piątek, 14 stycznia 2011

Mockingjay (Kosogłos) - Suzanne Collins

Na początku uprzedzam – nie jest to recenzja. Jest to raczej entuzjastyczny i pełen wzruszenia bełkot.

Skończyłam Mockingjay (Kosogłos), ostatni tom trylogii Igrzyska Śmierci Suzanne Collins, i pierwsze skojarzenie, jaki mi się nasunęło po przeczytaniu książki to to, że była to bardzo emocjonalna lektura... Nie często mi się to zdarza, ale kiedy już przewracałam ostatnie strony książki, żegnając się z Katniss, bohaterką, którą zdążyłam polubić i której losy przejęły mnie dogłębnie, kiedy już wiadome się stało jak się ta książka skończy, zaczęłam niepokojąco pociągać nosem. No dobrze, przyznam się, oczy mi się pocą kiedy oglądam Małą syrenkę Disney'a. I Love Actually. (No to wyznanie Ulubiony Anglik przewraca tylko oczami, mówiąc, że nie rozumie, jak mi się może taki kicz podobać, ale co on tam wie.) Kiedyś przeżywałam czytane książki w stopniu zastraszająco głębokim, nie kochałam się w aktorach czy piosenkarzach, ale w bohaterach literackich. Czytane powieści pamiętałam latami, zazwyczaj jedno skojarzenie z lekturą wywoływało burzę uczuć, przywoływało mnóstwo wspomnień. Ale to było kiedyś. Więc nie spodziewałam się, że Igrzyska śmierci tak mnie wciągną, że się tak bez reszty zatracę w świecie wykreowanym przez Suzanne Collins, że postacie mi się staną tak bliskie i ich historie tak ważne, że po zakończeniu książki będę musiała przecierać oczy chusteczką. Wielokrotnie.

No tak, nie spodziewałam się, że jestem taką podatną na emocjonalne pułapki czytelniczką.

Jest w tej książce wszystko, czego oczekuję od dobrej powieści. Mockingjay zaczyna się niemal w tym samym momencie, w którym urwała się w tomie drugim. Katniss Everdeen przebywa w osławionym dystrykcie trzynastym, skąd rebelianci planują ostateczny atak na Kapitol i przejęcie władzy z rąk prezydenta. Katniss zostaje Kosogłosem, ucieleśnieniem marzeń o wolności, ale nie jest z tej roli zadowolona – znów wymaga się od niej podporządkowania, biernego uczestnictwa w wydarzeniach, których nie rozumie. Nie ma obok niej Peety, który by mógł jej pomóc rozwiązać dylematy, jakie przeżywa. Jednak dziewczyna dojrzewa i zaczyna próbować podejmować decyzje samodzielnie.

Wydaje mi się, że jedną z cech dobrej książki, jest to, jak bardzo czujemy się zżyci z głównymi bohaterami czytanych historii, jak bardzo nas przejmują ich losy. Tutaj Igrzyska śmierci zdają egzamin celująco. Główna bohaterka zmagająca się z piętrzącymi trudnościami i zwycięsko wychodząca z opresji, wbrew wszystkiemu pokonująca wszelkie przeciwności – Katniss tak przedstawiona byłaby jednowymiarową i nudną postacią. Na szczęście Katniss jest bardzo ludzką bohaterką, wcale nie kryształowo czystą, lecz pełną wad i ludzkich słabości.

W ostatnim tomie trylogii wątki i tematy rozpoczęte w poprzednich częściach zostają ostatecznie rozwiązane, choć tempo jest początkowo wolniejsze od poprzednich tomów. Ale nie bójcie się, jeśli czekacie na błyskawicznie toczącą się akcję, zawirowania, niespodzianki i zaskakujące fragmenty – nie brak ich i tutaj, chociaż pojawiają się późno. Znów poruszane są problemy władzy i walki o wolność, a dodatkowo  rozważania o ludzkiej naturze, o tym, że ludzie są do siebie niestety podobni, niezależnie od tego, po której stronie konfliktów stają...

Dodatkowo dowiadujemy się, skąd wzięła się nazwa państwa Panem. "Panem et circenses", "chleba i igrzysk" – bardzo adekwatne zawołanie, które w starożytnym Rzymie było dewizą plebsu domagającego się od władców spełnienia tych właśnie dwóch ważnych w życiu ludzi postulatów – jedzenia i rozrywki. Można je też traktować jako metaforyczną wizję świata Katniss, gdzie mieszkańcy Kapitolu są zainteresowani tylko zaspokajaniem tych najbardziej prymitywnych z ludzkich potrzeb. Zresztą nie brak w trylogii wątków sięgających do czasów starożytnych – nie tylko sama nazwa państwa i jego stolicy, ale również nawiązania do walk gladiatorów obserwowanych przez widzów na arenie, dekadencki styl życia mieszkańców Kapitolu, a nawet Róg Obfitości...

Trylogia Igrzyska śmierci nie stroni od tematów ciężkich, nie brak w niej momentów bolesnych, bohaterowie muszą borykać się z sytuacjami i decyzjami ich przerastającymi, miewają chwile zwątpienia i dlatego są po prostu wiarygodni. Jednym słowem – to porywająca lektura. Niewiarygodnie emocjonalna miejscami powieść, która czytelnika wciąga, wsysa i nie puszcza, aż do ostatnich stron.

Jeśli nie czytaliście Igrzysk śmierci Suzanne Collins – zróbcie to koniecznie. Służę własnymi książkami. Zasługują na to, żeby je przeczytać.

Howgh.

1 komentarz:


  1. kasia.eire
    2011/01/14 12:32:38
    a to mnie zaintrygowałaś. Nie słyszałam o nich
    porzadek_alfabetyczny
    2011/01/14 22:51:09
    moja babcia za najlepsze uważa te książki, które doprowadziły ją do łez. ja w ogóle nie wiem o co chodzi;)
    dabarai
    2011/01/15 12:05:51
    Przysiegam - ja tak normalnie to nie rycze!!!! Albo to jakas wczesna menopauza, albo ksiazka byla dobra... :D
    ysabellmoebius
    2011/01/15 14:08:27
    Tyle entuzjastycznych recenzji, a ja nadal nie jestem przekonana. Odrzuca mnie tematyka, odrzuca wiek bohaterki, odrzuca wreszcie wizja zdegenerowanego społeczeństwa i walka z systemem... A z drugiej strony myślę sobie, że skoro takie dobre, to może warto spróbować...?
    dabarai
    2011/01/15 15:25:34
    Ysabellmoebius - ja mysle, ze warto sprobowac. Najlepiej znalezc w bibliotece, albo moze pozyczyc, a wtedy, jesli ci sie nie spodoba, to nie bedzie problemu z pieniedzmi wyrzuconymi w bloto. Jesli chodzi o wiek bohaterki, to trylogia zostala napisana z mysla o mlodziezy, ale tematyka jest ponadczasowa...

    OdpowiedzUsuń