Zainteresowana pochlebnymi lekturami na różnych blogach, sięgnęłam po Zamówienie z Francji
Anny Szepielak. Wyciągnęłam ją ze stosu, żeby przejrzeć, przekartkować i
położyć na miejsce, ale nim się obejrzałam, byłam już w połowie. Jak to
się stało? Co mnie wciągnęło w historii Ewy, wrażliwej fotograficzki z
przedziwnym szóstym zmysłem, przewrażliwionej na punkcie poprawnej
polszczyzny? Sekrety rodzinne! Tajemnice rodzinne zawsze mnie fascynują,
odkrywanie takich zagadek z przeszłości w powieściach to jeden z moich
ulubionych tematów, a w tej książce na pewno ich nie brakuje.
Ewa
wyjeżdża do Prowansji, by tam fotografować kwiaciarnię o nazwie Chez
Flora, należącą do Elizy i jej francuskiej rodziny. Ów klan mieszka w
wspólnym domostwie, pod przewodnictwem głowy rodu, Konstancji, kultywuje
polskie tradycje (odziedziczone chyba po jakichś przodkach) i jest
bardzo silnie ze sobą związany. Jego poszczególni członkowie są zabawni i
ciekawi, a na wyróżnienie zasługują moim zdaniem Aleksander i Sophie,
żona brata Elizy, ze swoimi zabawnymi błędami językowymi. (Tu muszę
przyznać, że oszołomiło mnie nieco tempo wprowadzania nowych członków
rodziny Elizy, właściwie bez żadnego przedstawienia, i gdyby nie pomocne
drzewo genealogiczne z tyłu książki, chyba bym się zupełnie pogubiła!) W
letnich krajobrazach Prowansji, oszałamiających kolorami i zapachami,
budzi się dar Ewy - prześladują ją dziwne sny, miewa jakieś przeczucia,
związane z losami przodków jej gospodarzy. Do tego dochodzą problemy
uczuciowe, które komplikuje pewien szarmancki ogrodnik, pardon,
architekt ogrodnictwa, przesympatyczny Gerard, miłośnik Sienkiewicza i
Orzeszkowej.
Sama
Ewa, główna bohaterka, jest postacią sympatyczną i bardzo ciepłą. I
tylko jej wieczne zwracanie uwagi na poprawność językową, używanie
czystej polszczyzny, bez żadnych naleciałości czy niepotrzebnych wyrażeń
trąciło mi myszką i pachniało belferstwem na kilometr... Żałuję też, że
historia kufra ciotki Eugenii nie została rozbudowana, że autorka nie
napisała więcej o rodzinie Ewy... Najpierw myślałam, że autorka
zaplanowała tom drugi, ale doczytałam się na jej blogu, że kontynuacji
powieści raczej nie będzie.
Zamówienie z Francji odebrałam
jako bardzo przyjemną lekturę, wciągającą czytelnika od pierwszych
stron. Zafascynowała mnie wizja matriarchatu, rodziny w której majątek
dziedziczą kobiety, i ich rola jako strażniczek tradycji i historii.
Zaczęłam zastanawiać się, ile sama wiem o losach mojej rodziny, czy może
nie powinnam się bardziej zainteresować tym, kim byli moi przodkowie? I
dochodzę do wniosku, że wiem zbyt mało, i powinnam się spieszyć,
próbować wchłonąć jak najwięcej rodzinnych opowieści, dopóki ma mi je
kto opowiadać. W Wielkiej Brytanii odkrywanie swoich korzeni, tworzenie
drzew genealogicznych i poszukiwanie informacji o dawno zagubionych
krewnych fascynuje coraz więcej osób, jest nawet modne. A jak jest z tym
w Polsce? Czasem wydaje mi się, że zainteresowanie historią mamy
zakodowane niejako w genach, że historyczne uwarunkowania i burzliwe
losy naszego narodu zakorzeniły w naszej obyczajowości kult przodków i
tradycji. Lubimy opowieści rodzinne i chętnie zbieramy pamiątki
rodzinne. Potem myślę jednak o tym, czego słucham czasem w telewizji, co
czytam w sieci i myślę, że tradycje w Polsce niestety zanikają, język
się zmienia i trochę ubożeje, i że nikt nie chce już słuchać o „starych
dziejach”. Prawda, jak zwykle, leży zapewne po środku.
Jak
dobrze, że są więc książki, które nam przypomną o tym, że warto
zainteresować się tym, skąd jesteśmy, kim byli nasi przodkowie i chociaż
część tej wiedzy przechować dla przyszłych pokoleń.
Komentarze
OdpowiedzUsuńisabelle19
2010/11/08 10:22:47
ja mam szczerą nadzieję, że ukaże się kolejna część...
edith26
2010/11/08 10:56:29
już jakiś czas temu zwróciłam uwagę na tę książkę, po tej recenzji chce jeszcze bardziej ją przeczytać, bo uwielbiam rodzinne historie i tajemnice ;)
dabarai
2010/11/12 19:07:46
Edith, a czytałaś Trzynastą opowieść Diane Setterfield albo książki Kate Morton? Wprawdzie nie polskie klimaty, ale bardzo dobrze mi się je czytało..
Isabelle, no a ja właśnie wyczytałam na strobie autorki, że nie. :)
Pozdrawiam.