Już prawie od tygodnia
zastanawiam się, co mam napisać o "Niewidzialnej koronie"
Elżbiety Cherezińskiej, żeby nie było bałwochwalczo, a jednak od
serca i na temat. Najchętniej nie pisałabym nic, tylko kupiła
dziesięć egzemplarzy książki i rozdawała ją jako prezenty.
Uwielbiam, kiedy znajomi pytają mnie o książkowe rekomendacje,
polecam wtedy moje ulubione powieści i czekam na odzew - zazwyczaj
jak najbardziej pozytywny. No i mam teraz kolejną autorkę, której
książki będę ludziom wpychać. Kupię w ciemno każdą książkę
Cherezińskiej i mam tylko nadzieję, że kiedyś coś napisze o
czasach królowej Bony, to osiągnę pełnię szczęścia.
Okazało
się, że chociaż zawsze wydawało mi się, że Jagiellonowie są
ciekawsi, to Piastów można pokochać, jeśli ktoś o nich będzie
pisał tak, jak to robi Elżbieta Cherezińska. Chociaż lubię
historię, to rozbicie dzielnicowe zawsze przyprawiało mnie o ból
głowy (tyle małych księstw, w dodatku wszyscy książęta mieli na
imię Henryk, Bolesław albo Kazimierz), a przecież historia Piastów
jest po prostu bardzo, ale to bardzo ciekawa. Szczególnie ta, o
której mowa w "Niewidzialnej koronie".
Tak jak
bohaterem poprzedniego tomu był Przemysł II, pierwszy po rozbiciu
dzielnicowym król Polski, tak w tym tomie poznajemy losy kolejnych
władców polskich, a główną postacią jest Władek, zwany Karłem,
czyli Władysław Łokietek. Który wcale kolejnym królem Polski nie
był, nie on też nosił niewidzialną koronę, wspomnianą w tytule, symbol państwa i polskości. (Doprawdy, moja znajomość historii kraju jest żenująca.)
Łokietek to zresztą postać, której nie sposób nie polubić, mimo
jego wad, jego porywczości, zapalczywości i upodobania do polowań.
Przypominał mi zresztą postać Kmicic, bo podobnie jak on, Władek
po prostu „dorasta” do swojej przyszłej korony. Ale sam
Władek to nie wszystko, są też (jak i w poprzednim tomie) inni
bohaterowie, równie mi bliscy – Rikissa, córka Przemysła, Jakub
Świnka (zdecydowanie go za mało!), Michał Zaremba... Jest i praski
Przemyślida, Vaclav II i jego syn-obżartuch. Niecierpliwie czekam
na kolejny tom serii, żeby się dowiedzieć, jak potoczą się losy
wielu postaci, które przewinęły się przez karty tej książki.
Co więcej
mogę napisać. Od
„Niewidzialnej korony” nie sposób się oderwać. Ta potężna
(rozmachem i objętością) powieść po prostu powala na kolana. I
nie chodzi mi tu tylko o niesamowitą ilość zamachów, morderstw,
małżeństw, przymierzy i sojuszów, które mogą przyprawić o ból
głowy i którymi można by obdzielić kilka innych książek, ale o
to, jak to jest wszystko opisane. Soczyście. Wciągająco. Z
postaciami co to jak żywe, tylko co wylezą z książki i pojadą na
polowanie, albo się okładać mieczami. Z odrobiną magii, która
przyjmuje postać trzech bawiących się lwów, latającego gryfa czy
żywych tatuaży. Aż się chce czytać, czytać i czytać. I kiedy
dociera się do końca – nagle i niespodziewanie – kiedy okazuje
się, że to już koniec i już, a reszta książki to tylko dodatki
– to człowiekowi robi się strasznie żal. Mimo iż – według
słów samej autorki – Odrodzone Królestwo powróci. Oby jak
najszybciej.
Kiedy w
2012 roku skończyłam czytać
"Koronę śniegu i krwi" Elżbiety Cherezińskiej okryłam
się niemalże żałobą i pośpieszyłam zamęczać autorkę
pytaniami o kolejny tom. Okazało się, że musiałam na niego czekać
niemalże dwa lata. Przez ten czas zdążyłam polecić "Koronę..."
kilku osobom, przeczytać dwa z czterech posiadanych tomów sagi
Północnej Drogi i zaopatrzyć się w "Legion" oraz "Grę
w kości". Mam nadzieję, że jak będę sobie te książki
dawkować to starczy mi ich do czasu, kiedy autorka napisze kolejny
tom serii Odrodzonego Królestwa. A najlepiej, gdyby już zaczęła
go pisać, rzesze fanów czekają. O co autorkę pięknie proszę. Z
przysiadami.
PS. A wy co
tu jeszcze robicie? Idźcie czytać Cherezińską, a sio!