„Summer
at Willow Lake” Susan Wiggs (polskie tłumaczenie „Pamiętne lato”) to
kolejna książka po którą sięgnęłam, żeby rozprawić się z
wszechogarniającą chandrą. Okazuje się, że terapia słońcem jak
najbardziej działa. Upalne, słoneczne letnie dni spędzone w letnisku
Camp Kioga, w górach Catskills, niedaleko Nowego Jorku, pomogły mi
pogodzić się z nadejściem jesieni i pochmurnych, mrocznych wieczorów.
Olivia
Bellamy (z TYCH Bellamych z Nowego Jorku), dekoratorka wnętrz i
porzucona narzeczona, przyjeżdża do Camp Kioga, by na prośbę dziadków
odrestaurować podupadłe domki letniskowe, w których kiedyś jako
dziewczynka spędzała wakacje. Na miejscu czeka na Olivię kilka
niespodzianek i sekretów, a także dawna, młodzieńcza miłość – Connor
Davis, który prowadzi lokalną firmę budowlaną, wynajętą przez Olivię.
„Summer
at Willow Lake” to romantyczna opowieść o miłości, rodzinie i drugiej
szansie, jaką dostaje się od losu. Bardzo kobieca historia, która
porusza czułe struny, wzrusza i bawi. Na szczęście nie znalazłam w niej
ani ckliwych i sentymentalnych fragmentów, a przynajmniej niezbyt wiele.
Jeśli założy się z góry, że główna bohaterka i główny bohater są sobie
przeznaczeni (nie jest to bynajmniej żaden spojler, od razu zaznaczę,
kto czyta podobne książki i tak wie, czego się po nich można
spodziewać!), że po wielu trudach i przeciwnościach losu uda im się
osiągnąć upragniony happy end, można się z przyjemnością delektować
książką. Nie należy tu dopatrywać się głębszych treści, chociaż powieści
dodają realizmu i dramatyzmu poruszane przez Wiggs problemy –
alkoholizm, rozwód i wpływ rozpadu rodziny na dzieci rozwiedzionych
rodziców, małżeństwo z rozsądku a małżeństwo z miłości... Olivia to
sympatyczna bohaterka, którą czytelnik może łatwo polubić, Connor jest
odpowiednio męski i pełen problemów. Opisy upalnych dni spędzanych na
renowacji domków, tudzież łowieniu ryb i kąpielach tworzą obraz
beztroski i nostalgii. Jak już wspomniałam, „Summer at Willow Lake” to
książka typowo „babska”, ale kiedy przeczytałam Ulubionemu Anglikowi
pewien fragment, sam zachichotał kilka razy i stwierdził ze zdziwieniem,
że nigdy nie myślał, że „takie” książki mogą być też zabawne...
Przyznaję, że mnie to nieco zaskoczyło – a dlaczego nie miałyby być
zabawne...? Wydaje mi się, że właśnie humor potrafi odróżnić dobrą
książkę od kiczu czytelniczego... „Summer at Willow Lake” kiczem nie
jest, jest za to dobrym czytadłem na poprawę humoru. To lekka i zabawna
powieść, którą czyta się z zaciekawieniem, chociaż momentami bez
specjalnego zaangażowania. Jeśli szukacie na sobotnie popołudnie czegoś
lekkiego z happy endem, książka Susan Wiggs to coś dla was.
W
ten weekend czekają na mnie kolejne poprawiacze humoru, lektury, które
relaksują czytelnika i pozwalają mu oderwać się od szarej codzienności.
Czego i wam życzę. Zwłaszcza wraz z nadejściem listopadowych chłodów.
OdpowiedzUsuńpadma
2011/11/04 22:53:45
Hmm, góry Catskill mogłyby mnie skusić może, przez sentyment:) No nic, zapisuję sobie tytuł i jak wpadnę w nastrój depresyjny, to może sobie zapodam;) Co niechybnie mnie tej jesieni jeszcze czeka;)