poniedziałek, 18 lutego 2013

Zdrada niejedno ma imię... ("Opowieść niewiernej" - Magdalena Witkiewicz)

Po ostatnich emocjonujących wikingowych lekturach postanowiłam przeczytać coś całkowicie innego, jakąś książkę zupełnie w innym stylu i o odmiennej tematyce. Dlatego więc cały zeszły wtorek spędziłam na czytaniu w środkach transportu publicznego powieści Magdaleny Witkiewicz „Opowieść niewiernej”. Sama nie wiem jak to się stało, zwykle książki aż tak na mnie tak nie działają, ale akurat ta spowodowała, że nie tylko popadłam w stan ciężkiego emocjonalnego rozedrgania, ale i jakoś tak strasznie ją przeżyłam. „Opowieść niewiernej” jak drzazga wprost wbiła mi się pod paznokieć.

Tytuł podpowiada, czego się można spodziewać po treści - zdrada to temat bardzo często wykorzystywany w literaturze, czasem nawet nadużywany. Zwykle schemat zakłada, że zdradzona strona albo mści się na niewiernej żonie/mężu, albo odbudowuje swoje życie od nowa, zazwyczaj je zmieniając na lepsze. Nie oczekujcie jednak tego po książce Magdaleny Witkiewicz. Autorka proponuje bowiem zupełnie inne spojrzenie na zdradę. Stawia też przed czytelnikiem niewygodne pytania - co sprawia, że zdradzamy? Czy do szczęścia może nam wystarczyć tylko czyjaś obecność, czy potrzebna jest miłość? Co powoduje, że czasem pozostajemy w związku, mimo iż nie jesteśmy w nim szczęśliwi?

Główną bohaterką i narratorką „Opowieści niewiernej”, a zarazem tytułową „niewierną” jest Ewa, żona Maćka. Czytelnik poznaje ją jako kobietę pełną kompleksów, nieszczęśliwą i bez nadziei na przyszłość. Jej małżeństwo z Maćkiem jest właściwie tylko formalnością, nie ma w nim właściwie niczego, na czym można by zbudować przyszłość. Romans staje się szansą Ewy na przetrwanie, zmienia ją w wbrew pozorom na lepsze. Jej powolną przemianę, wychodzenie z małżeńskiego „kokonu”, przedstawiła Magdalena Witkiewicz w sposób bardzo wiarygodny, dostarczając mi przy tym wielu wzruszeń i wspomnianych już uczuciowych rozedrgań. Okazuje się, że niewiernej kochance też można kibicować, można z niej uczynić postać pozytywną, można dzięki niej spojrzeć na zdradę zupełnie z innej perspektywy. Autorka także postać męża odmalowała mocną kreską, czyniąc z niego postać antypatyczną, a także chyba nieco smutną. Największą wadą Maćka jest to, że nie zdaje sobie sprawy ze swoich wad. Przecież na pozór to mąż wymarzony - ciężko pracuje, nie pije, nie wydaje pieniędzy na głupoty, zajmuje się budową ukochanego domu... A jednak Ewa przy nim więdnie, usycha bez miłości, bez przyjaźni, bez zrozumienia, czyli tego, co może jej dać ktoś inny... Wtedy w jej życiu pojawia się nie jeden, a dwóch mężczyzn... Muszę przyznać, że akurat te postacie nie spodobały mi się aż tak bardzo. Zwłaszcza Michał, przyjaciel-satelita, wierny rycerz, który swojej ukochanej gotowy jest wszystko wybaczyć, wydał mi się nieco nieżyciowy.

Ale dosyć o postaciach, bo od nich ważniejsze w tej powieści jest podłoże psychologiczne. „Opowieść niewiernej” to książka-spowiedź. To też próba odpowiedzi na pytanie, które zadaje sobie Ewa, i które będzie sobie też zadawał czytelnik tej książki - dlaczego zdradziła? Powieść jest dekonstrukcją małżeństwa, dekonstrukcją przeprowadzoną momentami z niemal kliniczną obojętnością. Bohaterka krok po kroku ukazuje nam powolną śmierć związku, który od początku skazany był na porażkę. Małżeństwo Ewy i Maćka to studium związku nieudanego, pozbawionego głównych, niezbędnych do rozwoju składników, studium związku toksycznego. To historia, która wciąga, zmusza do przemyśleń, rani czytelnika bezwzględnym ukazaniem rozpadu nie tylko miłości, ale też utraty poczucia własnej godności. Otwiera oczy na to, że związek bez przemocy fizycznej też może ranić, upośledzać emocjonalnie, pozostawiając ślady równie bolesne.

Myślę, że każdy z nas będzie interpretował tę książkę inaczej. Jedni zdradę Ewy będą odbierać jako winę nie do wybaczenia, grzech przeciw sakramentowi małżeństwa, inni powiedzą, że zamiast zdradzać męża, bohaterka powinna od niego po prostu odejść, jeszcze inni będą może myśleć, że obie strony powinny się postarać, by coś z tego związku uratować. Według mnie, zdrada stała się dla Ewy pewnego rodzaju katharsis. Pomogła jej otrząsnąć się z marazmu, w jakim utknęła, odbudować poczucie własnej wartości, znaleźć siłę, by po jakimś czasie coś w swoim życiu zmienić. Czy oznacza to, że jej niewierność należy usprawiedliwiać? Zapewne nie, ale myślę, że można ja lepiej zrozumieć... 
 
Mam jeszcze jedno spostrzeżenie, a dotyczy ono zakończenia. Wydaje mi się, że gdyby powieść zakończyła się jeden rozdział wcześniej, mocnym cięciem, wydźwięk jej byłby zupełnie inny, ostrzejszy, bardziej zdecydowany. Czy jednak książka spodobałaby mi się równie bardzo? Przy takim zakończeniu skończyłabym pewnie czytanie jeszcze bardziej roztrzęsiona, być może i rozżalona tym, że Ewa nie ostała od losu drugiej szansy na to, by sobie jakoś ułożyć życie. Coś jednak w tym jest, że potrzeba poukładania naszego życia, zamknięcia wszystkich wątków, wymierzenia sprawiedliwości, jest tak silna, że szczęśliwe zakończenie jest czasem do życia po prostu niezbędne.

Polecam „Opowieść niewiernej” nie tylko kobietom, ale i mężczyznom, jako bardzo dobrą psychologiczną powieść, która zmusza czytelnika do zadawania pytań, do refleksji, do przemyśleń. Magdalena Witkowska napisała powieść, która pozostaje w pamięci na długo po jej przeczytaniu, a to chyba jest najważniejsze, prawda?

2 komentarze:

  1. miałam takie same odczucia. Cieszę się, że Ci się podobała

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jakoś tak trafiła mnie prosto w czoło. Podobała mi się, a jakże, ale czytałam ja jakoś tak ze ściśniętym sercem, nie wiem dlaczego... Ale to chyba znak dobrej książki...

      Usuń