czwartek, 18 listopada 2010

Dzieciństwo sielskie, anielskie...

W tym tygodniu spędziłam sporo czasu w pracy na przeszukiwaniu półek i kupowaniu książek, których, moim zdaniem, na półkach bibliotecznych nie może zabraknąć. Rzuciłam się przede wszystkim na klasykę powieści dla dzieci: Mała księżniczka i Tajemniczy ogród Frances Hodgson Burnett, Wyspa skarbów Stevensona, Małe kobietki Louisy May Alcott, Pięcioro dzieci i coś Edith Nesbit. Nagle odkryłam, ileż to wspomnień z mojego dzieciństwa wiąże się z tymi książkami, jak wiele jest książek do których – dość niespodziewanie – chciałabym powrócić, przeczytać jeszcze raz, zanurzyć się ponownie w świecie moich ulubionych postaci literackich...! Większość tych książek doskonale pamiętam, chyba na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Powieści mojego dzieciństwa, które będę chciała w przyszłości przypomnieć moim (hipotetycznym) na razie dzieciom, mając nadzieję, że też je pokochają.
Tak więc ostatnio zaczęłam też kupować niektóre powieści, które chciałabym sobie przypomnieć (zwłaszcza,że żadnej z nich nie czytałam do tej pory w oryginale). Moje ostatnie zdobycze z dziecięcej półki to:

Ani z Zielonego Wzgórza nikomu nie trzeba przedstawiać. To wydanie to właściwie dwie książki w jednym tomie, tak więc zawiera także tom Ania z Avonlea. Nigdy nie czytałam Ani w języku angielskim, tylko ją kiedyś przejrzałam i doznałam szoku: otóż pani Lynde ma na imię Rachel, a nie Małgorzata, a bliźnięta adoptowane przez Matyldę (Marillę!) nazywają się Dora i Davy a nie Tola i Tadzio!! Ciekawe, czyje imiona zostały jeszcze zmienione w tłumaczeniu. Ciekawe, czyje imiona zostały jeszcze zmienione w tłumaczeniu. Ja rozumiem, że zmieniono je na bardziej polsko brzmiące, ale jak ja się przyzwyczaję do tych nowych imion?! Dobrze, że Ania, Diana i Gilbert pozostają swojsko znajomi.

Daddy-Long -Legs czyli Tajemniczy opiekun Jean Webster to kolejna książka, w której imię bohaterki zostało zmienione. No cóż, tym razem czuję, że ta zmiana w tłumaczeniu wydaje się niejako usprawiedliwiona, jako że w oryginale Agata Abbott nazywa się Jerusha Abbott... Po przeczytaniu powieści faktycznie wreszcie rozumiem, dlaczego główna bohaterka się skarżyła na swoje imię... Agata nigdy nie brzmiała dla mnie zbyt dziwnie, Jerusha to co innego. Główna bohaterka tej powieści to sierota wysłana przez hojnego dobroczyńcę do żeńskiego collegu, a książka składa się z listów, w których dziewczyna opisuje swoje życie, porównuje życie swoich koleżanek do swojego wychowania w sierocińcu i niejako uczy się życia na nowo. Z przyjemnością poczytam sobie znowu korespondencję sympatycznej Agaty/Jerushy z jej tajemniczym opiekunem...
Pollyanna Eleanon H. Porter to chyba najbardziej naiwna i „staroświecka” z książek. Jej bohaterką jest jedenastoletnia dziewczynka, która po śmierci ojca zamieszkuje ze swoją surową ciotką. Pollyanna (przynajmniej jej imię nie zostało zmienione!) gra w Grę, która pomaga jej przetrwać niepowodzenia i przykrości. Gra, która polega na tym, by w każdych okolicznościach starać się znaleźć powód do zadowolenia, jest nieco denerwująca, a i sama książka nieco to trąci dydaktyzmem, bo „gra w zadowolenie” powoli odmienia na lepsze życie ludzi wokół Pollyanny, a i sama bohaterka jest czasem zbyt słodka i prostoduszna. A jednak lubię te książkę (i jej kontynuację pod tytułem Pollyanna dorasta), właśnie za tę naiwność, niewinność i za to, że uczy ludzi pokory, optymizmu i poszukiwania w życiu powodów do zadowolenia, którą to cenną umiejętność w dzisiejszych czasach warto byłoby posiąść.
Emily of New Moon (Emilka ze Srebrnego Nowiu) to pierwsza część mniej znanej trylogii Lucy Maud Montgomery. Bohaterka jest marzycielska Emilka, która po śmierci ojca musi zamieszkać z krewnymi w Srebrnym Nowiu. Emilka jest dumnym i inteligentnym dzieckiem, a jej ciotki mają początkowo problemy ze zrozumieniem jej wrażliwej natury. Ponadto dziewczynka pisze i w swojej twórczości pokłada swoje nadzieje na przyszłość, ale jej rodzina nie potrafi zrozumieć jej pasji. Wkrótce Emilka poznaje nowych przyjaciół a jej życie w nowym miejscu okazuje się ciekawe i pełne przygód. Seria o Emilce należy również do moich ulubionych książek, a kiedy byłam nastolatką, lubiłam marzyć, że podobnie jak Emilka będę pisać wiersze i opowiadania....
Tak oto przedstawiają się moje ostatnie zdobycze - a jakie książki zapadły wam szczególnie w pamięci, do jakich książek chcielibyście wrócić?

2 komentarze:

  1. mbmm
    2010/11/18 19:48:49
    Oczywiście, Mary Poppins (ale przypominam ja sobie dzięki nowemu wydaniu) :-)
    dabarai
    2010/11/18 19:59:18
    Oooch, Mary Poppins... Mam tak ślicznie wydaną starą serię... Słyszałam też, że kiedyś przetłumaczono ją na polski jako Agnieszkę. Zgroza.
    kot_kreskowy84
    2010/11/19 08:01:08
    Wszystkie z tych książek, które wymieniłaś czytałam i wszystkie mi się mile kojarzą.Książki z dzieciństwa, do których mam największy sentyment to przede wszystkim "Tajemniczy ogród" i "Mała księżniczka", potem "Emilka ze Srebrnego Nowiu" - aż nabrałam ochoty znowu je sobie poczytać :)
    beatrix73
    2010/11/19 09:51:19
    Mary Poppins bardzo lubiłam, chętnie wróciłabym też do całej serii Ani, Tajemniczy ogród czytam prawie co roku. Chciałabym kiedyś przeczytać raz jeszcze całą Jeżycjadę.
    lilybeth
    2010/11/19 09:59:22
    Ja nie tylko chciałabym wrócić, ale robię to :) Ostatnio połknęłam trylogię Montgomery o Emilce i byłam zachwycona tak samo, jak kilkanaście lat temu. A jeśli chodzi o dziecięce must-have, to jeszcze oczywiście Astrid Lindgren, uwielbiałam zwłaszcza jej "Ronję, córkę zbójnika".
    ysabellmoebius
    2010/11/19 13:46:07
    Mary Poppins faktycznie w pierwszym tłumaczeniu była Agnieszką. Pani Tuwim tłumaczyła się z tego w drugim tomie, bo w drugim "wróciła" już Mary Poppins. Podobno dzięki samej Pameli L. Travers, która na to wpłynęła. Ta Agnieszka może się wydawać dziwna, ale z drugiej strony to są tłumaczenia z czasów, kiedy dzieciaki nie posługiwały się z taką łatwością angielskim i Mary było dla nich imieniem dziwacznym...

    Co do Ani, to też bawi mnie znajdowanie różnic w imionach, chociaż Maryla zawsze była w moich tłumaczeniach Marylą właśnie, a nie Matyldą. Pani Małgorzata Linde zupełnie mnie nie dziwi, bo jednak Rachela (w końcu to u nas imię typowo żydowskie) miałaby w Polsce wtedy zupełnie inny wydźwięk... Czytając ostatnio całą "Aniową" serię zaglądałam sobie na anglojęzyczną Wikipedię i m.in. porównywałam imiona. Pamiętam, że Jaś Irving w oryginale był Paulem. Najbardziej jednak rozłożył mnie na łopatki Rober Gardiner (pamiętacie uniwesyteckiego ukochanego Ani?), który w oryginale okazał się być... Royalem Gardinerem... Ale mnie się to spolszczanie imion podoba. Wolę czytać o Jance i Józi niż o Jane i Josie. A na pewno wolałam kiedy po raz pierwszy czytałam Anię...

    A poza tym stokrotnie bardziej wolę "Kubusia Puchatka" od "Fredzi Phi-Phi"... I nikt mi nie wmówi, że Puchatek była kobietą. :D


    Bardzo lubię takie sentymentalne powroty do przeszłości. Ostatnio mam coraz większą ochotę na przeczytanie ponownie Jeżycjady.
    dabarai
    2010/11/19 14:01:46
    Kocie kreskowy, ja tez musze sobie znalezc jakies egzemplarze tych ksiazek - tak to jest, ze chociaz mam polskie tlumaczenia, gdzies u mamy pochowane, czasem tak lubie sobie wrocic do ksiazek i je chociaz poprzegladac....

    Beatrix - Jezycjade mam cala, niektore czesci zczytane do nieprzytomnosci! Noelka to dla mnie taka swiateczna lekturka na popoludnie... :)

    Lilibeth - Lindgren jest wielka! Zdumiewa mnie fakt, ze tu jest wlasciwie znana tylko Fizia Ponczoszanka (czyli Pippi Longstocking) - ja kocham jej ksiazki, Ronia, Bracia Lwie Serce, Mio, moj mio... Dzieci z Bullerbyn musze zakupic na swieta bo moj egzemplarz sie rozpadl, a chce sobie te opowiadanka poczytac - do tej pory pamietam "kawalek kielbasy dobrze obsuszonej" ze szkoly... A My, na wyspie Saltrakan (lub Dlaczego kapiesz sie w spodniach wujku) zgarnelam ostatnio do walizki, zeby sie posmiac nad ta ksiazka...

    Ysabell - Zadna Fredzia!!!

    Ach, ile mi sie ksiazek tak przypomnialo, kiedy czytalam wasze posty... Prosze o wiecej!!

    Pozdrawiam serdecznie i ide kupowac dla biblioteki dalszych klasykow :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. anhelli-anhelli
      2010/11/19 17:42:13
      OoO Jakże ci zazdroszczę takiej sposobności, sama chętnie bym poczytała, ale jakoś głupio mi wejść do biblioteki dla dzieci i zakładać tam kartę, no bo musiałabym kłamać, ażeby ukryć swoje nieustające zdziecinnienie, bo dzieci nie posiadam :(

      Ps: To ":(" - jest wyrazem smutku, że nie pójdę do dziecięcego działu po książki, a nie braku wrzeszczących skrzatów w domu ;P

      Pozdrawiam serdecznie :))
      dabarai
      2010/11/20 02:08:36
      Anhelli - Ależ ja myślę, że się warto zapisać!! Takie namiętności czytelnicze każdy rozumie.
      chihiro2
      2010/11/20 22:06:50
      Na szczescie na moja dorosla karte biblioteczna moge wypozyczactez ksiazki dla dzieci z sali bibliotecznej dzieciecej :) I czasem to robie. Tak nadrobilam braki zwiazane z Roaldem Dahlem, ktorego w dziecinstwie nie znalam - chyba go nie tlumaczyli. Zakochalam sie w "Mathildzie"! Sama kupilam sobie stare wydanie "The Wind in the Willows" z ilustracjami Arthura Rackhama. W dziecinstwie najbardziej kochalam trzy ksiazki: "Czarodziejski mlyn" Afanasjewow, "Krolestwo Bajki" Ewy Szelburg-Zarembiny i "Dom pod kasztanami" Heleny Bechlerowej.
      Gdy bylam nieco starsza, rzucalam sie na troche "powazniejsze" lektury: byla cala Mary Poppins, ktora zdaje sie przeczytalam w dwa tygodnie (jak nalogowy palacz odpala papierosa od papierosa, ja siegalam po jedna ksiazke za druga), Edith Nesbit (jakze kochalam piecioro dzieci i cos i ich przygody!!!), cala Lucy Maud Montgomery (moja ulubion czesc to "Ania na uniwersytecie", a zwlaszcza poczatek, gdy Ania wola: "Chwala Bogu, koniec z geometria!" czy jakos tak, a ja nie moglam sie doczekac, az bede mogla to samo wykrzyknac...). Byli tez polscy ukochani autorzy: Hanna Ozogowska, autor przygod Dzikiej Mrowki (nie pamietam nazwiska), lubilam tez Bahdaja i pewnie jakies pojedyncze ksiazki, ktorych teraz nie pamietam. Ale zeszycik dalej mam, w ktorym spisywalam najdawniejsze lektury, moge zagladac, gdy odwiedzam rodzicow, i wspominac sobie do woli.
      dabarai
      2010/11/20 22:21:25
      Chichiro - Ooooo, Dzika Mrówka, taaak!!! I jeszcze kochałam Szklarskiego,Tomka Wilmowskiego, całą serię czytałam i Nesbit i Ewę Szelburg-Zarębinę i świetne bajki z Warmii i Mazur.
      Zeszytu zazdroszczę, ja często nie mogę sobie przypomnieć ani tytułów ani autorów..

      Ze współczesnych powieści dla dzieci polecam "Diary of a Wimpy Kid" Jeffa Kinnley'a. Ja zaczęłam czytać tu Enid Blyton serię o Mallory Towers, przeczytałam też "Charlie and the Chocolate Factory"...

      Przez ciebie teraz mam ochotę na Szklarskiego, i co mam zrobić?! Skąd to wezmę?!

      Usuń