sobota, 1 czerwca 2013

Eleonory żywot wcale nie atłasowy ("Wytwórnia wód gazowanych" - Dorota Combrzyńska-Nogala")

Pierwszy raz usłyszałam o „Wytwórni wód gazowanych” Doroty Combrzyńskiej-Nogali na blogu Młodej Pisarki. Zapamiętałam tytuł, bo taki nietypowy, okładka też wyglądała bardzo ciekawie, historia brzmiała wciągająco, w dodatku polecana przez kogoś, kogo czytelnicze zdanie cenię. Niedawno książką zachwycała się też Bookfa i kilka innych znajomych osób, więc stwierdziłam, że czas samej sprawdzić, czy i mnie się spodoba! Uwielbiam książki o rodzinnych tajemnicach, o opowieściach z czasów naszych babek i prababek, o życiu zwykłych ludzi, o historiach opowiadanych przez seniorki rodu, odczytywanych w starych pamiętnikach. A jednak ta książka pokazała mi, że czasem w takich opowieściach ważnie jest nie tylko to, co się opowiada, ale i to, co zostaje przemilczane.

Zresztą nie tylko historia jest tu ważna, ale to, kto ją opowiada. Czasem jest tak, że obok postaci stworzonych przez autorów książek przechodzimy obojętnie, nie jesteśmy właściwie nimi zainteresowani. Za to raz na jakiś czas pojawia się postać tak wyrazista, pełna życia, pełnokrwista i prawdziwa, że z kartek powieści wychodzi na świat i za nic nie da się jej zapomnieć. Otóż główna bohaterka powieści, Eleonora Jarecka, z domu Pstrońska, to właśnie taka postać, heroina jak się patrzy. Po prostu mistrzostwo. I to właśnie dzięki niej czytało mi się „Wytwórnię wód gazowanych” jak fantastyczną historię o zwykłym życiu niezwykłej osoby. Poznajemy ją na samym początku w okolicznościach bardzo ciekawych – mianowicie babka Eleonora w wieku dziewięćdziesięciu dziewięciu lat wreszcie umiera. I to też nie byle jak, ale niespodziewanie, po upadku z drabiny, po której to drabinie wdrapała się na stryszek w sobie tylko wiadomym celu. Dopiero w kolejnych częściach poznajemy życie małej Lenorki, urodzonej w 1909 roku, wraz z młodą Eleonorą pierwszy raz zakochujemy się, odkrywamy smak dorosłego życia. Nawet wojna i szara, bura rzeczywistość, która nastaje po niej, nie mogą złamać jej ducha. Lena żyje pełna parą, trzyma się życia zębami i pazurami, zdeterminowana, by przeżyć je jak najwygodniej, jak najpełniej, jak najmocniej, przy użyciu wszelkich dostępnych jej środków, nie zawsze zresztą legalnych. Jest w niej tyle witalności, tyle siły i psychicznej odporności, że Eleonorze nie są straszne wyzwania, jakie stawia przed nią nie tylko ówczesna sytuacja polityczna, ale i jej własne wybory. Lenorka, Lena, Eleonora, Babka - kobieta silna i sprytna, kochająca żona i matka, a jednocześnie manipulantka, trzymająca w garści wszystkie karty i niechętnie dzieląca się władzą czy sekretami. I chociaż czasem nie bardzo można ją lubić, to na pewno trzeba ją podziwiać.

„Wytwórnia wód gazowanych” to książka złożona ze wspomnień, rodzinnych historii, opowieści, którymi karmi się domowników przy suto zastawionym stole. To retrospekcje i wspominki starej kobiety, która nadal chce czerpać z życia jak najwięcej, która niechętnie dzieli się swoimi sekretami, chociaż uwielbia te cudze. Przyznaję, że pierwsza połowa książki najbardziej mi się spodobała, a mianowicie dzieciństwo, życie Leny w przedwojennej Polsce, a już szczególnie zapadły mi w pamięć takie małe historyjki, jak ta ze spadającymi majtkami, czy z pozwem o zniesławienie. Tyle fantastycznych scenek zgrabnie spiętych wokół postaci głównej bohaterki. Do tego lata powojenne, historia Bluma, poruszające obrazy wyłaniające się gdzieś w tle głównej opowieści, gospoda, wytwórnia wód gazowanych, tajemnicza historia Amelii... A potem zupełnie inna opowieść, rozdział poświęcony Józefowi i Sarze, historia pożegnania z ukochanym dziadkiem, wędrówki do gospody, tupiące buty... Późniejsze części, choć równie ciekawe i pełne fascynujących opowieści, już mnie tak nie porwały – zabrakło mi jakiegoś porządku w opowiadanej historii, bo wspomnienia Babki są jak meandrująca rzeka, płyną raz to leniwie, zakolami, raz wartko i szybko przeskakują niewygodne prawdy, by zatrzymać się nad jakimś mało istotnym dla innych szczegółem. W dodatku dostępu do niektórych wspomnień bronią tamy i chociaż ciekawość zżera nie tylko wnuki, przysłuchujące się tym wspominkom, ale i czytelnika, to tylko Babka decyduje, jak wiele ma ochotę przed kim ujawnić. Wygląda to ciekawie, więc dlaczego zrzędzę? Bo świadomość, że są też sekrety, których tajemnicę zabierze bohaterka ze sobą do grobu, uwierała mnie jak niewygodny but. Bo przyzwyczajona jestem do wygodnego podawania na tacy wszystkich odpowiedzi, wręczaniu czytelnikom kluczy do wszystkich schowków, a „Wytwórnia” sporo jednak pozostawia wyobraźni odbiorcy. Wiele osób wspominało w swoich recenzjach niechlujną redakcję, błędy i literówki, nie wiem, może i to wpłynęło w jakimś stopniu na mój odbiór? Być może rozpuszczenie czytelnicze nie pozwala mi docenić umiaru i taktu pisarskiego autorki, która pozwoliła, by niektóre sprawy pozostawić w ukryciu i pozwolić nam na własne domysły.

Pomimo marudzenia chylę czoła przed autorką, bo postać głównej bohaterki szczególnie zapadła mi w pamięć. Eleonorę trzeba poznać, a „Wytwórnię wód gazowanych” trzeba przeczytać, bo to nie byle jaka powieść. Czytałam ją cały tydzień, przy każdej nadarzającej się okazji, po prostu nie mogłam się oderwać. A to według mnie najlepsza dla książki rekomendacja.

9 komentarzy:

  1. Ależ byłam ciekawa Twojej opinii :)
    Cieszę się, że Ci się podobała, no ale chyba nie mogła się nie podobać? ;)
    Miałam podobne rozterki, że jak to, już koniec, a tajemnice zostały. Potem pomyślałam, że to przecież jak w życiu. W końcu ile ja wiem o mojej własnej babce? Tylko tyle ile sama chciała zdradzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkę sprzedała mi Eleonora, nie wiem, czy spodobałaby mi się tak bardzo, gdyby główna bohaterka była inna, mniej "cielesna". A ta cielesność, przaśność i nielichy charakterek wyłażą z książki aż miło. I nawet, kiedy w dalszych częściach miałam problemy z ta urywaną narracją, wspomnieniami, to i tak wszystko ciekawiło mnie bardzo.

      Usuń
  2. nie gadam, bo jeszcze nie skończyłam

    OdpowiedzUsuń
  3. Zachwyt umiarkowany wyczuwam ;) Ale wypatrzyłam ten tytuł w wyprzedażach, więc również zamierzam na sobie testować. Mam nadzieję, że sprawdzi się jako rozbudowana, klasyczna narracja, bo takich odczuwam niedosyt ostatnio.

    Nancy Mitford zazdroszczę po prostu (to a propos nowszego postu)! U nas tylko Zelda przetłumaczona...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtrynię się bezczelnie. Przeczytałam post jeszcze raz i faktycznie umiarkowany entuzjazm, a ja czytam i czytam tę powieść i nadziwić się nie mogę, że Tobie się Dabarai nie podobało za bardzo. Bo tu jest właśnie ta rozbudowana, klasyczna narracja, o której wspomina maiooffka, rewelacyjna wręcz.

      Usuń
    2. Kasiu, z tego co zrozumiałam, nie wszystkie tajemnice fabuły znajdują swoje wyjaśnienie w finale, więc etap skarg i zażaleń może być jeszcze przed Tobą ;)

      Ale na porządną klasyczną narrację i obyczajową fabułę i tak już zacieram ręce :)

      Usuń
    3. ja akurat lubię niedomówienia :-) Ale może faktycznie mnie to zasmuci

      Usuń
    4. Przyznam, że pierwsza część powieści była po prostu wstrząsająco wspaniała, ale od kiedy narracja zmieniła się potem w taki bardziej "strumień świadomości", zbitki wspomnień, modlitw (modlitwy zresztą świetne!)to już mi się aż tak bardzo nie podobała jak część pierwsza. Ale to tylko mój odbiór. ZA to postać Eleonory - super. te fragmenty, jak jej brak seksu, nie miziania się, ale takiego porządnego pie*****nia, te modlitwy... No po prostu super. A zakończenia się domyśliłam (tzn tajemnicy), więc chociaż jedno niedomówienie mniej! :) Ale polecam książkę, bo tyle o wiele gorszych wypromowano, a tej nie - żal, taka strata...

      Usuń