wtorek, 5 listopada 2013

Pożegnanie z Paryżem ("Podróż do miasta świateł. Rose de Vallenord" - Małgorzata Gutowska-Adamczyk)

Droga Autorko, tego się czytelnikom nie robi! Nie pisze się kolejnej wciągającej powieści, na którą się zresztą każe czekać cały rok, nie przywiązuje się tegoż czytelnika do bohaterów, do miasta, do historii wciągającej lepiej niż odkurzacz i nie kończy się tejże powieści bez obietnicy ponownego spotkania z bohaterami...! „Podróż do miasta świateł. Rose de Vallenord” to druga i – niestety – ostatnia część opowieści o losach Niny i malarki Róży autorstwa poczytnej pisarki, Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. Pierwszą częścią zachwycałam się tutaj, na tom drugi czekałam niecierpliwie, przeczytałam pospiesznie i teraz będę się smucić, bo na kolejną podobną powieść trzeba będzie poczekać nam chyba jeszcze dłużej...

„Rose de Vallenord” to kontynuacja opowieści o życiu niekonwencjonalnej malarki polskiego pochodzenia, której powikłane losy prowadzą z Polski do ukochanego Paryża, na prowincję, a nawet do Ameryki. Jest tu i dramat i rozpacz, nadzieja, miłość, rozczarowanie i smutek. Jest i zaczynanie życia od początku, próby pogodzenia z przeszłością, jest i sztuka, która stanowi sens życia. Rose jest jedną z tych bohaterek, które (podobnie jak Gina z „Cukierni”) wydają się być postaciami prawdziwymi – tak przekonująca jest Małgorzata Gutowska-Adamczyk w tworzeniu portretów kobiet silnych, stojących twardo na ziemi i potrafiących czerpać z życia pełnymi garściami, że czytelnikowi ciężko jest uwierzyć w to, że Rose to postać zmyślona. Przy Róży/Rose współczesna Nina wypada dość blado, mimo jej podobieństw do tej pierwszej – myślę, że gdyby Nina znalazła w sobie odwagę, by przeciwstawić się apodyktycznej matce, zacząć wreszcie żyć własnym (a nie cudzym) życiem, mogłaby się stać właśnie drugą Różą. Zapewne zabieg to ze strony autorki przemyślany, by bohaterki nie były do siebie zbyt podobne, ale przez to moim zdaniem historia Niny jest nieco nudna i przewidywalna, nieco też nierealna w pewnych miejscach, zbyt nieprawdopodobna. Poza tym (znów rozumiem, że to zabieg celowy) – historia Niny właściwie nie jest zamknięta! Z jednej strony to zrozumiałe, bo „Podróż do miasta świateł” jest opowieścią o Róży, a nie o Ninie – historia Niny jest więc tu tylko fragmentem, skoncentrowanym wokół centralnej postaci, ale zabrakło mi zamknięcia w jakąś konkretną całość. Otwarte zakończenia są zdecydowanie nie dla mnie, ja potrzebuję wyraźnych kropek nad i, klamer i kurtyn. Cóż, tak już mam, że kiedy się do jakiś postaci przyzwyczajam, mam ochotę poznać ją do podszewki i nie lubię, gdy mi tego zadania się nie ułatwia. Na szczęście historia Róży jest dopięta na ostatni guzik, pomimo tego, że pod koniec jej historia zdawała mi się zaledwie naszkicowana – zupełnie jak starość, która się wydaje zawsze przelatywać „po łebkach”, nie koncentrując się na szczegółach, jak młodość, ale na całokształcie obrazu. Mam nadzieję, że autorka 'Podróży...” stworzy w swoich kolejnych książkach więcej podobnych postaci, bo kiedy już pozna się taką osobowość na kartach książki, po prostu chce się o niej czytać jak najdłużej.

A do tego ten Paryż. Paryż, miasto magiczne, pełne klimatu, swoistego uroku, który aż z tej książki paruje. Paryż zmieniający się jak pory roku, próżny, frywolny, wiecznie zapatrzony w siebie. Paryż, który w tej powieści jest też pełnoprawnym bohaterem, który uwodzi nie tylko bohaterki powieści, ale i czytelnika. Miasto o którym się chce czytać jak najdłużej. Tak opisać klimat miejsca to sztuka... 

W „Podróży do miasta świateł” zanurzyłam się z przyjemnym uczuciem powrotu w znajome kąty, tak, jak się po długiej podróży wraca do siebie – z westchnieniem przyjemności i ulgi, że oto już wróciło się do domu. Już się chyba uzależniłam od książek Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk - od kiedy przeczytałam jej „Cukiernię pod Amorem” i z zachwytem stwierdziłam, że polskie książki historyczne żyją i mają się dobrze, po każdą z jej powieści sięgam z przyjemnością i niecierpliwością. I nawet moje marudzenie, że to czy tamto mi się nie podoba, nie zmienia mojego zauroczenia. (Tak,nawet to, że w pewnym sensie oba cykle są do siebie bardzo podobne – oba przedstawiają na przemian historyczne i współczesne losy interesujących postaci, oba łączy jakaś zagadka, w obu też tłem są pasjonująco opisane ważne historyczne wydarzenia, które kierują losami ich bohaterów). Ale znalazłam w tej książce po raz kolejny ten specjalny klimat, który tylko dobrze opowiedziana historia może stworzyć – klimat gawędziarskiej opowieści, którą powinno się czytać wspólnie z kimś znajomym, przy filiżance dobrej herbaty, dzieląc się nią jak dobrym domowym ciastem. I dlatego będę „Podróż do miasta świateł zachwalać i niecierpliwie czekać na kolejna podobna książkę, która mnie tak samo zauroczy.

3 komentarze:

  1. Chyba muszę się wreszcie zabrać za Gutowską-Adamczyk ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też uwielbiam "Cukiernię..." i też po jej lekturze stwierdziłam, że polskie książki historyczne żyją i mają się dobrze (a potem poznałam Cherezińską i wpadłam w kompletny zachwyt... :)). Pierwszą część "Podróży..." mam i czytałam, podobała mi się ogromnie. Rose niestety jeszcze nie miałam okazji poznać, ale mam taki zamiar.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam 1. część i koniecznie muszę kupić 2. Ja również nie lubię, kiedy autorzy każą nam czekać na dalsze losy bohaterów, których zdążyliśmy już po części poznać. Nie lubię tego uczucia niedosytu...

    OdpowiedzUsuń