Dawno, dawno, temu... W
czasach chmurnej i durnej młodości (także tej powtórnej),
uwielbiałam czytać przeróżne powieści fantasy, czym zaraziłam
się od Pewnego Znajomego, który mi te książki pożyczał
początkowo i doradzał. Czytałam więc Xanth Anthony'ego, czytałam
i Andre Norton, czytałam i Anne McCaffrey, Mercedes Lackey i Davida
Eddingsa. Po wielu latach okazało się, że niektóre książki były
tylko na jeden raz, a niektóre zostały ze mną na dobre. Lubię
sięgać po nie od czasu do czasu, czytać je wybiórczo, czasami
ciągiem, mimo że wiem dokładnie, co się w każdej z nich stanie,
jak się potoczą losy bohaterów, jak zakończą się ich przygody.
Konia z rzędem temu, kto zna lepsze lekarstwo na smutki i stresy niż
czytanie po raz kolejny ukochanych, dobrze znanych książek. Kiedy
więc ostatnimi czasy potrzebowałam podleczyć skołatane nerwy i
wiedziałam, że na byle czym się skupić nie będę mogła, na nowe
nie miałam ochoty, zwłaszcza, że przy nowym trzeba się czasem
skoncentrować, przyszedł mi z pomocą David Eddings i jego słynny pięcioksiąg - Belgariada.
Początek historii, opowiedziany w tomie zatytułowanym „Pionek proroctwa”, zabiera nas na farmę pewnego gospodarza, gdzie w kuchni, pod czujną
opieką cioci Pol, dorasta Garion, zwykły sendarski chłopak,
któremu nigdy się nie śniło, że stanie się pionkiem w grze
pomiędzy potężnymi siłami, które walczą o panowanie nad
światem. Tajemnicze proroctwo, śpiący bóg Torak, Klejnot Aldura – to
przecież tylko fragmenty opowieści, jakie snuje wędrowny bajarz, a
w dodatku nie mają one nic wspólnego z losem zwykłego wiejskiego
chłopca, prawda? Aż pewnego dnia okazuje się, że macki
przeznaczenia sięgają po Gariona i nasz bohater, w towarzystwie
pozornie tylko przypadkowej grupy przyjaciół, wyrusza w Podróż
Życia. Kolejne książki z
tego cyklu, „Królowa magii”, „Gambit magów”, „Wieża
czarów” i „Ostatnia walka czarodziejów”, opowiadają o
przygodach i podróżach naszego bohatera, który podąża ku swojemu
przeznaczeniu.
Cóż mogę więcej
napisać o Belgariadzie Eddingsa, żeby nie zepsuć wam przyjemności
czytania? Jest w tych książkach wszystko, czego potrzeba dobrej
serii. Przede wszystkim wachlarz wspaniałych postaci, a wśród nich
czarodzieje, rycerze, szpiedzy i pewna nieznośna księżniczka, a
także z pozoru zwykli ludzie, którzy (jak się okazuje) wcale tacy
zwykli nie są. A do tego Niechętny Bohater, nieświadomy swojego
przeznaczenia zwykły młody człowiek, który w czasie Wyprawy
dojrzewa, dorasta i odnajduje swoje przeznaczenie. I choć właściwie prawie
od razu wiadomo, jaki los go czeka, to nie przeszkadza to
czytelnikowi z wypiekami na twarzy śledzić jego przygód. Bo też
akcja cyklu, po niespiesznie rozwiniętym początku, przyspiesza
zdecydowanie w dalszych częściach, a dzieje się w tej powieści
sporo – towarzyszymy Garionowi i jego przyjaciołom w wędrówkach,
potyczkach i niezwykłych zdarzeniach, odwiedzamy przydrożne gospody
i pałace władców. A wszystko to opisane w sposób bardzo
plastyczny, ukraszone dowcipnymi dialogami i słownymi potyczkami
bohaterów. Jednym słowem – pięć tomów cyklu Davida Eddingsa
czyta się błyskawicznie i z prawdziwą przyjemnością.
Ach, ta Belgariada!
Pięć tomów fantastycznej przygody, wydanych przez Wydawnictwo
Amber w latach dziewięćdziesiątych, koszmarne okładki i wspaniała
treść. Saga kupowana i czytana tom po tomie. Pamiętam do dziś
ekscytujące drżenie rąk, kiedy niosłam z księgarni kolejną
książkę z serii i smutek, kiedy uświadamiałam sobie, że na
kolejny tom trzeba będzie teraz poczekać... Do dziś te sfatygowane nieco książki wywołują we mnie nostalgiczne wspomnienia. Kiedyś już
wspomniałam, że to właśnie od tej serii zaczęła się moja
przygoda z czytaniem książek w języku angielskim – w londyńskiej
księgarni zauważyłam prequel do tej serii i wiedziałam, że nie
chcę czekać na polskie tłumaczenie! Dziś zachęcam was wszystkich
do sięgnięcia po Belgariadę i jej kontynuację, Malloreon, a
tymczasem idę sprawdzić, co tam słychać u moich dobrych
znajomych...
PS. Jeśli was
zaciekawiłam i chcielibyście sprawdzić, co jeszcze napisał
Eddings, na tej stronie
możecie znaleźć całą listę jego książek (i o wiele więcej)...
Nie polecam jedynie ostatniej serii, Marzycieli. Po resztę moim
zdaniem zdecydowanie warto sięgnąć!
No proszę, nie czytałam nic tego autora, ale chyba dam się skusić :) Lubię fantastykę, ale zaczęłam ją czytać później niż w czasach durnej i chmurnej młodości - pewnie dlatego przegapiłam ;)
OdpowiedzUsuńEddings był i pozostanie jednym z moich ulubionych autorów fantasy.. Nawet jeśli jego ostatnia seria była tak kiepska, że najchętniej bym o niej zapomniała.. Ale wszystko inne polecam.
UsuńNie czytałam nic z powieści tego autora, choć bardzo lubię fantastykę, zapraszam http://qltura.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńTo polecam, najlepiej zacząć właśnie od Belgariady.
UsuńMyślałam, że już wszyscy dawno zapomnieli o tych książkach! Czytałam, ale jakie były moje wrażenia - niestety nie pamiętam. Z autorów wymienionych przez Ciebie większym sentymentem darzę Mercedes Lackey, szczególnie trylogię o heroldach z Valdemaru. Chyba obecnie jest raczej nie do dostania - poza allegro albo antykwariatami. Do dziś żałuję, że nie wzięłam udziału w licytacji, gdy ktoś oferował wszystkie ksiązki Lackey (bodajże 10 czy 12 tytułów) za 100 złotych :(
OdpowiedzUsuńOoooo.. Bardzo trudno jest znaleźc innych wielbicieli Eddingsa i Lackey - też ją uwielbiam, wciąż muszę przeczytać jej najnowszą serię o Valdemarze... Dzięki za przypomnienie!
UsuńKiedyś kolega zapytał mnie, jaką książkę trzymam w ręku. Był to jeden z tomów Belgariady. Jego przyjaciel, który był świadkiem mojego streszczenia losów Gariona, w antykwariacie zakupił tom pierwszy jeszcze tego samego dnia. Po jego lekturze - w dniu następnym stał się posiadaczem wszystkich pozostałych tomów.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o mnie - Eddings pokonał Tolkiena.
Hahahaha, gratuluję daru przekonywania. Nie wiem, czy pokonał Tolkiena, jak dla mnie to zupełnie inny styl, porównać się nie da. Ale Eddings to klasyka w sama sobie, moim zdaniem.
Usuń