Zanim
zabiorę się za chwalenie książki, muszę ci, czytelniku, zadać bardzo
ważne pytanie. Jeśli stałbyś się nowym właścicielem podupadłego i
wymagającego remontu domu w Casablance, co mogłoby przysparzać ci
najwięcej problemów? Stara, ledwo zipiąca kanalizacja, która zapcha się,
gdy użyjesz więcej niż dziesięć centymetrów papieru toaletowego lub
zbyt entuzjastycznie zaczniesz spuszczać wodę? Czy byłby to zdezelowany
samochód, należący kiedyś do miejscowego rzeźnika, któremu służył do
przewozu baraniego mięsa, do tej pory śmierdzący krwią i przyciągający
muchy? Zgraje szczurów, komarów czy szarańczy nawiedzające twoją
posiadłość? Czy może nieposłuszni strażnicy posiadłości, wiecznie
stroniący od pracy, problemy ze znalezieniem pracowników? Nic bardziej
mylnego. Najwięcej problemów przysparzałyby ci złośliwe dżinny
zaludniające twoją siedzibę, szkodzące na każdym kroku, zżerające michy
kuskusu i przyprawiające o trwogę zabobonnych mieszkańców domu.
Z
tymi komplikacjami musiał się zmierzyć Tahir Shah, kiedy wraz z rodziną
przeprowadził się do Domu Kalifa, posiadłości w Casablance, leżącej w
samym środku dzielnicy slumsów. „The Caliph's House. A Year in
Casablanca” to historia pierwszego roku po przeprowadzce, który autor
wraz z żoną i dwojgiem małych dzieci spędził w na niekończącym się
remoncie, adaptowaniu do życia w odmiennej kulturze i próbach
zrozumienia Maroka i jego mieszkańców. Trzeba przyznać, że był to
niezwykły rok.
Tahir
Shah postanowił porzucić deszczowy i szary Londyn dla kolorowego,
upalnego Maroka porwany wspomnieniami wakacji spędzanych tam jako
dziecko. Już od samego początku przedsięwzięcie zapowiadało się...
wybuchowo. Kiedy Shah podpisał odpowiednie papiery w biurze prawnika, na
zewnątrz wybuchła bomba, zdetonowana przez zamachowca-samobójcę. Na
Shaha i jego rodzinę czekały liczne wyzwania i przeszkody, zanim udało
im się tchnąć nowe życie w Dom Kalifa, zdobyć nowych przyjaciół,
dowiedzieć się więcej o przeszłości rodziny i o dziadku autora, który w
Tangierze spędził ostatnie lata swego życia.
Podziwiam
spokój, opanowanie, a przede wszystkim chyba upór Shaha (mimo tego, że
pisze, iż często ogarniało go zwątpienie czy wręcz rozpacz, kiedy rzeczy
szły zupełnie nie po jego myśli) – moja mentalność chyba nie pasuje do
marokańskich zachowań, nie potrafiłabym się zrelaksować i pogodzić z
brakiem postępu w remontach, nieustającymi problemami – a to z zakupem
drewna, a to z cłem, wynajmowanymi robotnikami, zdobyciem choinki... Na
jego miejscu chyba by mnie szlag trafił.... Autor musi też mieć spore
poczucie humoru, bo zabawne sytuacje, które opisuje w książce,
powodowały, że nieraz wybuchałam śmiechem. Wydaje mi się jednak, że
autorowi już tak bardzo do śmiechu nie było... Ciekawe
jest to, że Shah pochodzi z wybitnej rodziny angielskiej o afgańskich
korzeniach (jego ojcem był Idries Shah, autor i nauczyciel sufizmu, a
dziadkiem Sirdar Ikbar Ali Shah - pisarz, podróżnik i dyplomata), której
rodowód sięga potomków proroka Mahometa. Nie jest on jednak
praktykującym muzułmaninem (jak się zdążyłam zorientować w trakcie
lektury książki), wychował się w zachodniej kulturze, więc zderzenie
jego pragmatycznego podejścia z wierzeniami i zabobonami mieszkańców
Maroka jest bardzo interesujące.
W
książce podobało mi się właściwie wszystko – swobodny, plastyczny i
dowcipny język, który porwał mnie od samego początku, opisywane historie
i perypetie jakie przypadły w udziale autorowi, ekscentryczni
bohaterowie, a przede wszystkim Casablanca. To barwne miasto, z
niesamowicie interesującą historią i przeszłością, której ślady są
widoczne na każdym kroku, robi na czytelniku wrażenie. Nie da się go
oswoić, żeby tam zamieszkać, trzeba się w nie wtopić, niemalże zmienić
swoją mentalność. Casablanka to miejsce pełne charakteru i sprzeczności.
Z jednej strony niemal europejskie dzielnice i budowle w stylu Art
Deco, które w czasach gdy Francuzi mieli tam swoje kolonie, przeżywały
czasy świetności, starsza dzielnica (medina), z drugiej strony slumsy i
naprędce zbudowane domy w najbiedniejszej części miasta. Bogactwo zderza
się z biedą i zabobonem, religia z pragmatyzmem, tradycja z
nowoczesnością, ludzka życzliwość z nieuczciwością.
Jedyne, czego mi zabrakło do pełni szczęścia w tej książce to kuchnia marokańska i opisy
posiłków po przeczytaniu których ciekła by mi ślinka. Chociaż pojawiały
się tu wzmianki na temat uczt i dań serwowanych na przykład z okazji
zakończenia Ramadanu, wspominane były hektolitry czarnej, pobudzającej
kawy, bohater spędzała bowiem sporo czasu w pobliskich kafejkach, to
jednak brakowało mi czegoś więcej, tego zachłyśnięcia się zapachami i
smakami potraw, jakie wspominam z czasów lektury „A Year in Provence”...
„The
Caliph's House” trafił w moje ręce zupełnie niespodziewanie. Najpierw
przeczytałam o nim na blogu Padmy, potem wpadł w moje ręce w
klimatycznej księgarni Daunt Books – skuszona pięknym wydaniem z
nastrojową okładką i porównaniem do „A Year in Provence” Petera Mayle'a
nie oparłam się i wyszłam ze sklepu bogatsza o świetną (jak się to miało
później okazać) lekturę... Jakże się cieszę, że zdecydowałam się
przeczytać tak fantastycznie napisaną, zabawną i pełną uroku książkę.
Dom Kalifa ma charakter, nie pozwala nikomu przejść obok siebie
obojętnie i na długo zostaje w pamięci. Może to zasługa dżinów...?
***
Tych, którzy by chcieli zobaczyć, jak wygląda w rzeczywistości Dom Kalifa, zapraszam na stronę autora, gdzie można podziwiać zdjęcia podobne do tego:
Mam też dla was dobrą wiadomość - „The Caliph's House” ukaże się niebawem po polsku. Już teraz wszystkich zachęcam do czytania!
OdpowiedzUsuńagussiek
2011/08/24 16:00:31
Przepiękne wydanie i angielskie i, planowane, polskie. Już dodałam do listy i na pewno przeczytam. Pozdrawiam
dabarai
2011/08/24 23:59:50
Agussiek, polecam, polecam! Kupiłam sobie też "Snowball Oranges. One Mallorcan Winter" Petera Kerra, jakoś mi pasuje tematycznie...
chihiro2
2011/08/25 18:38:13
A u mnie kisi się pod stosem innych książek... Trzeba będzie odkopać i zabrać się do czytania :) Ale odzywa się we mnie głosik, który mówi: "Pojedziesz jeszcze do Maroka, po co masz teraz czytać, książka poczeka..." i nie wiem, czy go nie posłuchać... A jak masz ochotę na jeszcze jedną książkę o Maroku, tym razem o Marakeszu, to polecam "A Year in Marrakesch" Petera Mayne'a - to polecanka z gatunku tych "nie-czytałam-ale-wiem-że-dobra" :) www.travelbooks.co.uk/book_detail.asp?id=24
dabarai
2011/08/28 12:07:29
Chihiro, skąd ja to znam, książka poczeka... :)
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń