sobota, 31 lipca 2010

Wyzwania-wyznania

Jutro pierwszy dzień sierpnia a ja zdałam sobie sprawę, że nie napisałam podsumowania wyzwania Nagrody Literackie. Być może dlatego że nie było tam czego podsumowywać… Jednym słowem klapa na całej linii. Z zaplanowanych książek przeczytałam tylko jedną, W ogrodzie pamięci Joanny Olczak-Ronikier. Reszta grzecznie czeka na swoją kolej. Dalej chcę je przeczytać, liczę na to, że mi się to uda już niebawem. Ha ha. Muszę jednak przyznać, że do wyzwania przystąpiłam późno, a ostatnie miesiące miałam bardzo stresujące i nie w głowie były mi „narzucone” lektury. Wolałam słuchać podszeptów serca i czytać to, co mi w danej chwili po prostu wchodziło, pasowało do nastroju lub do poziomu intelektualnego (przed urlopem – raczej zaniżony)…  Dlatego też nie udało mi się zabrać za książkę ze stosikowego losowania. Może na takie stosy czytelnicze powinnam kłaść tylko te bardziej interesujące książki…?
Jednak muszę przyznać, że człowiek nie uczy się na własnych błędach.  Po fiasku czytelniczym jakim zakończył się mój udział w poprzednim wyzwaniu, postanowiłam spróbować ponownie. Tym razem powinno mi się udać. Ruszyło bowiem nowe wyzwanie literackie Rosja w literaturze, zainicjowane przez Prowincjonalną Nauczycielkę. Ja zaś mam w planach przeczytanie Anny Kareniny Tołstoja i kilku innych książek rosyjskich pisarzy współczesnych, zakupionych ostatnio. Znam Akunina i Marininę, podobały mi się ich książki, chcę spróbować innych! Dodatkowym atutem tego wyzwania jest fakt, że mamy przeczytać książki różnych autorów rosyjskich lub książki o Rosji.
Wszystkich blogowiczów serdecznie zapraszam do podjęcia tego wyzwania.

piątek, 30 lipca 2010

Łańcuszek

Zostałam zaproszona przez lilithin do łańcuszka, za zaproszenie dziękuję, poniżej moje odpowiedzi:
Czy masz jakąś książkę lub autora do których wracasz w okresie wakacyjnym?
Kiedy odwiedzam mamę w wakacje, zawsze czytam Marię i Magdalenę Magdaleny Samozwaniec - nawet nie całą, podczytuję ulubione fragmenty...
Egzemplarze jakiej książki rozrzuciłabyś najchętniej w letnich pociągach i samolotach, tak by przeczytało ją jak najwięcej wakacjowiczów?
Hmm... To zależy jakie książki czytałam ostatnio, jakie mi zapadły w pamięć w danym czasie. Na przykład ze dwa lata temu byłoby to Znamię Nancy Huston, książki Hosseiniego. Ostatnio - Służące Kathryn Stockett, Lala Jacka Dehnela. Ze stałych ulubionych pozycji - Rok w Prowansji Petera Mayle'a i książki Stevena Saylora, z serii Roma sub Rosa.
Czy czytasz ostatnią stronę lub ostatni rozdział przez rozpoczęciem właściwej lektury? Czy kiedykolwiek zepsuło Ci to przyjemność czytania?
Jeśli książka mnie wciągnie, to nigdy nie zaglądam na koniec. Jeśli czytając zaczynam wybiegać do przodu, to znak, że książka nie nieco znudziła. Ale jedna moja znajoma nie może zacząć czytać książki bez uprzedniego sprawdzenia zakończenia. Kiedyś ją o to pytałam i powiedziała, że inaczej za bardzo by się książką denerwowała...
Jak często czytasz książki więcej niż jeden raz i jaką książkę udało Ci się przeczytać największą ilość razy?
Kiedyś czytałam decydowanie mniej nowych tytułów, a więcej tak zwanych "odgrzewanych kotletów" - teraz mam za dużo książek nowych, żeby wracać do tych już przeczytanych, a poza tym mieszkam w Londynie, a wiele starszych tytułów wciąż zalega u mamy w domu... Nie wiem, którą książkę czytałam najwięcej, ale w czołówce umieściłabym Jeżycjadę Musierowicz i stare kryminały Chmielewskiej.
Wszystkich chętnych zapraszam do odpowiedzi na powyższe pytania!
Pozdrowienia. :)

czwartek, 29 lipca 2010

"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" - Mary Ann Shaffer, Annie Barrows

The Guernsey Literary and Potato Peel Pie Society, czyli Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek wabi tytułem. Wabi klimatem i przyciąga oko piękną okładką.
Styczeń 1946 roku. Główna bohaterka Juliet Ashton poszukuje tematu do nowej książki. Otrzymuje list od Dawsey’a Adamsa, członka Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek z Guernsey. Zaintrygowana tą niezwykłą nazwą Juliet nawiązuje korespondencję nie tylko z Dawsey’em ale i innymi mieszkańcami wyspy. Guernsey, mała wysepka na kanale La Manche u wybrzeży francuskiej Normandii, podczas II wojny światowej zajęta została przez wojska niemieckie. Wkrótce Juliet poznaje nie tylko historię Stowarzyszenia ale i osobiste historie jej członków, którzy opowiadają jej o swoich przeżyciach podczas niemieckiej okupacji. Te właśnie historie czasem tragiczne, czasem tragikomiczne, a zawsze ludzkie i poruszające, sprawiają, że książka jest ucztą dla czytelników. Każda z postaci korespondujących ze sobą jest inna, niepowtarzalna i wyjątkowa. Każda ma swoją własną opowieść i każda jest jednakowo ważna.
Stowarzyszenie… to też pochwała literatury. Członkom stowarzyszenia dzięki książkom udało się przetrwać ciężkie lata okupacji, to właśnie książki podnosiły ich na duchu, dawały im chwile oderwania od ponurej rzeczywistości i dzięki nim nawiązały się przyjaźnie między wieloma odmiennymi ludźmi.
Stowarzyszenie… to jedna z tych książek, które czyta się jednym tchem i zarazem żałuje się, gdy dobiegają końca. Tak, fabułę można nazwać przewidywalną, zabieg literacki stosowany przez autorkę (powieść w listach) też jest  stary jak świat, ale mimo wszystko autorce (a właściwie autorkom) udało się stworzyć powieść pełną ciepła, uczucia i optymizmu. Powieść, która podnosi na duchu, ucząc, że nawet wśród najgorszych przeciwności losu można odnaleźć w sobie i innych ludziach okruchy dobra, często tam, gdzie ich się najmniej można spodziewać.

środa, 28 lipca 2010

Ciężkie jest życie nałogowca...

Mam to szczęście, że nie tylko pracuję w bibliotece, ale i po drodze do/z pracy mijam księgarnię i ze 3-4 charity shops, źródło radości każdego biblioholika. Już kiedy zbliżam się do księgarni, ręce mi się pocą, serce bije szybciej, a w głowie tłucze się tylko jedna myśl: wejść? nie wejść? Nie powinnam się nawet do tego sklepu zbliżać! Pomijam już drobiazg jakim jest chroniczny brak pieniędzy, ale fakt, że w tym sklepie byłam zaledwie wczoraj i pewnie nic od tej pory ciekawego nie dołożono na półki/stoły jakoś do mnie nie dociera...
Wchodzę. Od razu czuję się lepiej, napięcie opada, a na twarzy zaczyna się błąkać uśmiech zadowolenia, podczas gdy oczy latają w prawo i w lewo. Taaak.... Wypatruję książkę, która kilka dni temu wpadła mi w oko. Ciągle tu jest. Dobrze. Nagle - błysk nowej okładki! Poziom adrenaliny podskakuje. Drżące ręce łapią najnowszą zdobycz i już nie chcą puścić. Moja wymówka zawsze jest ta sama - książki są ze stolików z naklejkami 3 za cenę 2... Nic prostszego, książka numer dwa już sama się odnalazła, kilka dni temu, teraz mogę ją kupić z czystym sumieniem, pozostaje kwestia książki numer 3... Aaaaaa! Znalazłam 2 takie, które chcę kupić, nie mogę przecież jednej zostawić, będzie jej przykro...! To nic, na pewno znajdę dwie następne... To już nie jest takie proste, ale nie poddaję się. Jeśli nie mam pomysłu na ostatnią książkę do kompletu, zawsze mogę kupić jakąś dla mojego Ulubionego Anglika. Nie jestem pewna, czy on sobie zdaje sprawę z tego, ile książek kupiłam dla niego tylko dlatego, że potrzebna mi była jako ta ostatnia, trzecia...
Pozostaje tylko kwestia ukrycia rzeczonego dowodu winy. Nie mogę dopuścić, żeby mój Ulubiony Anglik na mnie znów patrzył z politowaniem i zgrozą w oczach. Dobrze, że zwykle noszę sporego rozmiaru torby i torebki, wiele książek się da w nich zakamuflować... Kiedy przynosi się do domu najnowsze łupy, najważniejsze jest zachowywanie się w normalny sposób. Żadnego wbiegania pędem i rzucania się w stronę biblioteczek, by wydobyć najnowsze skarby i ustawić je na półkach... wróć, już nie mam pustych półek... ustawić je w malowniczych stosach wokół pokoju. Należy poczekać, aż nadejdzie wieczór i kiedy tylko Ulubiony Anglik wyjdzie z pokoju, książki należy szybko upchać po kątach, najlepiej za inne książki. Wtedy, za jakiś czas, gdy Ulubiony Anglik znajdzie jakąś nową książkę, to ja niewinnie będę mogła powiedzieć: Ta staroć? Już ją daaaawno temu kupiłam...

wtorek, 27 lipca 2010

Man Booker Prize 2010

Dziś ogłoszono nominacje do nagrody Bookera, oto lista:
Peter Carey Parrot and Olivier in America
Emma Donoghue Room
Helen Dunmore The Betrayal
Damon Galgut In a Strange Room
Howard Jacobson The Finkler Question
Andrea Levy The Long Song
Tom McCarthy C
David Mitchell The Thousand Autumns of Zacob de Zoet
Lisa Moore February
Paul Murray Skippy Dies
Rose Tremain Trespass
Christos Tsiolkas The Slap
Alan Warner The Stars in the Bright Sky
Man Booker to nie jest moja ulubiona nagroda literacka, dlatego z listy nominowanych książek niewiele tytułów zwykle mnie interesuje, w przeciwieństwie do Orange Prize... Kilka tytułów jest mi znanych ze słyszenia, kilka z widzenia, a jeden czytałam! Zastanawia mnie, ile z tych książek przetłumaczonych zostanie na język polski... Finaliści zostaną ogłoszeni 7 września, a zwycięzcę poznamy 12 października.

Maria i Magdalena - Magdalena Samozwaniec

Hura! Właśnie się dowiedziałam, że Świat Książki wydaje w sierpniu Marię i Magdalenę, uroczą, wspaniałą książkę o życiu sióstr Kossakówien oraz rodziny i znajomych Wojciecha Kossaka. A także o Krakowie, Zakopanym i całym wspaniałym świecie fin de siecle'u, w którym żyć przyszło bohaterom tej biografii-powieści. Bardzo lubię twórczość Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, wyłam ze śmiechu czytając utwory Samozwaniec, a mój stary egzemplarz Marii i Magdaleny jest zczytany do cna. Lecę kupić nowy! Śpieszcie się czytać, jeśłi tego do tej pory nie zrobiliście. Polecam gorąco!

poniedziałek, 26 lipca 2010

Za co kocham Polskę...

Powiem krótko - ROGALE!!! Strasznie mi ich w Londynie brakuje...
Pozdrowienia ze Szczecina... :)

sobota, 24 lipca 2010

"Każdy dom potrzebuje balkonu" - Rina Frank

Moja fascynacja historiami rodzinnymi trwa - właśnie skończyłam czytać Każdy dom potrzebuje balkonu, zbeletryzowaną biografię Riny Frank, która stała się wydawniczym fenomenem w Izraelu. Przeleciałam przez tę książkę jak burza, zafascynowana nieznanym mi zakątkiem świata i zaciekawiona opisem na okładce, który brzmiał następująco:
"Podczas długich letnich wieczorów siadywało się na balkonie. Tata przynosił lampę oraz stolik i dla zabicia czasu grało się w rummy, co nie przeszkadzało rodzicom plotkować z sąsiadami z naprzeciwka. Wychodzenie na balkon było trochę jak zasiadanie przed telewizorem. Balkon był naszą prywatną telewizją z programem na żywo oraz aktorami z krwi i kości. Można powiedzieć, że to u nas, na ulicy Stanton, wymyślono reality show".
W ubogiej dzielnicy Hajfy otoczona kochającą rodziną dorasta dziewczynka o zielonych roześmianych oczach, spojrzeniu których kryje się smutek. Dziewczynka stanie się piękną młodą kobietą, tak piękną, że poślubi niezwykle bogatego i przystojnego architekta z Barcelony. Jednak bajka o Kopciuszku skończy się zbyt szybko.
Każdy dom potrzebuje balkonu to niesłychanie ciepła historia rodzinna, w której humor łączy się ze smutkiem, a szczęście przeplata się ze łzami. To głęboka i wzruszająca opowieść o cudownych latach dzieciństwa, miłości, dojrzewaniu i dokonywaniu wyborów, które rzutują na naszą przyszłość i na to, kim się stajemy.
Powieść prowadzona jest na dwa głosy – główna bohaterka opowiada o życiu swojej rodziny w pierwszoosobowej narracji, wracając wspomnieniami do dzieciństwa spędzonego ze starszą siostrą i rodzicami w jednopokojowym mieszkaniu z balkonem. Równocześnie poznajemy historię bohaterki jako młodej kobiety (opowiadaną w trzeciej osobie), która wychodzi za mąż za przystojnego Hiszpana i przekonuje się, że w życiu nie zawsze wszytko układa się po naszej myśli.
Zdecydowanie bardziej podobała mi się część o dorastaniu w Hajfie niż późniejsze, dorosłe życie Riny. Historie o cotygodniowych kąpielach (zgroza!), zabawach, relacjach z sąsiadami były pełne ciepła i tęsknoty za beztroskim dzieciństwem. Bardzo ciepło przedstawiona była zwłaszcza postać ojca, idealisty i człowieka wielkiego serca. Relacje z matką były bardziej złożone – Z kolei opowieść o związku z późniejszym mężem głównej bohaterki i Brakowało mi też czasem jakiegoś punktu odniesienia, który by połączył obie narracje. Przyznaję, że za pierwszym razem, kiedy autorka po prostu przeskoczyła do narracji w trzeciej osobie, trochę się pogubiłam... Dalej było już łatwiej. Zabrakło mi tez w tej powieści więcej informacji o Izraelu – historia państwa była przedstawiona w zasadzie poprzez opowieść o jego mieszkańcach, a ja bardzo chciałam dowiedzieć się więcej o tworzeniu nowego państwa, i jego tożsamości.
Po przeczytaniu książki zajrzałam na różne strony internetowe w poszukiwaniu recenzji i zaskoczyła mnie ilość osób, które były tą książką rozczarowane. Przyznaję, nie była to wciągająca i trzymająca w napięciu lektura, ale czytało mi się ją z przyjemnością i będę ją polecać moim znajomym.
Tyle na dziś, ale mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będę miała więcej czasu na pisanie recenzji przeczytanych książek. Zaczynam dwutygodniowy urlop, który mam zamiar spędzić głównie na czytaniu książek i tak zwanym byczeniu się na łonie rodziny!
Do usłyszenia wkrótce. :)

środa, 21 lipca 2010

"Jestem tu od wieków" - Mariolina Venezia

Obecne upały sprawiły, że powieść Jestem tu od wieków czytało mi się miejscami z pełnym zrozumieniem tekstu... W małym i zapomnianym przez świat miasteczku Grottole upalne dni mijają leniwie, a ludzie żyją powoli, z trudem wiążąc koniec z końcem.
Debiut powieściowy włoskiej pisarki i scenarzystki Marioliny Venezii to historia skomplikowanych relacji międzyludzkich, saga pięciu pokoleń kobiet. Opowieść zaczyna się w 1861 roku narodzinami długo oczekiwanego syna Francesca Falcone i jego konkubiny Concetty. To szczęśliwe wydarzenie przyćmił nieco fakt, że krzyki rodzącej kobiety sprawiły, iż popękały dzbany z oliwą, co jak wiadomo przynosi pecha. Życie rodziny don Francesca jest pełne takich dobrych i złych nowin – śmiech przeplata się ze łzami, rozpacz z radością a narodziny ze śmiercią. Jestem tu od wieków to przede wszystkim historia kobiet – córek, wnuczek, prawnuczek, a także teściowych, przyjaciółek, ciotek... Venezia opisuje losy córek Concetty, szczególnie skupiając się na Constanzie, która uciekła z młodym księdzem i Albinie, która poślubiła szewca Vincenza. Córka Albiny, Candida, to chyba jedyna z postaci tej powieści, której udało się odnaleźć szczęście. Na ogół życie kobiet z Grottoli pełne było rozczarowań, goryczy i nie spełnionych planów, czasem tylko przeplatane chwilami radości i spokoju. Najmłodsza przedstawicielka rodu, Gioia, ucieka z Grottole tylko po to, by w końcu do niego powrócić i opłakiwać odejście świata przeciw któremu kiedyś się burzyła i by wreszcie w powolnym przemijaniu czasu i wspomnieniach z dzieciństwa odnaleźć wreszcie spokój.
Nie ukrywam, że powieść wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony była pełna ciekawych postaci, pełnych charakteru i wyrazistych. A jednak... myślę, że tyle było różnych kobiet, które przewijały się przez karty tej powieści, że niektórym z nich autorka poświęciła zbyt mało uwagi, podczas gdy inne nie wniosły niczego nowego do opowieści i spokojnie mogłyby zostać pominięte. Historia była poruszająca i wciągająca, losy postaci naprawdę mnie zainteresowały... oprócz losów Gioii. Jakoś nie mogłam się przekonać do tej kobiety, która według mnie odrzuciła wszytko to, na co pracowały jej matka, babka i prababka, poszukując swojego miejsca na ziemi, by na koniec zatoczyć pełne koło i znaleźć się w miejscu, skąd chciała najbardziej uciec. Poza tym myślę, że kiedy autorka zaczęła przedstawiać losy Gioii, akcja powieści stała się zbyt zagmatwana, język zbyt na mój gust poetycki i pełen aluzji... Być może to moja wina, że zabrakło mi cierpliwości, nie mogłam się skupić na końcówce i wolałabym , żeby powieść skończyła się na części drugiej. Ponadto, nie znając włoskiej historii miałam wrażenie, że wiele niuansów i ważnych spostrzeżeń mnie omijało...
Polecam tę książkę miłośnikom opowieści o wielopokoleniowych rodzinach, zamkniętych społecznościach i przede wszystkim miłośnikom włoskiej literatury. Dla mnie była ona przede wszystkim ciekawą wyprawą w nieznane, która zachęciła mnie do ponownego sięgnięcia po książki włoskich autorów.
Pozdrawiam bardzo upalnie.

sobota, 10 lipca 2010

"Legacy" ("Dziedzictwo") - Katherine Webb

Czekałam na tę książkę - aż się wierzyć nie chce - od stycznia, kiedy to pisał o niej mój ulubiony dwumiesięcznik o książkach Newbooks, w dodatku o debiutach. Legacy (Dziedzictwo) Katherine Webb - coś mnie w opisie tej książki zaciekawiło na tyle, że chciałam ją przeczytać. Czekanie niemal wyczerpało moją cierpliwość, ale wreszcie ją kupiłam i przeczytałam.

Dwie siostry, Erica i Beth Calcott, wracają po latach do Storton Manor, posiadłości odziedziczonej po zmarłej babce, gdzie kiedyś spędzały wakacje. Beztroskie letnie miesiące skończyły się wraz z tajemniczym zniknięciem ich jedenastoletniego kuzyna Henry'ego. Erica stara się odszukać w rodzinnych pamiątkach odpowiedzi na pytanie co stało się z Henrym, licząc, że rozwiązanie tej zagadki przyniesie spokój borykającej się z depresją Beth. W czasie tych poszukiwań na światło dzienne wychodzą też inne skrywane sekrety rodzinne, które korzeniami sięgają aż do Ameryki początku XX wieku.
Znów mamy do czynienia z historią toczącą się w przeszłości i teraźniejszości (swoją drogą, dlaczego tylu autorów wybiera ostatnio taką konwencję narracji?!), znowu odkrywamy rodzinne tajemnice, sekrety z przeszłości i konsekwencje dawnych błędów, ponoszone przez następne pokolenia.

Recenzje były zachęcające, opis na okładce ciekawy. Przeczytałam Legacy szybko i zostawiła ona we mnie przyjemne odczucie. Klimatem przypomniała mi powieści Kate Morton, wciągnęła mnie akcja i chciałam się dowiedzieć, jakimi motywami kierowały się postacie tej książki, ale zakończenie powieści, chociaż ciekawe, jakoś nie było dla mnie całkowicie satysfakcjonujące. Znowu najsilniej przemówiły do mnie fragmenty dotyczące przeszłości. Urzekła mnie wizja dzikiego, nieujarzmionego zachodu i postać Caroline, (prababki głównych bohaterek) kobiety samotnej i nieprzystosowanej do życia w trudnych warunkach, dalekich od cieplarnianych salonów nowojorskiej socjety. Jej losy stanowiły główną kanwę opowieści i to jej wybory zdecydowały niejako o dalszych losach jej rodziny. A jednak, mam wobec tej książki mieszane uczucia. Być może spodziewałam się zbyt wiele (czekanie wzmaga u mnie apetyt), a fajerwerków nie było... Mimo wszystko polecam książkę jako przyjemną lekką i niezobowiązującą wakacyjną lekturę. Być może przeczytam następną książkę tej autorki, ale chyba już nie będę na nią czekać z taką niecierpliwością!

Za co kocham biblioteki...

Za to, że dziś rano, kiedy strasznie chciało mi się przeczytać książki mojego ulubionego autora fantasy, Davida Eddingsa,  mogłam po prostu pójść do biblioteki i sobie je wypożyczyć, zamiast czekać do następnej wizyty w Polsce...
I za self issue system, bo cieszą mnie pingnięcia jakie wydaje z siebie maszyna...
Dziś zapowiadają znowu upały, szukam książki na popołudnie w ogródku.

środa, 7 lipca 2010

Mam pytanie!

Proszę szanownego grona blogowego! Jestem wciąż nowa, świeża i niewinna jak pierwiosnek, wielu rzeczy nie wiem, wciąż się uczę, więc od pewnego czasu zastanawia mnie pewien szczegół natury, że tak powiem, technicznej.
Bloga pisze się o książkach właśnie przeczytanych. Rozumiem przez to, że przeczytaną świeżo książkę recenzujemy na blogu i czekamy na komentarze. Ale co z pozycjami przeczytanymi dawno temu, przed erą blogową? Sama jestem namiętną połykaczką książek, czytam je od zawsze i w swoim życiu natknęłam się na wiele książek świetnych, wartych zapamiętania, zachwycenia, polecenia innym, po prostu pisania o nich! I w tym sęk (ten od Dudka, tak  mi się skojarzyło, znacie ten skecz? Fantastyczny jest!) Tak mnie korci, żeby pisać też o pozycjach z "lamusa", ale... Wątpię czy potrafiłabym napisać coś z sensem o książkach przeczytanych dawno temu, wydaje mi się, że powinnam do nich wrócić, skonfrontować moje wspomnienia tych lektur i sprawdzić, czy dziś też zostawiłyby po sobie taki ślad... A może oznacza to, że jednak nie zrobiły one na mnie takiego wrażenia, że gdyby naprawdę były takie wspaniałe, potrafiłabym, o nich napisać mimo upływu czasu...?
I tu czas na moje pytanie! A czy wy, szanowni blogowicze (a właściwie, głównie szanowne blogowiczki), piszecie tylko o książkach właśnie przeczytanych, czy może zaglądacie też do dawnych lektur? I jeszcze, czy staracie się pisać o wszystkich książkach przeczytanych, czy wybieracie te ciekawsze, warte zapamiętania? Bardzo proszę o duuuużo odpowiedzi i komentarzy, bo miłoby mi było poczytac sobie, co Wy na ten temat sądzicie...
Idę teraz kończyć Legacy Katherine Webb, do usłyszenia wkrótce!

sobota, 3 lipca 2010

Millenium - Stieg Larsson



Trylogia Stiega Larssona to jedna z najbardziej bestsellerowych serii ubiegłego roku, zbierająca pozytywne recenzje na całym świecie, tłumaczona na wiele języków, uwielbiana przez czytelników na całym świecie... Trzy książki, które autor złożył u wydawcy tuż przed swoją niespodziewaną śmiercią. Trylogia, która już zyskała kultowy status – przeczytałam ją wreszcie. I jakoś nie wzbudziła we mnie straszliwych emocji... Podobała mi się. Ale nie powaliła mnie na kolana. Nie zachwyciła.
Czuję, że muszę się wytłumaczyć...
Po pierwsze: bardzo lubię kryminały. Ale niestety, nie te polityczne... Dlatego przydługie miejscami wynurzenia autora na tematy szwedzkiego systemu karnego i polityczne dywagacje znudziły mnie nieco.
Po drugie: tom pierwszy, The Girl with the Dragon Tattoo (Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet) podobał mi się najbardziej. Dziennikarz Mikael Blomkvist zostaje wynajęty przez Henrika Vangera, bogatego udziałowca, do napisania historii jego rodziny. Jest to jednak przykrywka, a prawdziwym zadaniem dziennikarza jest rozwiązania tajemnicy zniknięcia bratanicy Vangera, Harriet. W poszukiwaniu rozwiązania zagadki sprzed czterdziestu lat pomaga mu Lisbeth Salander – aspołeczna, ubezwłasnowolniona hakerka z problemami. Ta książka zrobiła na mnie największe wrażenie, fabuła było ciekawa, zakończenie odpowiednio zaskakujące, bohaterowie nowi i ciekawi. „Porządna robota, ciekawe, o czym będzie tom drugi” pomyślałam i pognałam mojego Ulubionego Anglika po dwa następne tomy do biblioteki. I tu popełniłam błąd. Wypożyczyłam te dwa tomy w twardej oprawie.
Tak więc po trzecie: nie dało ich się wszędzie nosić. Były zdecydowanie za ciężkie. Za grube. Przydługie. Nie mogłam ich wszędzie nosić, i to też przyczyniło się do tego, że czytałam te książki strasznie długo i powoli... Tom drugi, The Girl Who Played with Fire (Dziewczyna, która igrała z ogniem) był moim zdaniem najsłabszy. Główną bohaterką jest Salander – dowiadujemy się więcej o jej przeszłości, jej problemach i to wokół niej, a nie Blomkvista, skupia się akcja powieści. Lisbeth Salander jest nietypową bohaterką, i to mi się w niej podobało w poprzednim tomie, ale w tej części jej historia wydawała mi się nieco naciągana. I zdecydowanie przydługa.
I tu, po czwarte: może była to wina pogody i panujących tu ostatnio upałów, które powodują, że mój mózg się poddał... gdyż tom trzeci, The Girl Who Kicked the Hornets' Nest (Zamek z piasku, który runął), który zaczęłam natychmiast po zakończeniu poprzedniej części i który stanowił bezpośrednią jego kontynuację (akcja zaczęła się dokładnie w momencie, gdy skończył się poprzedni tom), wydał mi się straszliwie przegadany. Zbyt dużo wątków pobocznych, zbyt dużo szczęśliwych zbiegów okoliczności, przegadane moim zdaniem fragmenty... Jednak zakończenie było satysfakcjonujące i szczęśliwie nie zostawiło zbyt wielu nierozwiązanych wątków.
Podsumowując – cieszę się, że przeczytałam Millenium, była to ciekawa lektura i polecam ją miłośnikom thrillerów politycznych! Nie były to moim zdaniem wybitne książki, ale szkoda, że autor nie stworzy już dalszych części i postaci Salander i Blomkvista nie pojawią się już na kartach dalszych tomów...

piątek, 2 lipca 2010

Czytam...

Właśnie zdałam sobie sprawę, że strasznie długo niczego nie napisałam! Wszystko przez to, że byłam okropnie zajęta w pracy przez ostatnie 3 tygodnie i pod koniec popadłam w stan niemal permanentnego przemęczenia. Miałam mniej czasu na czytanie, ale i tak udało mi się w tym czasie przeczytać dwa pierwsze tomy trylogii Stiega Larssona - czytam właśnie trzeci tom i niedługo przedstawię swoje wrażenia...
Poza tym połykam książki dla dzieci i młodzieży! Częściowo dlatego, że od niedawna pracuję jako bibliotekarka dziecięca, więc chcę się podszkolić, żeby łatwiej mi było polecać książki, ale tak poza tym, one bardzo mi się podobają! Przeczytałam Złodzieja Pioruna Ricka Riordana, świetną powieść o greckich bogach we współczesnej Ameryce i Percym Jacksonie, półkrwi herosie... i powieść o młodym Jamesie Bondzie Charliego Higsona, pod tytułem Silverfin...bardzo wciągujący thriller dla młodzieży.
Recenzje przewiduję na okolice weekendu.