Dochodzę
do wniosku, że ostatnio podobają mi się książki, które kiedyś czytała
moja mama, a po które ja nigdy nie chciałam sięgnąć. Na przykład
Rosamunde Pilcher – jej powieści kiedyś do mnie zupełnie nie trafiały.
Teraz zamykam kolejną przeczytaną książkę jej autorstwa z uśmiechem i
tym pełnym satysfakcji westchnieniem, które zna każdy mól książkowy i
które znaczy „podobało się, proszę o więcej”! „Przesilenie zimowe”
(czyli „Winter Solstice”), zaczęte w święta i skończone już w nowym
roku, to wciągająca i pełna ciepła opowieść o rodzinie, a także
potrzebie miłości i akceptacji.
W
starym szkockim domu, w zimowej scenerii, spotyka się niespodziewanie
garstka intrygujących postaci. Jest wśród nich Oskar, organista, który
próbuje pogodzić się z bolesną stratą i poszukuje nowego domu, jest też
Elfrida, jego przyjaciółka, emerytowana aktorka, która próbuje mu pomóc.
Do domu przybywają też Carrie (kuzynka Elfridy), która po zawodzie
miłosnym porzuciła pracę w Austrii i wróciła do kraju i jej siostrzenica
Lucy, samotna czternastolatka, praktycznie podrzucona Carrie przez
samolubną matkę i babkę, a także Sam, przybyły z Nowego Jorku biznesmen,
któremu pogoda uniemożliwiła dalszą podróż. Każda z tych osób przeżywa
jakąś tragedię, zmaga się z własnymi problemami. Razem przeżyją oni
niezapomniane święta, podczas których odkryją, jak wiele ich łączy.
„Przesilenie
zimowe” to pełna uroku, nieco staroświecka opowieść o przyjaźni,
miłości i niespodziewanych zakrętach losu. Nie należy się po tej książce
spodziewać porywającej, gnającej przed siebie akcji, jest to raczej
spokojna, pełna meandrów historia, którą autorka snuje niespiesznie,
udzielając po kolei głosu poszczególnym bohaterom. Atmosfera, którą
udało się stworzyć autorce przywołuje na myśl rodzinne opowieści snute
przez siedzących w wygodnych fotelach dziadków, którym przysłuchują się w
skupieniu wnuki. Za oknem śnieżyca, a w domu ciepły kominek i kubek
gorącej herbaty – czytając „Przesilenie zimowe” miałam wrażenie, że
autorka opowiada mi taką właśnie „kominkową” historię.
Bardzo
spodobali mi się bohaterowie stworzeni przez Pilcher –
niekonwencjonalna Elfrida, nieśmiała i pełna rezerwy Lucy, pogrążony w
żałobie Oskar – każda z tych postaci jest zupełnie różna, a jednak w
każdej z nich drzemią takie same uczucia, każda z nich jest zdolna do
miłości, każda potrzebuje akceptacji. Pilcher pokazuje nam, że miłość i
szczęście można odnaleźć w każdym wieku, a przyjaźń może rozkwitnąć tam,
gdzie jej się tego nie spodziewamy.
Creagan,
okryta śniegiem szkocka miejscowość, to urokliwe miejsce promieniujące
spokojem i pozytywną atmosferą. Pilcher tak sugestywnie przedstawia
obraz tego miasteczka, niezepsutego, pełnego pięknych zakątków i
życzliwych mieszkańców, że tak jak po przeczytaniu „Poszukiwaczy
muszelek” zapragnęłam odwiedzić Kornwalię, w której byłam tylko raz, i
to krótko, tak po przeczytaniu „Przesilenia zimowego” zamarzyłam o ty,
by pojechać do Szkocji... Przede mną kolejne książki Rosamunde Pilcher,
ciekawe, dokąd jeszcze zabierze mnie autorka.