Kiedy zabierałam się
za czytanie „Never Let Me Go” (polski tytuł to „Nie opuszczaj
mnie”) Kazuo Ishiguro, niewiele wiedziałam o samym autorze.
Pamiętałam, że jest Brytyjczykiem japońskiego pochodzenia, że
dwukrotnie został wyróżniony jako jeden z obiecujących autorów
przez magazyn Granta i że za jedną ze swoich powieści („Okruchy
dnia”) otrzymał Bookera. Specjalnie nie szukałam żadnych
informacji o książce, żeby do jej czytania podejść bez żadnych
oczekiwań.
Teraz siedzę i
zastanawiam się, w jaki sposób zebrać w sensowną całość to, co
o „Never Let Me Go” chciałabym powiedzieć, jak przekazać to,
co czułam pożerając kolejne strony i jak mogę podzielić się z
wami moimi wrażeniami, a jednocześnie nie zdradzić zbyt wiele, by
zostawić wam przyjemność odkrywania książki Ishiguro
samodzielnie. Myślę, że często zapominamy, że czytanie bez
uprzedniego przygotowania, bez głębszej wiedzy o tym, o czym
książka jest, czytanie niemal „na ślepo”, bez uprzedniego
przygotowania gruntu, bez czytania recenzji, opisów, spostrzeżeń innych czytelników – takie czytanie wywołuje w nas prawdziwe
emocje.
Kiedyś, Młoda Pisarka
pisząc na swoim blogu
o „Korektach” Franzena, wspomniała, że ta książka dała jej
„poczucie "obcowania z literaturą" czyli czegoś więcej
niż "czytanie książki"”. Tak właśnie czuję się
teraz, po przeczytaniu „Never Let Me Go”. Okazuje się, że
czasem pozornie nieskomplikowane historie, opisane w prosty sposób
mogą wywrzeć na nas największe wrażenie, i na tym chyba polega
prawdziwy kunszt pisarski.
Powieść Kazuo
Ishiguro toczy się w dystopijnej rzeczywistości ukrytej pod
płaszczem pozornej normalności. Trzydziestoletnia Kathy zaczyna
swoją nieco chaotyczną opowieść stojąc na ważnym, życiowym
zakręcie. W swoich wspomnieniach przywołuje obraz idyllicznego
dzieciństwa spędzonego w szkole Hailsham, pod czujnym okiem
opiekunów, a także swojej przyjaźni z dwojgiem innych studentów,
Ruth i Tommym. To od czytelnika zależy ile prawdy uda mu się
odczytać z pojawiających się od czasu do czasu niedomówień,
wtrącanych mimochodem wzmianek, które po jakimś czasie stają się
coraz bardziej realne. Obraz, który powoli układa sobie w głowie
czytelnik, staje się coraz bardziej niepokojący, portret pozornie
idyllicznego dzieciństwa kaleczą mroczne niuanse i
niedopowiedzenia. Prawdy o Hailsham i uczniach dowiadujemy się więc
stopniowo, ale mimo to zetknięcie z prawdziwą rzeczywistością
okazuje się solidnym wstrząsem.
W powieści Ishiguro
najbardziej poruszyła mnie postawa jej bohaterów. Tak naprawdę,
chociaż narratorką powieści jest przecież Kathy, uczniowie
Hailsham funkcjonują w niej jako podmiot zbiorowy,
ubezwłasnowolniony, a jednak żyjący w stanie szczęśliwej
nieświadomości. Nawet ich indywidualność, kreatywność i
oryginalność celebrowana przez opiekunów staje się w szerszym
kontekście tylko fasadą. Próby ukazania im prawdy są bezcelowe,
bo chociaż każde z nich w inny sposób radzi sobie z tym ciężarem,
to tak naprawdę żadne z nich nie buntuje się przeciw istniejącemu
porządkowi. Dlatego też chłodna, kliniczna narracja wywarła na
mnie niepokojące wrażenie – Kathy rozliczając się z
przeszłością nie kwestionuje jej, nie stara się buntować, czy
jej się sprzeciwić. W jakiś sposób jej bierna, niemal obojętna
postawa jest jeszcze bardziej porażająca.
Czym jeszcze jest
książka Ishiguro? Na pewno nie jest tylko powieścią dystopijną, ale
także opowieścią o dorastaniu, wchodzeniu w życie, do którego
właściwie nie jesteśmy przygotowani, a trochę też książką o
miłości. Autor niespodziewanie stawia też pytania, których
czytelnik początkowo się nie spodziewa: pytania o lęk przed
nieznanym, czy o to, co nas czyni ludźmi. Pisząc tę notkę mam
świadomość, że nie tylko nie uda mi się zasygnalizować
wszystkich ważnych motywów, ale że wręcz nie powinnam tego robić.
„Never Let Me Go” Kazuo Ishiguro jest bowiem książką, nad
którą po prostu trzeba się zatrzymać dłużej, dokładnie i w
skupieniu ją przemyśleć. To jest literatura, po którą powinno
się sięgnąć bez żadnych oczekiwań, czy wyobrażeń, ale
wierzcie mi, zdecydowanie warto ją przeczytać.
Też wywarła na mnie duże wrażenie. Fil to już niestety nie to.
OdpowiedzUsuńEch, a u mnie coś nie zagrało. Przeczytałam, ale jakoś bez specjalnego przekonania. Niemrawo mi tam było jakoś.
OdpowiedzUsuńA na mnie zrobiła wrażenie, a jakże! Przede wszystkim dlatego, że nie za bardzo wiedziałam o czym ma być ta książka. I dlatego myślę, wrażenie było niemal piorunujące.
OdpowiedzUsuńNatomiast filmu nie widziałam i nie zamierzam. Bo zwykle mi się nie podobają takie...
Najpierw obejrzałam film a potem po kilku latach całkiem nieświadomie że to ta sama historia sięgnęlam po książkę a mimo iż po jakimś czasie połączyłam wątki i mniej więcej wiedziałam co się stanie miałam też takie piorunujące wrażenie
UsuńNie czytałam książki, więc trudno mi powiedzieć, jak została przełożona na język filmu, ale ma on bardzo ładny klimat, taki mglisty. Idealnie współgra z kreacją aktorską Carey Mulligan. Bardzo polecam.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy chciałabym obejrzeć film teraz, kiedy znam już książkę... Czy o tym, kim są uczniowie dowiadujemy się tak samo stopniowo?
UsuńTak, i w takiej onirycznej, wycofanej atmosferze. Inna sprawa, że ja jestem starym wyjadaczem SF i od razu się zorientowałam, o co chodzi.
Usuń