Rodzina,
ach rodzina, nie cieszy gdy jest, lecz kiedy jej ni ma samotnyś jak
pies... Relacje rodzinne, szczególnie między matkami i córkami oraz te
między siostrami nie należą do najłatwiejszych. Jak często w czasie
familijnych zjazdów wychodzą na światło dzienne różne niesnaski,
wybuchają wulkany uczuć i emocji? A jednak co roku rodziny gromadzą się
przy świątecznym stole. Czy Boże Narodzenie jest więc takim specjalnym
czasem?
Owdowiała
Josie Tatternall, bohaterka powieści Lois Battle „Pensjonat”, nie ma
najlepszych kontaktów ze swoimi trzema córkami. Najstarsza, Cam, mieszka
w Nowym Jorku i tak bardzo oddaliła się od rodziny, że nie tylko
kontaktuje się sporadycznie, tylko w restauracji, nigdy we własnym
mieszkaniu, ale nie bywa w domu na święta. Lila to żona świeżo
upieczonego polityka, matka dwojga dorastających, zepsutych dzieci,
sfrustrowana średnia córka, która za wszelką cenę stara się być „dobrą
dziewczyną”, zawsze blisko matki i gotową na jej wezwanie. Najmłodsza,
Evie, to pisząca felietony do gazety i uganiająca się za mężczyznami
pustogłowa kokietka. Czy bohaterkom „Pensjonatu” Lois Battle uda się w
pogodzić przy świątecznym stole, pozostawić za sobą dzielące je różnice i
odbudować łączącą je kiedyś więź?
Muszę
przyznać, że książka nieco mnie zaskoczyła – spodziewałam się, że
będzie to słodka opowieść o pojednaniu rodziny w święta, trochę
lukrowana i pełna optymistycznych przesłań. Być może za pozytywny odbiór
tej książki jest odpowiedzialna częściowo także atmosfera świąt, ale
„Pensjonat” to nie jest tak do końca wesoła, naiwna powieść.... To
prawda, nie brakuje w niej kilku stereotypów i schematów, ale nie ma tu
łatwych rozwiązań, mimo pozytywnego zakończenia, pozostaje jeszcze nutka
goryczy. Ale to właśnie bardzo spodobało mi się w książce Lois Battle.
A
jakie jest przesłanie „Pensjonatu”? Takie, że samotność jest jak ciężka
choroba, która czasem dotyka człowieka bardziej niż inne dolegliwości,
że można być samotnym w tłumie ludzi, że lekarstwo można czasem znaleźć
tam, gdzie się go najmniej spodziewamy. Że miłość potrafi człowieka
zaskoczyć nieoczekiwanie, ale łatwo ją też zagubić. Co jeszcze spodobało
mi się w tej powieści? To, że nikt nie jest doskonały. Z pewnością
doskonałe nie są główne bohaterki książki, Josie, Cam i Lila. (Mimo iż
powieść jest o trzech siostrach, to postać Evie nie jest właściwie zbyt
silnie zarysowana, jej historia jest tylko dodatkiem do głównego wątku
rywalizacji między starszym rodzeństwem.) Lila i Cam są różne jak noc i
dzień – siostry to niemal stereotypowe przeciwieństwa, ta dobra i ta zła
– tylko czy na pewno?
Dodatkowym
atutem książki jest dla mnie to, że jej akcja toczy się na Południu, a
ja mam sentyment do książek z Południa. Więzi między siostrami i
konflikty rodzinne, a także przyjaciółki Josie skojarzyły mi się z
trochę z „Boskimi sekretami...” Rebekki Wells, powieścią, która kiedyś
baaaardzo mi się spodobała...
„Pensjonat”
Lois Battle to chyba już jedna z ostatnich lektur świątecznych, które
tej zimy przeczytam. Kolejna książka zakupiona/wypożyczona pod wpływem
impulsu, bez zagłębiania się w opisy i znów się udało, książka mi się
spodobała. Te świąteczne wybory okazały się jakieś wyjątkowo szczęśliwe w
tym roku, bo wszystkie książki z serii It's the Season to be Jolly to
były dobre czytadła, książki ciepłe i dodające otuchy (nawet
„Wiedźmikołaj”). Może sprawiła to magia minionych świąt? Możliwe, że
pojawi się jeszcze jedna świąteczna pozycja, ale niczego nie obiecuję.
Za to wiem, że już za rok kolejna seria świątecznych książek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz