Nie
jest dobrze ze mną.... Ostatnio nachodzą mnie czarnowidzkie myśli i
ponure nastroje. Być może jest to związane z końcem lata, który
nieuchronnie zbliża się do nas wielkimi krokami, zmianą miejsca pracy,
która nadchodzi już wkrótce, a może jest to po prostu jak zwykle spleen,
jaki nachodzi mnie raz na jakiś czas, kiedy patrzę na moje półki
uginające się pod ciężarem tych wszystkich wspaniałych książek, które
ostatnio kupiłam, nawiozłam, ledwo upchnęłam na półkach i które teraz
patrzą na mnie z wyrzutem za każdym razem, gdy się do nich zbliżam...
„Nie czytasz nas...!” milcząco wyrzucają mi okładki i grzbiety, kiedy
przemykam się obok nich ze spuszczonym wzrokiem i ze wzrastającym
poczuciem winy. „Nigdy nas nie przeczytasz”, mamroczą książki kupione
już dawno temu i upchnięte w tylnych rzędach. Czy to jest normalne, że
potrafię spędzić pół godziny stojąc przy półce z książkami, wybierając
następną książkę do czytania i nie wciąż nie mogę się zdecydować, co
czytać? Najchętniej czytałabym dwie, trzy książki na raz, bo wtedy może
nie musiałabym podejmować takich trudnych decyzji. Do tego dochodzą
książki z biblioteki, które wypożyczam w ilościach nieprzyzwoitych,
ostatnio może jakoś mniej, ale wciąż jest to liczba pokaźna. Oczywiście
książki z biblioteki (a właściwie bibliotek) trzeba kiedyś oddać i
dlatego należy je przeczytać szybciej. Tym sposobem własne książki
potrafią miesiącami (ok, przyznam się, czasem i latami) wegetować na
półkach. Aha, i jeszcze robię jedną taką rzecz, kiedy wypożyczę książkę z
biblioteki i nie czytam jej, to potem mam wyrzuty sumienia, że ona tak u
mnie leży, więc ją kupuję i oddaję ten egzemplarz z biblioteki, bo
wtedy moja kopia może sobie przecież spokojnie poczekać... No cóż, jak
już gdzieś tu pisałam jestem po prostu Książkochłonem.
Ostatnio
baaaardzo powoli dojrzewam do myśli, że powinnam się w najbliższym
czasie poświęcić więcej uwagi własnym książkom. Zacząć czytać te z nich,
które kupiłam już jakiś czas temu i porzuciłam na półce, przyciągana
jak magnez do nowych tytułów, które znalazłam w bibliotece. W teorii
plan zakładałby oddanie książek do bibliotek (nie licząc literatury
zawodowej) i skoncentrowanie się przez przynajmniej kilka miesięcy na
zawartości własnych biblioteczek, szczególnie książek zakupionych dawno i
cierpliwie czekających na swoją kolej.
Najlepiej
by było, żebym w międzyczasie nie kupowała żadnych nowych książek, bo w
takim wypadku ilość książek nie przeczytanych nigdy się nie zmniejszy,
ale w cuda to ja nie wierzę. Niestety ( a może i właściwie „stety”) w
październiku przenoszę się do innej filii biblioteki i tam - O ZGROZO –
nie będę miała w pobliżu żadnych księgarni, do których mogłabym
zaglądać codziennie. I nie będzie też żadnych coffee shopów z waniliowym
latte, ale to już szczegół. Więc może uda mi się mój plan
zrealizować... Jak z każdym nałogiem ciężko będzie i z tym, ale nagrodą
będą moje szczęśliwe książki w domu i satysfakcja, że nie tylko ksiązki
mam w domu, ale mogę z czystym sumieniem serca je polecać innym jako
przeczytane.... A latte sama sobie zrobię, w domu...
OdpowiedzUsuńlilithin
2010/08/25 11:47:14
Jak dobrze to rozumiem! Wprawdzie u mnie odchodzą książki z biblioteki, bo zazwyczaj czytam to, co kupiłam, ale i tak ilość czekających książek mnie przeraża. I co tu zrobić? Chyba trzeba się pogodzić z taką sytuacją i przejść nad nią do porządku dziennego ;) Bo zrezygnowanie z kupowania i/lub wypożyczania wydaje się konceptem zgoła nieprawdopodobnym.
kasia.eire
2010/08/25 13:50:11
JA TEŻ TAK MAM! Ale nie wypożyczam z biblioteki, chyba, że się na coś napalę, a nie mam pieniędzy, albo wybór mój jest taki, że nie kupuję. Podział jest taki, że anglojęzyczne raczej wypożyczam, chociaż moje zakupy niedawno, w Dublinie, na blogu widać, że nie bardzo trzymam się tej zasady, a polskie muszę kupować, bo nie mam tu możliwości innej. Chociaż ta biblioteka, którą prowadzę, wzbogaci się o moje zakupy, już we wrześniu, a tam trochę takich tytułów, których nie mam i sobie wypożyczę.
Nie ma nic przyjemniejszego niż latte pite w fajnej kafejce, a w ręku książka i widok na ulicę najlepiej. Ech, rozmarzylam się
ekspresyjki
2010/08/25 20:43:55
Heh, samo życie :) Czasem też mnie nachodzą takie myśli: że książki stoją na półkach, nie mam ich gdzie ustawiać, a ciągle znoszę nowe i nowe, ale już się chyba powoli z tym faktem godzę, że tak po prostu jest.
Co do zmian... oby przyniosły Ci wiele dobrego :)
Skarletka
dabarai
2010/08/25 21:31:09
Jak to dobrze jak ktoś też tak ma jak ja!!!! Od razu na duszy robi się lżej.
Poza tym sprytnie postanowiłam w ramach czytania własnych lektur przeczytać kilka cieńszych książek, żeby je skończyć szybciej i poczuć sie psychicznie lepiej!