Przeczytałam
ostatni tom "Cukierni pod Amorem". Wczoraj wieczorem odłożyłam książkę i
wciąż zbieram myśli. Niełatwo pisze się o książkach, z którymi zdążyło
się zaprzyjaźnić, o postaciach, których rodzinne historie śledziło się
od trzech tomów, o miasteczku, do którego chciałoby się pojechać na
wakacje, gdyby tylko istniało naprawdę. Od pierwszego tomu seria
"Cukiernia pod Amorem" oczarowała mnie swoim rozmachem, pięknie
zarysowanym tłem, mnogością bohaterów i intrygująca historią. Z żalem
kończyłam czytać tom pierwszy i drugi, bo wciąż jeszcze miałam ochotę na
więcej, ale i też z nadzieją, bo przecież magiczny tom trzeci miał mi
zapewnić kolejne godziny spędzone z Zajezierskimi, Cieślakami i
Hryciami. Tom trzeci też odkładam na półkę z mieszanymi uczuciami.
Kto
czytał moje pełne pochwały recenzje dwóch pierwszych tomów ten wie, że
spodobały mi się w nich przede wszystkim świetnie sportretowane realia
historyczne i porywające, skomplikowane losy bohaterów – zwykłych ludzi,
którym przyszło żyć w czasach dziejowych zawieruch i zamieszek.
Wszystkie te atrybuty tom trzeci również posiada. Akcja trzeciej części
„Cukierni” rozpoczyna się w sierpniu 1939 roku, na kilka dni przed
wybuchem drugiej wojny światowej. Znów w napięciu śledzimy losy
bohaterów – w tym hrabiego Zajezierskiego i jego młodego spadkobiercy,
Adama Toroszyna, jego matki – Grażyny vel Giny, a także rodziny
Cieślaków – Pawła, nieślubnego syna hrabiego, jego żony i dzieci, przede
wszystkim Celiny. Wielkie brawa dla autorki, której udało się powiązać
wszystkie postaci w jedną wielką powikłaną i splecioną tkankę. To
właśnie Celina jest w tym tomie postacią wiążącą wszystkie wątki.
Czytelnik wreszcie poznaje tę skomplikowaną postać lepiej – warstwa po
warstwie Celina daje się poznać jako babcia Igi, właścicielka tytułowej
cukierni, ukochana Toroszyna, kobieta silna i odważna, osoba, dla której
rodzina liczy się ponad wszystko.
Tło
obyczajowe powieści po raz kolejny zostało przez autorkę naszkicowane
bardzo realistycznie i chociaż druga wojna światowa nie jest dla mnie
tak fascynująca jak wiek dziewiętnasty, to nakreślone przez autorkę
szczegóły i detale historyczne stanowią bardzo istotny i ciekawy element
książki. Powieść śledzi też losy bohaterów aż do czasów współczesnych,
które opisywane są w drugim wątku, w zgrabny sposób spinając narrację w
klamrę. Powraca w końcowym tomie „Cukierni pod Amorem” nieco zaniedbany
poprzednio wątek pierścienia i perypetii sercowych ojca Igi, Waldemara.
Moim zdaniem jest to jednak najsłabsza część książki, zupełnie nic nie
wnosząca do reszty powieści – nie spodobała mi się Iga w roli zakochanej
heroiny i denerwowało mnie jej zachowanie, a do tego historia romansu
jej ojca też nie wydała mi się zbytnio przekonująca. Jeśli chodzi o
historię pierścienia, to po intrygującym początku spodziewałam się
jakichś rewelacji i odkryć, a dostałam zamiast tego kilka luźnych
domysłów, z czego żaden nie był w żaden sposób ciekawy. Zupełnie jakby
autorce zabrakło nagle pomysłu. Muszę też się przyznać, że powojenne
losy Hryciów też nieco mnie rozczarowały. Po pierwsze ostatnie lata sagi
autorka tylko lekko naszkicowała i nie rozbudowała żadnego z
intrygujących wątków, które się w międzyczasie pojawiły, jak chociażby
dzieje Hrycia, czy dalsze losy Adama. Zamiast potoczystej i spokojnej
narracji, która mogłaby mnie wciągnąć bez reszty, dostałam szybką i
pobieżną wyliczankę. Po drugie, rozczarowało mnie też samo zakończenie,
które nie tylko nie wyjaśniło wszystkich wątków, ale i wydało mi się
zbyt mgliste, zbyt urwane. Jeśli autorka chciała w ten sposób pokazać
czytelnikowi, że życie trwa dalej i czasem niektórych rzeczy czytelnik
może się tylko domyślać, to takie otwarte zakończenie niestety zupełnie
nie pasuje moim zdaniem do całości sagi...
Nie
tak łatwo mi ocenić tę książkę. „Cukiernia pod Amorem” to powieść o
wielu warstwach – zupełnie jak ciasto francuskie, jak słynne gutowskie
rożki wypiekane w Cukierni. Przede wszystkim fascynująca opowieść o
pokoleniach zwykłych ludzi, których życiem rządzi los, historia i
przypadek, o więzach rodzinnych i przyjacielskich, opowieść o wielkich
uczuciach, namiętnościach i romansach, po prostu świetnie opowiedziana i
poruszająca historia. To także powieść o historii naszego kraju, który
przeszedł wiele i wiele musi się wciąż nauczyć. Wiem, że brzmi to nieco
zbyt patetyczno-patriotycznie, ale historia Polski coraz bardziej mnie
fascynuje. Mało mi wciąż powieści historycznych, zwłaszcza tych z okresu
dziewiętnastego wieku, więc „Cukiernia pod Amorem” doskonale spełnia tu
swoje zadanie.
Skąd
to słodko-gorzkie pożegnanie w tytule? No cóż, zaczęłam po skończeniu
powieści rozmyślać nad całą sagą i dochodzę do wniosku, że chociaż żadna
z książek nie jest w moim odczuciu doskonała, to jednak seria
„Cukiernia pod Amorem” bardzo mi się spodobała. Przymknę więc chyba oko
na wady ostatniego tomu, bo dwa pierwsze czyta się po prostu
rewelacyjnie. I w dodatku żal mi trochę zostawić Gutowo i jego
mieszkańców. Po przeczytaniu trzech tomów tej sagi miałam wrażenie, że
znam ich wszystkich bardzo dobrze, że stanowią część mojej własnej
rodziny. Na pewno przeczytam całą sagę ponownie za jakiś czas, tym razem
wszystkie trzy tomy po kolei, by ponownie spotkać się z bohaterami,
przeżywać ich perypetie i jeszcze raz poczuć ten klimat, niepowtarzalny
aromat dobrej opowieści, na zawsze przesiąknięty zapachem smakołyków z
„Cukierni pod Amorem”.