Marzec
ma stanowczo zbyt mało dni. Ale na szczęście ma ich wystarczająco wiele
na przeczytanie książki, z którą do tej pory nigdy nie było mi po
drodze. A wszystko dzięki Lirael i jej fantastycznemu pomysłowi na Miesiąc z Marią. W ostatnim dniu marca chciałam się z wami podzielić moimi spostrzeżeniami po przeczytaniu „Cudzoziemki” Marii Kuncewiczowej.
Taka
niewielka objętościowo książeczka, bo tylko dwieście coś stron, a tyle w
niej emocji. Głównie za sprawą jej bohaterki, która swoją rozbuchaną
osobowością, rozhisteryzowaną naturą dominuje powieść, skupia na sobie
uwagę i nie pozwala się skoncentrować na innych bohaterach. Jakże
nieprzeciętną postacią jest Róża, że zapełnia sobą samą wszystkie strony
książki! Tym bardziej ironicznym wydaje się fakt, że taka spełniona
bohaterka wiodła bardzo niespełnione życie...
Miłość niespełniona
„Cudzoziemka”
to po pierwsze opowieść o tragicznej miłości, zaprzepaszczonym uczuciu,
zmarnowanej szansie na szczęście. Róża oddawszy swoje serce jednemu
mężczyźnie, który ukazał się go niegodny, na zawsze wyrzeka się miłości.
Nie potrafi kochać swojego męża, który zresztą przy swojej żonie
sprawia wrażenie powolnego woła przy orlicy. Jej miłość do dzieci jest
również skażona – Róża kocha Władysia namiętną miłością, miłością
niemalże nie matczyną, a tą zastrzeżoną dla kochanków. Mąż staje się
właściwie zawadą na drodze do szczęścia, a dom szybko dzieli się na dwa
obozy – matka i syn, skąpani w blasku wszechobecnej muzyki, pełni pasji i
namiętności, a reszta domu, przyziemne istoty, które pozostają w ich
tle. Miłość do syna zmienia się z chwilą, kiedy wybiera on życie
przyziemne, zdradza matkę żeniąc się z Jadwigą.
Muzyka niespełniona
Muzyka
odgrywa w powieści ważną rolę – to za jej sprawą Róża ma dokonać
wielkich rzeczy. Muzykę dziewczyna ma we krwi, nie może bez niej żyć.
Jednak wkrótce okazuje się, że jej wielki talent zostaje zmarnowany,
zaprzepaszczony, a pełna niespełnionej pasji Róża musi się zadowolić
czymś poślednim. Są w życiu kobiety momenty, kiedy muzyka przynosi jej
ukojenie, radość i szczęście. Są też chwile, kiedy poczucie straty jest
tak silne, że nic może go ukoić. Przepustką do świata muzyki ma być dla
niej syn, a potem córka. Dla dzieci uczestnictwo w wielkim muzycznym
sakramencie jest okazją do wstąpienia do świata ukochanej, podziwianej
matki, dlatego poddają się one jej wskazówkom, są bezwolne wobec niej.
Muzyka współgra w książce z nastrojem głównej bohaterki, aż do
ostatniego jej tchnienia. Żałuję tylko, że właściwie nie znam się na
muzyce, szczególnie muzyce klasycznej, bo jestem pewna, że wiele
interesujących szczegółów, odniesień i aluzji mnie ominęło.
Cudzoziemka
Róża
przyjeżdża do Polski pełna nadziei i oczekiwań wobec ojczyzny, po to by
dowiedzieć się, że po pierwsze Polska nie spełnia oczekiwań, które
dziewczyna w niej pokładała, po drugie – spotykają ją tu same porażki –
zawiedziona miłość, złamana kariera. Róża, która w ojczystym Taganrogu
czuła się Polką, w Polsce poczuła się przede wszystkim obco. I to
uczucie obcości już nigdy miało jej nie opuścić. Pomimo swych podróży,
nerwowych poszukiwań swego miejsca na ziemi, Róża wszędzie czuje się
cudzoziemką, nawet wśród swoich bliskich. Wyobcowanie jest ceną jaką
płaci za swoją odmienność.
Imię
bohaterki jest dla mnie kolejnym wyznacznikiem jej niedopasowania –
Róża po przybyciu do Warszawy zostaje przechrzczona przez ciotkę na
Eveline; nowe imię ma się bowiem kojarzyć lepiej, ma zrobić odpowiednie
wrażenie, a przede wszystkim nie brzmieć „żydowsko”. Róża to imię pełne
miłości, znane tylko nielicznym wybrańcom, Ewelina, Elcia, to imię znane
wszystkim, sztuczne i fałszywe. Nic więc dziwnego, że Elcia szczęśliwa
nie jest.
"Cudzoziemka"
O „Cudzoziemce” napisano mnóstwo
uczonych rozpraw, ale ja mam nadzieję, że moje rozważania są raczej
spostrzeżeniami zwykłej czytelniczki... Według mnie cały koncept
powieści Marii Kuncewiczowej opiera się na jej głównej bohaterce. Maria
Kuncewiczowa stworzyła niezapomnianą postać, a wokół niej skonstruowała
opowieść złożoną głównie ze wspomnień i retrospekcji. „Cudzoziemka” to
świetna powieść psychologiczna, z intrygującą bohaterką – problem polega
na tym, ze nie potrafię w sobie wykrzesać odrobiny sympatii dla Róży.... Nie tylko wydaje mi się ona pełna przesadnej namiętności, ekscytacji, ale przede wszystkim straszliwie irytująca...
„Cudzoziemka” to więc książka, która
wywołuje zamęt. Z jednej strony – niemożliwa bohaterka, kobieta pełna
pretensji do świata, który stoi na przeszkodzie do jej wielkości,
kapryśna, piękna i niezrównoważona. Z drugiej – bohaterka, której trzeba
współczuć, której życie nie szczędziło rozczarowań, która stara się
rozpaczliwie znaleźć swoje miejsce na świecie i osiągnąć spokój.
Przyznaję, pomimo iż nie potrafiłam polubić Róży, spodobała mi się
„Cudzoziemka”! Nie tylko dlatego, że nie można przejść obojętnie wobec
głównej bohaterki. Także dlatego, że jest to świetnie napisana książka.
Pomimo pozornie rozczłonkowanej narracji „Cudzoziemka” wciąga,
zaciekawia i intryguje. Z każdą przeczytaną stroną lepiej poznajemy
bohaterkę, każdy przeczytany rozdział odkrywa kolejną tajemnicę Róży i
jej charakteru, aż wreszcie nie możemy się oderwać od książki. To
świetne psychologiczne studium kobiety niespełnionej. Ponadto doczytałam się gdzieś, że „Cudzoziemka” powstała jako rozrachunek
pisarki ze wspomnieniem o jej własnej matce. Brzmi to bardzo ciekawie,
bo jeśli Róża Żabczyńska jest w jakimś stopniu podobna do matki autorki,
to musiała być ona bardzo interesującą osobistością!
Zdaję sobie sprawę, że aby poznać
dogłębnie dzieło Kuncewiczowej co nieco trzeba sobie dodatkowo poczytać.
Ale pomimo to, książka jest tak przystępna i dobrze napisana, że
spodoba się też tym, którzy o autorce niewiele wiedzą. Zachęcam więc
wszystkich do przeczytania „Cudzoziemki”, a Lirael dziękuję za
dopingujące wyzwanie!