sobota, 29 stycznia 2011

Short Girls - Bich Minh Nguyen


Siostry Van i Linny Luong, Amerykanki w drugim pokoleniu, których rodzice wyemigrowali do Stanów z Wietnamu, są różne jak ogień i woda. Linny jest śliczna, ma powodzenie, ale jej dorosłe życie to ciąg nieudanych romansów i tymczasowych prac. W przeciwieństwie do niej, niezbyt atrakcyjna Van pracuje jako prawniczka i mieszka z mężem w pięknie urządzonym domu. Jednak okazuje się, że ich życie nie jest tak odmienne – Van została porzucona przez męża po kilku latach pozornie idyllicznego małżeństwa, a Linny właśnie debatuje nad tym, czy ma zakończyć romans z żonatym mężczyzną. Siostry nie utrzymują właściwie bliższych kontaktów, spotykając się tylko podczas odwiedzin u ojca. Dinh Luong to wiecznie skwaszony tyran, który spędza dnie na doskonaleniu swoich wynalazków, które mają ułatwić życie ludziom niskim jak on. Jego Ramię Luonga ma być szansą na zdobycie sławy i pieniędzy... Tymczasem pan Luong postanawia wreszcie poddać się naturalizacji i zostać praworządnym obywatelem USA. To właśnie jego córki mają mu pomóc w przygotowaniach do imprezy (to znaczy: zorganizować, ugotować, posprzątać...), którą ma uczcić jego nowy status...

„Short Girls” („Niskie dziewczyny”) Bich Minh Nguyen to jedna z tych książek, które czyta się z przyjemnością, ale które niestety zwykle nie pozostają długo w mojej pamięci... Autorka jest Amerykanką pochodząca z Wietnamu, która wraz z rodzicami wyemigrowała do Stanów w latach siedemdziesiątych. Nic więc dziwnego, że pisze przede wszystkim o tym, co jest jej bliskie – życiu imigrantów z Azji w USA. Jej spostrzeżenia są interesujące, chociaż niezbyt odkrywcze. Nguyen pisze więc o tym, co czyni człowieka obywatelem, o samotności i niepewności imigrantów, którzy zmagają się z życiem w nowym kraju. Opisuje, jak trudno jest niekiedy sprostać wymaganiom nowej ojczyzny i jak ciężko nauczyć się żyć w odmiennej kulturze, ale również o tym, jak łatwo można odrzucić tę własną. Bardzo często dzieci imigrantów nie chcą poznać kultury swoich rodziców, pociąga je tylko to, co amerykańskie, być może dlatego, że nie chcą się wyróżniać wśród swoich rówieśników.

„Short Girls” to także książka o więzach rodzinnych, szczególnie tych między siostrami. Jednak najciekawsza postacią tej książki jest według mnie ojciec – pan Dinh Luongh. Nie jest to postać miła i sympatyczna, ale za to chyba najbardziej ciekawie opisana. Pan Luong jest tak zaabsorbowany własną osobą, że swoje córki postrzega niemal jako służące, czekające na jego skinienie, by wypełniać każde jego żądanie. Poza tym oczekuje że one, jak wszystkie porządne wietnamskie córki, będą mu posłuszne. Jego obsesja na punkcie niskich ludzi w kraju, w którym większość obywateli jest wysokiego wzrostu, jest zabawna, podobnie jak jego fascynacja wynalazkami, które mają ułatwić życie osobom niskiego wzrostu. Ta właśnie obsesja, zrodzona z faktu, że zarówno ojciec jak i obie córki mierzą poniżej metra pięćdziesięciu, stanowi klamrę spinającą opowieść. W porównaniu z nim, postacie sióstr Van i Linny są mniej interesujące... Van, niemal bezwolna kukiełka, starająca się wszystkich zadowolić, ucieleśnienie dobrej córki, żony, niemal znikający cień malutkiej kobiety i Linny, pewna siebie dziewczyna, która poszukuje swojego miejsca na ziemi, stara się za wszelką cenę być widoczna i zauważana.

Co więc sprawiło, że książkę przeczytałam z ciekawością? Może był to język powieści, bo czytało się ją niemal jednym tchem, płynnie i bez zgrzytów. Może fakt, że „Short Girls” to niezbyt oryginalna, ale bardzo ciepła opowieść o związkach między ludźmi, o potrzebie akceptacji i o odnajdywaniu siebie. Mimo iż wszystkie te tematy brzmią czasem bardzo znajomo, to jednak „Short Girls” czyta się z zaciekawieniem. Szkoda tylko, że zabrakło mi w niej też jakiejś puenty, znaczącego, przełomowego momentu. Zakończenie powieści również pozostawiło po sobie pewien niedosyt, bo wydawało mi się, że nie wszystkie wątki zostały podsumowane, rozwiązane i zakończone. Mimo wszystko polecam książkę osobom zainteresowanym tematyką imigracji i szukających lekkiej lektury na niedzielne popołudnie. Mnie natomiast ciekawi to, jak wiele z tej książki będę pamiętać za kilka miesięcy...

PS. Piękna okładka tej książki przyciągnęła moje oko w bibliotece! Zastanawiające, jak wiele książek zainteresowało mnie najpierw wizualnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz