Droga Autorko, tego się
czytelnikom nie robi! Nie pisze się kolejnej wciągającej powieści,
na którą się zresztą każe czekać cały rok, nie przywiązuje się tegoż
czytelnika do bohaterów, do miasta, do historii wciągającej
lepiej niż odkurzacz i nie kończy się tejże powieści bez obietnicy
ponownego spotkania z bohaterami...! „Podróż do miasta świateł.
Rose de Vallenord” to druga i – niestety – ostatnia część
opowieści o losach Niny i malarki Róży autorstwa poczytnej
pisarki, Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. Pierwszą częścią
zachwycałam się tutaj,
na tom drugi czekałam niecierpliwie, przeczytałam pospiesznie i
teraz będę się smucić, bo na kolejną podobną powieść trzeba będzie
poczekać nam chyba jeszcze dłużej...
„Rose de Vallenord”
to kontynuacja opowieści o życiu niekonwencjonalnej malarki
polskiego pochodzenia, której powikłane losy prowadzą z Polski do
ukochanego Paryża, na prowincję, a nawet do Ameryki. Jest tu i dramat i rozpacz, nadzieja, miłość, rozczarowanie i smutek. Jest i zaczynanie życia od początku, próby pogodzenia z przeszłością, jest i sztuka, która stanowi sens życia. Rose jest
jedną z tych bohaterek, które (podobnie jak Gina z „Cukierni”)
wydają się być postaciami prawdziwymi – tak przekonująca jest Małgorzata Gutowska-Adamczyk w tworzeniu portretów
kobiet silnych, stojących twardo na ziemi i potrafiących czerpać z
życia pełnymi garściami, że czytelnikowi ciężko jest uwierzyć w to, że Rose to postać zmyślona. Przy Róży/Rose współczesna Nina
wypada dość blado, mimo jej podobieństw do tej pierwszej –
myślę, że gdyby Nina znalazła w sobie odwagę, by przeciwstawić
się apodyktycznej matce, zacząć wreszcie żyć własnym (a nie
cudzym) życiem, mogłaby się stać właśnie drugą Różą.
Zapewne zabieg to ze strony autorki przemyślany, by bohaterki nie
były do siebie zbyt podobne, ale przez to moim zdaniem historia Niny
jest nieco nudna i przewidywalna, nieco też nierealna w
pewnych miejscach, zbyt nieprawdopodobna. Poza tym (znów rozumiem, że to zabieg celowy) –
historia Niny właściwie nie jest zamknięta! Z jednej strony to
zrozumiałe, bo „Podróż do miasta świateł” jest opowieścią
o Róży, a nie o Ninie – historia Niny jest więc tu tylko
fragmentem, skoncentrowanym wokół centralnej postaci, ale zabrakło
mi zamknięcia w jakąś konkretną całość. Otwarte zakończenia
są zdecydowanie nie dla mnie, ja potrzebuję wyraźnych kropek nad
i, klamer i kurtyn. Cóż, tak już mam, że kiedy się do jakiś
postaci przyzwyczajam, mam ochotę poznać ją do podszewki i nie
lubię, gdy mi tego zadania się nie ułatwia. Na szczęście
historia Róży jest dopięta na ostatni guzik, pomimo tego, że pod
koniec jej historia zdawała mi się zaledwie naszkicowana –
zupełnie jak starość, która się wydaje zawsze przelatywać „po
łebkach”, nie koncentrując się na szczegółach, jak młodość,
ale na całokształcie obrazu. Mam nadzieję, że autorka
'Podróży...” stworzy w swoich kolejnych książkach więcej
podobnych postaci, bo kiedy już pozna się taką osobowość na
kartach książki, po prostu chce się o niej czytać jak najdłużej.
A do tego ten Paryż.
Paryż, miasto magiczne, pełne klimatu, swoistego uroku, który aż
z tej książki paruje. Paryż zmieniający się jak pory roku,
próżny, frywolny, wiecznie zapatrzony w siebie. Paryż, który w
tej powieści jest też pełnoprawnym bohaterem, który uwodzi nie
tylko bohaterki powieści, ale i czytelnika. Miasto o którym się
chce czytać jak najdłużej. Tak opisać klimat miejsca to sztuka...
W „Podróży do
miasta świateł” zanurzyłam się z przyjemnym uczuciem powrotu w
znajome kąty, tak, jak się po długiej podróży wraca do siebie –
z westchnieniem przyjemności i ulgi, że oto już wróciło się do
domu. Już się chyba uzależniłam od książek Małgorzaty
Gutowskiej-Adamczyk - od kiedy przeczytałam jej „Cukiernię pod
Amorem” i z zachwytem stwierdziłam, że polskie książki
historyczne żyją i mają się dobrze, po każdą z jej powieści
sięgam z przyjemnością i niecierpliwością. I nawet moje
marudzenie, że to czy tamto mi się nie podoba, nie zmienia mojego
zauroczenia. (Tak,nawet to, że w pewnym sensie oba cykle są do siebie bardzo
podobne – oba przedstawiają na przemian historyczne i współczesne
losy interesujących postaci, oba łączy jakaś zagadka, w obu też
tłem są pasjonująco opisane ważne historyczne wydarzenia, które
kierują losami ich bohaterów). Ale znalazłam w tej książce
po raz kolejny ten specjalny klimat, który tylko dobrze opowiedziana
historia może stworzyć – klimat gawędziarskiej opowieści, którą
powinno się czytać wspólnie z kimś znajomym, przy filiżance dobrej herbaty, dzieląc się nią jak dobrym domowym ciastem. I
dlatego będę „Podróż do miasta świateł zachwalać i
niecierpliwie czekać na kolejna podobna książkę, która mnie tak
samo zauroczy.
Chyba muszę się wreszcie zabrać za Gutowską-Adamczyk ;)
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam "Cukiernię..." i też po jej lekturze stwierdziłam, że polskie książki historyczne żyją i mają się dobrze (a potem poznałam Cherezińską i wpadłam w kompletny zachwyt... :)). Pierwszą część "Podróży..." mam i czytałam, podobała mi się ogromnie. Rose niestety jeszcze nie miałam okazji poznać, ale mam taki zamiar.
OdpowiedzUsuńCzytałam 1. część i koniecznie muszę kupić 2. Ja również nie lubię, kiedy autorzy każą nam czekać na dalsze losy bohaterów, których zdążyliśmy już po części poznać. Nie lubię tego uczucia niedosytu...
OdpowiedzUsuń