piątek, 8 marca 2013

Elementarne, drogi Watsonie, czyli "The House of Silk" ("Dom jedwabny") - Anthony Horowitz

Jakiś czas temu, przy okazji lektury „Death Comes to Pemberley” P. D. James żaliłam się na blogu, że bardzo rzadko zdarza się, żeby z kontynuacji znanych powieści wynikło coś dobrego. Ktoś jednak te książki czyta, bo przecież już od dawna na rynku księgarskim pojawiało się mnóstwo niekanonicznych powieści opowiadających o przygodach kultowych literackich postaci. A któż może być postacią bardziej znaną niż słynny detektyw z fajką, zamieszkujący znany adres 221B Baker Street. Tak jest, słynny Sherlock Holmes, dorobił się setek filmów i książek, w różnych zresztą wcieleniach. Z najnowszych strasznie spodobał mi się „Sherlock” z Benedictem Cumberbatchem (nota bene, właśnie się dowiedziałam, że już w tym miesiącu rozpoczynają się zdjęcia do trzeciej serii, która ukaże się na jesieni, lub na początku 2014 roku – hura!), niezły był też „Sherlock Holmes” z Robertem Downey'em Juniorem, natomiast amerykańskiej podróbki „Elementary” z Johnnym Lee Millerem nie mam ochoty zobaczyć. A jeśli chodzi o książki, to szczególnie zapadły mi w pamięć dwie, przeczytane dawno temu – jedna nosiła tytuł „Przygody chemiczne Sherlocka Holmesa”, a drugiej tytułu nie pamiętam, wiem tylko, że była napisana przez zupełnie kogoś innego, a towarzyszem Sherlocka był w niej jakiś młody chłopak (nie mam pojęcia dlaczego, ale wydawało mi się, że był to Węgier)... Z kolei ostatnimi czasy zaopatrzyłam się w powieść pod tytułem „Zabójcza chmura” Andy Lane'a, opowiadającą o przygodach młodego Sherlocka Holmesa... Natomiast zupełnie nie rozumiem, dlaczego już dawno temu nie sięgnęłam po książkę Anthony Horowitza „The House of Silk” („Dom jedwabny”). Ta powieść, napisana na zlecenie spadkobierców spuścizny Conan Doyle'a, (Conan Doyle Estate), to nowa historia o przygodach Sherlocka Holmesa, zrelacjonowana jak zwykle przez jego wiernego towarzysza, doktora Watsona. Już na wstępie Watson wyjaśnia czytelnikowi, że ta opowieść nie ujrzy światła dziennego przez co najmniej najbliższe sto lat, bo sprawa, której dotyczy jest po prostu zbyt szokująca...

Akcja powieści „The House of Silk” rozpoczyna się jesienią 1890 roku. Sherlock Holmes i przebywający u niego z wizytą doktor Watson podejmują się rozwiązania pewnej na pozór prostej sprawy. Otóż pewien mężczyzna z blizną śledzi i obserwuje angielskiego dżentelmena, niejakiego pana Carstairsa. Okazuje się szybko, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana – pojawiają się nowe tropy, ślady afery prowadzą aż Bostonu, a w dodatku w prawie pojawia się tajemnicza nazwa: The House of Silk, Dom Jedwabny. Co jednak znaczą te słowa, czym jest tajemniczy dom i jaki jest jego związek ze sprawą, którą prowadzi Holmes?

Stwierdzam, że Anthony Horowitzowi należą się gratulacje i podziękowania. Za to, że do pisania (i postaci!) podszedł z szacunkiem, że nie udziwniał, na siłę nie komplikował, że nie dorabiał bohaterom dodatkowych cech, historii czy życiorysów. Za to że uszanował też czytelnika, który przecież chce czytać opowieści o ulubionym bohaterze, które nie odbiegają daleko od pierwowzoru. I wreszcie za to, że mu napisanie takiej powieści tak zgrabnie poszło. Być może pomogło mu w tym czytelnikom dziesięć reguł, które miał na uwadze pisząc tę powieść, zamieszczonych na końcu książki? A może jako wielbiciel Holmesa, po prostu czerpał z tego ogromną przyjemność!

Przede wszystkim Sherlock jest takim właśnie porządnym Sherlockiem – nieco znudzonym codziennym, nudnawym życiem, rozkwitającym dopiero pod wpływem stymulującego wyzwania. Zwykłe rozmowy, wręcz zabawy w obserwację i dedukcję z doktorem Watsonem, w których Sherlock zgaduje jego myśli, to tylko niewinne wprawki. Detektyw czuje, że żyje dopiero wtedy, kiedy ma przed sobą jakiś cel, im trudniejszy, tym lepszy. Im sprawa bardziej powikłana, im mętniejsza, im może mu przysporzyć więcej problemów, tym lepiej, bo trudniej, bo ciekawiej, bo interesująco. „The game's afoot!” - rozpoczęła się gra, a czytelnik, wraz z doktorem Watsonem, może się jak zwykle jedynie próbować dotrzymać mu kroku.

Nie tylko przedstawienie głównej postaci udało się autorowi. W „Domu jedwabnym” pojawiają się też inni, znajomi bohaterowie – przyszli adwersarzy, członkowie rodziny, a przede wszystkim wierny kronikarz dokonań detektywa, poczciwy doktor Watson. Po raz kolejny wplątany w powikłaną intrygę, choć tym razem wygląda ona zdecydowanie bardziej poważnie, a nawet dramatycznie. Horowitz dokładnie wczuł się w rolę dokumentalisty i jego powieść pisana jest (jak to porządna historia o Sherlocku), z punktu widzenia Watsona, który już na wstępie przyjmuje wobec czytelnika pozycję biografa wydarzeń, z rzadka tylko pozwalając sobie na dygresję i wzmiankę o późniejszych wydarzeniach. Udało się też Horowitzowi utrzymać odpowiedni styl, na tyle bliski oryginałowi, że wpasowuje się w konwencję powieści, a jednocześnie na tyle naturalny i współczesny, że powieść czyta się bez trudności i zgrzytów. Do tego realistyczne opisy wiktoriańskiego Londynu przydają powieści dodatkowego uroku. Bohaterowie „Domu jedwabnego” nie tylko poprawnie się wyrażają, noszą też odpowiednie stroje i rekwizyty. Wraz z nimi odwiedzamy wiktoriańskie więzienie, elegancką posiadłość dżentelmena, trzeciorzędny hotelik, śledzimy nocne życie w ulicznych zaułkach, spelunkach, czy podejrzanych dzielnicach.

Wreszcie – rzecz najważniejsza, czyli sama zagadka. Spodobał mi się i pomysł i wykonanie, pogmatwanie wątków, zagadka w zagadce, a do tego całość została zgrabnie i z wyczuciem rozwiązana. Nie jestem tylko pewna, czy temat, jaki porusza Horowitz, główny motyw powieści, pasowałby mi do oryginalnych powieści Doyle'a. Zapewne nie, bo podobne tematy nie były w tych czasach poruszane. Natomiast jest to (jak gdzieś przeczytałam) powieść, którą Arthur Conan Doyle napisałby współcześnie. I zdecydowanie się z tym zgadzam.

Nie mam nic więcej do dodania. Zachęcam was do przeczytania „The House of Silk” i wyrobienia sobie własnej opinii na jej temat. Jeśli chodzi o mnie, to po przeczytaniu książki stwierdzam, że jeśli Anthony Horowitz napisze kolejną powieść o przygodach Sherlocka Holmesa, to ja ją z przyjemnością przeczytam.

6 komentarzy:

  1. Tez z przyjemnoscia przeczytalam. Musze przyznac ze duzy mial Horowitz szacunek dla oryginalu i po raz pierwszy w tego typu kontynuacjach Watson brzmial jak Watson - na ogol. Jedynym moim zarzutem bylyby przeblyski wspolczesnego myslenia. Na przyklad o tych bezdomnych dzieciakach ktore pracowaly dla Holmesa. Realia zycia byly wtedy takie ze mnostwo dzieci konczylo na ulicach i niewielu sie tym przejmowalo. Watson i Holmes z pewnoscia - w oryginalnych opowiadaniach - nie mieli specjalnych wyrzutow sumienia, ze odsylaja Higginsa i jego kolegow z powrotem na ulice i wlasciwie nie wiedza, czy ci chlopcy maja w ogole gdzie spac. I nagle ta cala skrucha i zal. To po prostu dosc wspolczesne myslenie. No ale oczywiscie nie bede przeciez Watsonowi czynila zarzutow z tego powodu...
    Bardzo sobie cenie adaptacje BBC z Cumberbatchem i Freemanem, bo wreszcie Watson jest taki jak powinien byc, czyli - nie jest poczciwy. Watson jest bardzo inteligentny - inaczej Sherlock nigdy by mu nie zaufal. Oczywiscie w porownaniu z Holmesem wypada blado ale chyba kazdy z nas wypadlby blado w porownaniu z nim...I wlasnie Sherlock widzi i potrafi docenic jakim skarbem jako przyjaciel jest John Watson. Inteligentny, odwazny i lojalny a przy tym taki skromny i taktowny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, ten szacunek do oryginału, to takie ważne, często pisarze zbyt dużo chcą napisać książki po swojemu! Może masz rację, że sporo jest takiego współczesnego myślenia, stąd na przykład główni temat domu jedwabnego wydał mi się zupełnie nie w stylu Doyle, ale kto wie, jakby Doyle pisał, gdyby żył współcześnie.

      jeśli chodzi o "Sherlocka" to bardzo podoba mi się, że serial nie bierze siebie na poważnie, do tego Cumberbatch jest wspaniale współcześnie neurotyczny!!

      Usuń
  2. Oooo ... fajnie, że przypomniałaś o tej książce. "Dom jedwabny" czytałam w ubiegłym roku i do tej pory miło wspominam tę książkę. Miała brzmieć jak oryginalny Sherlock Holmes i brzmiała. Ciekawa intryga, dobry styl, bohaterowie prawie jak u Conan Doyle`a. Czego chcieć więcej.
    A Sherlocka z BBC oglądałam !!! FAJNY !!! ;) Bardzo ucieszyła mnie przeczytana u Ciebie wiadomość, że rozpoczynają się zdjęcia do trzeciej serii. Znowu będę oglądać z wypiekami na twarzy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawia mnie, dlaczego po nią nie sięgnęłam wcześniej. Hm. Okazuje się, że zdecydowanie warto było! A na trzeci sezon Sherlocka czekam niecierpliwie i powtarzam sobie stare odcinki w przygotowaniu. :)

      Usuń
  3. W zeszłym roku, kiedy ta książka ukazała się w Niemczech, byłam na spotkaniu autorskim z Horowitzem, z którego wyszłam kompletnie oczarowana osobowością pisarza. Dużo opowiadał o tym, jak doszło do jej napisania (został poproszony przez wspólnotę spadkobierców Doyle'a), jak się przygotowywał do tego zadania (przeczytał ponownie wszystkie oryginalne "holmsy") i jak w końcu dostał ten kontrakt (wspólnota po przeczytaniu pierwszego, próbnego rozdziały była zachwycona). Mówił o tym, że jego głównym celem było wstrzelenie się w styl pisarza i w styl epoki, co wyraźnie mu się udało. Niestety, na pytanie, czy będzie więcej Sherlocków spod jego pióra, odpowiedział, że nie wyobraża sobie, by raz jeszcze mógł wspiąć się na wyżyny swych umiejętności i napisać podobne dzieło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się bardzo spodobało takie posłowie z tyłu książki, w którym Horowitz pisał o swojej fascynacji powieściami Doyle'a i o dziesięciu zasadach pisania (żadnych słynnych osobistości, żadnych aluzji homoseksualnych między Holmesem a Watsonem, żadnych narkotyków, żadnego romansu...) Ale wiadomość, że nic więcej nie napisze - szkooooooda.... Może ktoś jeszcze się odważy i wyjdzie mu to równie dobrze..?

      Usuń