poniedziałek, 30 września 2013

Pitu i Kudłata, czyli "Dziecko dla odważnych" Leszka K. Talki

Moją życiową dewizą jest zdanie: "wszystkiego można dowiedzieć się z książek". Jedziesz na wakacje? Zaopatrz się w przewodnik turystyczny i mapki. Chcesz się odchudzać? Kup kilka książek o bieganiu, zdrowym odżywianiu i ćwiczeniach. Uczysz się chińskiego? Bez słownika się nie obędzie. Myślisz o kupieniu nowego zwierzątka? W bibliotekach pełno jest nowych poradników o hodowli rybek, piesków, czy innych tam kameleonów. Najlepsze są natomiast takie książki, które pokażą ci wszystkie informacje z perspektywy kogoś, kto to już wszystko przeżył - pamiętniki podróżników, hodowców zwierząt, czy biegaczy. Takie pozycje pokazują świat takim, jaki naprawdę jest, bez osłonek, bez różowych okularów, czy zakłamań. Dlatego więc ostatnio wypożyczyłam sobie z biblioteki „Dziecko dla odważnych” Leszka K. Talki, żeby dowiedzieć się z książki wszystkiego o hodowli dzieci. Okazuje się jednak, że na posiadanie potomstwa nic nas nie może przygotować, za to czytane o doświadczeniach innych może co najwyżej w jakiś sposób nam ten szok złagodzić…

„Dziecko dla odważnych” składa się z trzech wydanych wcześniej książek: „Dziecko dla początkujących”, „Dziecko dla średnio zaawansowanych” i „Dziecko dla profesjonalistów”, które z kolei powstały w oparciu o felietony autora w miesięczniku „Dziecko”. A ponieważ czytałam „Talki w wielkim mieście” porykując ze śmiechu co kilka stron (ach, ta pipsa z dropcikiem! – zainteresowanych odsyłam tutaj), nie mogłam przejść obok „Dziecka...” obojętnie. No i stało się – moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Już wiem, że do posiadania potomstwa trzeba przygotować się: a) psychicznie – nieprzespane noce to pestka, ale nikt nie powiedział rodzicom, że małe dzieci są świetnymi terrorystami, jeśli trzeba mają cierpliwość fakirów i potrafią prowadzić zaawansowane gry psychologiczne (czy zignorować zachowanie malucha i zyskać chwilę spokoju, czy też spróbować zachowywać się konsekwentnie i odbierać mu niebezpieczne przedmioty?); b) fizycznie – trzeba nie tylko dokonywać akrobatycznych wygibasów, by złapać spadające z wysokości maleństwo, ale i potrafić się szybko uchylić, by przelatująca butelka nie wyrżnęła nas w czółko; c) finansowo – dziesięcioletnia butelka porto może łatwo wylądować na podłodze, a zmywanie twórczości dzieci ze ścian też kosztuje – nie mówiąc już o odtwarzaczu dvd, do którego ktoś wepchnął banana.

W zasadzie żadnych poradników czytać już nie muszę, bo Leszek Talko w „Dziecku do odważnych” porusza najważniejsze sprawy, które mogą zainteresować świeżo upieczonych rodziców. Po przeczytaniu tej pozycji jestem być może mniej optymistycznie nastawiona do rodzicielstwa,  pozbawiona złudzeń, ale za to jaka jestem przygotowana! W dodatku książka składa się z krótkich felietoników, które pod znaczącymi tytułami takimi jak „Co zrobić, kiedy dziecko płacze, czyli niech ta cholera wyłączy syrenę” czy „Jak karmić małego niejadka, czyli jeszcze jedna muta i zwariuję”, skrywają całe morze narzekań na ciężki los rodzica dobrych rad i złotych myśli. Rozdzialiki są króciutkie, w sam raz do poczytania podczas karmienia lub drzemki dziecka, a do tego zabawne – trzeba więc uważać, żeby radosny rechot czytającego broń boże nie obudził bachora dzidziusia. Po przeczytaniu „Dziecka dla odważnych” zostaje tylko wierzyć w to, że to wszystko to tylko literacka fikcja...  Czego i wam, rodzice pociech, szczerze życzę.

niedziela, 29 września 2013

Niedzielne czytanie (9)

Nic z tego nie rozumiem. Czy książki się rozrastają? Czy ja czytam wolniej? Przecież kiedyś książki na urlopie połykałam, a do tego robiłam w tym czasie tysiąc innych rzeczy. W tym roku na wakacjach u mamy kończę dopiero drugą książkę, moje ambitne plany przyjrzenia się kilku innym pozycjom pod kątem potencjalnej lektury spełzły na niczym, co najwyżej na książki wypożyczone z biblioteki załapie się moja mama, albo je może pooddaje, kto tam wie. Nic, będą musiały poczekać na lepsze czasy. Na razie kończę Leszka Talki "Dziecko dla odważnych" - okazuje się, że mogę czytać to tylko w małych dawkach, inaczej dostaję drgawek i zastanawiam się, czy posiadanie dzieci naprawdę jest dobrym pomysłem... Tak więc jednym okiem podczytuję Talkę, a drugim z zaciekawieniem zaglądam do pierwszego tomu "Pana Lodowego Ogrodu" Jarosława Grzędowicza. Za Grzędowicza odpowiedzialna jest zresztą Kasia.eire i jej powalająca notka, którą można poczytać o, tutaj. No i faktycznie, wciąga jak cho... jak ho, ho. Trzeba będzie się zaopatrzyć w ebooka, bo i tak nie zdążę, a tu są przecież cztery tomy...! Oprócz tego, skoro w Polsce niebawem wychodzi i "Inferno" Browna i "I góry odpowiedziały echem" Hosseiniego, wypadałoby też przeczytać, żeby być na bieżąco... Do tego jutro wywożę z Polski zakupione w tym tygodniu lektury - zadziwiająco mała kupka, jak na mnie, na razie tylko sześć, więc pewnie i coś z tego trzeba będzie ruszyć... (Piszę na razie sześć, bo przede mną jedna jeszcze wizyta w księgarni, więc kto mnie tam wie.) Na szczęście pzed mną kilka wolnych dni, więc mam nadzieję rozkręcić się czytelniczo. Czego i wam życzę.
 
A co wy czytacie w tym tygodniu?

sobota, 28 września 2013

Wołanie kukułki, czyli Rowling w nowym wcieleniu ("The Cuckoo's Calling", Robert Galbraith)

W lipcu internet obiegła elektryzująca wieść, że Robert Galbraith, autor kryminału „The Cuckoo’s Calling” („Wołanie kukułki”) to pseudonim, pod którym ukrył się nie kto inny, a J. K. Rowling. Z dnia na dzień sprzedaż ruszyła z kopyta, a kiedy następnego dnia sprawdziłam tę książkę na naszej bibliotecznej stronie internetowej, okazało się, że tytuł zarezerwowało już ponad dwieście osób. Ponieważ ja właśnie wtedy przeżywałam kryzys czytelniczy, wzruszyłam tylko ramionami i stwierdziłam, że Rowling nie Rowling, a książka i tak poczeka. I dopiero całkiem niedawno, kiedy wreszcie mnie odetkało, przypomniało mi się, że „The Cuckoo’s Calling” to przecież kryminał, a ja mam fazę na kryminały, więc właściwie dlaczego nie, można by tę Rowling wreszcie przeczytać. Od razu przyznaję, że tematyka była dla mnie znacznie bardziej interesująca niż „Trafny wybór”, który zresztą wciąż czeka cierpliwie na półce...

„The Cuckoo’s Calling” to kryminał, w którym prywatny detektyw, Cormoran Strike, rozwiązuje zagadkę samobójstwa pięknej modelki. Lula Landry trzy miesiące wcześniej wyskoczyła ze swojego balkonu w ekskluzywnym apartamencie w dzielnicy Mayfair, ale jej brat, John Bristow, który zleca Strike’owi to zadanie, podejrzewa, że było to morderstwo. Zlecenie przychodzi w samą porę – Strike właśnie rozstał się ze swoją narzeczoną, sypia w biurze, jego agencja detektywistyczna znajduje się na skraju bankructwa, a w dodatku pojawia się przysłana przez agencję sekretarka, której detektyw i tak nie ma jak zapłacić. Jednym słowem - sprawa Luli spada mu jak z nieba, zwłaszcza, że Bristow zobowiązuje się zapłacić podwójną stawkę. Detektyw spotyka się ze przyjaciółmi modelki i świadkami jej samobójstwa, a z rozmów wyłania się portret skomplikowanej, pełnej problemów młodej dziewczyny. Lula to adoptowana przez zamożną parę dziewczyna mieszanej rasy, cierpiąca na zaburzenie afektywne dwubiegunowe, próbująca poradzić sobie z wymaganiami, sławą, samotnością i niezbyt udanym związkiem. A jednak – Strike powoli nabiera wątpliwości, czy Lula faktycznie odebrała sobie życie…

„The Cuckoo’s Caling” nie wyróżnia się może fantastyczną i nowatorsko skonstruowaną intrygą, są i tacy, którzy będą marudzić, że Rowling bawi się ogranymi schematami, że nic nowego i oryginalnego nie wymyśla, do tego gdzieś się doczytałam, że relacje między Strike’m a jego sekretarką przypominają te pomiędzy Bondem a Moneypenny (nie wiem, skąd to porównanie, mnie się bynajmniej tak nie skojarzyło)... Natomiast mnie książka zdecydowanie przypadła do gustu. Nie mam nic przeciwko schematom, jeśli są tylko dobrze napisane, a co jak co, tego Rowling odmówić nie można. Wydaje mi się, że pisarka stworzyła bardzo udany pierwszy kryminał, pełen dobrych, miejscami dowcipnych, spostrzeżeń i dialogów, z ciekawą intrygą i zgrabnie zakończony. Do tego akcja powieści rozgrywa się w Londynie, w interesująco sportretowanym środowisku „pięknych i bogatych”, albo przynajmniej tylko bogatych. Paparazzi, prywatne limuzyny, blichtr i przepych, a przede wszystkim koneksje – jak się w tym wszystkim odnajdzie nasz prywatny detektyw?

Strike to postać poturbowana nie tylko psychicznie ale i fizycznie, bohater z intrygującą przeszłością, pełen problemów, nie tylko materialnych, ale i emocjonalnych. Wiadomo, że detektyw ma ciekawą przeszłość, nie mniej ciekawych znajomych, a więc jest to ktoś jak dla mnie interesujący, o kim chciałabym się jak najwięcej dowiedzieć. Co więcej, strasznie spodobało mi się imię głównego bohatera – Cormoran Strike to nie tylko brzmi intrygująco, ale i zapada w pamięć, co też jest ważne bo autorka planuje wydać cały cykl z Strike’m w roli głównej. Sekretarka Strike’a, Robin Ellacott, to także sympatyczna postać, młoda dziewczyna marząca skrycie o pracy w agencji detektywistycznej, do tego nad wyraz kompetentna i zorganizowana, czyi ideał sekretarki. (Na szczęście Rowling nie wpadło do głowy, by dwójkę bohaterów wiązać w od razu w jakiś romans – Robin ma narzeczonego, a Cormoran właśnie zakończył wieloletni, burzliwy związek, więc nie w głowie mu romanse i miłostki.) Reszta postaci też wypada całkiem nieźle, szczególnie Lula i jej przyjaciel, projektant mody, Guy Somé, który nazywa dziewczynę Kukułką, a także Rochelle, bezdomna dziewczyna, z którą Lula zaprzyjaźniła się w trakcie terapii.

Bardzo się cieszę, że Rowling zaplanowała cały cykl z Cormoranem Strike’m w roli głównej, cieszę się też, że przybyła nam kolejna, ciekawa postać literacka. Zdecydowanie jest to lektura dostarczająca przyjemnych wrażeń, więc będę czekać na kolejne części z zainteresowaniem. Tych z was, którzy mają możliwość przeczytania „The Cuckoo’s Calling” w oryginale, zachęcam do lektury, chociażby po to, byście sami przekonali się, jak Rowling poradziła sobie z kryminałem. Tym, którzy czekają na polskie tłumaczenie, życzę, żeby książkę jak najszybciej przetłumaczono. A tych, którzy Rowling w ogóle nie znają, zachęcam do rozpoczęcia znajomości – na przykład od tej książki.  

sobota, 21 września 2013

Jussi Adler-Olsen, "Redemption"

Wieczór. Jesienna szaruga za oknem powoduje, że otrząsamy się z obrzydzeniem, zaciągamy zasłony, mościmy się wygodnie w fotelu z książką, by w bezpiecznym zaciszu domowym przeczekać do rana. A jaka to lektura jest najodpowiedniejsza na takie zimne, ponure wieczory? Krwawe, soczyste morderstwo. Ze stolika obok łypie na mnie okładka nowej książki Lucy Worsley, „A Very British Murder. The Story of a National Obsession”, obok kilka kryminałów (między innymi „The Hanging” Lotte i Sorana Hamerów, a do tego „The Cuckoo's Calling” Rowling, „Season of Darkness” Jennings – tej od Murdocha, „The Invention of Murder” Flanders na kindlu...) , a przede mną próba opisania fenomenalnej książki... Jussi Adler-Olsen, moje odkrycie przed sprzed dwóch lat, długo kazał nam, obcokrajowcom, czekać na kolejną swoją znakomitą powieść. Po fenomenalnej „Mercy” (czyli „Kobiecie w klatce” w polskim wydaniu), przyszła kolej na wydanych po polsku „Zabójców bażantów”, a potem długo, długo nic. Aż wreszcie pojawiła się na rynku angielskim kolejna część przygód Carla Morcka i jego ekipy! Hura! „Redemption” to była pierwsza od dwóch miesięcy nowa książka, którą przeczytałam... Dzięki Adler-Olsenowi i jego kryminałowi udało mi się skutecznie (mam nadzieję) pozbyć książkowej zapaści. 

„Redemption” podąża szlakiem poprzednich powieści autora. Tym razem sprawą, która trafia na biurko (a potem na ścianę) Morcka i jego Departamentu Q, jest pewien tajemniczy list w butelce, rozpaczliwe wołanie o pomoc, wyrzucone przez okno w desperackim geście przez związanego i zakneblowanego chłopca. W tym samym czasie czytelnik śledzi poczynania bezwzględnego mordercy, który poszukuje nowej ofiary. W „Redemption” Adler-Olsen przedstawia motyw małych, zamkniętych przed światem środowisk religijnych, portrety ludzi żyjących w hermetycznych wspólnotach, które padają ofiarą bezlitosnego człowieka, żerującego na ludzkim zaufaniu i wierze.

Najnowszy kryminał Adler-Olsena to kolejna świetna pozycja w dorobku tego autora – napięcie rośnie z minuty na minutę, gdy bohaterowie nieświadomie podążają poplątanymi ścieżkami, by w końcu połączyć je w jeden, wspólny trop. Innymi słowy - „Redemption” wciąga, a nawet wsysa czytelnika, powoduje niezdrowe kołatanie serca i nie da się odłożyć na dłużej. Do tego jest coś takiego w książkach tego autora, że czyta się je po prostu z przyjemnością. A to już zasługa zabawnego momentami języka i bohaterów, których nie sposób nie polubić, a którzy z drugiej strony potrafią zaskoczyć i zaciekawić w kolejnych tomach. Nie chodzi mi tylko o Morcka, ale przede wszystkim o Assada, Rose, a także jej siostrę bliźniaczkę, Yrsę – świetnie przedstawione charaktery, o których czytelnik straszliwie chce się dowiedzieć jak najwięcej, a którzy swoje sekrety odkrywają niechętnie i powolutku. Do tego świetne postacie poboczne, historia dzieciństwa mordercy, jego ofiar... Wszystkie te opowieści, jak kawałki układanki zaczynają do siebie pasować, zazębiać się i nakładać na siebie. 

Cóż więcej można powiedzieć o „Redemption”? Okazuje się, że przerwa w pisaniu ma zdecydowanie negatywny wpływ na płynność mojej wypowiedzi, a do tego są pewne książki, które wywołują tak entuzjastyczne reakcje, że właściwie jedyne co można o nich powiedzieć, to „świetna książka, czytajcie, czytajcie”! A ponieważ ten kryminał zdecydowanie do takich pozycji należy, na tym kończę moją nieskładną notkę i z niecierpliwością zabieram się za oczekiwanie kolejnej książki Jussi Adler-Olsena (wychodzi ona na wyspach w lutym przyszłego roku). A czytelnikom czekającym na polskie wydanie tej książki życzę jak najszybszego jej wydania.

wtorek, 10 września 2013

Man Booker 2013 Prize - lista finalistów

Przyznaję się od razu - w tym roku nagroda Bookera przeszła koło mnie zupełnie niezauważona. Nie tylko nie wspomniałam o niej na blogu, ale i sama jakoś w ogóle nie sprawdziłam, jakie książki zostały do niej nominowane. Dziś więc, w dniu ogłoszenia listy finałowej, mam nadzieję trochę się poprawić, przedstawiając wam sześć nominowanych powieści.
We Need New Names by NoViolet Bulawayo (Chatto & Windus)
The Harvest by Jim Crace (Picador)
The Lowland by Jhumpa Lahiri (Bloomsbury)
- See more at: http://www.themanbookerprize.com/news/man-booker-shortlist-2013#sthash.TetGGhhD.dpuf
We Need New Names by NoViolet Bulawayo (Chatto & Windus)
The Harvest by Jim Crace (Picador)
The Lowland by Jhumpa Lahiri (Bloomsbury)
- See more at: http://www.themanbookerprize.com/news/man-booker-shortlist-2013#sthash.TetGGhhD.dpuf
We Need New Names by NoViolet Bulawayo (Chatto & Windus)
The Harvest by Jim Crace (Picador)
The Lowland by Jhumpa Lahiri (Bloomsbury)
- See more at: http://www.themanbookerprize.com/news/man-booker-shortlist-2013#sthash.TetGGhhD.dpuf
We Need New Names”, NoViolet Bulawayo - jedyny debiut w tym gronie, powieść Elizabeth Tshele (NoViolet Bulawayo to niestety pseudonim), autorki urodzonej i wychowanej w Zimbwabwe, obecnie mieszkającej w USA. Książka opowiada o dzieciństwie w Zimbabwe, o dorastaniu w USA i o marzeniach, które nie spełniają pokładanych w nich oczekiwań. 
„The Luminaries”, Eleanor Catton - pochodząca z Nowej Zelandii pisarka jest najmłodszą z nominowanych autorek, a jej książka jest chyba najdłuższa na liście. Powieść Catton to rozgrywająca się w czasach gorączki złota w XIX wiecznej Nowej Zelandii historia o duchach i kryminał w jednym.
„The Harvest”, Jim Crace - Crace zapowiedział w lutym, że „The Harvest” będzie jego ostatnią powieścią. Książka to alegoryczna opowieść o sielskiej angielskiej wiosce, której idylla zostaje w ciągu siedmiu dni na zawsze zniszczona.
„The Lowland”, Jhumpa Lahiri - Lahiri to doświadczona autorka, zdobywczyni wielu nagród. Jej najnowsza powieść to historia rodzinna przesiąknięta historią Indii i Stanów Zjednoczonych, opowieść o dwóch braciach dorastających w Kalkucie w latach sześćdziesiątych. 
„A Tale for the Time Being”, Ruth Ozeki -  historia pewnego dziennika wyrzuconego na brzeg w pudełku z obrazkiem Hello Kitty i o konsekwencjach tego odkrycia. Ozeki to buddyjska kapłanka, która w swojej powieści mówi zarówno o dojrzewaniu,  cyberprzemocy jak i katastrofie naturalnej, czy filozofii zen.
„The Testament of Mary”, Colm Tóibín - najkrótsza z nominowanych książek, powieść irlandzkiego autora opowiada historię Marii, matki Jezusa, która wiele lat po śmierci syna wciąż próbuje dojść do ładu z tragicznymi wydarzeniami sprzed lat i opowiedzieć prawdę o tym, co się wtedy stało.

Wydaje się, że w tym roku nie ma wśród nominowanych autorów pewnego zwycięzcy. Wydawcy chwalą „przyjemną różnorodność” nominowanych pozycji, a bukmacherzy obstawiają na razie Catton i Crace'a, ale niewielka różnica dzieli ich od innych nazwisk. Jak już na początku wspomniałam, większość z tych książek znam jedynie „z widzenia”, słyszałam o kilku autorach i autorkach, ale najbardziej intryguje mnie NoViolet Bulawayo i jej debiut. Mam nadzieję, że trafią na tę notkę osoby, które znają pozostałe powieści i coś mi na ich temat jeszcze powiedzą...
Crace with Quarantine (1997) and Tóibín with The Blackwater Lightship (1999) and The Master (2004).  - See more at: http://www.themanbookerprize.com/news/longlist-2013-announced#sthash.o8KhDzT7.dpuf

We Need New Names by NoViolet Bulawayo (Chatto & Windus)
The Harvest by Jim Crace (Picador)
The Lowland by Jhumpa Lahiri (Bloomsbury)
- See more at: http://www.themanbookerprize.com/news/man-booker-shortlist-2013#sthash.TetGGhhD.dpuf
We Need New Names by NoViolet Bulawayo (Chatto & Windus)
The Harvest by Jim Crace (Picador)
The Lowland by Jhumpa Lahiri (Bloomsbury)
- See more at: http://www.themanbookerprize.com/news/man-booker-shortlist-2013#sthash.TetGGhhD.dpuf
We Need New Names by NoViolet Bulawayo (Chatto & Windus)
The Harvest by Jim Crace (Picador)
The Lowland by Jhumpa Lahiri (Bloomsbury)
- See more at: http://www.themanbookerprize.com/news/man-booker-shortlist-2013#sthash.TetGGhhD.dpuf

niedziela, 8 września 2013

Stąd do macierzyństwa (Mel Giedroyc, "From Here To Maternity")

Zatrważająco szybko lato odchodzi w zapomnienie – poranki stają się coraz chłodniejsze, do łask wracają koce i ciepłe, rozgrzewające napoje, a zamiast pikników w parku bardzie pociągające wydaje się czytanie przy lampie. I mam nadzieję, że wraz ze zmianą pogody coś wreszcie we mnie drgnie i na nowo zacznę czytać książki w ilościach do których przywykłam i ja i wy, mili czytelnicy bloga (jeśli jeszcze mi się jacyś ostaliście, po tej blogowej posusze)... Kończę ostatnią książkę Eddingsa i zabieram się za czytelniczy remanent. Od ostatniego wpisu nie przeczytałam wiele, ale o kilku książkach „przedkryzysowych” chciałabym wspomnieć, bo ich lektura sprawiła mi wiele przyjemności.
Na pierwszy ogień idzie więc połknięta w jedno popołudnie zabawna książka Mel Giedroyc pod tytułem „From Here To Maternity” („Stąd do macierzyństwa”) - ożywczo zabawna i prawdziwa opowieść o dziewięciu miesiącach zmian przez które przechodzi kobieta po trzydziestce, która do tej pory była odpowiedzialna co najwyżej za świnkę morską, a która dowiaduje się niespodziewanie, że spodziewa się dziecka. 

Mel Giedroyc, połówka popularnego w wielkiej Brytanii komediowego duo Mel & Sue, napisała „From Here To Maternity” jako pamiętnik oparty o własne doświadczenia, i właśnie dlatego jest to taka ciepła, prawdziwa i śmieszna książka. Od razu uprzedzę, że nie jest to żaden poradnik, a raczej luźne zapiski przemyśleń, zabawnych i kłopotliwych sytuacji, które mogą stać się udziałem każdej ciężarnej kobiety... Nie jest to też opowieść o szczęśliwych szczupłych mamusiach ze zgrabnym brzuszkiem, beztrosko sączącym bezkofeinowe napoje i pomykającym rączo na lekcje jogi czy pilates dla ciężarnych. To raczej pozycja dla tych kobiet, które wymiotują na poboczu autostrady, namiętnie zażerają się serem, czy przemawiają do swojego nienarodzonego dziecka przez plastikową nasadkę do prysznica.

Okazuje się, że to, jak odczuwa się książki, zależy w dużym stopniu od okoliczności, w jakich się je czyta. Kilka miesięcy temu odebrałabym „From Here...” zupełnie inaczej niż dzisiaj. A teraz? Cóż. Polecam książkę przyszłym mamom, które potrzebują oderwania od poradników i rad niezawodnych sąsiadek, a także kobietom, które spodziewają się pierwszego dziecka i chcą się upewnić, że to, co się z nim dzieje, jest zupełnie naturalne... Nikt bowiem nie zrozumie rozterek i problemów Mel lepiej niż kobieta w ciąży, która będzie co chwila kiwać głową, chichotać pod nosem, czy ocierać nieco załzawione oczy. Droga od normalnego życia do macierzyństwa jest być może pełna wybojów, ale jest to jedyne w swoim rodzaju przeżycie, które miło jest dzielić z innymi przyszłymi mamami...