sobota, 25 czerwca 2011

"Dziecioodporna" - Emily Giffin

Amerykańska pisarka Emily Giffin jest chyba bardziej popularna w Polsce niż a Wielkiej Brytanii. Nie widziałam jej książek na półkach w księgarniach, nie rzuciła mi się w oczy w bibliotekach... Znam ją bardziej z polskich tłumaczeń i recenzji na blogach. Aha, i czytała ją też moja mama. Tak właściwie chciałam przeczytać (zachęcona blogowymi recenzjami) albo „Siedem lat później” („Heart of the matter” w oryginale) albo jej pierwszą książkę - „Coś pożyczonego” („Something borrowed”). Uznałam bowiem, że się idealnie wpisują w mój nastrój, który (przypominam) w dalszym ciągu preferuje książki leciutkie, czytadła i ewentualnie jakiś thriller czy kryminał. Nie było. Nic to. Wzięłam „Baby Proof”.

„Baby Proof” (zgrabnie przetłumaczona na polski „Dziecioodporna”) to zabawna i lekko napisana powieść o Claudii i Benie, szczęśliwych trzydziestoparolatach, którzy dzieci mieć nie planują. Nie chcą być bezdzietni, chcą być po prostu bez dzieci, wolni i szczęśliwi w swoim własnym towarzystwie, bez dodatkowego bagażu, jakim jest rodzicielstwo. Do czasu, kiedy ich przyjaciele oznajmiają znienacka, że spodziewają się potomka, a Ben równie nieoczekiwanie zmienia zdanie i oznajmia, że właściwie to chciałby zostać ojcem. Claudia zupełnie nie potrafi zrozumieć jego postępowania i każe mu wybierać – ona lub dziecko...

Nie tylko Claudia boryka się w tej powieści z problemami macierzyństwa i małżeństwa. Jej przyjaciółka Jess, jej siostry Maura i Daphne - każda z nich ma to, czego chce inna, każda kwestię posiadania dzieci widzi w inny sposób. Jess, uwikłana w romans z żonatym mężczyzną, rozważa świadome zajście w ciążę bez jego wiedzy. Maura, zdradzana przez męża żona, widzi kwestię małżeńskiej wierności zupełnie inaczej. Daphne zrobiłaby wszystko, by zajść w ciążę, a Claudia zaczyna się zastanawiać, czy nie popełniła największego błędu swego życia. Mało jest w tej książce męskich głosów, kobiety są sprawczyniami i motorami wydarzeń. No cóż, jest to przecież bardzo kobieca książka....

Historia opowiedziana przez Emily Giffin jest prosta i przewidywalna. „Baby Proof” nie odkrywa żadnych nowych prawd. Na pewno nie należy do tych książek, po lekturze których czytelnik zamyśla się głęboko. Ale czyta się ją z zainteresowaniem i odkłada z uśmiechem na twarzy. O dziwo, nie drażniła mnie nawet pierwszoosobowa narracja w czasie teraźniejszym, która zwykle mi bardzo przeszkadza. Nie denerwowała mnie główna bohaterka (co często się zdarza w przypadku chick lit). Emily Giffin pisze lekko i ciekawie o zwykłych codziennych sprawach, które wiele z nas zna i rozumie. Tak, może i zakończenie jest banalne, ale chyba to autorce przebaczę. Ciągnie mnie ostatnio do happy endów. Nie polecam jej czytelniczkom, które od książki wymagają czegoś więcej. Ale polecę ją tym, które potrzebują oderwania od rzeczywistości, kilku godzin spędzonych na leżaku, na trawie, małego przerywnika w życiu. Książki na raz, na letnie popołudnie. „Baby Proof” nadaje się do tego idealnie.

Ps. Chyba po raz pierwszy polska okładka podoba mi się bardziej niż angielska! Gdybym nie to, że słyszałam o książce wcześniej, na pewno bym po nią nie sięgnęła...

1 komentarz:


  1. claudete
    2011/06/25 20:30:22
    Mam polskie wydanie tej książki kupione za jakieś grosze w Dedalusie.
    "Coś pożyczonego" już czytałam i bardzo mi się podobało (miałam wtedy wyjątkowy nastrój na takie "czytadła"). Mam nadzieję, że z "Coś niebieskiego" (drugą częścią "Coś pożyczonego") oraz "Dziecioodporną" będzie podobnie.

    Szczególnie, że zapowiada się naprawdę bardzo ciekawa fabuła.

    Pozdrawiam :)
    dabarai
    2011/06/26 13:48:04
    Claudete, właśnie to "Coś pożyczonego" mnie korci, ale jakaś taka kolejka do tej książki...! Może dlatego właśnie, że dobra?

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń