Zatrważająco szybko
lato odchodzi w zapomnienie – poranki stają się coraz
chłodniejsze, do łask wracają koce i ciepłe, rozgrzewające
napoje, a zamiast pikników w parku bardzie pociągające wydaje się
czytanie przy lampie. I mam nadzieję, że wraz ze zmianą pogody coś
wreszcie we mnie drgnie i na nowo zacznę czytać książki w
ilościach do których przywykłam i ja i wy, mili czytelnicy bloga
(jeśli jeszcze mi się jacyś ostaliście, po tej blogowej
posusze)... Kończę ostatnią książkę Eddingsa i zabieram się za
czytelniczy remanent. Od ostatniego wpisu nie przeczytałam wiele,
ale o kilku książkach „przedkryzysowych” chciałabym wspomnieć,
bo ich lektura sprawiła mi wiele przyjemności.
Na pierwszy ogień
idzie więc połknięta w jedno popołudnie zabawna książka Mel
Giedroyc pod tytułem „From Here To Maternity” („Stąd do
macierzyństwa”) - ożywczo zabawna i prawdziwa opowieść o
dziewięciu miesiącach zmian przez które przechodzi kobieta po
trzydziestce, która do tej pory była odpowiedzialna co najwyżej za
świnkę morską, a która dowiaduje się niespodziewanie, że
spodziewa się dziecka.
Mel Giedroyc, połówka
popularnego w wielkiej Brytanii komediowego duo Mel & Sue,
napisała „From Here To Maternity” jako pamiętnik oparty o
własne doświadczenia, i właśnie dlatego jest to taka ciepła,
prawdziwa i śmieszna książka. Od razu uprzedzę, że nie jest to
żaden poradnik, a raczej luźne zapiski przemyśleń, zabawnych i
kłopotliwych sytuacji, które mogą stać się udziałem każdej
ciężarnej kobiety... Nie jest to też opowieść o szczęśliwych
szczupłych mamusiach ze zgrabnym brzuszkiem, beztrosko sączącym
bezkofeinowe napoje i pomykającym rączo na lekcje jogi czy pilates
dla ciężarnych. To raczej pozycja dla tych kobiet, które wymiotują
na poboczu autostrady, namiętnie zażerają się serem, czy
przemawiają do swojego nienarodzonego dziecka przez plastikową
nasadkę do prysznica.
Okazuje się, że to,
jak odczuwa się książki, zależy w dużym stopniu od okoliczności,
w jakich się je czyta. Kilka miesięcy temu odebrałabym „From
Here...” zupełnie inaczej niż dzisiaj. A teraz? Cóż. Polecam
książkę przyszłym mamom, które potrzebują oderwania od
poradników i rad niezawodnych sąsiadek, a także kobietom, które
spodziewają się pierwszego dziecka i chcą się upewnić, że to,
co się z nim dzieje, jest zupełnie naturalne... Nikt bowiem nie
zrozumie rozterek i problemów Mel lepiej niż kobieta w ciąży,
która będzie co chwila kiwać głową, chichotać pod nosem, czy
ocierać nieco załzawione oczy. Droga od normalnego życia do macierzyństwa jest być może pełna wybojów, ale jest to jedyne w swoim rodzaju przeżycie, które miło jest dzielić z innymi przyszłymi mamami...
Dobre to książki, które dostarczają przyjemności :)
OdpowiedzUsuńCieszę się z nowego posta, zaglądam regularnie i czekam na kolejne książki.
serdecznie pozdrawiam
tommy
www.samotnia1981.blox.pl
Dziękuję, mam tyle do nadrobienia, a do doczytania jeszcze więcej... Musze też nadrobić blogowe czytanie, bo na znajome blogi też nie zaglądałam od dawna...
UsuńWidzę, że nazwisko Mel brzmi dosyć swojsko. :)
OdpowiedzUsuńFantastycznie, że planujesz blogową reaktywację, bo tęsknię ogromnie.
Merci, kochana! Z tą reaktywacją to się jeszcze zobaczy... A z częstotliwością tym bardziej...
UsuńFajnie, że wróciłaś.
OdpowiedzUsuńJesienna aura sprzyja czytaniu, więc mam nadzieję, że niechęć do blogowania Ci minie. Trzymam za to kciuki.
A może jakieś zakupy książkowe poczyniłaś przez te trzy miesiące? Bo czytanie czytaniem, ale tomów na półce nigdy za wiele....
Do przeczytania!
Trzymajcie się krzeseł. Od powrotu z wczasów na początku sierpnia kupiłam dwie (słownie DWIE) książki. "Broken Homes" Aaranovitcha i nowego Jussi Adler Olsena. I przeczytałam tylko tę pierwszą... I prawie wcale nie zaglądałam do księgarni. NA szczęście ostatnio, przeglądając książki na lotnisku, powiedziałam do UA, że chyba już lepiej ze mną, bo znalazłam kilka książek, które mnie zainteresowały. A potem musiałam go kopnąć, bo dostał ataku głupawki!
UsuńNo to gratulacje. Niebawem będziesz zapałniac powierzchnie płaskie klasykami dla dzieci?
OdpowiedzUsuń;P
Usuń