Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą serie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Nadchodzą Dalziel i Pascoe! ("A Clubbable Woman" - Reginald Hill)

Kto, podobnie jak ja, lubi czytać kryminalne serie o detektywach, ręka w górę. (Liczę na las rąk!) jak dla mnie w takich książkach liczą się nie tylko kolejne zagadki kryminalne, ale i prywatne życie postaci. Kiedy czytam jakąś serię, zaprzyjaźniam się z nowymi bohaterami, przywiązuję się do nich w miarę czytania kolejnych tomów, czekam na kolejne książki z niecierpliwością i pozostaję im długo wierna. Najbardziej lubię zaczynać nowe, nieznane do tej pory serie, mając w perspektywie kolejne tytuły, czekające cierpliwie na przeczytanie.

Seria Reginalda Hilla o detektywach Dalzielu i Pascoe naczekała się dobrych kilka lat, nim wreszcie po nią sięgnęłam, mimo rekomendacji wielu osób. Kiedy zaczęłam pierwszy tom serii, „A Clubbable Woman”, miałam na uwadze to, że nie jest to (podobno) jedna z najlepszych książek Hilla, a jedynie pierwsza z serii, w dodatku wydana w latach siedemdziesiątych, więc niekiedy trąci myszką. Biorąc to wszystko pod uwagę, pierwsze spotkanie z parą detektywów z Yorkshire uznaję za udane, chociaż nie bez zastrzeżeń.

Andy Dalziel i jego podwładny Peter Pascoe rozwiązują zagadkę zabójstwa Mary Connon, żony byłej gwiazdy rugby, Sama „Connie” Connona. Śledztwo toczy się głównie w klubie rugby, do którego należy też Dalziel. Mąż jest oczywiście pierwszym podejrzanym, ale wkrótce okazuje się, że nie jedynym. Zarówno klub rugby jak i miasteczko, w którym mieszkają nasi bohaterowie, okazują się siedliskiem plotek, sekretów i utajonych żądz. Intryga kryminalna nie trzyma może w napięciu do ostatniej strony, ale jest moim zdaniem składna i dobrze poprowadzona. Za to ludzkie namiętności i zwykłe zazdrości pokazane są bardzo przekonująco, a Hill tak umiejętnie odmalowuje portret zamordowanej kobiety, która bynajmniej nie była miłą postacią, że czytelnik zaczyna wręcz współczuć jej mężowi. Do tego postacie dwóch detektywów są bardzo ciekawe – szczerze mówiąc, Dalziel („Gruby Andy”) jest tak obleśnym charakterem, że początkowo trudno mi było go polubić – pełen uprzedzeń i złych nawyków detektyw stanowi tak drastyczny kontrast dla swojego podwładnego, porządnego i wykształconego Pascoe'a, że młodszy detektyw wypada w tym porównaniu wręcz świętoszkowato. Jednym słowem, nie są to bohaterowie, których można szybko zapomnieć. 

Jeśli lubicie książki o parze bohaterów, którzy różnią się jak ogień i woda, są niekonwencjonalni, nie zawsze się ze sobą zgadzają, polecam wam serię o detektywach z Yorkshire, zwłaszcza, że (według wielu czytelników) jest to jedna z tych serii, która robi się lepsza z książki na książkę. Wydaje mi się teraz, że popełniłam błąd, czytając „A Clubbable Woman” Hilla zaraz po książkach Iana Rankina. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że style tych autorów są zdecydowanie odmienne, ale chyba bardziej do gustu przypadł mi subtelny humor Rankina, niż język powieści Hilla. Do tego miałam z czytaniem tej książki mały kłopot – jak dla mnie było w niej zdecydowanie zbyt wiele odniesień do rugby, więc miałam wrażenie, że nie zawsze wszystko udało mi się zrozumieć. Mam jednak nadzieję, że kolejne książki spodobają mi się bardziej – liczę na mniejsza ilość rugby, kolejną niezłą (albo i jeszcze lepszą) intrygę i ciekawe tło społeczne. A także na to, że uda mi się polubić Dalziela.

niedziela, 16 czerwca 2013

Powroty do dawnych lektur (David Eddings - Belgariada)

Dawno, dawno, temu... W czasach chmurnej i durnej młodości (także tej powtórnej), uwielbiałam czytać przeróżne powieści fantasy, czym zaraziłam się od Pewnego Znajomego, który mi te książki pożyczał początkowo i doradzał. Czytałam więc Xanth Anthony'ego, czytałam i Andre Norton, czytałam i Anne McCaffrey, Mercedes Lackey i Davida Eddingsa. Po wielu latach okazało się, że niektóre książki były tylko na jeden raz, a niektóre zostały ze mną na dobre. Lubię sięgać po nie od czasu do czasu, czytać je wybiórczo, czasami ciągiem, mimo że wiem dokładnie, co się w każdej z nich stanie, jak się potoczą losy bohaterów, jak zakończą się ich przygody. Konia z rzędem temu, kto zna lepsze lekarstwo na smutki i stresy niż czytanie po raz kolejny ukochanych, dobrze znanych książek. Kiedy więc ostatnimi czasy potrzebowałam podleczyć skołatane nerwy i wiedziałam, że na byle czym się skupić nie będę mogła, na nowe nie miałam ochoty, zwłaszcza, że przy nowym trzeba się czasem skoncentrować, przyszedł mi z pomocą David Eddings i jego słynny pięcioksiąg - Belgariada. 

Początek historii, opowiedziany w tomie zatytułowanym „Pionek proroctwa”, zabiera nas na farmę pewnego gospodarza, gdzie w kuchni, pod czujną opieką cioci Pol, dorasta Garion, zwykły sendarski chłopak, któremu nigdy się nie śniło, że stanie się pionkiem w grze pomiędzy potężnymi siłami, które walczą o panowanie nad światem. Tajemnicze proroctwo, śpiący bóg Torak, Klejnot Aldura – to przecież tylko fragmenty opowieści, jakie snuje wędrowny bajarz, a w dodatku nie mają one nic wspólnego z losem zwykłego wiejskiego chłopca, prawda? Aż pewnego dnia okazuje się, że macki przeznaczenia sięgają po Gariona i nasz bohater, w towarzystwie pozornie tylko przypadkowej grupy przyjaciół, wyrusza w Podróż Życia. Kolejne książki z tego cyklu, „Królowa magii”, „Gambit magów”, „Wieża czarów” i „Ostatnia walka czarodziejów”, opowiadają o przygodach i podróżach naszego bohatera, który podąża ku swojemu przeznaczeniu.

Cóż mogę więcej napisać o Belgariadzie Eddingsa, żeby nie zepsuć wam przyjemności czytania? Jest w tych książkach wszystko, czego potrzeba dobrej serii. Przede wszystkim wachlarz wspaniałych postaci, a wśród nich czarodzieje, rycerze, szpiedzy i pewna nieznośna księżniczka, a także z pozoru zwykli ludzie, którzy (jak się okazuje) wcale tacy zwykli nie są. A do tego Niechętny Bohater, nieświadomy swojego przeznaczenia zwykły młody człowiek, który w czasie Wyprawy dojrzewa, dorasta i odnajduje swoje przeznaczenie. I choć właściwie prawie od razu wiadomo, jaki los go czeka, to nie przeszkadza to czytelnikowi z wypiekami na twarzy śledzić jego przygód. Bo też akcja cyklu, po niespiesznie rozwiniętym początku, przyspiesza zdecydowanie w dalszych częściach, a dzieje się w tej powieści sporo – towarzyszymy Garionowi i jego przyjaciołom w wędrówkach, potyczkach i niezwykłych zdarzeniach, odwiedzamy przydrożne gospody i pałace władców. A wszystko to opisane w sposób bardzo plastyczny, ukraszone dowcipnymi dialogami i słownymi potyczkami bohaterów. Jednym słowem – pięć tomów cyklu Davida Eddingsa czyta się błyskawicznie i z prawdziwą przyjemnością.
Ach, ta Belgariada! Pięć tomów fantastycznej przygody, wydanych przez Wydawnictwo Amber w latach dziewięćdziesiątych, koszmarne okładki i wspaniała treść. Saga kupowana i czytana tom po tomie. Pamiętam do dziś ekscytujące drżenie rąk, kiedy niosłam z księgarni kolejną książkę z serii i smutek, kiedy uświadamiałam sobie, że na kolejny tom trzeba będzie teraz poczekać... Do dziś te sfatygowane nieco książki wywołują we mnie nostalgiczne wspomnienia. Kiedyś już wspomniałam, że to właśnie od tej serii zaczęła się moja przygoda z czytaniem książek w języku angielskim – w londyńskiej księgarni zauważyłam prequel do tej serii i wiedziałam, że nie chcę czekać na polskie tłumaczenie! Dziś zachęcam was wszystkich do sięgnięcia po Belgariadę i jej kontynuację, Malloreon, a tymczasem idę sprawdzić, co tam słychać u moich dobrych znajomych...

PS. Jeśli was zaciekawiłam i chcielibyście sprawdzić, co jeszcze napisał Eddings, na tej stronie możecie znaleźć całą listę jego książek (i o wiele więcej)... Nie polecam jedynie ostatniej serii, Marzycieli. Po resztę moim zdaniem zdecydowanie warto sięgnąć!

sobota, 7 lipca 2012

Hamish Macbeth, czyli szkocki policjant na tropie przestępstw

Moja przygoda z książkami M.C. Beaton zaczęła się właściwie od serialu „Hamish Macbeth”, wyprodukowanego przez BBC. Serial, który jest tylko oparty na motywach książek Beaton, polecił mi Ulubiony Anglik, który stwierdził, że to coś dla mnie. Miał rację, serial od razu baaardzo mi się spodobał. Miał w sobie wszystko – wspaniałe szkockie plenery, świetną muzykę, pełne charakteru postacie głównych i drugoplanowych bohaterów, dowcipne dialogi. Czasem pełne napięcia, innym razem pobudzające do śmiechu odcinki oglądałam z zaciekawieniem i przyjemnością. Główną rolę grał w nim Robert Carlyle, aktor, którego znałam do tej pory tylko z prześmiesznego filmu „The Full Monty”. Po obejrzeniu wszystkich odcinków serialu postanowiłam sprawdzić, czy spodobają mi się książki. Cóż, okazało się, że choć zupełnie inne niż serial, te króciutkie kryminały również przypadły mi do gustu.
M.C. Beaton to pseudonim bardzo płodnej angielskiej pisarki, Marion Chesney. Ma ona na koncie nie tylko popularne serie kryminałów, której bohaterami są Agatha Raisin i Hamish Macbeth, ale i ponad sto romansów historycznych. Z tego bogatego dorobku przeczytałam do tej pory tylko serię o Hamishu, szkockim policjancie z malutkiej wioski Lochdubh, który chociaż świetnie potrafi rozwiązywać kryminalne zagadki, woli pozostawać w cieniu i unikać możliwości awansu, który by go zmusił do opuszczenia ukochanej chatki w szkockich górach i przeprowadzki do miasta. Hamish Macbeth sam co prawda nie zawsze postępuje zgodnie z prawem, ale nigdy nie pozwala na to, by poważne przestępstwa uszły komuś na sucho...
Przeczytałam wszystkie opowieści o Hamishu i Lochdubh – razem dwadzieścia osiem książek. To prawda, można powiedzieć, że są one schematyczne, przewidywalne i powtarzalne, ale ja bardzo to w nich lubię. Powieści Beaton koncentrują się zawsze na zagadce, którą detektywi ze Strathbane bez pomocy Hamisha i jego znajomości okolicy, lub ludzkich charakterów, nie mogą rozwiązać. Do tego czytelnik śledzi losy sympatycznego policjanta, jego utarczki z przełożonymi i chwiejne życie uczuciowe. Patyczkowaty rudzielec, który uwielbia się lenić, kocha swoje spokojne życie w małej wiosce, wśród przyjaciół i który nie ma szczęścia w miłości – jak dla mnie, Hamish to bohater, którego po prostu nie da się nie lubić! Poznajemy też mieszkańców wioski, barwną zbieraninę postaci, które przewijają się przez kolejne powieści tej serii. Do tego autorka serwuje nam opisy szkockich krajobrazów, surowych, czasem niegościnnych, zamieszkałych przez równie surowych i nieufnych mieszkańców. Zagadki, choć zwykle ciekawe i zaskakujące, czasem są dla mnie tylko pretekstem do tego, by poczytać więcej o Lochdubh i jego mieszkańcach.
W najnowszej książce Beaton, „”Death of a Kingfisher”, Hamish Macbeth musi nie tylko odkryć, kto zabił rodzinę zimorodków, która za swoje schronienie obrała sobie jedno z pobliskich jezior, ale i kto zamordował mieszkającą w pobliżu starszą panią. Niestety, chociaż właściwie wszystko jest jak być powinno, tym razem coś mi zazgrzytało – może sprawiły to zbyt sztuczne dialogi, może nazbyt pogmatwana fabuła? Tylko Hamish pozostał jak zwykle jedyny w swoim rodzaju. Nie będę was więc zachęcać do lektury akurat tej książki, ale mam nadzieję, że postanowicie zapoznać się z wcześniejszymi książkami z tej serii, które podobały mi się znacznie bardziej. Jeśli będziecie mieli okazję, obejrzyjcie też serial. Polecam go jako odtrutkę na stresujący tydzień w pracy.