No i okazuje się, że
nie tylko historyczne kryminały lubię. Lubię też te współczesne,
zabawne i polskie. „Tutto Bene” to właśnie moje najnowsze
odkrycie – kryminał autorstwa Manuli Kalickiej i Zbigniewa
Zawadzkiego to lektura lekka, zaprawiona humorem i włoskim sosem.
Niestety bez przepisów – a szkoda, bo kuchnię włoska lubię, a
niektóre kulinarne wzmianki (caponata!) brzmią bardzo smakowicie.
Ale i sama książka to niczego sobie potrawa, w sam raz do
spałaszowania niemalże jednym kęsem. I proszę się nie dziwić
tym kulinarnym wstawkom, zaraz wszystko stanie się jasne.
Tutto Bene to modna
włoska knajpka, w której pracuje Grzegorz Dolan, znakomity kucharz
i przedmiot westchnień niejakiej Zosi Staszewskiej, również
pracownicy tejże restauracji. Zwykle klienci wychodzą stamtąd
zadowoleni, objedzeni po uszy pysznym żarciem, tu króluje włoska
kuchnia, a nie włoska mafia! A jednak jeden z klientów pewnego
wieczoru strzela do kelnerki. Nagle okazuje się, że w knajpce tutto wcale
nie bene – zaraz potem ginie też kucharz i od tego czasu w
restauracji już nie będzie spokoju. Pojawia się policja w osobie
komisarza Górzyańskiego i jego ekipy, zaczyna się śledztwo.
Kiedyś, dawno temu,
czytałam debiutancką powieść Manuli Kalickiej „Tata, one i ja”
i pamiętam do dziś fragmenty z myciem garnków w Ludwiku... Było
lekko i zabawnie, nic więc dziwnego, że na najnowszą autorki
zdecydowałam się szybko i bez namysłu. „Tutto Bene” to jednak
książka napisana wspólnie ze Zbigniewem Zawadzkim (jak głosi
okładka tłumaczem, biochemikiem, wydawcą i agentem literackim),
napisana ponoć na przemian, w kawałkach (raz ona, raz on) i w tym
właśnie widzę jej słabość. „Tutto Bene” to zbiór
króciutkich rozdziałów i rozdzialików, historia opowiedziana w
małych dawkach – czyta się to świetnie, ale niestety nieco
nierówno. Obok świetnych fragmentów, gdzie dużo i ciekawie się
dzieje, pojawiają się mało interesujące (i czasem wręcz
zbyteczne) wtręty, poboczne postacie, niepotrzebne scenki, dodane
niepotrzebne wątki, które zaczęły mi zgrzytać przy czytaniu. Nie
pasowały mi niektóre sformułowania, język postaci zbyt pospolicie
wulgarny – tak wiem, taka stylizacja, ale mnie jakoś to
przeszkadzało. Na szczęście tylko czasem, bo jeśli chodzi o
całość to „Tutto Bene” fajnie się czyta.
„Tutto Bene” to nie
jest żaden proceduralny i wstrząsający majstersztyk, nie o to w
tej książce chodzi. Ale jest to interesująca powieść społeczna,
bo porusza tematy imigracji, integracji, rasizmu, a także przekrętów
finansowych, półświatkowych kombinacji i międzynarodowego
hochsztaplerstwa. No i w tle ta wspomniana wcześniej kuchnia, palce
lizać po prostu, szkoda, że bez przepisów. Tego jeszcze u nas nie
było, więc brawa dla autorów za interesujący i niebanalny
gastronomiczny motyw. Jednym słowem, to lekki kryminał dla tych,
którzy chcą się przy jego czytaniu zabawić. Do podgryzania przy
czytaniu polecam oliwki lub chrupiące grissini.
Czy mnie się wydaje,
czy ostatnio nastąpił jakiś wysyp polskich kryminałów? Rudnicka,
Kalicka, Sasza Hady, w planach Kursa i kilka innych nazwisk –
okazuje się, że skandynawskie klimaty już nas chyba wystarczająco
wyziębiły, czas więc rozejrzeć się za książkami na własnym
podwórku. Do tego Prószyński rozpoczął wydawanie całkiem
interesująco zapowiadającej się serii lekkich kryminałów
obyczajowych - seria jak na razie chyba bez nazwy, ale ja już mam
obie wydane w niej książki - czeka na przeczytanie wspomniana na na
ostatnim stosie Zaczyńska, a wydawca już zapowiada trzeci kryminał,
też nieznanej mi dotychczas autorki – Iwony Czarkowskiej. Mam
tylko nadzieję, że seria będzie dostępna w formie elektronicznej,
bo czekanie na paczki z kraju wcale mi się nie uśmiecha... A teraz
pozdrawiam was serdecznie i zapowiadam całkowitą zmianę klimatów
w kolejnym wpisie. Do poczytania!
W tytule jest błąd w nazwisku, jest Kalicińska, a powinno być Kalicka
OdpowiedzUsuńooops, już poprawiłam, dzięki! Jakaś hybryda, z dwóch autorek mi jedna wyszła! :) Aż szybko sprawdziłam, czy jeszcze gdzies czegoś podobnego nie napisałam.
Usuńjestem ciekawa tej książki, jak wszystkich pisanych na spółkę. Fascynuje mnie, jak to można połączyć, zawsze myślałam, ze tworzenie to bardzo intymna sprawa, a tu ... grupowy?
OdpowiedzUsuńNo właśnie, nie jestem pewna jak to działa. W jaki sposób można się wzajemnie dzielić robotą, jakoś powieść redagować, żeby obie osoby były zadowolone? Muszę przeczytać inną książkę Manuli Kalickiej, dla porównania.
UsuńZgadzam sie, ze kryminaly skandynawskie wyziebily, ale i znudzily. Staly sie przewidywalne; no moze poza Jo Nesbo. ;-) ale nie wiem co ze mna jest nie tak, ze uciekam "pedzikiem" od polskich ksiazek. Dzis na targach omijalam szerokim lukiem. A najdluzsza, zawijana ;-) kolejka do pana Kosika. Mam nadzieje, ze nie przekrecilam nazwiska, tlumy szalonej mlodziezy, bo Feliks to chyba polska odpowiedz na Harrego Pottera. Mi udalo sie zdobyc autograf Bernarda Miniera- swietne francuskie kryminaly!!!!
OdpowiedzUsuńJa się do polskich książek przekonałam kilka lat temu, myślę, że każdy teraz coś dla siebie wśród nich znajdzie. Na szczęście. Lubię czytać na przykład debiuty, lubię odkrywać nowe, nieznane mi jeszcze nazwiska. Lubię, kiedy się pojawiają w tych książkach znane mi miejsca. Lubię, kiedy autorzy eksperymentują i piszą zupełnie inne, nowe książki. Kiedyś narzekałam na brak powieści historycznych. Teraz jest ich sporo! Ciekawi mnie, co się stanie z polską powieścią za kilka lat? Może być ciekawie!
UsuńKalickiej coraz więcej w blogosferze, tylko ja nie nadążam. Zapraszam do wyzwania czytelniczego dotyczącego polskich kryminałów:
OdpowiedzUsuńhttp://52tygodnie.blogspot.com/2013/05/czytamy-polskie-kryminay-wyzwanie.html
Byłoby mi miło, a i baza polskich kryminałów zyskała na tym :-) Pozdrawiam