Amerykańska
pisarka Emily Giffin jest chyba bardziej popularna w Polsce niż a
Wielkiej Brytanii. Nie widziałam jej książek na półkach w księgarniach,
nie rzuciła mi się w oczy w bibliotekach... Znam ją bardziej z polskich
tłumaczeń i recenzji na blogach. Aha, i czytała ją też moja mama. Tak
właściwie chciałam przeczytać (zachęcona blogowymi recenzjami) albo
„Siedem lat później” („Heart of the matter” w oryginale) albo jej
pierwszą książkę - „Coś pożyczonego” („Something borrowed”). Uznałam
bowiem, że się idealnie wpisują w mój nastrój, który (przypominam) w
dalszym ciągu preferuje książki leciutkie, czytadła i ewentualnie jakiś
thriller czy kryminał. Nie było. Nic to. Wzięłam „Baby Proof”.
„Baby
Proof” (zgrabnie przetłumaczona na polski „Dziecioodporna”) to zabawna i
lekko napisana powieść o Claudii i Benie, szczęśliwych
trzydziestoparolatach, którzy dzieci mieć nie planują. Nie chcą być
bezdzietni, chcą być po prostu bez dzieci, wolni i szczęśliwi w swoim
własnym towarzystwie, bez dodatkowego bagażu, jakim jest rodzicielstwo.
Do czasu, kiedy ich przyjaciele oznajmiają znienacka, że spodziewają się
potomka, a Ben równie nieoczekiwanie zmienia zdanie i oznajmia, że
właściwie to chciałby zostać ojcem. Claudia zupełnie nie potrafi
zrozumieć jego postępowania i każe mu wybierać – ona lub dziecko...
Nie
tylko Claudia boryka się w tej powieści z problemami macierzyństwa i
małżeństwa. Jej przyjaciółka Jess, jej siostry Maura i Daphne - każda z
nich ma to, czego chce inna, każda kwestię posiadania dzieci widzi w
inny sposób. Jess, uwikłana w romans z żonatym mężczyzną, rozważa
świadome zajście w ciążę bez jego wiedzy. Maura, zdradzana przez męża
żona, widzi kwestię małżeńskiej wierności zupełnie inaczej. Daphne
zrobiłaby wszystko, by zajść w ciążę, a Claudia zaczyna się zastanawiać,
czy nie popełniła największego błędu swego życia. Mało jest w tej
książce męskich głosów, kobiety są sprawczyniami i motorami wydarzeń. No
cóż, jest to przecież bardzo kobieca książka....
Historia
opowiedziana przez Emily Giffin jest prosta i przewidywalna. „Baby
Proof” nie odkrywa żadnych nowych prawd. Na pewno nie należy do tych
książek, po lekturze których czytelnik zamyśla się głęboko. Ale czyta
się ją z zainteresowaniem i odkłada z uśmiechem na twarzy. O dziwo, nie
drażniła mnie nawet pierwszoosobowa narracja w czasie teraźniejszym,
która zwykle mi bardzo przeszkadza. Nie denerwowała mnie główna
bohaterka (co często się zdarza w przypadku chick lit). Emily Giffin
pisze lekko i ciekawie o zwykłych codziennych sprawach, które wiele z
nas zna i rozumie. Tak, może i zakończenie jest banalne, ale chyba to
autorce przebaczę. Ciągnie mnie ostatnio do happy endów. Nie polecam jej
czytelniczkom, które od książki wymagają czegoś więcej. Ale polecę ją
tym, które potrzebują oderwania od rzeczywistości, kilku godzin
spędzonych na leżaku, na trawie, małego przerywnika w życiu. Książki na
raz, na letnie popołudnie. „Baby Proof” nadaje się do tego idealnie.
Ps. Chyba po raz pierwszy polska okładka
podoba mi się bardziej niż angielska! Gdybym nie to, że słyszałam o
książce wcześniej, na pewno bym po nią nie sięgnęła...
OdpowiedzUsuńclaudete
2011/06/25 20:30:22
Mam polskie wydanie tej książki kupione za jakieś grosze w Dedalusie.
"Coś pożyczonego" już czytałam i bardzo mi się podobało (miałam wtedy wyjątkowy nastrój na takie "czytadła"). Mam nadzieję, że z "Coś niebieskiego" (drugą częścią "Coś pożyczonego") oraz "Dziecioodporną" będzie podobnie.
Szczególnie, że zapowiada się naprawdę bardzo ciekawa fabuła.
Pozdrawiam :)
dabarai
2011/06/26 13:48:04
Claudete, właśnie to "Coś pożyczonego" mnie korci, ale jakaś taka kolejka do tej książki...! Może dlatego właśnie, że dobra?
Pozdrawiam :)