wtorek, 23 sierpnia 2011

"The Caliph's House. A Year in Casablanca" - Tahir Shah

Zanim zabiorę się za chwalenie książki, muszę ci, czytelniku, zadać bardzo ważne pytanie. Jeśli stałbyś się nowym właścicielem podupadłego i wymagającego remontu domu w Casablance, co mogłoby przysparzać ci najwięcej problemów? Stara, ledwo zipiąca kanalizacja, która zapcha się, gdy użyjesz więcej niż dziesięć centymetrów papieru toaletowego lub zbyt entuzjastycznie zaczniesz spuszczać wodę? Czy byłby to zdezelowany samochód, należący kiedyś do miejscowego rzeźnika, któremu służył do przewozu baraniego mięsa, do tej pory śmierdzący krwią i przyciągający muchy? Zgraje szczurów, komarów czy szarańczy nawiedzające twoją posiadłość? Czy może nieposłuszni strażnicy posiadłości, wiecznie stroniący od pracy, problemy ze znalezieniem pracowników? Nic bardziej mylnego. Najwięcej problemów przysparzałyby ci złośliwe dżinny zaludniające twoją siedzibę, szkodzące na każdym kroku, zżerające michy kuskusu i przyprawiające o trwogę zabobonnych mieszkańców domu. 

Z tymi komplikacjami musiał się zmierzyć Tahir Shah, kiedy wraz z rodziną przeprowadził się do Domu Kalifa, posiadłości w Casablance, leżącej w samym środku dzielnicy slumsów. „The Caliph's House. A Year in Casablanca” to historia pierwszego roku po przeprowadzce, który autor wraz z żoną i dwojgiem małych dzieci spędził w na niekończącym się remoncie, adaptowaniu do życia w odmiennej kulturze i próbach zrozumienia Maroka i jego mieszkańców. Trzeba przyznać, że był to niezwykły rok. 

Tahir Shah postanowił porzucić deszczowy i szary Londyn dla kolorowego, upalnego Maroka porwany wspomnieniami wakacji spędzanych tam jako dziecko. Już od samego początku przedsięwzięcie zapowiadało się... wybuchowo. Kiedy Shah podpisał odpowiednie papiery w biurze prawnika, na zewnątrz wybuchła bomba, zdetonowana przez zamachowca-samobójcę. Na Shaha i jego rodzinę czekały liczne wyzwania i przeszkody, zanim udało im się tchnąć nowe życie w Dom Kalifa, zdobyć nowych przyjaciół, dowiedzieć się więcej o przeszłości rodziny i o dziadku autora, który w Tangierze spędził ostatnie lata swego życia. 

Podziwiam spokój, opanowanie, a przede wszystkim chyba upór Shaha (mimo tego, że pisze, iż często ogarniało go zwątpienie czy wręcz rozpacz, kiedy rzeczy szły zupełnie nie po jego myśli) – moja mentalność chyba nie pasuje do marokańskich zachowań, nie potrafiłabym się zrelaksować i pogodzić z brakiem postępu w remontach, nieustającymi problemami – a to z zakupem drewna, a to z cłem, wynajmowanymi robotnikami, zdobyciem choinki... Na jego miejscu chyba by mnie szlag trafił.... Autor musi też mieć spore poczucie humoru, bo zabawne sytuacje, które opisuje w książce,  powodowały, że nieraz wybuchałam śmiechem. Wydaje mi się jednak, że autorowi już tak bardzo do śmiechu nie było... Ciekawe jest to, że Shah pochodzi z wybitnej rodziny angielskiej o afgańskich korzeniach (jego ojcem był Idries Shah, autor i nauczyciel sufizmu, a dziadkiem Sirdar Ikbar Ali Shah - pisarz, podróżnik i dyplomata), której rodowód sięga potomków proroka Mahometa. Nie jest on jednak praktykującym muzułmaninem (jak się zdążyłam zorientować w trakcie lektury książki), wychował się w zachodniej kulturze, więc zderzenie jego pragmatycznego podejścia z wierzeniami i zabobonami mieszkańców Maroka jest bardzo interesujące.
 
W książce podobało mi się właściwie wszystko – swobodny, plastyczny i dowcipny język, który porwał mnie od samego początku, opisywane historie i perypetie jakie przypadły w udziale autorowi, ekscentryczni bohaterowie, a przede wszystkim Casablanca. To barwne miasto, z niesamowicie interesującą historią i przeszłością, której ślady są widoczne na każdym kroku, robi na czytelniku wrażenie. Nie da się go oswoić, żeby tam zamieszkać, trzeba się w nie wtopić, niemalże zmienić swoją mentalność. Casablanka to miejsce pełne charakteru i sprzeczności. Z jednej strony niemal europejskie dzielnice i budowle w stylu Art Deco, które w czasach gdy Francuzi mieli tam swoje kolonie, przeżywały czasy świetności, starsza dzielnica (medina), z drugiej strony slumsy i naprędce zbudowane domy w najbiedniejszej części miasta. Bogactwo zderza się z biedą i zabobonem, religia z pragmatyzmem, tradycja z nowoczesnością, ludzka życzliwość z nieuczciwością.

Jedyne, czego mi zabrakło do pełni szczęścia w tej książce to kuchnia marokańska i opisy posiłków po przeczytaniu których ciekła by mi ślinka. Chociaż pojawiały się tu wzmianki na temat uczt i dań serwowanych na przykład z okazji zakończenia Ramadanu, wspominane były hektolitry czarnej, pobudzającej kawy, bohater spędzała bowiem sporo czasu w pobliskich kafejkach, to jednak brakowało mi czegoś więcej, tego zachłyśnięcia się zapachami i smakami potraw, jakie wspominam z czasów lektury „A Year in Provence”...

„The Caliph's House” trafił w moje ręce zupełnie niespodziewanie. Najpierw przeczytałam o nim na blogu Padmy, potem wpadł w moje ręce w klimatycznej księgarni Daunt Books – skuszona pięknym wydaniem z nastrojową okładką i porównaniem do „A Year in Provence” Petera Mayle'a nie oparłam się i wyszłam ze sklepu bogatsza o świetną (jak się to miało później okazać) lekturę... Jakże się cieszę, że zdecydowałam się przeczytać tak fantastycznie napisaną, zabawną i pełną uroku książkę. Dom Kalifa ma charakter, nie pozwala nikomu przejść obok siebie obojętnie i na długo zostaje w pamięci. Może to zasługa dżinów...? 

***
Tych, którzy by chcieli zobaczyć, jak wygląda w rzeczywistości Dom Kalifa, zapraszam na stronę autora, gdzie można podziwiać zdjęcia podobne do tego:
Mam też dla was dobrą wiadomość - „The Caliph's House” ukaże się niebawem po polsku. Już teraz wszystkich zachęcam do czytania!

2 komentarze:


  1. agussiek
    2011/08/24 16:00:31
    Przepiękne wydanie i angielskie i, planowane, polskie. Już dodałam do listy i na pewno przeczytam. Pozdrawiam
    dabarai
    2011/08/24 23:59:50
    Agussiek, polecam, polecam! Kupiłam sobie też "Snowball Oranges. One Mallorcan Winter" Petera Kerra, jakoś mi pasuje tematycznie...
    chihiro2
    2011/08/25 18:38:13
    A u mnie kisi się pod stosem innych książek... Trzeba będzie odkopać i zabrać się do czytania :) Ale odzywa się we mnie głosik, który mówi: "Pojedziesz jeszcze do Maroka, po co masz teraz czytać, książka poczeka..." i nie wiem, czy go nie posłuchać... A jak masz ochotę na jeszcze jedną książkę o Maroku, tym razem o Marakeszu, to polecam "A Year in Marrakesch" Petera Mayne'a - to polecanka z gatunku tych "nie-czytałam-ale-wiem-że-dobra" :) www.travelbooks.co.uk/book_detail.asp?id=24
    dabarai
    2011/08/28 12:07:29
    Chihiro, skąd ja to znam, książka poczeka... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń