niedziela, 10 listopada 2013

Niedzielne czytanie (11)

Tygodnie zmieniają się w miesiące, miesiące też jakoś lecą jeden za drugim, nie wyrabiam się z niczym, a czytanie odbywa się tak jakoś na boku. Na szczęście moje mojo zaczyna powolutku powracać, coś tam jednak czytam i nawet kończę. Natomiast dziś uświadomiłam sobie coś strasznego - zupełnie się ostatnio zmieniłam... Spędziłam dzisiaj pół dnia w towarzystwie znajomych moli książkowych, w dodatku w kilku księgarniach i - o zgrozo!- nic nie kupiłam. Zupełnie nic. Ani jednej książki. Nie jestem pewna, czy to tylko stan przejściowy, czy też permanentny, ale brzmi to niepokojąco. Na szczęście nie mam nic przeciwko czytaniu książek, tylko raczej ich nabywaniu w ilościach nieograniczonych... Nie mówcie mi, że to oznaka doroślenia, bo się popłaczę. Najlepiej spuścić na ten smętny przypadek zasłonę milczenia, zmienić temat i po prostu zapomnieć, że kiedykolwiek coś takiego się stało...

A co tam słychać u was? Jakimi książkami umilacie sobie jesienne wieczory (albo poranki)? Tak się złożyło, że obecnie czytam trzy książki na raz. 

Skończyłam drugi tom przygód Rebusa - seria zaczyna wciągać, więc ostatnio przytargałam z biblioteki część trzecią, "Tooth and Nail" i jedna trzecia książki już za mną. Tym razem Rebus zostaje wezwany do Londynu, by pomóc w schwytaniu seryjnego mordercy, którego nadano przezwisko Wolfman. Spodobał mi się również krótki wstęp, który Rankin zamieścił na początku tego wydania, opowiadający o okolicznościach powstania tej książki i interesujących szczegółach, na które warto zwrócić uwagę. Póki co, seria  mi się podoba, cieszę się, że jeszcze tyle tomów przede mną... 

Druga książka to "Bridget Jones. Mad About The Boy" Helen Fielding, zaczęta kilka dni temu dzięki recenzji Lirael. Zaczęłam ja czytać o czwartej w nocy, kiedy nie mogłam zasnąć i zorientowałam się, że to chyba nie jest dobry pomysł, bo jak się rozczytam, to już nie zasnę... Ale kiedy obudziłam się o tej nieludzkiej godzinie kolejnego dnia, pomyślałam sobie, że może warto by poczytać więcej, chociażby z czystego sentymentu - wszak "Dziennik Bridget Jones" bardzo mi się podobał (część druga już mniej). Okazuje się więc, że nowa Fielding to moja poranna książka - mam zamiar podczytywać sobie ją kawałkami z rana. Krótkie rozdziały świetnie wpisują się w mój rytm, tylko brak Darcy'ego początkowo zaszokował.

Natomiast wieczory należą do zupełnie innej lektury! Otóż wieczorami Ulubiony Anglik czyta nam na głos "Zabójstwo Rogera Ackroyda" Agathy Christie. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio ktoś mi coś czytał na głos i bardzo mi się to podoba.. Co prawda czasem zdarza mi się przysnąć w połowie rozdziału, ale lektorowi to nie przeszkadza, książkę po prostu odkłada na następny raz i dodatkowo streszcza nam dla przypomnienia wcześniejsze ważne fragmenty. Ja co prawda książkę już znam, ale UA nigdy jej nie czytał, więc czekam na to, czy go Christie zaskoczy końcówką - doprawdy, wielka to frajda, takie czekanie... 

Wspomnę jeszcze, że zarezerwowałam w bibliotece "Bellman & Black" Diane Setterfield (tej od "Trzynastej opowieści") i mam wobec tej książki spore oczekiwania. Wypożyczyłam sobie też  "44 Scotland Street" Alexandra McCall Smitha i mam zamiar książkę przeczytać ponownie, żeby przekonać się, czy po wizycie w Edynburgu odbiorę ją inaczej niż za pierwszym razem... Czekam na nowego Sapkowskiego, którego powinnam przeczytać w święta i na kilka innych książek, które mają się ukazać jeszcze w tym roku, albo na początku przyszłego.. Uff. Nie będę wspominać o innych książkach, za które mam zamiar zabrać się niedługo, bo lista jest dłuższa. I właśnie dlatego stwierdzam, że moje marudzenie na samym początku tego wpisu można uznać za całkowicie zbędne i bezpodstawne. Dlatego najlepiej je pomińcie...

2 komentarze:

  1. Ja też teraz 3 książki jednocześnie! Właśnie zaczęłam "Short Girls" Binh Minch Nguyen o dwóch siostrach pochodzenia wietnamskiego w USA, jestem też w połowie wspomnień Joanne Limburg "The Woman who Thought Too Much" , no i podczytuję po raz kolejny "Down Under" Brysona. A wpadłam ostatnio w manię znoszenia książek do domu i to już nie jest śmieszne, bo mam w tej chwili książki z dwóch bibliotek, masę nowo zakupionych książek ze sklepów charytatywnych i kilka pożyczonych od koleżanek. Parapet już tak zastawiawiony stertami do przeczytania, że zaczęłam je kłaść na podłodze....
    Seria o Bertiem jest super. A teraz przekonałam się do innej edynburskiej sagi McCall Smitha, o Isabel Dalhousie. Za peirwszym podejściem nie szła mi w ogóle. Dalej mam ambiwalentne uczucie względem głównej bohaterki, ale te książki są tylko pozornie łatwiutkie, a dają sporo do myślenia. Takie mniej i bardziej codzienne etyczne zagwozdki. Polecam. Za nową Bridget się jednak nie wezmę, recenzje mnie skutecznie zniechęciły. Zniechęcił mnie też swojego czasu film, bo ja niestety tej aktorki nie mogłam strawić. A teraz biorę się za kompilowanie listy prezentów świątecznych od męża...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jest tak źle ;P Czytasz i Tobie czytają, więc czytasz jakby podwójnie, a biorąc pod uwagę, że czytasz sama aż trzy naraz, to czytasz jakby poczwórnie.

    To, że nie kupujesz, to według mojego męża raczej oznaka rozsądku niż doroślenia. ale jak zwał tak zwał, też uważam, że to troche niepokojące zjawisko. Ja tłumaczę się tym, że od najbliższej polskiej księgarni dzieli mnie morze.

    OdpowiedzUsuń