyślać, co szykuje dla nas autor, to atmosfera pełna niepokoju i emocji udała się Watsonowi świetnie. Czytając „Before I Go To Sleep” nie tylko przeżywałam wraz z Christine jej smutek i poczucie zagubienia, ale i odczuwałam pewien dyskomfort, zupełnie, jakby mi ktoś bezustannie zaglądał przez ramię. Bardzo lubię, kiedy atmosfera książki nie daje mi spokoju, kiedy powieść wciąga mnie i nie pozwala o sobie zapomnieć! Co jeszcze podobało mi się w tej książce? Główna bohaterka i sposób poprowadzenia akcji – ponieważ Christine co rano budzi się i nic nie pamięta, historia jest opowiedziana przez szereg wpisów w jej dzienniku. Pomiędzy lekturą dziennika a informacjami, jakie Christine otrzymuje od swojego męża, Bena, Christine zauważa pewne niezgodności – komu jednak może wierzyć - sobie, czy mężczyźnie, który na każdym kroku demonstruje swoją miłość do niej? Ten dylemat właśnie jest motywem przewodnim książki – co jest prawdą, a co fałszem? Komu może wierzyć kobieta, która nie pamięta, kto jest jej przyjacielem?
„Before I Go To Sleep” w ciekawy sposób wykorzystuje amnezję jako główny motyw książki. Jest to thriller, więc nie ma tu nudnych fragmentów medycznych, sytuacja wytłumaczona jest w prosty sposób, zamiast tego autor koncentruje się na ukazaniu, w jaki sposób mogłaby postrzegać świat osoba cierpiąca na amnezję. Watson napisał w krótkiej notatce, że książkę zainspirowały historie pacjentów z amnezją, szczególnie ta Clive'a Wearinga, angielskiego muzykologa i muzyka, opisana przez jego żonę w książce „Forever Today”. Według mnie, autorowi udało się to prawie w stu procentach. Pomimo kilku fragmentów, w których Watson postanawia pójść „na skróty”, Christine jest wiarygodną bohaterką i czytelnik od początku czuje do niej sympatię. Oprócz tego spodobała mi się końcówka książki, w której na szczęście Watson oparł się pokusie tradycyjnego happy endu przez wielkie H, który niejednokrotnie potrafi zaszkodzić książce, pozostawiając za to coś niecoś w sferze domysłów i spekulacji.
Przeczytałam gdzieś, że prawa do sfilmowania książki już zostały zakupione i zainteresowanie jest spore. Mam nadzieję, że dzięki temu przetłumaczą książkę szybciej na polski! Tymczasem polecam powieść po angielsku, mam nadzieję, że spodoba się wam równie bardzo jak mnie.

niedziela, 18 września 2011

Dzisiaj czytam... (5)

Nie ma nic przyjemniejszego niż spacer przedpołudniowy z mamą, zakończony wizytą w kawiarni. W kawiarni zaś najlepiej zanurzyć się w głąbokim fotelu ze szklanką latte i książką. Na przykład takim "Sklepikiem z niespodzianką" Katarzyny Michalak (ja), albo "Elektrycznymi perłami" Konrada T. Lewandowskiego (mama). W sam raz, żeby zabrać na spacer, poczytać, dopić kawę, pospacerować dalej i wrócić do domu na obiad.
A co wy czytacie w niedzielne, leniwe popołudnie?
Pozdrawiam ze słonecznego Londynu!

sobota, 17 września 2011

Polski stos

Melduję posłusznie, że Ulubiona Mamusia przywiozła mi cztery nowe książki! (A także kapcie, kubki, torcik wedlowski, rogale, chleb, soczki malinowe, dżem i inne takie tam). W związku z tym pozwolę sobie zaprezentować nowe zdobycze! Dodatkowo stos zasiliły nigdy wcześniej nie prezentowane, od dawna obecne na półkach dwie wygrane książki, jeden niespodziewany prezent i trzy zamówione pozycje. 

Izabela Pietrzyk, „Babskie gadanie” - przywieziona przez Mamunię „babska” powieść o byciu „tą trzecią”, której akcja dzieje się w moim rodzimym mieście, Szczecinie.
Katarzyna Michalak, „Sklepik z niespodzianką. Bogusia” - jak wyżej, też typowo babska i lekka książka, której opisy przypomniały mi o powieściach Nory Roberts... Mam nadzieję, że spodoba mi się jeszcze bardziej!
Dorota Berg, „Kudłata” - również jak wyżej. Jak widać, odczuwam wyraźny brak książek obyczajowo-kobieco-dowcipno-lekkich.
Elizabeth Gaskell , „Północ i południe” - niedawny niespodziewany prezent od tłumaczki, wspomniany tutaj.
Anna Fryczkowska, „Kobieta bez twarzy” - książka zamówiona, przywieziona niedawno przez Padmę – kryminał, który się wielu osobom spodobał. Oszczędzany dotychczas. Ale już chyba niedługo.
Wiktor Hagen, „Długi weekend” - jak wyżej. Bo przecież „Granatowa krew” mi się bardzo podobała!
Hakan Nesser, „Człowiek bez psa” - jedyny przywieziony przez Padmę kryminał już przeczytany.
Paweł Jaszczuk, „Plan Sary” - kolejny kryminał, otrzymany od Skarletki, który wieki temu został do mnie wysłany i po licznych przygodach wreszcie do mnie dotarł, przywieziony przez niezawodną Mamunię.
Dawid Rosenbaum, „Zapachy miast” - książka wygrana daaaawno temu u Prowincjonalnej Nauczycielki (również przybyła z przygodami) - podróż przez najpiękniejsze zakątki świata poprzez zmysł węchu...
PLUS jedna książka, której zapomniałam na stosie umieścić!

„Czerwona sofa” Michelle Lesbre, prezent od Padmy, otrzymany również wieki temu. Zupełnie nie znana mi autorka francuska, a książka o podróży i rozmyślaniu.
W razie gdyby ktoś się zastanawiał, po co mi nowe, dlaczego mam tyle książek nie przeczytanych, to melduję posłusznie, że polskie książki sobie po prostu OSZCZĘDZAM. Żeby mi nie zabrakło... A do tego wszystkie te dobra narobiły mi apetytu na kolejne zakupy w Merlinie. Tak więc do zobaczenia przy kolejnym stosiku!

środa, 14 września 2011

"Five Little Pigs" ("Pięć małych świnek") - Agatha Christie

Jak dobrze jest czasem wrócić do książek znanych, do sprawdzonych, ulubionych autorów, do powieści, które są jak starzy, dobrzy znajomi, przy których nie trzeba się popisywać, udawać, można się za to odprężyć i spędzić miło czas. Agatha Christie to jedna z moich ulubionych pisarek, do jej powieści lubię wracać, kiedy potrzebuję chwili oddechu... Niektóre jej książki czytałam kilka razy, za każdym razem robiąc odpowiednio długie przerwy, żeby jak najwięcej zapomnieć. Mam swoje ulubione kryminały Agatki, mam te, które lubię mniej, mam (wciąż jeszcze!) kilka nieprzeczytanych...

"Pięć małych świnek" znam. Kiedyś wysłuchałam tej książki na kasetach, czytanej (chyba) przez Andrzeja Albrechta. Świetnie się jej słuchało przy wyszywaniu wzoru krzyżykowego! Było to jednak tak dawno, że niewiele pamiętałam, więc książka była idealnym przerywnikiem i odpoczynkiem pomiędzy nowymi i nieznanymi powieściami....

Hercules Poirot – niziutki, jajogłowy Belg, posiadacz wypielęgnowanych wąsów - to jeden z moich ulubionych detektywów... Muszę się przyznać, że jest on moim ulubieńcem nie tylko dlatego, iż po mistrzowsku wykorzystuje swoje „małe, szare komórki”, ale także ze względu na jego wspaniale rozwinięte ego, poczucie własnej wyższości oraz obsesyjne zamiłowanie do porządku. A także wąsy. Równie wspaniałe i obsesyjnie pielęgnowane. W tej książce Poirot pojawia się właściwie jako drugorzędny charakter. Historia opowiedziana w „Pięciu małych świnkach” koncentruje się na morderstwie znanego malarza, Amyasa Crale'a, za którą to zbrodnię została skazana jego żona, Caroline Crale ... Pomimo iż Caroline pojawia się tylko we wspomnieniach i opowieściach innych postaci, to ona jest prawdziwą bohaterką tego kryminału. Poirot na prośbę jej córki próbuje odkryć, kto tak naprawdę otruł Amyasa, ale tym razem zadanie wcale nie jest łatwe. Caroline Crale nie żyje, a od zabójstwa upłynęło już szesnaście lat. Co jednak mają do powiedzenia świadkowie tych wydarzeń? Pięcioro świadków, jak pięć małych świnek w angielskiej rymowance dla dzieci, każde z nich w innej sytuacji życiowej, rekonstruują na życzenie detektywa wydarzenia z tamtych dni.

Książka składa się więc z krótkich rozdziałów, które oddają głos świadkom, poprzez których poznajemy Caroline Crale, prawdziwą, wielowymiarową i pełną pasji bohaterkę 'Pięciu małych świnek”. Na zakończenie Poirot zbiera wszystkie osoby obecne na miejscu zbrodni i następuje klasyczna (i charakterystyczna dla książek Christie) ekspozycja, w której Poirot, świetny znawca ludzkich charakterów, wskazuje na winną osobę. Pomimo tego sztywnego dość porządku i powtórzeń akcji (wszak każdy zapamiętał feralny dzień inaczej!), książkę czyta się właściwie jednym tchem, bez znużenia. 

Można kręcić nosem, że kryminały Christie są do siebie zbyt podobne, pisane według podobnego schematu, że bohaterowie są również schematyczni... A jednak Agatha Christie jest jedną najpoczytniejszych autorek na świecie, jej książki są tłumaczone na dziesiątki języków, powstają na ich podstawie filmy i przedstawienia... Pomimo pewnego schematu jej kryminały są za każdym razem nieco odmienne, pełne zawiłych tropów, mylących śladów i przebiegłych chwytów, zawsze jednak wiarygodne i zgrabnie wytłumaczone. Autorka nieraz wodzi czytelnika za nos, a kiedy wydaje nam się, że znamy zakończenie, nadchodzi zaskakująca konkluzja, nieoczekiwany zwrot, który pozostawia wyżej wspomnianego czytelnika w osłupieniu... Poza tym bohaterowie jej powieści są świetnie zarysowani, a emocje, jakie nimi powodują – zawiść, zazdrość, nienawiść, miłość, pożądanie – są dobrze nam znane, świetnie opisane i w stu procentach trafne. 

Przyznaję się od razu, mnie Christie zaskakuje za każdym razem. Być może dlatego w moich oczach nie ma sobie równych. Nie wiem, czy znajdą się tacy, którzy jeszcze żadnych kryminałów Agathy Christie nie czytali, ale na wszelki wypadek zachęcam wszystkich bez wyjątku. Dajcie się uwieść królowej kryminału i jej wspaniałym książkom.

sobota, 10 września 2011

Dzisiaj czytam... (4)

Dzisiaj czytam, a właściwie już kończę, "Before I Go To Sleep" SJ Watsona. Świetny, wciągający psychologiczny thriller, który byłabym przegapiła w księgarniach, gdyby nie recenzja Moniki z Kroniki błękitnej biblioteczki. A zaraz po skończeniu zabieram się za jakąś Agatkę. Christie, ma się rozumieć.
Mam nadzieję, że chociaż wam czytanie książek idzie szybciej niż mnie...

wtorek, 6 września 2011

Man Booker 2011 - finaliści

Jury wybrało i ogłosiło dzisiaj szóstkę finalistów Man Booker Prize 2011. Największa niespodzianka? Zabrakło w tej grupie Hollinghursta, mocno obstawianego przez bukmacherów. Są za to dwaj debiutanci - Stephen Kelman („Pigeon English”) i AD Miller („Snowdrops”, czyli „Przebiśniegi”, już niedługo w polskich księgarniach), a także Julian Barnes („The Sense of an Ending”), który w finale znalazł się po raz czwarty, oraz Carol Birch („Jamrach's Menagerie”), która była też nominowana do tej nagrody w 2003, ale w finale się nie znalazła. Dwa pozostałe nazwiska to Kanadyjczycy: Esi Edugyan („Half Blood Brothers”) i Patrick deWitt („The Sisters Brothers”).

Gdybyście chcieli się założyć, kto 18 października zostanie ogłoszony zwycięzcą, oto jak przedstawiają się na chwilę obecną zakłady w dwóch największych bukmacherskich firmach w Wielkiej Brytanii:
Ladbrokes:
Julian Barnes, The Sense of an Ending - 13/8
Carol Birch, Jamrach's Menagerie - 7/2
AD Miller, Snowdrops - 7/2
Stephen Kelman, Pigeon English - 9/2
Esi Edugyan, Half Blood Blues - 13/2
Patrick de Witt, The Sisters Brothers - 8/1
William Hill:
Julian Barnes, The Sense of an Ending - 6/4
Carol Birch, Jamrach's Menagerie - 7/2
AD Miller, Snowdrops - 5/1
Esi Edugyan, Half Blood Blues - 6/1
Stephen Kelman, Pigeon English - 6/1
Patrick de Witt, The Sisters Brothers - 7/1

Jeśli chodzi o mnie, to dwie książki z tej listy leżą sobie spokojnie na półce. Reszta mnie jakoś mało interesuje...

poniedziałek, 5 września 2011

"Breaking the Silence" - Diane Chamberlain


Już po raz drugi Diane Chamberlain zabrała mnie w podróż po meandrach ludzkich losów. Życie Laury Brandon zostaje postawione do góry nogami, a bohaterka postawiona przed trudnymi wyborami. Emma, jej pięcioletnia córeczka, była świadkiem samobójstwa swojego ojca i od tej pory nie odezwała się ani słowem. Zrozpaczona Laura próbuje odkryć przyczynę jej milczenia i zrozumieć, dlaczego jej mąż odebrał sobie życie. Ma nadzieję, że sekrety, które wyjdą na światło dzienne, pomogą jej córce uporać się z przeżywanym dramatem. Do tej pory Laura myślała, że jej małżeństwo było udane i pełne harmonii, ale kto może przewidzieć, co uda jej się odkryć?

Breaking the Silence” Diane Chamberlain to trzymająca w napięciu i pełna niespodzianek powieść. Nie tylko czyta się tę książkę w narastającym napięciu, ale i skupia się ona na kilku ciekawych kwestiach. Wśród problemów poruszanych przez autorkę znalazły się choroba Altzheimera, wybiórczy mutyzm, samobójstwo, pranie mózgu i szokujące eksperymenty, które przeprowadzano w niektórych amerykańskich szpitalach psychiatrycznych w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Co najważniejsze, książka wcale nie jest „przeładowana”, wszystkie te wątki świetnie ze sobą współgrają, wiążąc się w arcyciekawą historię.

Laura jest interesującą postacią, pewną siebie, gdy mowa o jej karierze i pasji, astronomii, ale zagubioną i pełną wątpliwości, jeśli chodzi o sprawy prywatne. Jej uporządkowane na pozór życie rozsypuje się jak domek z kart – najpierw umiera jej ojciec, potem jej mąż popełnia samobójstwo. Jej córka z żywego, ciekawego świata i gadatliwego dziecka zmienia się w milczącą, przestraszoną i nerwową dziewczynkę. Życie Laury rozpada się niemal na oczach czytelnika, postać zmienia się i ewoluuje wraz z rozwojem fabuły. Pojawia się też w książce wątek romansowy, ale na szczęście jest tak delikatnie i subtelnie poprowadzony, że nie przytłacza i nie dominuje fabuły.

Wraz z Laurą czytelnik poznaje również krok po kroku historię życia jeszcze innej zagadkowej postaci. Sarah Tolley, kobieta, która cierpi na zaburzenia pamięci będące objawem choroby Altzheimera, która żyje przeszłością, snuje swoją fascynującą opowieść niespiesznie, ale jej przejmujące wspomnienia tworzą ważny wątek powieści. Autorka w intrygujący sposób wiąże poszczególne wątki, zaskakując czytelnika na każdym kroku.

W całej historii zastanawia mnie tylko jeden szczegół, który osoby, które nie chcą zepsuć sobie lektury tej książki powinny teraz ominąć - SPOILER ALERT!!!– czy to możliwe, żeby dwuletnie dziecko, oddane na wychowanie obcym ludziom nie miało żadnych wspomnień z poprzedniego życia, żeby nie odbiło się to w jakiś (chociażby najmniejszy) sposób na jego późniejszym życiu? KONIEC SPOILERÓW! Nie znam się na psychologii, tym bardziej psychologii dziecięcej, ale ten jeden szczegół mi w całej tej historii „nie zagrał”.

Jak już poprzednio wspomniałam, pisarstwo Diane Chamberlain przypomina mi powieści Jodi Picoult, ale póki co książki Chamberlain nie są tak naładowane emocjonalnie jak Picoult, nie są też tak kontrowersyjne, omijają (jak na razie) ławy sądowe, są znacznie spokojniejsze, co nie znaczy, że mniej ciekawe. Wydawcy książek Chamberlain nie pozostawiają niczego przypadkowi – okładki obu serii są podobne, a do tego widnieje na nich nazwisko Picoult, które ma przyciągnąć czytelników. Mnie przyciągać nie trzeba – na pewno sięgnę po następne powieści tej autorki. Zachęcam też potencjalnych czytelników – Diane Chamberlain to utalentowana autorka, którą warto poznać.

niedziela, 4 września 2011

Dzisiaj czytam... (3)

Dziś czytam "Breaking the Silence" Diane Chamberlain!
Za oknem pogoda zachęcająca do pozostania w domu,najlepiej z kubkiem herbaty i jakimiś ciasteczkami na przegryzkę, a co najważniejsze, z wciągającą książką. Chamberlain to moje najnowsze odkrycie, po przeczytaniu jej "The Midfife's Confession" zdecydowanie mam ochotę na więcej. Jej książki są podobne do powieści Jodi Picoult, tylko bez sądowych potyczek. Jest w nich za to dramat, napięcie, interesujące wątki, a problemy z którymi muszą się zmierzyć bohaterowie nie należą do łatwych.  "Breaking the Storm" to historia o sekretach na pozór szczęśliwej rodziny, które musi odkryć główna bohaterka, Laura, by pomóc swojej córeczce pogodzić się z samobójstwem jej ojca.
Dla tych, którzy by chcieli przeczytać książki Diane Chamberlain, mam dobrą nowinę. Już na dniach ukaże się po polsku jej powieść "Kłamstwa" ("The Lies We Told").
A co wy czytacie dzisiaj? Czy skończyliście już książki zaczęte w ubiegły weekend? Czy macie jakieś interesujące plany czytelnicze na nadchodzący tydzień? Zauważyłam, że na niektórych blogach pojawiają się regularne dni z klasyką - co o tym sądzicie?
Zapraszam również do dzielenia się swoimi przemyśleniami na facebookowej stronie.
Do usłyszenia!

sobota, 3 września 2011

"Outside The Ordinary World" Dori Ostermiller

Sylvia Sandon miała dwanaście lat, kiedy poznała przyjaciela swojej matki, pana Roberta. Od tej pory pojawiał się on w życiu Sylvii i jej matki kiedy tylko nadarzyła się okazja – kiedy Don Sandon, ojciec i mąż, był nieobecny. Wieloletni romans, w który matka zaangażowała swoje dzieci, miał wpływ na dalsze życie Sylvii. Także na podejmowane przez nią decyzje. Jako dorosła kobieta Sylvie również nawiązuje romans, który może zniszczyć jej małżeństwo. Ale Sylvia nie może się powstrzymać, zwyczajne życie nie jest tak pociągające, jak słodko-gorzki smak niewierności.

„Outside The Ordinary World” to ciekawy debiut amerykańskiej autorki Dori Ostermiller. Przeczytałam tę książkę z przyjemnością, chociaż czasem bez specjalnego zaangażowania. Może dlatego, że dylematy przeżywane przez główną bohaterkę wydały mi się bardzo odległe..? Nie mam dzieci, nie jestem mężatką i jakoś nie potrafiłam się z rozterkami dorosłej bohaterki utożsamić. Za to historia jej dzieciństwa była zdecydowanie bardziej wciągająca. Była też nieco bardziej mroczna i momentami raczej smutna, poruszająca całą gamę problemów i emocjonujących rozterek – bohaterowie borykają się z niewiernością, przemocą i odrzuceniem. Poznajemy historię Sylvii, dowiadujemy się o sekretach, które miały destrukcyjny wpływ na jej późniejsze życie. 

Ostermiller napisała książkę pełną znaczących motywów. Wiele jej fragmentów można interpretować jako metafory – labirynt, który stworzył Tai, kochanek Sylvii, pożary, które wybuchają regularnie w Californii... Bardzo ważnym elementem w książce jest dom – Sylvia i jej mąż, Nathan, remontują stary dom, który początkowo był ich wspólnym marzeniem, a po jakimś czasie staje się kością niezgody, Sylvia wciąż nazywa idylliczną posiadłość swoich dziadków swoich domem, nawet jako dorosła kobieta. Bohaterka czuje się wykorzeniona, poszukuje swojego miejsca na ziemi i „kotwicy”, którą staje się dla niej jej mąż.

Przeczytajcie „Outside The Ordinary World” jeśli interesuje was to, w jaki sposób nasze doświadczenia z dzieciństwa wpływają na wybory jakie podejmujemy w dorosłym życiu – czy Sylvia, która obiecywała sobie, że nie będzie taka, jak jej matka, mimo wszystko jest „predysponowana” do niewierności? Czy jej zachowanie będzie miało też wpływ na jej córki? Książka opowiada też o relacjach między matkami a córkami, o małżeństwach – zarówno tych, które potrafią przetrwać problemy, a czasem i poważne dramaty, a także te, które skąd od początku skazane na niepowodzenie... Tak, czytelnicy powinni znaleźć w tej powieści wiele interesujących wątków.

Mnie książka Ostermiller przypomniała o przeczytanej dawno temu i do tej pory wspominanej powieści "Boskie sekrety siostrzanego stowarzyszenia Ya-Ya" Rebecki Wells i o zaczętej kiedyś (ale na razie nie skończonej) książce "The Ladies Lending Library" Janice Kulyk Keefer. Co po raz kolejny udowadnia, że lubię podobne motywy... Przewidywalne? Cóż! Lubię znajome, swojskie klimaty... A jeśli Dori Ostermiller napisze kolejną powieść, na pewno ją przeczytam.

Przy okazji przepraszam za milczenie, ale zaczęłam jeździć do pracy rowerem – dobre dla zdrowia, rujnujące dla mojego nałogu. Horror. Czasu na czytanie mam jeszcze mniej niż zwykle, a książek, które chcę przeczytać, jak zwykle przebywa. Ech.. A jeśli zastanawiacie się, co dzisiaj czytam – zapraszam jutro do podzielenia się tytułami.