Jednym
z największych problemów książkochłona mieszkającego za granicami kraju
jest brak łatwego dostępu do książek po polsku. Tak, mogę czytać po
angielsku, nawet bardzo lubię, bo książek mam do wyboru straszliwe
ilości, mam dostęp do wielu nowości i nie muszę czekać na przekład. Był
też czas, kiedy czytałam niemal wyłącznie po angielsku, sporadycznie
sięgając po książki polskich autorów, głównie w czasie wakacji
spędzanych w kraju. W dodatku polska literatura mnie specjalnie nie
ciągnęła, nie znałam też żadnych nowych pisarzy ani pisarek, a ci
poznani na studiach wcale mi się nie podobali. I żyłam sobie szczęśliwie
w tym błogim stanie nieświadomości, dopóki nie zaczęłam czytać polskich
blogów o książkach... I wtedy się zaczęło. Zapragnęłam wtedy poczytać
wreszcie po polsku, a własnych książek było mi jakoś za mało...
Poszukiwania zaczęłam od własnej biblioteki, która ma mały zbiór książek
po polsku, zbiór wciąż się zresztą rozrastający, także dzięki
wybieranym przeze mnie tytułom. Zaczęłam też zamawiać książki i
przywozić je do Londynu z wakacji. Niestety, zbiory biblioteczne okazały
się znikome wobec moich rosnących wciąż potrzeb i książkożerczych
zapędów. Do tego doszedł jeszcze jeden problem -otóż zaczęło mnie
ciągnąć do STAROCI. Do książek czytanych dawno, do autorów zapomnianych,
do ukochanych książek dzieciństwa. Nie wyobrażacie sobie, jaki to ból,
kiedy nagle, wieczorem zachce wam się poczytać jakąś książkę... Książkę,
którą znajdziecie na własnej bibliotecznej półce... ale w innym kraju.
Rozpacz i ogólna histeria. Najlepiej byłoby wrócić do kraju, w ten
sposób rozwiązując problem braku dostępu do poszukiwanych lektur, ale
tego Ulubionemu Anglikowi nie mogłabym zrobić...
Miarka się przebrała, kiedy na blogach
Czytanki Anki i Lirael pojawiły się interesujące książki, wydane w
Polsce wiele lat temu, dla mnie właściwie nie do zdobycia. Lirael
ogłosiła marzec miesiącem Marii Kuncewiczowej, a Ania z Czytanek Anki na
marcową lekturę klubu czytelniczego wybrała „Świniobicie” Magdy Szabo.
Wpadłam w szaleńczy i maniacki obłęd, poszukując książek na prawo i lewo
w internecie, na aukcjach internetowych, w bibliotekach i u niektórych
znajomych. I wreszcie mnie olśniło, gdzie mogę znaleźć książki, do
których mnie obecnie ciągnie!
Oto w
środę wybraliśmy się z Ulubionym Anglikiem do Biblioteki Polskiej w
Londynie. Tam Ulubiony Anglik z filozoficznym spokojem usiadł w czytelni
i zaczął czytać przyniesioną z domu książkę („Just My Type”), a ja z
maniackim błyskiem w oku i uśmiechem na twarzy rzuciłam się na
biblioteczne półki, które jak się okazało, zawierały wiele ciekawych
skarbów...
Biblioteka
mieści się w POSK-u, Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym, w
londyńskiej dzielnicy Hammersmith. Została założona w 1942 roku, a w
swoich zbiorach zawiera nie tylko publikacje dotyczące życia
emigracyjnego, materiały drugiego obiegu, ale także nowości wydawnicze i
– tak jest, właśnie te starocie, zapomniane perełki, poszukiwane przeze
mnie książki!!! Znalazłam powieści Szabo, Muszyńskiej-Hoffmanowej,
Kraszewskiego (może też dostanę bzika na punkcie JIK-a?), a także innych
klasyków... Z prawdziwą przyjemnością buszowałam między półkami,
pomrukując z zachwytu. Od razu wypożyczyłam sześć książek i zamierzam
wrócić po więcej. Dzięki wizycie w Bibliotece Polskiej w Londynie wezmę
udział w Marcu z Marią – wypożyczyłam bowiem dwie książki Marii
Kuncewiczowej („Cudzoziemkę” i Tristana 1946”). Dodatkowo przyniosłam do
domu „A lasy wiecznie śpiewają” (do powtórki), „Strasznego dziadunia”
Rodziewiczówny (jak wyżej), „Oliwera Twista” Dickensa (z nadzieją, że po
polsku mi lepiej „wejdzie” - a zamierzam go przeczytać ze względu na
dwusetną rocznicę urodzin autora, hucznie tu obchodzoną), a także „Trzy
połówki jabłka” Antoniny Kozłowskiej. Jednym słowem – cud, miód i
orzeszki.
Dla zainteresowanych – oto link
do strony Biblioteki Polskiej w Londynie, gdzie znajdziecie wszystkie
potrzebne informacje – adres, godziny otwarcia, informacje o zbiorach
etc. Z tej strony pochodzi tez powyższe zdjęcie.
A
dla książkożerców, którzy nie mieszkają w Londynie, mam też małą poradę –
wybierzcie się w odwiedziny do najbliższej biblioteki. Często
odwiedzający biblioteki w Wielkiej Brytanii Polacy nie zdają sobie
sprawy z tego, że można tam też znaleźć polskie książki.
A wszystkich zapraszam do udziału w dyskusjach na blogu Ani i do spędzenia Marca z Marią.
Pozdrawiam wszystkich prawie już wiosennie!
Gość: ksiazkowiec, 88-199-176-8.tktelekom.pl
OdpowiedzUsuń2012/02/25 22:25:34
Tak się cieszę, że odezwała się w Tobie słowiańskia dusza! A zwrot do staroci wcale mnie nie dziwi. Podany link prześlę zaraz siostrze (w Londynie) i synowi, z którym właśnie przed chwilą skończyłam rozmawiać. Zażyczył sobie, żeby mu do paczki włożyć parę książek. Dzięki za podpowiedź! :)
dabarai
2012/02/25 22:31:57
Książkowiec - ciągnie stara do starego.. :D
bookfa
2012/02/25 23:09:02
No coz... ja o takim sezamie moge sobie tylko pomarzyc i jest to marzenie scietej glowy ;/
lirael
2012/02/28 10:12:13
To wspaniale, że londyńska biblioteka okazała się źródłem takich skarbów. Mam nadzieję, że odkryjesz jeszcze wiele atrakcji.
Bardzo się cieszę, że weźmiesz udział w Marcu z Marią!!! Dzięki stokrotne za wzmianki.
A nad Kraszewskim też będziemy pracować, stosując lekką indoktrynację. :D
dabarai
2012/02/28 23:43:29
Bookfa - hmmm, ciekawa jestem, czy w Szwecji są jakieś polskie biblioteki, w Sztokholmie na przykład, przy ambasadzie, czy ośrodkach kulturalnych...? W takich momentach chwalę sobie Londyn... Co stolica to stolica... :P
Lirael - indoktrynować, mocium panie? A próbujcie, próbujcie.. .Jak się więcej do indoktrynowania chętnych znajdzie, to kto wie, co może się zdarzyć... :D