Na początku uprzedzam – nie jest to recenzja. Jest to raczej entuzjastyczny i pełen wzruszenia bełkot.
Skończyłam Mockingjay (Kosogłos), ostatni tom trylogii Igrzyska Śmierci Suzanne
Collins, i pierwsze skojarzenie, jaki mi się nasunęło po przeczytaniu
książki to to, że była to bardzo emocjonalna lektura... Nie często mi
się to zdarza, ale kiedy już przewracałam ostatnie strony książki,
żegnając się z Katniss, bohaterką, którą zdążyłam polubić i której losy
przejęły mnie dogłębnie, kiedy już wiadome się stało jak się ta książka
skończy, zaczęłam niepokojąco pociągać nosem. No dobrze, przyznam się,
oczy mi się pocą kiedy oglądam Małą syrenkę Disney'a. I Love Actually.
(No to wyznanie Ulubiony Anglik przewraca tylko oczami, mówiąc, że nie
rozumie, jak mi się może taki kicz podobać, ale co on tam wie.) Kiedyś
przeżywałam czytane książki w stopniu zastraszająco głębokim, nie
kochałam się w aktorach czy piosenkarzach, ale w bohaterach literackich.
Czytane powieści pamiętałam latami, zazwyczaj jedno skojarzenie z
lekturą wywoływało burzę uczuć, przywoływało mnóstwo wspomnień. Ale to
było kiedyś. Więc nie spodziewałam się, że Igrzyska śmierci tak
mnie wciągną, że się tak bez reszty zatracę w świecie wykreowanym przez
Suzanne Collins, że postacie mi się staną tak bliskie i ich historie
tak ważne, że po zakończeniu książki będę musiała przecierać oczy
chusteczką. Wielokrotnie.
No tak, nie spodziewałam się, że jestem taką podatną na emocjonalne pułapki czytelniczką.
Jest w tej książce wszystko, czego oczekuję od dobrej powieści. Mockingjay
zaczyna się niemal w tym samym momencie, w którym urwała się w tomie
drugim. Katniss Everdeen przebywa w osławionym dystrykcie trzynastym,
skąd rebelianci planują ostateczny atak na Kapitol i przejęcie władzy z
rąk prezydenta. Katniss zostaje Kosogłosem, ucieleśnieniem marzeń o
wolności, ale nie jest z tej roli zadowolona – znów wymaga się od niej
podporządkowania, biernego uczestnictwa w wydarzeniach, których nie
rozumie. Nie ma obok niej Peety, który by mógł jej pomóc rozwiązać
dylematy, jakie przeżywa. Jednak dziewczyna dojrzewa i zaczyna próbować
podejmować decyzje samodzielnie.
Wydaje mi się, że jedną z cech dobrej książki, jest
to, jak bardzo czujemy się zżyci z głównymi bohaterami czytanych
historii, jak bardzo nas przejmują ich losy. Tutaj Igrzyska śmierci zdają
egzamin celująco. Główna bohaterka zmagająca się z piętrzącymi
trudnościami i zwycięsko wychodząca z opresji, wbrew wszystkiemu
pokonująca wszelkie przeciwności – Katniss tak przedstawiona byłaby
jednowymiarową i nudną postacią. Na szczęście Katniss jest bardzo ludzką
bohaterką, wcale nie kryształowo czystą, lecz pełną wad i ludzkich
słabości.
W ostatnim tomie trylogii wątki i tematy rozpoczęte w
poprzednich częściach zostają ostatecznie rozwiązane, choć tempo jest
początkowo wolniejsze od poprzednich tomów. Ale nie bójcie się, jeśli
czekacie na błyskawicznie toczącą się akcję, zawirowania, niespodzianki
i zaskakujące fragmenty – nie brak ich i tutaj, chociaż pojawiają się
późno. Znów poruszane są problemy władzy i walki o wolność, a dodatkowo
rozważania o ludzkiej naturze, o tym, że ludzie są do siebie niestety
podobni, niezależnie od tego, po której stronie konfliktów stają...
Dodatkowo dowiadujemy się, skąd wzięła się nazwa
państwa Panem. "Panem et circenses", "chleba i igrzysk" – bardzo
adekwatne zawołanie, które w starożytnym Rzymie było dewizą plebsu
domagającego się od władców spełnienia tych właśnie dwóch ważnych w
życiu ludzi postulatów – jedzenia i rozrywki. Można je też traktować
jako metaforyczną wizję świata Katniss, gdzie mieszkańcy Kapitolu są
zainteresowani tylko zaspokajaniem tych najbardziej prymitywnych z
ludzkich potrzeb. Zresztą nie brak w trylogii wątków sięgających do
czasów starożytnych – nie tylko sama nazwa państwa i jego stolicy, ale
również nawiązania do walk gladiatorów obserwowanych przez widzów na
arenie, dekadencki styl życia mieszkańców Kapitolu, a nawet Róg
Obfitości...
Trylogia Igrzyska śmierci nie stroni od
tematów ciężkich, nie brak w niej momentów bolesnych, bohaterowie muszą
borykać się z sytuacjami i decyzjami ich przerastającymi, miewają chwile
zwątpienia i dlatego są po prostu wiarygodni. Jednym słowem – to
porywająca lektura. Niewiarygodnie emocjonalna miejscami powieść, która
czytelnika wciąga, wsysa i nie puszcza, aż do ostatnich stron.
Jeśli nie czytaliście Igrzysk śmierci Suzanne Collins
– zróbcie to koniecznie. Służę własnymi książkami. Zasługują na to,
żeby je przeczytać.
Howgh.
OdpowiedzUsuńkasia.eire
2011/01/14 12:32:38
a to mnie zaintrygowałaś. Nie słyszałam o nich
porzadek_alfabetyczny
2011/01/14 22:51:09
moja babcia za najlepsze uważa te książki, które doprowadziły ją do łez. ja w ogóle nie wiem o co chodzi;)
dabarai
2011/01/15 12:05:51
Przysiegam - ja tak normalnie to nie rycze!!!! Albo to jakas wczesna menopauza, albo ksiazka byla dobra... :D
ysabellmoebius
2011/01/15 14:08:27
Tyle entuzjastycznych recenzji, a ja nadal nie jestem przekonana. Odrzuca mnie tematyka, odrzuca wiek bohaterki, odrzuca wreszcie wizja zdegenerowanego społeczeństwa i walka z systemem... A z drugiej strony myślę sobie, że skoro takie dobre, to może warto spróbować...?
dabarai
2011/01/15 15:25:34
Ysabellmoebius - ja mysle, ze warto sprobowac. Najlepiej znalezc w bibliotece, albo moze pozyczyc, a wtedy, jesli ci sie nie spodoba, to nie bedzie problemu z pieniedzmi wyrzuconymi w bloto. Jesli chodzi o wiek bohaterki, to trylogia zostala napisana z mysla o mlodziezy, ale tematyka jest ponadczasowa...