Jakiś czas temu, przy
okazji lektury „Death Comes to Pemberley” P. D. James żaliłam
się na blogu, że bardzo rzadko zdarza się, żeby z kontynuacji
znanych powieści wynikło coś dobrego. Ktoś jednak te książki
czyta, bo przecież już od dawna na rynku księgarskim pojawiało
się mnóstwo niekanonicznych powieści opowiadających o przygodach
kultowych literackich postaci. A któż może być postacią bardziej
znaną niż słynny detektyw z fajką, zamieszkujący znany adres
221B Baker Street. Tak jest, słynny Sherlock Holmes, dorobił się
setek filmów i książek, w różnych zresztą wcieleniach. Z
najnowszych strasznie spodobał mi się „Sherlock” z Benedictem
Cumberbatchem (nota bene, właśnie się dowiedziałam, że już w
tym miesiącu rozpoczynają się zdjęcia do trzeciej serii, która
ukaże się na jesieni, lub na początku 2014 roku – hura!), niezły
był też „Sherlock Holmes” z Robertem Downey'em Juniorem,
natomiast amerykańskiej podróbki „Elementary” z Johnnym Lee
Millerem nie mam ochoty zobaczyć. A jeśli chodzi o książki, to
szczególnie zapadły mi w pamięć dwie, przeczytane dawno temu –
jedna nosiła tytuł „Przygody chemiczne Sherlocka Holmesa”, a
drugiej tytułu nie pamiętam, wiem tylko, że była napisana przez
zupełnie kogoś innego, a towarzyszem Sherlocka był w niej jakiś
młody chłopak (nie mam pojęcia dlaczego, ale wydawało mi się, że
był to Węgier)... Z kolei ostatnimi czasy zaopatrzyłam się w
powieść pod tytułem „Zabójcza chmura” Andy Lane'a,
opowiadającą o przygodach młodego Sherlocka Holmesa... Natomiast
zupełnie nie rozumiem, dlaczego już dawno temu nie sięgnęłam po
książkę Anthony Horowitza „The House of Silk” („Dom
jedwabny”). Ta powieść, napisana na zlecenie spadkobierców
spuścizny Conan Doyle'a, (Conan Doyle Estate), to nowa historia o
przygodach Sherlocka Holmesa, zrelacjonowana jak zwykle przez jego
wiernego towarzysza, doktora Watsona. Już na wstępie Watson
wyjaśnia czytelnikowi, że ta opowieść nie ujrzy światła
dziennego przez co najmniej najbliższe sto lat, bo sprawa, której
dotyczy jest po prostu zbyt szokująca...
Akcja powieści „The
House of Silk” rozpoczyna się jesienią 1890 roku. Sherlock Holmes
i przebywający u niego z wizytą doktor Watson podejmują się
rozwiązania pewnej na pozór prostej sprawy. Otóż pewien mężczyzna
z blizną śledzi i obserwuje angielskiego dżentelmena, niejakiego
pana Carstairsa. Okazuje się szybko, że sprawa jest znacznie
bardziej skomplikowana – pojawiają się nowe tropy, ślady afery
prowadzą aż Bostonu, a w dodatku w prawie pojawia się tajemnicza
nazwa: The House of Silk, Dom Jedwabny. Co jednak znaczą te słowa,
czym jest tajemniczy dom i jaki jest jego związek ze sprawą, którą
prowadzi Holmes?
Stwierdzam, że Anthony
Horowitzowi należą się gratulacje i podziękowania. Za to, że do
pisania (i postaci!) podszedł z szacunkiem, że nie udziwniał, na
siłę nie komplikował, że nie dorabiał bohaterom dodatkowych
cech, historii czy życiorysów. Za to że uszanował też
czytelnika, który przecież chce czytać opowieści o ulubionym
bohaterze, które nie odbiegają daleko od pierwowzoru. I wreszcie za
to, że mu napisanie takiej powieści tak zgrabnie poszło. Być może
pomogło mu w tym czytelnikom dziesięć reguł, które miał na
uwadze pisząc tę powieść, zamieszczonych na końcu książki? A może jako wielbiciel Holmesa, po prostu czerpał z tego ogromną przyjemność!
Przede wszystkim
Sherlock jest takim właśnie porządnym Sherlockiem – nieco
znudzonym codziennym, nudnawym życiem, rozkwitającym dopiero pod
wpływem stymulującego wyzwania. Zwykłe rozmowy, wręcz zabawy w
obserwację i dedukcję z doktorem Watsonem, w których Sherlock zgaduje jego myśli, to tylko niewinne wprawki. Detektyw
czuje, że żyje dopiero wtedy, kiedy ma przed sobą jakiś cel, im
trudniejszy, tym lepszy. Im sprawa bardziej powikłana, im
mętniejsza, im może mu przysporzyć więcej problemów, tym lepiej,
bo trudniej, bo ciekawiej, bo interesująco. „The game's afoot!”
- rozpoczęła się gra, a czytelnik, wraz z doktorem Watsonem, może
się jak zwykle jedynie próbować dotrzymać mu kroku.
Nie tylko
przedstawienie głównej postaci udało się autorowi. W „Domu
jedwabnym” pojawiają się też inni, znajomi bohaterowie –
przyszli adwersarzy, członkowie rodziny, a przede wszystkim wierny
kronikarz dokonań detektywa, poczciwy doktor Watson. Po raz kolejny
wplątany w powikłaną intrygę, choć tym razem wygląda ona
zdecydowanie bardziej poważnie, a nawet dramatycznie.
Horowitz dokładnie wczuł się w rolę dokumentalisty i jego powieść
pisana jest (jak to porządna historia o Sherlocku), z punktu
widzenia Watsona, który już na wstępie przyjmuje wobec czytelnika
pozycję biografa wydarzeń, z rzadka tylko pozwalając sobie na
dygresję i wzmiankę o późniejszych wydarzeniach. Udało się też
Horowitzowi utrzymać odpowiedni styl, na tyle bliski oryginałowi,
że wpasowuje się w konwencję powieści, a jednocześnie na tyle
naturalny i współczesny, że powieść czyta się bez trudności i
zgrzytów. Do tego realistyczne opisy wiktoriańskiego Londynu
przydają powieści dodatkowego uroku. Bohaterowie „Domu
jedwabnego” nie tylko poprawnie się wyrażają, noszą też
odpowiednie stroje i rekwizyty. Wraz z nimi odwiedzamy wiktoriańskie
więzienie, elegancką posiadłość dżentelmena, trzeciorzędny
hotelik, śledzimy nocne życie w ulicznych zaułkach, spelunkach,
czy podejrzanych dzielnicach.
Wreszcie – rzecz
najważniejsza, czyli sama zagadka. Spodobał mi się i pomysł i
wykonanie, pogmatwanie wątków, zagadka w zagadce, a do tego całość
została zgrabnie i z wyczuciem rozwiązana. Nie jestem tylko pewna,
czy temat, jaki porusza Horowitz, główny motyw powieści, pasowałby
mi do oryginalnych powieści Doyle'a. Zapewne nie, bo podobne tematy
nie były w tych czasach poruszane. Natomiast jest to (jak gdzieś
przeczytałam) powieść, którą Arthur Conan Doyle napisałby
współcześnie. I zdecydowanie się z tym zgadzam.
Nie mam nic więcej do
dodania. Zachęcam was do przeczytania „The House of Silk” i
wyrobienia sobie własnej opinii na jej temat. Jeśli chodzi o mnie,
to po przeczytaniu książki stwierdzam, że jeśli Anthony Horowitz
napisze kolejną powieść o przygodach Sherlocka Holmesa, to ja ją
z przyjemnością przeczytam.
Tez z przyjemnoscia przeczytalam. Musze przyznac ze duzy mial Horowitz szacunek dla oryginalu i po raz pierwszy w tego typu kontynuacjach Watson brzmial jak Watson - na ogol. Jedynym moim zarzutem bylyby przeblyski wspolczesnego myslenia. Na przyklad o tych bezdomnych dzieciakach ktore pracowaly dla Holmesa. Realia zycia byly wtedy takie ze mnostwo dzieci konczylo na ulicach i niewielu sie tym przejmowalo. Watson i Holmes z pewnoscia - w oryginalnych opowiadaniach - nie mieli specjalnych wyrzutow sumienia, ze odsylaja Higginsa i jego kolegow z powrotem na ulice i wlasciwie nie wiedza, czy ci chlopcy maja w ogole gdzie spac. I nagle ta cala skrucha i zal. To po prostu dosc wspolczesne myslenie. No ale oczywiscie nie bede przeciez Watsonowi czynila zarzutow z tego powodu...
OdpowiedzUsuńBardzo sobie cenie adaptacje BBC z Cumberbatchem i Freemanem, bo wreszcie Watson jest taki jak powinien byc, czyli - nie jest poczciwy. Watson jest bardzo inteligentny - inaczej Sherlock nigdy by mu nie zaufal. Oczywiscie w porownaniu z Holmesem wypada blado ale chyba kazdy z nas wypadlby blado w porownaniu z nim...I wlasnie Sherlock widzi i potrafi docenic jakim skarbem jako przyjaciel jest John Watson. Inteligentny, odwazny i lojalny a przy tym taki skromny i taktowny.
No właśnie, ten szacunek do oryginału, to takie ważne, często pisarze zbyt dużo chcą napisać książki po swojemu! Może masz rację, że sporo jest takiego współczesnego myślenia, stąd na przykład główni temat domu jedwabnego wydał mi się zupełnie nie w stylu Doyle, ale kto wie, jakby Doyle pisał, gdyby żył współcześnie.
Usuńjeśli chodzi o "Sherlocka" to bardzo podoba mi się, że serial nie bierze siebie na poważnie, do tego Cumberbatch jest wspaniale współcześnie neurotyczny!!
Oooo ... fajnie, że przypomniałaś o tej książce. "Dom jedwabny" czytałam w ubiegłym roku i do tej pory miło wspominam tę książkę. Miała brzmieć jak oryginalny Sherlock Holmes i brzmiała. Ciekawa intryga, dobry styl, bohaterowie prawie jak u Conan Doyle`a. Czego chcieć więcej.
OdpowiedzUsuńA Sherlocka z BBC oglądałam !!! FAJNY !!! ;) Bardzo ucieszyła mnie przeczytana u Ciebie wiadomość, że rozpoczynają się zdjęcia do trzeciej serii. Znowu będę oglądać z wypiekami na twarzy :)
Zastanawia mnie, dlaczego po nią nie sięgnęłam wcześniej. Hm. Okazuje się, że zdecydowanie warto było! A na trzeci sezon Sherlocka czekam niecierpliwie i powtarzam sobie stare odcinki w przygotowaniu. :)
UsuńW zeszłym roku, kiedy ta książka ukazała się w Niemczech, byłam na spotkaniu autorskim z Horowitzem, z którego wyszłam kompletnie oczarowana osobowością pisarza. Dużo opowiadał o tym, jak doszło do jej napisania (został poproszony przez wspólnotę spadkobierców Doyle'a), jak się przygotowywał do tego zadania (przeczytał ponownie wszystkie oryginalne "holmsy") i jak w końcu dostał ten kontrakt (wspólnota po przeczytaniu pierwszego, próbnego rozdziały była zachwycona). Mówił o tym, że jego głównym celem było wstrzelenie się w styl pisarza i w styl epoki, co wyraźnie mu się udało. Niestety, na pytanie, czy będzie więcej Sherlocków spod jego pióra, odpowiedział, że nie wyobraża sobie, by raz jeszcze mógł wspiąć się na wyżyny swych umiejętności i napisać podobne dzieło.
OdpowiedzUsuńMnie się bardzo spodobało takie posłowie z tyłu książki, w którym Horowitz pisał o swojej fascynacji powieściami Doyle'a i o dziesięciu zasadach pisania (żadnych słynnych osobistości, żadnych aluzji homoseksualnych między Holmesem a Watsonem, żadnych narkotyków, żadnego romansu...) Ale wiadomość, że nic więcej nie napisze - szkooooooda.... Może ktoś jeszcze się odważy i wyjdzie mu to równie dobrze..?
Usuń