W
okresie świątecznym na czytanie niewiele mamy czasu – najpierw
porządki, przedświąteczne przygotowania, gotowanie, pieczenie, pichcenie
i siedzenie w w kuchni, a potem to już Wigilia, święta, które zwykle
spędza się w rodzinnym gronie, może na rozmowach, odwiedzinach, wspólnym
spędzaniu czasu, które do czytania nie zachęca.
Nie wiem jak wy, ale mnie udało się wcisnąć w okresie świątecznym trzy książki: przeczytałam wreszcie Dom sióstr Charlotte Link (recenzja osobno, wkrótce), a dodatkowo przeczytałam dwie cienkie książeczki – Shepherds Abiding (Przybieżeli pasterze) Jan Karon i Hercule Poirot's Christmas (Morderstwo w Boże Narodzenie)
Agathy Christie. (Tę drugą to głównie na lotniskach, podczas
sześciogodzinnego opóźnienia w mojej podróży z Berlina do Londynu...)
Obie książeczki wpisały się znakomicie w świąteczny nastrój, zarówno
tematyką jak i treścią, będąc przyjemnymi lekturami, w sam raz na
czytanie przy kominku bądź koło choinki, niezbyt wymagającymi, a mile
uprzyjemniającymi czas.
Jan Karon, autorka
serii książek o Mitford i pastorze Timothym Kavanagh, należy do tych
autorów, których zawsze polecam jako odtrutkę na szarą i depresyjną
rzeczywistość. Jej książki są opowieściami na wskroś optymistycznymi,
pełnymi dobra i ciepła. Może to brzmi dla niektórych zbyt cukierkowato, a
może nawet pachnie kiczem, ale ja myślę, że czasem po prostu potrzeba
nam takich książek, nadchodzi w naszym życiu bowiem taki czas, że
potrzebujemy ukojenia i zapewnienia, że ludzka życzliwość i dobro wciąż
jeszcze istnieją. A poza tym, myślę, że Jan Karon potrafi pisać ciepłe
historie, a jej bohaterowie, chociaż można by ich było nazwać naiwnymi i
staroświeckimi, bardzo do mnie przemawiają. Timothy Kavanagh, główny
bohater serii, to emerytowany obecnie pastor, mieszkaniec miasteczka
Mitford, głęboko zaangażowany w życie jego społeczności. Shepherds Abiding
to ósma książka z serii. Właściwie można by ją nazwać krótką nowelą, bo
nie tylko jest objętościowo krótka, ale koncentruje się na krótkim
okresie czasu – od października do świąt Bożego Narodzenia. Ojciec Tim
znajduje starą szopkę bożonarodzeniową i postanawia ją odremontować jako
prezent-niespodziankę dla swojej żony. Malowanie figur, naprawa
stłuczonych i brakujących części przynoszą ukojenie, satysfakcję,
skłaniają do wspomnień i refleksji nad wartością świąt.
To prawda, niewiele
się w tej opowieści dzieje, rozczaruje się ten, kto będzie oczekiwał
pasjonujących wydarzeń i zwrotów akcji. Najlepiej chyba zrozumie tę
książkę ktoś, kto tak jak ja spotkał się już w mieszkańcami Mitford w
poprzednich książkach i czuje się tam jak w domu. Ta książka to
właściwie wizyta, którą składa się dobrym znajomym, żeby dowiedzieć się,
co u nich słychać. Jeszcze raz chodzimy ulicami Mitford, odwiedzamy
znajome miejsca i spotykamy znajome postacie... Mitford koi, tam nawet
przedświąteczna gorączka nie psuje atmosfery radości i oczekiwania. Dlatego Shepherds Abiding
to wspaniała lektura na święta, pełna ciepła i uroku, wprost emanująca
świątecznym czarem. Pokazuje, że święta są magicznym czasem, kiedy
zdarzają się małe cuda i niespodzianki.
Nie przeszkadzały i
nawet te części powieści, które mówią (jak zwykle u Jan Karon) o
osobistych związkach człowieka z religią. Pasowały do nastroju powieści,
bo przecież Boże Narodzenie to czas specjalny czas, kiedy czujemy się
bardziej związani z naszą duchową stroną... Polecam jako relaksującą
lekturę, która wprawia w dobry nastrój i pozostawia po sobie ciepło
wokół serca.
Drugą
książkę, kryminał Agathy Christie, odnalazłam na półce u mojej mamy i
zabrałam z sobą w powrotną podróż do domu. Książka towarzyszyła mi na
lotnisku w Berlinie, gdzie czytałam ją popijając kawę z Bailey'sem,
czekając na opóźniony samolot. Czytałam ją w samolocie, przy herbacie, a
potem na lotnisku w Gatwick, gdzie utkwiłam na kilka godzin. Skończyłam
już w domu, po kilkugodzinnej drzemce. Odłożyłam na półkę z
westchnieniem satysfakcji. Uwielbiam kryminały Agathy Christie. Nie
kązdy jest, rzecz jasna, świetny, nie brak i tych słabszych, ale swego
czasu przeczytałam prawie wszystkie. Teraz od czasu do czasu sięgam po
nie znowu, by z zadowoleniem stwierdzić, że zapomniałam, o czym były.
Zaczynam więc czytanie od nowa, prawie nic nie pamiętając i na nowo
delektując się atmosferą w nich panującą. Tak było i z
Hercule Poirot's Christmas
– kryminałem, w którym występuje mój ukochany detektyw – Hercules
Poirot. Belgijski mistrz zagadki kryminalnej przebywa w okolicy Gorston
Hall, majątku Simeona Lee, gdzie na Gwiazdkę zbiera się cała jego liczna
rodzina. Kiedy w wieczór wigilijny pan domu zostaje zamordowany,
Monsieur Poirot zostaje poproszony o pomoc w rozwiązaniu zagadki.
Podejrzani są członkowie rodziny Lee, na jaw wychodzą dawne animozje i
rywalizacje. Zmarły był złośliwym starcem, który lubował się w
tyranizowaniu otoczenia i podżeganiu członków rodziny przeciwko sobie.
Hercule Poirot's Christmas to
świetny przykład klasycznego kryminału z zagadką zamkniętego pokoju. Od
początku wczuwamy się w świąteczną atmosferę wiejskiej posiadłości,
nastrój budowany jest stopniowo, napięcie zaczyna powoli rosnąć...
Zgrabnie skonstruowana zagadka kryminalna, która zostaje czytelnikowi
postawiona, do końca pozostała dla mnie tajemnicą. (Jak zwykle zresztą,
bo nie jestem dobra w takich zgadywankach, a zresztą myślę, że większą
przyjemność będę miała z zaskoczenia jakie przeżyję na końcu książki,
niż z rezultatów własnej dedukcji...) Poza tym bohaterem tej powieści
jest wspaniały Hercules Poirot! Mój ulubiony mały jajogłowy detektyw z
Belgii jak zwykle metodycznie podchodzi do sprawy, chociaż tym razem
jakoś nie było mowy o Małych Szarych Komórkach.
Byłam bardzo
zadowolona, że to właśnie tę książkę zaczęłam czytać w podróży, bo
wciągnęła mnie na tyle, żebym zapomniała o opóźnieniach i innych
niedogodnościach, dostarczyła przyjemnych wrażeń i miała zdecydowanie
satysfakcjonujące zakończenie, w najlepszym stylu powieści pani
Christie. Jak zwykle w jej powieściach mamy do czynienia z wachlarzem
ludzkich emocji, portretami zręcznie odmalowanymi przez autorkę, która
ukazuje nam drugą, brzydką stronę na pozór spokojnej wsi angielskiej.
Polecam ją wszystkim miłośnikom „cosy murders”, czyli łagodnych
kryminałów w stylu retro, najlepiej z lat dwudziestych.
A wy jakie książki przeczytaliście w tym roku w okresie świątecznym?