sobota, 30 czerwca 2012

Czy książki przewodza prąd elektryczny? ("Weird Things Customers Say in Bookshops" - Jen Campbell)

Kupujący: Czy jest „Rok 1986”?
Sprzedawca: „Rok 1986”?
Kupujący: No, Orwell.
Sprzedawca: Ach, „Rok 1984”.
Kupujący: Nie, jestem pewny, że to jest „Rok 1986”; zapamiętałem tytuł, bo to rok mojego urodzenia.
Sprzedawca: ...
Podobne dialogi można poczytać sobie w przezabawnej książce Jen Campbell „Weird Things Customers Say In Bookshops”, mojej nowej ulubionej książce o książkach. To lektura obowiązkowa dla tych, którzy pracują (lub kiedyś pracowali) w księgarni albo w bibliotece. Wszystko zaczęło się, gdy autorka, pracująca na pół etatu w antykwariacie, zamieściła na swoim blogu notatkę pod takim właśnie tytułem, a w niej najzabawniejsze/najdziwniejsze pytania jakie zadają księgarzom kupujący... Odzew był niesamowity, z jednej notatki powstał stały cykl, a po jakimś czasie książka. Autorka planuje ciąg dalszy, więc już ostrzę sobie zęby na kolejną odsłonę niesamowitych pytań i rozmów...
Weird Things...” to urocza książeczka, którą można połknąć w jeden wieczór, albo powoli dawkować sobie przyjemność jej czytania. Autorka podzieliła ją na trzy części – pierwsze dwie to opowieści zebrane w księgarni w Edynburgu i w Ripping Yarns, antykwariacie, w którym Jen Campbell pracuje. Trzeci rozdział powstał przy udziale czytelników bloga, którzy nadesłali swoje dziwne dialogi. Całość przyozdabiają świetne, dowcipne ilustracje autorstwa Grega McLeod. Książeczka jest niewielka objętościowo, ale skrywa w sobie treści
  • pobudzające do śmiechu - „Czy macie może tę książkę dla dzieci, o której tyle słyszałem? Podobno bardzo dobra. Nazywa się Lionel Ritchie and the Wardrobe” (chodzi oczywiście o „Lew, czarownica i stara szafa”, w oryginale „The Lion, the Witch and the Wardrobe”...
  • niepokojące - „Chciałbym kupić najcięższą książkę, jaką macie”
  • filozoficzne - „Gdybym miał tu spotkać miłość mojego życia, to w którym dziale bym ją znalazł?”
  • doprowadzające do rozpaczy - „Czy macie tu kamery? Tak? Och. (Kupujący wyciąga zza pazuchy schowaną tam książkę i kładzie ją na ladzie)”...
A także zwykłe pytania, które może usłyszeć księgarz, na przykład: Czy sprzedajecie mleko? Czy książki przewodzą prąd elektryczny? Czy Anne Frank napisała jeszcze jakieś inne książki?
Weird Things Customers Say In Bookshops” polecam absolutnie wszystkim, a szczególnie tym z was, którzy zastanawiają się, czy tylko im trafiają się TACY klienci...
PS. Zapraszam się do podzielenia się własnymi cytatami i dialogami! Nie tylko z księgarń i bibliotek..
PS2. Blog autorki można poczytać sobie tutaj.

wtorek, 26 czerwca 2012

Nawiozłam...

 
Wróciliśmy z Ulubionym Anglikiem z krótkiego wypadu do Norwich. Wyjazd uznaliśmy za bardzo udany, łupy zaś nawieźliśmy obfite... Na zdjęciu, oprócz książek, prezentują się: czekolada z dodatkiem musztardy, sole do kąpieli z dodatkiem musztardy i musztarda z miodem, a także Osberto Parsley. Wyroby musztardowe pochodzą z Colman's Mustard Shop & Museum, producenta słynnej angielskiej musztardy Colman's. Nie mogłam się powstrzymać... Osberto Parsley to zielony człowiek, dekoracyjna rzeźba w glinie, zwykle zawieszana jako ozdoba w ogródkach. Podbił serce Ulubionego Anglika, który zakupił go w sklepiku w przepięknej katedrze w Norwich i ochrzcił imieniem pochowanego tam chórzysty i kompozytora. 
Norwich to miasto pełne uroku, gdzie turysta znajdzie wiele ciekawych zabytków, jak chociaż średniowieczny zamek, dwie katedry, całą masę kościołów, oryginalne domy z epoki Tudorów, a dodatkowo wiele interesujących zakątków, urokliwych uliczek i ślicznych małych sklepików.
 
 

 

Jeśli chodzi o książki, to w Norwich książkochłony mają całkiem dobrze. Nie tylko mogą odwiedzać sieciową księgarnię Waterstones, w której ostatnio otwarto ich własną kawiarnię, ale mają też do dyspozycji liczne charity shopy, antykwariaty i niezależnie księgarnie. Znalazłam dwie: jedna to klimatyczny The Book Hive, czyli Ul książkowy, a druga stanowi część słynnego domu towarowego Jarrolds, rodzinnego biznesu działającego od ponad dwustu lat.

Jest też nowoczesna biblioteka, która zajmuje znaczną część nowoczesnego kompleksu znanego jako The Forum. Z jej zbiorów co prawda skorzystać nie mogłam, ale zwiedziłam ją z przyjemnością.
 
Na zakończenie – intrygująca nazwa pewnej uliczki...


niedziela, 24 czerwca 2012

Dzisiaj czytam w pociągu!

Jedziemy z Ulubionym Anglikiem na kilka dni do Norwich, więc od wczoraj myślę o tym, jakie książki zabrać ze sobą. Mam nadzieję, że nie powtórzy się sytuacja z zeszłego roku, kiedy to zakupiliśmy sześć książek zanim wsiedliśmy do pociągu... W tej chwili moje typy to:
The Proposal”, Mary Balogh – miły i lekki romans historyczny jednej z moich ulubionych autorek. Szybko się czyta i stanowi kolejną część serii ze znanymi bohaterami.
Death of a Kingfisher”, M.C. Beaton – kryminał z serii o policjancie z malutkiej szkockiej wioski, Hamishu Macbethcie. Książki Beaton są przewidywalne, lekkie i zabawne i połyka się je szybko.
Kwiaty na poddaszu”, Virginia Andrews – książka, o któej głośno było jakiś czas temu na blogach. Jeszcze jej nie czytałam.
The House By The Sea”, Santa Montefiore – książka określana jako wakacyjna opowieść z sercem i duszą o podupadłych domach i ludziach, którzy w nich mieszkają.
Tides of War”, Stella Tillyard – bo wreszcie muszę tę książkę przeczytać...!
Zła krew”, Arne Dahl – szwedzki kryminał trzymający podobno w napięciu i niesamowicie wciągający...
Oczywiście, zabieram też kindla, ale akurat te książki, które chcę przeczytać, mam na papierze...
Co sądzicie o tym zestawie? Które książki powinnam zabrać?


piątek, 22 czerwca 2012

"Środek lata" - Małgorzata Warda


Pewnego dnia w Gdyni znika młoda dziewczyna – Sylwia Fey. Poszukiwania trwają już niemal rok, kiedy sprawą zaczyna zajmować się Marlena, dziennikarka, pisząca dla magazynu „Portrety”. Rozmawia z rodziną i znajomymi Sylwii, czyta jej dziennik, poszukuje odpowiedzi na pytanie, co stało się z młodą dziewczyną, czy żyje, dlaczego zniknęła. A jednak “Środek lata” Małgorzaty Wardy to nie tylko historia poszukiwań zaginionej dziewczyny, to także próba ukazania różnych odcieni miłości, relacji międzyludzkich i próba o odpowiedzi na pytanie, czy można kochać za bardzo.
Tematy, jakie podejmuje w swoich książkach Małgorzata Warda nie należą do łatwych. Środek lata” to kolejna powieść grająca na emocjach czytelnika. Pojawiają się w niej trudne kwestie, odważne pytania i trzymające w napięciu wątki. Przede wszystkim zaginięcie – motyw, który potem został silnie wyeksponowany w „Nikt nie wiedział, nikt nie słyszał...”. Po zniknięciu Sylwii rodzina Feyów powoli się dezintegruje – poszczególni jej członkowie powoli oddalają się od siebie, zupełnie jakby tragedia, która ich dotknęła, musiała być przeżywana w samotności. „Środek lata” to także książka, w której relacji rodzinne odgrywają arcyważną rolę – nie zawsze poprawne, często skrzywione, pełne urazów, mrocznych i niewypowiedzianych sekretów. Warda pisze o stosunkach między rodzeństwem (motyw powracający w „Dziewczynce, która widziała zbyt wiele"), nie tylko o zwykłej rywalizacji i niezrozumieniach, ale i o przekroczonych granicach, a czyni to w sposób subtelny, a zarazem niepokojący, pobudzający do przemyśleń. Poza tym autorka wcale nie wybiera oczywistego zakończenia dla swojej powieści, a na koniec znalazło się jeszcze miejsce dla kilku niespodzianek.
Sylwia to dla mnie bohaterka enigma, dziewczyna o wielu twarzach, wokół której obraca się życie bohaterów powieści. Z powodu choroby wiodąca nie do końca spełnione życie, a jednocześnie koncentrująca na sobie uwagę najbliższych jej osób. O jej życiu dowiadujemy się z fragmentów jej dziennika, poprzez wspomnienia jej rodzeństwa i innych związanych z nią osób. A jednak nie do końca udało mi się ją poznać, zrozumieć, a przede wszystkim polubić.
Według mnie widać w „Środku lata" zapowiedź późniejszych świetnych książek Małgorzaty Wardy, choć emocji dostarcza momentami równie silnych jak pozostałe powieści. Jest w niej to, co podobało mi się w pozostałych utworach tej pisarki, znaki rozpoznawcze jej stylu – wielogłosowość, przeplatanie retrospekcyjnych elementów ze współczesną narracją, brak chronologii, piękny, wyrazisty język. 
„Środek lata” został wydany w 2007 roku, czyli kilka lat przed powstaniem „Nikt nie widział, nikt nie słyszał...” i „Dziewczynki, która widziała zbyt wiele”, powieści, które tak zapadły mi w pamięć. Chociaż więc tę książkę uważam za najsłabszą z nich, myślę, że jest to mimo wszystko wciągająca opowieść, pełna emocji i ciekawych postaci.
PS. Bardzo się cieszę, że kolejne powieści Wardy mają zdecydowanie ciekawsze okładnki, bo ta jest zdecydowanie zbyt lukrowana...

wtorek, 19 czerwca 2012

Wsi niespokojna, wsi niewesoła... (Anna Fryczkowska, "Kobieta bez twarzy")


Ciekawe, co Kochanowski miałby do powiedzenia o współczesnej wsi spokojnej i wesołej? Jeśli przeczytałby niektóre książki cieszące się ostatnio powodzeniem wśród czytelników i czytelniczek, takie jak powieści Katarzyny Michalak lub Magdaleny Kordel, na pewno pokiwałby głową i ze spokojem zabrałby się za pisanie kolejnej fraszki. Jeśli natomiast przeczytałby książkę „Kobieta bez twarzy” Anny Fryczkowskiej, być może zmieniłby zawód, wyprowadził się do miasta i na wieś nigdy już nie wyjeżdżał.
Zwłoki kobiety w przydrożnym stawie znalezione przez wracającą ze szkoły córkę? Nie tego spodziewała się główna bohaterka książki, Hanna Cudny, kiedy w dwójką dzieci zdecydowała się porzucić Warszawę i po śmierci męża zamieszkać w Świątkowicach, małej wiosce, w której jako dziecko spędzała wakacje. Miało być ładnie, spokojnie, bezpiecznie i swojsko. Nic z tego. Wizja wsi, jaką opisuje w swojej książce Anna Fryczkowska jest mroczna, niepokojąca, realistyczna, pełna strachu. Nie ma w niej nic z uroczych obrazków zwykle roztaczanych w książkach przed oczyma zauroczonego czytelnika. Nie ma szczęśliwych zbiegów okoliczności i happy endów. Autorka zagrała wszystkim na nosie i zamiast typowej historii o poszukiwaniu szczęścia i ukojenia zafundowała czytelnikom czarny kryminał, wciągający czytelnika w grzęzawisko dziwnych wydarzeń, poplątanych tropów i sennych koszmarów.
Kobieta bez twarzy” to portret wsi bez ozdobników, bez poczucia bezpieczeństwa, bez zapachu łąk i życzliwych sąsiadów. Jest za to śmierdzący stawik, w którym dziewczynka znajduje zwłoki utopionej kobiety, narastające poczucie zagrożenia, którego nie można wyjaśnić i które każe się budzić w nocy, wypatrywać duchów, zarysów postaci za oknem, wsłuchiwać w podejrzane skrzypnięcia i szelesty. Są sąsiedzi, którzy zarzynają o poranku świnię i częstują świeżonką, są obleśni amanci, zostawiający wybrankom jadalne podarunki. A poczucie wspólnoty? Jest, tylko dotyczy wyłącznie „swoich”, a obce Ukrainki, czy panie z Warszawy, które przyjeżdżają na wieś i wściubiają nosy w nieswoje sprawy, gorzko pożałują, jeśli spróbują naruszyć stabilny i z dawna ustalony porządek. Ten realistycznie ukazany społeczny portret polskiej wsi i jej mieszkańców to jedna z największych zalet tej powieści. Postacie mieszkańców wsi są z rozmachem nakreślone, grubą kreską przerysowane, wręcz niemal karykaturalnie wynaturzone. Autorka nie oszczędza czytelnikowi opisów sąsiedzkich stosunków, poprawnych na wierzchu, a tak naprawdę pełnych zawiści, obgadywania za plecami i złośliwych plotek. 
Niesamowicie wciągająca i trzymająca w napięciu książka, którą trudno odłożyć na potem – tak chyba mogę w jednym zdaniu opisać powieść Anny Fryczkowskiej. Myślałam, że będę ją czytać powoli i fragmentarycznie, a tymczasem pochłonęłam ją niemal w jednym posiedzeniu. Sprawił to między innymi język, jakim posługuje się autorka, a przede wszystkim świetne dialogi, ironiczne i pełne trafnych obserwacji spostrzeżenia, czarny humor przewijający się gdzieniegdzie i nadający książce świeżości. Muszę przyznać, że kilka razy wybuchnęłam śmiechem, by za chwilę z niecierpliwością i zdenerwowaniem przerzucać kolejne strony. Prowadzona równolegle narracja Hanki i jej córki, Misi, to sprytny chwyt, by pewnym zachowaniom i zdarzeniom przyjrzeć się z dwóch różnych punktów widzenia, zauważyć inne szczegóły, przedstawić różnych dwuplanowych bohaterów. To okazja do ukazania wizerunku wsi oczyma wrażliwej dziewczynki i pogrążonej w depresji dorosłej kobiety. Powieść jest bardziej mroczna i „cięższa” niż „Starsza pani wnika”, a obraz nakreślony przez autorkę równie niepokojący – nawet w idyllicznych i na pozór bezgrzesznych wiejskich krajobrazach czai się zło, którym nasiąka człowiek. I nawet jeśli nikt nie będzie o nim wspominał, zło będzie dalej obecne – ukryte, przyczajone, czekające na okazję, by wypełznąć z jamy i zatruć na zawsze czyjeś życie.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Melduję, że...

Spędziłam wczoraj uroczy dzień spacerując z Ulubionym Anglikiem po Spitafields Market i okolicach. Leniwie przechadzaliśmy się między straganami podziwiając biżuterię i torby, przymierzając kapelusze, podgryzając kupione przysmaki, przeglądając książki... Wybraliśmy się też na Brick Lane, ulicę, którą w niedzielę zapełnili się po brzegi sprzedawcy, turyści i Londyńczycy, szukający czegoś smakowitego do zjedzenia lub kupienia. Na książki mało miałam wczoraj czasu, chociaż w dalszym ciągu czytam „Tides of War” Stelli Tillyard, na przemian z „Kobietą bez twarzy” Fryczkowskiej. Za to na kupowanie książek zdecydowanie idzie mi lepiej....


sobota, 16 czerwca 2012

Anna Fryczkowska - "Starsza pani wnika"

Bardzo się cieszę, że tym razem nie odłożyłam książki na potem, nie kazałam jej nabierać na półce mocy urzędowej, tylko przeczytałam ją od razu. Dzięki temu ja bawiłam się świetnie, a bardzo dobra książka nie musiała długo czekać na swoją kolejkę. Za przywiezioną przez Padmę powieść Anny Fryczkowskiej „Starsza pani wnika” zabrałam się, gdy tylko rozstałam się z Flavią de Luce. Od razu przyznam się, że jest to pierwsza książka tej autorki, jaką przeczytałam, mimo iż jej „Kobieta bez twarzy” od dawna kurzy się na półce. Ale już się niedługo kurzyć przestanie, bo po tak świetnym początku, mam ochotę na więcej. Kto by pomyślał, że historia kilku dziarskich (mniej lub bardziej) starszych pań, niemrawego wnuczka szukającego zajęcia i podwórzowych kotów spodoba mi się tak bardzo...
Bezrobotny wuefista, Jarek, pardon, Jaro Trzaskowski, zaczyna swoją karierę jako prywatny detektyw od próby znalezienia byłego męża pewnej kobiety. Jego zatroskana babcia, Halina, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc wnukowi. Przeszukuje jego laptop, wynajduje mu nowe tropy, za jego plecami prowadzi własne dochodzenie... Nieoczekiwanie pojawiają się kolejne zlecenia – znika pewna kobieta, a w sąsiedztwie ktoś morduje podwórzowe koty. Tropy mnożą się, łączą i zaskakują...
Duży plus należy się Annie Fryczkowskiej za galerię ciekawych, niebanalnych bohaterów. Czy raczej bohaterek, bo to panie (starsze panie!), grają w tej powieści główne skrzypce. „Starsza pani wnika” to bardzo ciekawy portret naszego społeczeństwa, a właściwie jego części, najczęściej pomijanej i ignorowanej. Babcia Halina i jej przyjaciółki to kobiety z temperamentem, pełnowymiarowe postacie, które biorą sprawy w swoje ręce i nie pozwalają pewnym niedogodnościom podeszłego wieku odebrać im wigoru. Równocześnie autorka przypomina nam, że pozornie zuniformizowane staruszki, często przecież określane przez nas jako podmiot zbiorczy, „moherowe berety”, to przecież indywidualne jednostki, kobiety zupełnie od siebie różne i pełne innych oczekiwań. Są wśród nich dewotki, są uskarżające się na wszelkie choroby hipochondryczki, są dziarskie staruszki, są podejrzliwe sąsiadki, wścibskie starsze panie, panie przeżywające trzecią młodość...
Bohaterowie powieści, mimo iż zabawni i sympatyczni, odkrywają przed czytelnikiem drugie dno – bezradne pozornie staruszki pokazują pazurki, nieudacznik wuefista nieco mężnieje, a niedostępne kobiety miękną i potulnieją. Nikt nie jest w tej powieści doskonały, nikt nie jest bez winy, a niedoskonałość bohaterów każe nam na nowo przewartościować swoją opinię o nich.
Spodziewałam się po „Starszej pani...” zabawnego i lekkiego kryminału, a dostałam chyba coś więcej. To prawda, nie brakuje w książce zabawnych momentów, ale atmosfera powieści szybko staje się nieco bardziej mroczna. Pod płaszczykiem lekkiej na pozór historii Fryczkowska pisze o tym, o czym wiele osób najchętniej nie chce pamiętać. O tym, że starsze osoby często są dla nas niewidzialne, że zapominamy, że mają one swoje marzenia, że starość często nie oznacza ani braku uczuć, ani zaniku sprawności umysłowej. Pisze też o okrucieństwie wobec zwierząt, o ludzkiej obojętności i braku zrozumienia. Pisze o braniu sprawy w swoje ręce, o tym, czym jest sprawiedliwość, a czym odwet. W dodatku pisze świetnie – naturalny, potoczysty i dowcipny styl wciąga czytelnika, a ironiczne, czasami mroczne spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość skłania do myślenia. 
Polecam „Starszą panią...” wszystkim, którzy lubią powieści kryminalne z ciekawym wątkiem obyczajowym, w dodatku bardzo dobrze napisane. A jeśli chodzi o mnie, to natychmiast zabieram się za „Kobietę bez twarzy”. I mam nadzieję, że Anna Fryczkowska napisze kolejną książkę o agencji detektywistycznej Jarex! Bardzo chętnie ją wtedy przeczytam...

środa, 13 czerwca 2012

Z wizytą w Bishop's Lacey ("A Red Herring Without Mustard" - Alan Bradley)

Ciekawi jesteście co tam nowego u Flavii de Luce? Młoda mieszkanka Buckshaw miewa się dobrze, mimo iż jej rodzinna wioska powoli staje się zagłębiem zbrodni! „A Red Herring Without Mustard” (polskie tłumaczenie, bardzo zgrabne zresztą, to „Ucho od śledzia w śmietanie”), trzecia książka Alana Bradley'a, to powrót do Bishop's Lacey i ponowne spotkanie ze dobrze nam znanymi bohaterami, jedenastoletnią Flavią, jej rodziną i znajomymi mieszkańcami wioski.
Tym razem morderca uderza blisko domu – nie tylko na terenie posiadłości de Luce zostaje pobita stara cyganka, ale i zostają tam odnalezione zwłoki. Flavia podąża tropem rybiego zapaszku, sekty kuśtykan (w oryginale the Hobblers – tu ponownie gratuluję tłumaczowi fantazji i zdolności!), a także znikających z domu wartościowych przedmiotów.
Czytanie powieści Bradleya to jak powrót w domowe pielesze. Można by powiedzieć, że nic się tam nie zmienia. Ophelia i Daphne wciąż się przeciwko najmłodszej siostrze zmawiają, Flavia dalej płata im psikusy (często przy pomocy ukochanej chemii), ojciec jest jak zwykle wiecznie nieobecny. Flavia wciąż fascynuje się zagadkami kryminalnymi, jest wstrząsająco spostrzegawcza i inteligentna. A jednak, atmosfera powieści staje się nieco bardziej pochmurna – nad Buckshaw wisi wciąż widmo bankructwa, Flavii zaś czasem coraz ciężej przychodzi zachować stoicki spokój wobec swoich prześladowczyń. Obok bohaterów znanych czytelnikom z poprzednich części Bradley przedstawia za każdym razem nowe postacie. Tym razem jest wśród nich wnuczka starej cyganki, Porcelana, kobieta enigmatyczna i pełna tajemnic.
Rozczarują się książką Bradleya miłośnicy ociekających krwią i mrocznych kryminałów. „A Red Herring Without Mustard” należy do bardzo przeze mnie lubianego rodzaju kryminału w stylu „cosy murders”, gdzie zbrodnia ukazana jest taktownie, delikatnie, bez użycia wielkiej ilości krwi i szczegółowych opisów. Polecam za to tę powieść (i całą serię) tym, którzy lubią książki osadzone na angielskiej prowincji, gdzie wydawać by się mogło czas stanął w miejscu i życie toczy się powoli, bez żadnych szokujących zgrzytów. Bishop's Lacey to właśnie taka pozornie idylliczna angielska wioska, a jej mieszkańcy są wspaniale oryginalni. Okazuje się jednak, ze nawet wśród tak spokojnych i sielskich krajobrazów czai się zbrodnia, a ludzie bardzo często są pełni zła, powoduje nimi chciwość i żądza. 
Miło mi donieść, że tym razem udało mi się przeczytać książkę Bradley'a szybko i bez żadnych opóźnień! Poprzednie dwie części nie miały tyle szczęścia – lektura każdej z nich zabrała mi dłużej niż powinna i wydaje mi się, że między innymi dlatego nie wywarły one na mnie tak dobrego wrażenia, jak „Ucho od śledzia w śmietanie”. Ale do trzech razy sztuka! Trzecia powieść o przygodach panny de Luce podobała mi się najbardziej – nie tylko zawiązanie akcji nastąpiło szybciej niż w poprzednich tomach, zagadka była po raz kolejny ciekawa, a Flavia była jakoś bardziej interesująca – nieco mniej pochłonięta chemią, nieco mniej dziecinna. Ciekawi mnie, jak się będzie dalej rozwijać wojna podjazdowa, którą dziewczynka prowadzi z siostrami. Mam nadzieję, że Bradley więcej miejsca poświęci w przyszłości konfliktom między siostrami, bo ciekawi mnie geneza ich sporów. Bardzo chętnie dowiem się też więcej o rodzinie de Luce, bo to bardzo ciekawa zbieranina postaci – są wśród nich nie tylko wielcy chemicy, ale i architekci, a kto wie, kogo jeszcze przedstawi czytelnikom w kolejnych tomach autor. Jeśli o mnie chodzi, to z zainteresowaniem sięgnę po kolejny tom przygód Flavii.

niedziela, 10 czerwca 2012

Dzisiaj czytam w podróży...

Zadziwiająca rzecz się stała, spędziłam przemiły dzień w towarzystwie Padmy i jej koleżanki i zamiast pokazywać wam kolejne mega – stosy, które zwykle mam wam do pokazania po takich spotkaniach, prezentuję wam to mizerne stosiątko. Przygotujcie się na niespodziankę. Dziś kupiłam tylko jedną książkę... Reszta to prezenty, za które pięęęęęęknie dziękuję Padmie. Owszem, widziałam sporo interesujących powieści, ale jakoś żadna nie przyciągnęła mojej uwagi na dłużej. Nie narzekam jednak, bo moje zdobycze, choć według moich standardów skromne, cieszą oko i są niezwykle interesujące.
Isabel Colegate, „The Shooting Party” - pierwszy z prezentów od Padmy, książka, o której pisała niedawno na swoim blogu. Świetna niespodzianka, bo (jak już wspomniałam), ciągnie mnie do początków dwudziestego wieku, do beztroskich czasów przed Wielką Wojną, która na zawsze miała zmienić świat angielskiej arystokracji.
Anna Fryczkowska, „Starsza pani wnika” - Ach, jakież to wspaniałe uczucie, gdy na nieśmiałe pytanie o pewną książkę pada odpowiedź: „już ci ją kupiłam”... Nie czytałam jeszcze „Kobiety bez twarzy”, ale nowa powieść autorki zapowiada się arcyciekawie. Morderstwo i pewna starsza pani, która przy pomocy detektywistycznej agencji rozwiązuje sprawy kryminalne z własnego podwórka. Dużo się po tej książce spodziewam, zwłaszcza, że autorka chwalona jest za świetny opis współczesnych realiów.
Ciji Ware, „Island of the Swans” - jedyna kupiona książka, romans historyczny z czasów Jerzego III, powieść biograficzna o życiu Jane Maxwell, późniejszej księżnej Gordon, rywalki słynnej Georgiany, księżny Devonshire. Bardzo lubię romanse, a wiek osiemnasty to czasy bardzo interesujące. Do zakupu ostatecznie zachęciła mnie Padma, poświadczając autentyczność głównej bohaterki.
Arne Dahl, „Zła krew” - część druga przygód szwedzkiej Drużyny A, bohaterów kryminału „Misterioso”, który przeczytałam w zeszłym roku, podobno jeszcze lepsza od swojej poprzedniczki. Morderstwo szwedzkiego krytyka literackiego, seryjny morderca ze Stanów, skomplikowana intryga i zaskakujące zwroty akcji. Już zacieram ręce, czekając na świetną zabawę.
Peter Prange, „Złodziej nieba” - książka niemieckiego autora zachwalana przez Monikę z Kroniki błękitnej biblioteczki. Powieść o miłości i sztuce rozgrywająca się w środowisku paryskiej cyganerii w fascynujących latach trzydziestych XX wieku. Mało czytam literatury niemieckiej, mam jednak nadzieję, że ta książka to zmieni.
Oto i cały stosik. A gdzie obiecana relacja z tego, co dzisiaj czytam? Otóż w podróż zabrałam dziś trzeci tom przygód Flavii de Luce, „A Red Herring Without the Mustard”, książkę, którą podczytuję już trzeci dzień. A ponieważ jutro czasu mam też mało, pozdrawiam was wieczorowo i bez zwłoki przenoszę się do Buckshaw, by wraz z Flavią rozwiązywać zagadkę pewnego morderstwa.

wtorek, 5 czerwca 2012

"The Return of Captain John Emmett" - Elizabeth Speller


Bardzo lubię pełne podniecenia napięcie, które towarzyszy odkrywaniu kolejnej czytelniczej niespodzianki. Po debiutanckiej powieści Elizabeth Speller, „The Return of Capitan John Emmett” spodziewałam się dobrego kryminału, a dostałam także wciągającą powieść o konsekwencjach pierwszej wojny światowej, ludzkich losach, które nieodwołalnie zmieniła wojna i o rodzinnych tajemnicach.
Akcja powieści Elizabeth Speller rozgrywa się w 1920 roku a jej głównym bohaterem jest kapitan Laurence Bartram, który otrzymuje list od siostry swojego przyjaciela, Johna Emmetta. Mary Emmett chce by Bartram pomógł jej zrozumieć, dlaczego jej brat, przeżywszy wojnę, popełnił samobójstwo. Kapitan zaczyna dochodzenie, które zmusi go do zmierzenia się z własnymi demonami i wspomnieniami, które najchętniej pozostawiłby pogrzebane na zawsze. Wojenne koszmary, które pozostają w pamięci żołnierzy, niezrozumienie ze strony najbliższych, zamykanie się w sobie – Speller pisze o przeżyciach zwykłych żołnierzy poruszająco, bez patosu, zmuszając czytelnika do zastanowienia się nad tym, jaki sposób wojna zmieniła ludzkie losy. Bohaterowie jej książki to stracone pokolenie – młodzi ludzie, którzy z ochotą i zapałem wyruszyli na wojnę, wielką przygodę, która dla tak wielu z nich zakończyła się śmiercią. Bohaterami są też ci, którzy z tej wojny powrócili i ci, którzy pozostali w domu. Mężczyźni i kobiety, których dotknęła tragedia, starają się w powojennej rzeczywistości żyć normalnie, odnaleźć spokój i szczęście.
I wojna światowa była krwawym konfliktem, z którego następstwami przez długie lata zmagali się nie tylko żołnierze, którzy brali w niej udział, ale i ich rodziny. W czasie wojny zginęło niemal milion brytyjskich żołnierzy, a ponad milion zostało rannych. Wielu z tym, którzy powrócili do domu musiało do końca życia radzić sobie z kalectwem, niepełnosprawnością, wielu borykało się z problemami psychicznymi, przede wszystkim z nerwicą frontową (szokiem artyleryjskim), którą w tamtych czasach dopiero zaczęto poznawać i rozumieć. Speller pisze też o tym, o czym wielu chciałoby zapomnieć – o plutonach śmierci, o śmierci żołnierzy, których rozstrzelano za dezercję lub tchórzostwo. Jej powieść jest miejscami poruszająca i tragiczna, a opisy przeżyć wojennych bardzo realistycznie ukazane. Wszystko to tworzyło świetnie zarysowane tło dla głównego wątku powieści, tajemnicy śmierci kapitana Johna Emmetta. Zagadka kryminalna, która powoli odsłania się przed oczyma czytelnika jest wciągająca i intrygująca. Sekrety Johna Emmetta są powoli odkrywane, wraz z kapitanem Bartramem dowiadujemy się coraz więcej o przeszłości jego przyjaciela i poznajemy go coraz lepiej – jako młodego chłopca, jako aspirującego poetę i rysownika, jako pacjenta prywatnego szpitala, jako człowieka, który próbuje odnaleźć przebaczenie. Poznajemy go poprzez wspomnienia innych osób – przyjaciół, towarzyszy broni, osoby mu najbliższe. Jednak to nie kapitan Emmott staje się symbolem straconego pokolenia, a nieznany żołnierz, który staje się katalizatorem wszystkich wydarzeń, prowadzących do dramatycznego finału.
„The Return of Capitan John Emmett” to nie tylko intrygujący i wciągający historyczny kryminał, ale i powieść o kraju w żałobie, o Wielkiej Brytanii borykającej się ze skutkami największego konfliktu w dotychczasowych dziejach ludzkości. To pasjonujący obraz zmieniającego się świata i ludzi, którzy go tworzyli.
Po raz kolejny żałuję, że pomimo rekomendacji znajomej z pracy kolejna świetna książka przeleżała na półce dobry rok, zanim zdecydowałam się ją przeczytać. Na szczęście ostatnio kupiłam też nową powieść tej autorki, którą właśnie kończę czytać. Polecam wszystkim Elizabeth Speller i mam nadzieję, że polskie wydawnictwa zdecydują się niebawem na wydanie jej książek.

niedziela, 3 czerwca 2012

"Night Shall Overtake Us" - Kate Saunders

Chyba zapomniałam, jak się pisze. Od miesiąca czytam książki, ale jakoś mi trudno o nich coś opowiedzieć. Ostatnio nie dość, że blog mi usycha, to jeszcze wena kuleje. Postaram się jednak wykrzesać z siebie nieco entuzjazmu i napisać coś o niektórych przeczytanych ostatnio książkach, bo warto je polecić... Ciągnie mnie znów do początków dwudziestego wieku, do czasów, kiedy życie zaczynało powoli nabierać szybkości, gdy przyszłość jawiła się niektórym jako wieczna zabawa.
Na pierwszy ogień idzie Kate Saunders i jej „Night Shall Overtake Us”, powieść – rzeka, po części romans, po części powieść historyczna i obyczajowa. Do tej książki przyciągnęła mnie w sklepie okładka – piękna, nastrojowa i elegancka. Potem zaciekawił mnie opis – fascynujący okres epoki edwardiańskiej, ostatnie lata beztroski i zabawy, i przyjaźń czterech dziewcząt u progu dojrzewania. Dopiero kiedy książkę kupiłam (ach, ten niezastąpiony Kindle!), przypomniało mi się, że kiedyś czytałam książkę młodzieżową tej autorki, „Beswitched”.
„Night Shall Overtake Us” to porządne, wielowątkowe i grubaśne czytadło. Powieść, w którą czytelnik zanurza się powoli, z przyjemnością, jak w wannę pełną gorącej wody i pachnących bąbelków, i przy której zapomina się o Bożym świecie, pozwalając na to, żeby nam ta woda wystygła, a bąbelki poznikały.
Muszę być sprawiedliwa. Nie jest to książka wybitna, nie jest też pozbawiona wad – zakończenie może wydać się niektórym zbyt pospieszne, a nawet nieco naciągane, niektórych może też razić ilość scen erotycznych.
A jednak, pomimo tych wad i niedoskonałości, powieść Saunders wywarła na mnie jak najlepsze wrażenie. Przede wszystkim – główne bohaterki. To postacie z krwi i kości – cztery dziewczynki, które poznają się w szkole i przysięgają pielęgnować swą przyjaźń w dorosłym życiu, cztery bardzo różne kobiety, których losy splatają się często w nieoczekiwany sposób. Kobiety, które kochają, nienawidzą, zdradzają, uwodzą, płaczą i podejmują nieodwracalne w skutkach decyzje. Chłopczyca Rory, która buntuje się przeciwko konwenansom, stara się żyć po swojemu, angażuje się w działalność sufrażystek. Jenny, która poświęca miłość dla konwenansów i wygodnego życia. Francesca, delikatna kobieta-dziecko, która skrywa przed światem mroczne tajemnice i wstydliwe sekrety. Eleanor, która poświęca się dla miłości, i w źle ulokowanym uczuciu widzi swój życiowy cel. Cztery bardzo różne postacie, które na oczach czytelnika przeobrażają się z niewinnych i naiwnych dziewcząt w dorosłe kobiety.
„Night Shall Overtake Us” to nie tylko powieść o kobiecej przyjaźni, to także opowieść o odchodzącym świecie, nieodwracalnych zmianach i o epoce, którą na zawsze zmieniła wojna. Bohaterowie powieści pełni nadziei i optymizmu wkraczają w nowy wiek, która przyniesie im smutek, ból, śmierć, ale i nadzieję na lepszą przyszłość. Bardzo spodobał mi się sposób w jaki Saunders nakreśliła w swojej powieści tło społeczne – szczególnie zmiany zachodzące w społeczeństwie, kiedy pierwsza wojna światowa przekreśliła istniejące od wieków skostniałe konwenanse, towarzyskie uprzejmości i sztywne podziały klasowe. Świetnie nakreślone tło obyczajowe tej powieści pozwala czytelnikowi zanurzyć się w świecie wykreowanym przez autorkę. Czego też w tej powieści nie ma! Przede wszystkim bohaterowie, którzy muszą zmierzyć się z przeciwnościami losu, dramatami i trudnymi wyborami. Jest seks, nieodwzajemniona miłość, namiętność, niechciana ciąża, zdrada i wreszcie i szczęście – wszystko to sprawia, że „Night Shall Overtake Us” Kate Saunders to książka nasycona emocjami. Polecam tę powieść miłośnikom (a właściwie chyba miłośniczkom...) historycznych romansów i powieści obyczajowych napisanych z rozmachem i pasją. Mam też dobrą wiadomość dla tych, którzy chcieliby przeczytać książkę po polsku – została ona wydana (dość dawno temu) pod tytułem „Gdy zaskoczy nas noc”. Mam nadzieję, że uda się wam ją znaleźć i że spodoba się wam tak samo jak mnie.
PS. Dziś wiele nie poczytam, dziś oglądam w telewizji królewską paradę na Tamizie w telewizji. Niestety, zbyt zimno i mokro dziś, było by przyłączyć się na żywo do jubileuszowych festynów.