Są
książki, które nam się podobają, nawet jeśli mają jakieś mankamenty. Są
książki, które do nas zupełnie nie trafiają i nie mamy żadnych
problemów z ich krytykowaniem. Są też książki, które ocenić nam trudno.
Właśnie trafiłam na taką książkę i cały czas zastanawiam się, co o niej
napisać...
Kiedy
skończyłam wczoraj czytać „Drogę do Różan” Bogny Ziembickiej, z
zaskoczeniem stwierdziłam, że nie wiem co o niej sądzić. Z jednej strony
czytało się ją miło i szybko, mimo małych literek i czterystu stron, bo
historia była wciągająca, a z drugiej strony, mam wrażenie, że albo to
dopiero połowa książki, albo autorka napisała książkę o niczym...
Główną bohaterką „Drogi do
Różan” jest Zosia Borucka, córka właściciela Różan, małego dworku czy
majątku pod Krakowem, zakochana bez pamięci w Krzysztofie, znajomym
rodziny, z którym łączy ją namiętny romans z przeszłości i niewyjaśnione
sprawy. Jej historia to opowieść o wielkiej miłości do swojego
ukochanego miejsca na ziemi i o równie wielkim niespełnionym uczuciu do
niewłaściwego mężczyzny.
Przyznaję, że Zosia
jest bohaterką, którą ciężko mi było zrozumieć i polubić. Zosia to
bowiem prawie trzydziestoletnia kobieta, przedstawiona jako niewinna i
niemal dziewicza (pomimo wcześniejszych związków) panienka, mieszkająca z
ojcem i starą nianią, która nadal się nią opiekuje, zaślepiona uczuciem
do jednego mężczyzny, a jednocześnie z ochotą przyjmująca zaloty
innego. Zosia ma bowiem nie tylko dobrych przyjaciół i rodzinę, którzy
pomogą jej usunąć kłody spod nóg, ma też bardzo dużo szczęścia i jest
ładna i jej wdzięki tez jej ułatwiają życie. Na przykład nigdy nie pracowała w biurze, ani w korporacji, a natychmiast udało się zdobyć lukratywną posadę asystentki dyrektora... To
wszystko sprawiło, że jej historia, choć ciekawa, nie była dla mnie
zbyt wiarygodna. A jednak, kiedy pomyślę sobie o milionach kobiet
podobnych do Zosi, które nie potrafią przestać kochać mężczyzn, mimo iż
często okazują się oni draniami, które czekają na swojego księcia z
bajki – cóż, wtedy myślę, że Bogna Ziembicka trafiła ze swoja powieścią w
samo sedno.
Równolegle
ze współczesną historią beznadziejnej miłości Zosi, autorka snuje
drugoplanową opowieść o niani dziewczyny, pani Zuzannie, której młodość
przypadła na lata międzywojenne, i która została opiekunką ojca Zosi,
Stanisława. Zuzanna to postać o wiele bardziej interesująca od Zosi,
moim zdaniem zasługująca na osobną powieść, a przynajmniej na więcej
uwagi! Bardzo chętnie poczytałabym więcej o jej młodości spędzonej w
przyklasztornej szkole w Kornwalii, o jej życiu rodzinnym,
nieodwzajemnionej miłości, wojennej zawierusze, która zmieniła na zawsze
jej życie. Jak zwykle okazało się, że najbardziej lubię czytać o
przeszłości, że fascynują mnie powieści obyczajowe z dawnych lat, że
ludzie są tacy sami, niezależnie od epoki, w której dane im było żyć.
Dlaczego
jednak myślę, że autorka napisała książkę o niczym? Bo denerwowały mnie
nic nie wnoszące wstawki, głównie mające na celu rozśmieszenie
czytelnika, bo zbyt mało było w tej książce Różan, bo opowieści Zuzanny i
Zofii ze sobą nie współgrały. Bo pomimo ciekawej historii opowiedzianej
w „Drodze do Różan”, zakończenie było moim zdaniem niezbyt
satysfakcjonujące... Książka kończy się bowiem połowicznym happy endem, z
którego jasno wynika, że nawet jeśli nie można zdobyć miłości
ukochanego mężczyzny, to wystarczy brzydko mówiąc „złapać go na ciążę”,
by związać go w jakiś sposób z sobą. Poza tym okazuje się, że ukochane
miejsce też można w jakiś sposób odzyskać, chociażby przy pomocy deus ex
machina, którą w tej powieści spełnia różański duch.
Pozostaje
mi tylko mieć nadzieję, że „Droga do Różan” będzie miała swoja
kontynuację, bo nie chciałabym, żeby tak dobrze zapowiadająca się
historia poszła na marne. Są bowiem w tej książce inne, drugoplanowe
postacie, które zasługują na uwagę czytelnika (i autorki) – jest
fantastycznie zgryźliwa i ironiczna Marianna, która nie wierzy, że
miłość może jej się znów przytrafić, jest Eryk, dobra dusza i złote
serce, którego chętnie wyswatałabym z jakąś miłą dziewczyną, by go
wyleczyć z zadurzenia Zosią, jest też i duch, osobny materiał na kolejna
powieść. Są też i Różany, kolejne magiczne miejsce na ziemi, o których
historii dowiedziałam się z tej książki zdecydowanie zbyt mało, a które
mimo wszystko urzekły mnie swoim klimatem i atmosferą.
Być może o to właśnie chodziło
autorce, kiedy napisała „Drogę do Różan”? Żeby pokazać czytelnikowi, że
życie bardzo często pełne jest nieudanych wyborów, niedokończonych
rozdziałów, zbiegów okoliczności i zwykłych momentów, które splatają się
w opowiedzianą historię? Cóż, mam nadzieję, że tak, bo w takim wypadku
książka Bogny Ziembickiej plasuje się wśród w kategorii dobrych czytadeł
na deszczowe dni, a ja lubię, kiedy wszystko dobrze się kończy.... A
jednak, gdzieś w głębi duszy czuję, że spotkanie z bohaterami "Drogi do
Różan" było w moim przypadku jednorazowe i na zawsze pozostanie mi po
nim poczucie niedosytu.