Po kilku świetnych
powieściach nadszedł czas na marudzenie – cały sobotni ranek
spędziłam na zadaniu znanemu wielu książkochłonom, a mianowicie
poszukiwaniu kolejnej lektury. W końcu mój wybór padł na książkę
Mary Nichols pod tytułem „Altana”, przyniesioną jakiś czas
temu pod wpływem impulsu z biblioteki i odłożoną na półkę na
czas nieokreślony.
„Altana”, która
już wcześniej wpadła mi w oczy w księgarni (pod tytułem „Summer
House”), to opowieść o miłości w czasie wojny. W 1918 roku
młoda arystokratka, lady Helen Bairstairs, rodzi potajemnie dziecko,
którego ojcem nie jest jej mąż, walczący we Francji. By zapobiec
skandalowi, Helen zostaje zmuszona do oddania dziecka. Akcja
przeskakuje o ponad dwadzieścia lat i oto znów trwa wojna. Laura
Drummond, młoda pielęgniarka, z niecierpliwością czeka na ślub
ze swoim ukochanym, pilotem Robertem Rawtonem. Wkrótce losy obu
kobiet zwiążą się ze sobą, nie tylko za sprawą wojennej
zawieruchy...
„Altana” to tak
naprawdę powieść obyczajowa, z nieodzownym wątkiem miłosnym,
dobrze napisana i z satysfakcjonującym zakończeniem. Nie nazwałabym
jej jednak powieścią rewelacyjną, ani też skomplikowaną.
Właściwie mój główny zarzut wobec tej powieści to to, że
autorce niczym nie udało się mnie zaskoczyć. Ani rodzinnymi
tajemnicami, które zresztą czytelnik poznaje bardzo szybko, ale
dramatycznymi zwrotami akcji, bo też ich mi jakoś zabrakło, ani
zakończeniem, które też łatwo przewidzieć. Jednak pomimo tego
powieść wciąga, także za sprawą bardzo sympatycznych bohaterów,
którym czytelnik kibicuje od początku. Także tło historyczne jest
nieźle zarysowane – „Altana” to opowieść o mężnych,
bohaterskich młodzieńcach walczących na froncie, o dzielnych
kobietach, które zostają w domu, wychowują dzieci, starają się
wieść normalne życie, przerywane conocnymi nalotami bombowymi,
utrudnione wiecznymi brakami niemal wszystkiego, pełne strachu i
niepewności. Do tego Nichols dorzuca jeszcze garść delikatnie
zarysowanych obyczajowych motywów, które ubarwiają tę powieść:
nieślubne dzieci i ostracyzm, jakim otaczano często ich matki,
klasowe uprzedzenia i miłosne zawody, wojenna miłość, losy
ewakuowanych z Londynu dzieci.
Jednym słowem,
„Altana” to ciekawie opowiedziana historia, która jednak nie
wywołała we mnie ani przesadnych emocji, ani zachwytu. Książka,
którą czyta się z przyjemnością, ale moim zdaniem nie należy
się po niej spodziewać wstrząsających doznań. Idealna na
spokojne popołudnie przy herbacie.
PS. Zaczynam od pewnego
czasu zauważać więcej drobnych błędów popełnianych przez
tłumaczy, co tłumaczę tym, że mieszkam tu, gdzie mieszkam, więc
niektóre kulturowe czy językowe szczegóły stają się dla mnie
zrozumiałe. Przypisek dla tłumaczki tej książki: angielskie
określenie ”tea” (w książce przetłumaczone jako "herbata") może się również odnosić do obiadu.
Zjadanego zresztą późno, więc będącego zarazem kolacją. Taki
regionalizm, którego nauczył mnie UA. A teraz chyba pójdę i
sprawdzę, co na u nas dziś na obiad... Milej niedzieli!
Swego czasu chodziła za mną "Altana" i chodziła, szybko ją przeczytalam, mnie się bardzo podobała, ale rozumiem Twoje odczucia. To pewnie też zależy w jakim okresie się czyta i jakie ma się oczekiwania oraz humor
OdpowiedzUsuńCzytało mi się książkę dobrze, ale naprawdę nic mnie nie zaskoczyło, a chyba się spodziewałam czegoś w stylu powieści Kate Morton...
UsuńI tak chcę przeczytać, jest na mojej liście :) A teraz pochłaniam "Zaginioną dziewczynę" Gillian Flynn :)
OdpowiedzUsuńNo i dobrze, nie ma jak samemu wyrobić sobie opinię. A jak "Zaginiona dziewczyna"?
UsuńSuper, nie wiem kto lepiej pisze, czy Amy czy Nick :) Chociaż to co powinno być zaskoczeniem trochę mnie rozczarowało :/ no ale jestem na 296 stronie i znów mnie porwało.
UsuńNie wiem,ile książka ma stron w wydaniu polskim, ale mam nadzieję, że cie jeszcze zaskoczy...
Usuń