Moja przygoda z polską
literaturą trwa. W tym roku czytam zdecydowanie więcej książek
polskich niż w ubiegłych latach, sięgam po nieznane mi wcześniej
nazwiska, nie tylko debiuty, przez co natykam się na różne
interesujące pozycje – i chociaż najczęściej jestem zadowolona
z moich wyborów, czasem odnajduję wśród nich prawdziwe perełki, to od czasu do czasu trafiają się też zdecydowanie mniej udane
spotkania. Do takich należy na książka Magdy Fres „Mama,
smoczek!”, dlatego notka będzie krótka i w dodatku z fochem. Bo
zaczynając lekturę miałam nadzieję na lekką opowieść o
doświadczeniach macierzyństwa, o pierwszych krokach stawianych w
nowej roli, o dojrzewaniu więzi pomiędzy matką a dzieckiem –
jednym słowem, na coś zupełnie innego. Bo w zamian za to dostałam
irytujący monolog o ekologicznych warzywach, makrobiotycznym
gotowaniu i o szczepionkach zawierających rtęć. Bo książki nie
odłożyłam tylko dlatego, że krótka była, a ja się bardzo
starałam zrozumieć, po co to wszystko, wciąż czekałam na jakieś
interesujące fragmenty i nic. Bo się po prostu rozczarowałam.
Bohaterka i
narratorka powieści to Małgosia, która właśnie została mamą
Rumpelka. Okazuje się, że w macierzyństwie nic nie jest proste, dziecko nie
przychodzi na świat z instrukcją obsługi, a wielu rzeczy trzeba
się nauczyć samemu. Nie wiem, czy
to dlatego, że sama nie mam dzieci, czy też dlatego, że mam
zupełnie inny światopogląd niż bohaterka powieści, ale książka
Magdy Fres zaczęła mnie miejscami bardzo denerwować. Przyznaję, że początek zapowiadał się
interesująco, niebanalnie, bo mowa była i o poronieniu, i o
depresji, o zwykłym-niezwykłym życiu z dzieckiem, nieco zabawnie,
ale i też nieco poważnie miejscami. Niestety, im dalej, tym było
jednak gorzej – przede wszystkim „Mama, smoczek!” to nie powieść, a raczej
zapis refleksji, luźnych przemyśleń, których punktem zbiorczym
jest małe dziecko. Miejscami miałam wrażenie, że bohaterka spędza
coraz więcej czasu na obsesyjnym doinformowywaniu się o
potencjalnych problemach, niż na byciu matką. Najbardziej utkwił mi w pamięci
fragment o poszukiwaniu perfekcyjnego smoczka do butelki, bo cały
czas zastanawiałam się, ileż to pieniędzy można na te smoczki i
butelki wydać, i czy nie lepiej jest po prostu zrobić samemu
większą dziurkę, jeśli pokarm nie leci... Przyznam, że zaczęło
mi się wydawać, że autorka napisała raczej poradnik, a nie
powieść, bo coraz więcej pojawiało się rozważań o
szczepionkach, o dietach, alergiach, o poszukiwaniu szkodliwych
składników w butelkach, a „akcji” było coraz mniej... Zaczęłam
więc książkę czytać dość pobieżnie, czasem tylko chwytając
się za głowę. W tym miejscu chciałam przeprosić Ulubionego Anglika za to, że go zadręczałam tą książką, czytając mu niektóre fragmenty i dopytując się, czy to normalne, albo co on by zrobił w takiej sytuacji...
„Mama,
smoczek!” Magdy Fres to książka zdecydowanie nie dla mnie. Nie
jest to poradnik, a zdecydowanie za dużo jest w niej wzmianek o
nowinkach (pseudo) naukowych i porad dotyczących „hodowli”
niemowląt. W książce zabrakło mi natomiast prawdziwej opowieści
o pierwszym roku życia z dzieckiem, o zmianach jakie ten czas za
sobą niesie, o tym wszystkim, co powinno temu towarzyszyć – za
mało było w tej książce uczenia się siebie nawzajem, wspólnego
odkrywania świata, czyli tego, co mogłoby zachwycić, rozbawić,
zaintrygować. Nie rzuciłam
w kąt tylko dlatego, że czytałam ją w wersji elektronicznej, a
swój kindelek kocham i nie będę go narażać na wstrząsy.
Jednym słowem – foch.
Oooch, jak dobrze, miałam identyczne odczucia i już się bałam, że jestem w nich odosobniona! :))
OdpowiedzUsuńNo nie jesteś. Czytając książkę zastanawiałam się wciąż, czy to ja po prostu tak mam, czy książka kiepska. UA się pytał, po co się męczę. A ja się starałam coś w niej ciekawego znaleźć... I nic. Ale za to imię Rumpelka mi się podobało. :)
Usuńdobry foch nie jest zły ;-)
OdpowiedzUsuńFoch jak foch, ale wolę jednak trafiać na lepsze, godne polecenia książki!
UsuńNie słyszałam o tej książce, choć potencjalnie mogłabym być zainteresowana. Ale po Twojej recenzji stwierdzam, że chyba jednak nie. Polecam za to "Macierzyństwo non-fiction, czyli relacja z przewrotu domowego" - jak dla mnie bardzo prawdziwy, ale też z przymrużeniem oka, opis zmian, jakie w życie wprowadza nowy, mały domownik :)
OdpowiedzUsuńO "Macierzyństwie non-fiction" słyszałam, ale na razie mam chyba dość podobnych tematyk. Za to chętnie przeczytałabym jeszcze raz "Jak cało i zdrowo przyszedłem na świat"... Jako odtrutkę. :)
UsuńCo za beznadziejny tekst na okladce, jak to cala energia pochodzi wylacznie od kobiet. Albo to bzdura jakichs fanatyczek albo kiepski zart.
OdpowiedzUsuńNiby rozumiem skad sie bierze ta panika pierwszomacierzynska - po prostu po raz pierwszy w zyciu (na ogol) ktos kompletnie bezbronny CALKOWICIE polega na tobie w kwestii przetrwania. To powoduje stres i naprawde wszedzie sie widzi niebezpieczenstwa. Lampa moze spasc, zabawka przygniesc, butelke wydezynfekowac... i sie woli dmuchac na zimne. (Ja sterylizowalam butelki przy pierwszej corce. Ale przy drugiej to juz po prostu przez zmywarke przepuszczam i koniec. Bo tak naprawde dopiero przy drugim dziecku zdalam sobie sprawe, jak wielkie bylo moje napiecie i strach o bezpieczenstwo)
Ale zeby tropic szkodliwe skladniki w butelkach to juz naprawde trzeba paranoje miec wysokiego stopnia. Zawsze wtedy powtarzam za Marian Keyes - ostatecznie kiedys podawano dzieciom Gripe water - zasadniczo alkohol - i swiat jakos przetrwal.
Też myślę, że pewne rzeczy można zignorować. Najbardziej w tej książce zdenerwowało mnie to, że tych paranoicznych kawałów było za dużo... A jeśli chodzi o okładkowe opisy, to ten mnie zaskoczył, bo mowa w nim była o romansie męża. Gdzie?!
UsuńTo chyba kolejny przykład dostawania fisia na punkcie dziecka - mam wrażenie, że dziś każda matka myśli, że jest pierwsza, że odkrywa amerykę i że świat kręci się wokół jej potomka
OdpowiedzUsuńJak już wspomniałam, dzieci nie mam, ale rozumiem, że świat może się kręcić wokół potomstwa. Ale ta książka mi się po prostu nie spodobała.
UsuńNie można robić większej dziurki w smoczku silikonowym, dziewczyny! One są specjalnie tworzone tak, żeby mikrocząsteczki nie przedostawały się do organizmu dziecka. Przy przekrojeniu zwykłym nożem czy powiększeniu dziurki stają się niebezpieczne, cząsteczki silikonu mogą uszkodzić narządy dziecka. Widać że nic nie czytacie i nie macie małych dzieci. Ech, szkoda gadać.
OdpowiedzUsuńCzytadło bo książka to za dużo powiedziane. Najbardziej byłam zaskoczona opisem matek z Załęża, z którego sama pochodzę.Wiadomo, że dzielnica ta nie cieszy się dobrą sławą ale Pani autorka uważa (w kontekście karmienia piersią), że kobiety tu mieszkające wydają wszystkie pieniądze na wódkę i karmią dzieci makaronami i kaszkami. Internet też tu jest - u moich rodziców ok 10 lat. Mieszkają tu ludzie wykształceni chociaż jest ich na pewno mniej niż w Piotrowicach czy Ochojcu. Moja siostrzenica chodzi tu do przedszkola wg rankingu pewnej gazety najlepszego w Katowicach. Działa tu Fundacja, która organizuje różne spotkania kulturalne.Pani Magdo nie ocenia się osób przez pryzmat tego gdzie mieszkają moim zdaniem jest to tak samo głupie jak np stwierdzenie, że "blondynki są głupie".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dorzucam : nagonkę na szczepionki, wychwalanie ekologicznych produktów, ciągły product placement.
OdpowiedzUsuńKompletna nieznajomość tematu "depresja, lęki"
Kto pozwolił, żeby to coś ukazało się drukiem??
pisać każdy może...trochę lepiej lub trochę gorzej. Bardzo podoba mi się zdanie autorki "focha": o obsesyjnym doinformowywaniu się o potencjalnych problemach.
OdpowiedzUsuńpisać każdy może...Pani dr n. hum. Magda Fres -ten etap ma już za sobą teraz to certyfikowana i akredytowana przy Izbie Coachingu life coach, creativity coach, superwizor, psycholog ze specjalizacją interpersonalną i menedżerską, trenerka rozwoju osobistego i umiejętności miękkich. Absolwentka Szkoły Profesjonalnego Coachingu - walczy teraz z problemami innych.
OdpowiedzUsuń