Pierwszy raz usłyszałam
o „Wytwórni wód gazowanych” Doroty Combrzyńskiej-Nogali na blogu
Młodej Pisarki. Zapamiętałam tytuł, bo taki nietypowy, okładka
też wyglądała bardzo ciekawie, historia brzmiała wciągająco, w
dodatku polecana przez kogoś, kogo czytelnicze zdanie cenię.
Niedawno książką zachwycała się też Bookfa i kilka innych
znajomych osób, więc stwierdziłam, że czas samej sprawdzić, czy
i mnie się spodoba! Uwielbiam książki o
rodzinnych tajemnicach, o opowieściach z czasów naszych babek i
prababek, o życiu zwykłych ludzi, o historiach opowiadanych przez
seniorki rodu, odczytywanych w starych pamiętnikach. A jednak ta
książka pokazała mi, że czasem w takich opowieściach ważnie
jest nie tylko to, co się opowiada, ale i to, co zostaje
przemilczane.
Zresztą nie tylko historia jest tu ważna, ale to, kto ją opowiada. Czasem jest tak, że
obok postaci stworzonych przez autorów książek przechodzimy
obojętnie, nie jesteśmy właściwie nimi zainteresowani. Za to raz
na jakiś czas pojawia się postać tak wyrazista, pełna życia,
pełnokrwista i prawdziwa, że z kartek powieści wychodzi na świat
i za nic nie da się jej zapomnieć. Otóż główna bohaterka
powieści, Eleonora Jarecka, z domu Pstrońska, to właśnie taka
postać, heroina jak się patrzy. Po prostu mistrzostwo. I to właśnie
dzięki niej czytało mi się „Wytwórnię wód gazowanych” jak
fantastyczną historię o zwykłym życiu niezwykłej osoby.
Poznajemy ją na samym początku w okolicznościach bardzo ciekawych
– mianowicie babka Eleonora w wieku dziewięćdziesięciu
dziewięciu lat wreszcie umiera. I to też nie byle jak, ale
niespodziewanie, po upadku z drabiny, po której to drabinie wdrapała
się na stryszek w sobie tylko wiadomym celu. Dopiero w kolejnych
częściach poznajemy życie małej Lenorki, urodzonej w 1909 roku,
wraz z młodą Eleonorą pierwszy raz zakochujemy się, odkrywamy
smak dorosłego życia. Nawet wojna i szara, bura rzeczywistość,
która nastaje po niej, nie mogą złamać jej ducha. Lena żyje
pełna parą, trzyma się życia zębami i pazurami, zdeterminowana,
by przeżyć je jak najwygodniej, jak najpełniej, jak najmocniej,
przy użyciu wszelkich dostępnych jej środków, nie zawsze zresztą
legalnych. Jest w niej tyle witalności, tyle siły i psychicznej
odporności, że Eleonorze nie są straszne wyzwania, jakie stawia
przed nią nie tylko ówczesna sytuacja polityczna, ale i jej własne
wybory. Lenorka, Lena, Eleonora, Babka - kobieta silna i sprytna, kochająca żona i matka, a
jednocześnie manipulantka, trzymająca w garści wszystkie karty i
niechętnie dzieląca się władzą czy sekretami. I chociaż czasem
nie bardzo można ją lubić, to na pewno trzeba ją podziwiać.
„Wytwórnia wód
gazowanych” to książka złożona ze wspomnień, rodzinnych
historii, opowieści, którymi karmi się domowników przy suto
zastawionym stole. To retrospekcje i wspominki starej kobiety, która
nadal chce czerpać z życia jak najwięcej, która niechętnie
dzieli się swoimi sekretami, chociaż uwielbia te cudze. Przyznaję,
że pierwsza połowa książki najbardziej mi się spodobała, a
mianowicie dzieciństwo, życie Leny w przedwojennej Polsce, a już
szczególnie zapadły mi w pamięć takie małe historyjki, jak ta ze
spadającymi majtkami, czy z pozwem o zniesławienie. Tyle
fantastycznych scenek zgrabnie spiętych wokół postaci głównej
bohaterki. Do tego lata powojenne, historia Bluma, poruszające
obrazy wyłaniające się gdzieś w tle głównej opowieści,
gospoda, wytwórnia wód gazowanych, tajemnicza historia Amelii... A
potem zupełnie inna opowieść, rozdział poświęcony Józefowi i
Sarze, historia pożegnania z ukochanym dziadkiem, wędrówki do
gospody, tupiące buty... Późniejsze części, choć równie
ciekawe i pełne fascynujących opowieści, już mnie tak nie porwały
– zabrakło mi jakiegoś porządku w opowiadanej historii, bo
wspomnienia Babki są jak meandrująca rzeka, płyną raz to leniwie,
zakolami, raz wartko i szybko przeskakują niewygodne prawdy, by
zatrzymać się nad jakimś mało istotnym dla innych szczegółem. W
dodatku dostępu do niektórych wspomnień bronią tamy i chociaż
ciekawość zżera nie tylko wnuki, przysłuchujące się tym
wspominkom, ale i czytelnika, to tylko Babka decyduje, jak wiele ma
ochotę przed kim ujawnić. Wygląda to ciekawie, więc dlaczego
zrzędzę? Bo świadomość, że są też sekrety, których tajemnicę
zabierze bohaterka ze sobą do grobu, uwierała mnie jak niewygodny
but. Bo przyzwyczajona jestem do wygodnego podawania na tacy
wszystkich odpowiedzi, wręczaniu czytelnikom kluczy do wszystkich
schowków, a „Wytwórnia” sporo jednak pozostawia wyobraźni
odbiorcy. Wiele osób wspominało w swoich recenzjach niechlujną
redakcję, błędy i literówki, nie wiem, może i to wpłynęło w
jakimś stopniu na mój odbiór? Być może rozpuszczenie czytelnicze
nie pozwala mi docenić umiaru i taktu pisarskiego autorki, która
pozwoliła, by niektóre sprawy pozostawić w ukryciu i pozwolić nam
na własne domysły.
Pomimo marudzenia chylę
czoła przed autorką, bo postać głównej bohaterki szczególnie
zapadła mi w pamięć. Eleonorę trzeba poznać, a „Wytwórnię
wód gazowanych” trzeba przeczytać, bo to nie byle jaka powieść.
Czytałam ją cały tydzień, przy każdej nadarzającej się okazji,
po prostu nie mogłam się oderwać. A to według mnie najlepsza dla
książki rekomendacja.
Ależ byłam ciekawa Twojej opinii :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobała, no ale chyba nie mogła się nie podobać? ;)
Miałam podobne rozterki, że jak to, już koniec, a tajemnice zostały. Potem pomyślałam, że to przecież jak w życiu. W końcu ile ja wiem o mojej własnej babce? Tylko tyle ile sama chciała zdradzić.
Książkę sprzedała mi Eleonora, nie wiem, czy spodobałaby mi się tak bardzo, gdyby główna bohaterka była inna, mniej "cielesna". A ta cielesność, przaśność i nielichy charakterek wyłażą z książki aż miło. I nawet, kiedy w dalszych częściach miałam problemy z ta urywaną narracją, wspomnieniami, to i tak wszystko ciekawiło mnie bardzo.
Usuńnie gadam, bo jeszcze nie skończyłam
OdpowiedzUsuńZachwyt umiarkowany wyczuwam ;) Ale wypatrzyłam ten tytuł w wyprzedażach, więc również zamierzam na sobie testować. Mam nadzieję, że sprawdzi się jako rozbudowana, klasyczna narracja, bo takich odczuwam niedosyt ostatnio.
OdpowiedzUsuńNancy Mitford zazdroszczę po prostu (to a propos nowszego postu)! U nas tylko Zelda przetłumaczona...
Wtrynię się bezczelnie. Przeczytałam post jeszcze raz i faktycznie umiarkowany entuzjazm, a ja czytam i czytam tę powieść i nadziwić się nie mogę, że Tobie się Dabarai nie podobało za bardzo. Bo tu jest właśnie ta rozbudowana, klasyczna narracja, o której wspomina maiooffka, rewelacyjna wręcz.
UsuńKasiu, z tego co zrozumiałam, nie wszystkie tajemnice fabuły znajdują swoje wyjaśnienie w finale, więc etap skarg i zażaleń może być jeszcze przed Tobą ;)
UsuńAle na porządną klasyczną narrację i obyczajową fabułę i tak już zacieram ręce :)
ja akurat lubię niedomówienia :-) Ale może faktycznie mnie to zasmuci
UsuńOby jednak nie :)
UsuńPrzyznam, że pierwsza część powieści była po prostu wstrząsająco wspaniała, ale od kiedy narracja zmieniła się potem w taki bardziej "strumień świadomości", zbitki wspomnień, modlitw (modlitwy zresztą świetne!)to już mi się aż tak bardzo nie podobała jak część pierwsza. Ale to tylko mój odbiór. ZA to postać Eleonory - super. te fragmenty, jak jej brak seksu, nie miziania się, ale takiego porządnego pie*****nia, te modlitwy... No po prostu super. A zakończenia się domyśliłam (tzn tajemnicy), więc chociaż jedno niedomówienie mniej! :) Ale polecam książkę, bo tyle o wiele gorszych wypromowano, a tej nie - żal, taka strata...
Usuń