Co prawda na blogu zamilkłam, ale to nie znaczy,
że nie czytam. Czytam. Mało, ale czytam. Po opowieściach
rodzinnych nadszedł czas na kryminały. Różne, różniste. Głównie
z lat 20 dwudziestego wieku. Ale też i bardziej...
specjalistyczne... Znajoma z pracy, wielbicielka kryminałów i
sensacji wszelkiej maści, poleciła mi kryminał nieco inny niż
wszystkie. W ten sposób wpadła w moje ręce debiutancka powieść
Bena Aaronovitcha „Rivers of London” („Rzeki Londynu”). Jej
bohaterem jest zwykły policjant, Peter Grant, który próbuje spisać
zeznania świadka pewnego morderstwa. Świadek okazuje się być
duchem i to już jest koniec zwykłego życia Granta. Zamiast
spędzać dnie na przepisywaniu zeznań, pomaga swojemu szefowi w
wyjaśnieniu sprawy brutalnych morderstw, a w przerwach pomaga
zażegnać konflikt pomiędzy duchami rzeki Tamizy... Kiedy nie
patroluje ulic Londynu, Grant uczy się podstawowych zaklęć.
Peter
Grant to narrator dowcipny, ironiczny i wygadany. To dobry policjant,
chociaż czasem zbytnio roztargniony. Jego ciekawość jest wprost
zaraźliwa, a jego dygresje i dyskusje z czytelnikiem są często
zabawne, szczególnie kiedy zawierają wzmianki o popularnych
pop-kulturowych programach, czy postaciach. Magia i praktyka
czarodziejska to dla niego okazja, by się wykazać jako ktoś lepszy
niż zwykły policjant. Pozostali bohaterowie też nie pozostają w
tyle – enigmatyczny inspektor Nightingale, bezpośredni przełożony
głównego bohatera, groźny inspektor Seawoll, a także przyjaciółka
Granta, policjantka Lesley May, predestynowana do rzeczy wielkich (w
przeciwieństwie do Granta, którego przeznaczenie to wypełnianie
formularzy). Oprócz policjantów „Rivers of London” zaludniają
magiczne postacie: upersonifikowane dopływy rzeki, które wdają się
w bójki o terytorium, pełna seksapilu Nigeryjka, która mieszka w
bloku i jest boginią Tamizy, Molly, tajemnicza mieszkanka The Folly,
a także okazjonalne duchy i wampiry.
Dla mnie
„Rivers of London” to lektura idealna! Zaczyna się jak porządny
kryminał, od morderstwa, a potem Aaronovitch niespodziewanie
wprowadza Elementy Dodatkowe i zaczyna się prawdziwa zabawa.
Aaronovitch przedstawia magię jako coś zupełnie normalnego,
wplecionego w naturalny porządek rzeczy, niemal jak problem naukowy.
Nic w tym dziwnego, bo patronem czarodziei jest sam Isaac Newton.
Magia Londynu jest wpleciona w ulice, zakątki i budynki miasta,
takie jak siedziba magii i czarodziejów, The Folly. (A propos,
przeczytałam gdzieś, że „Rivers of London” porównuje się do
książek o Harrym Potterze. Nie mam pojęcia skąd wzięło się to
porównanie, bo kryminał Aaronovitcha nie ma z opowieścią o młodym
czarodzieju nic wspólnego. Może tylko to, że i Harry i Peter
niespodziewanie dowiadują się, że magia istnieje.) Tak, nie każdy
czytelnik gustuje w elementach fantastycznych, ale myślę, że
książka Bena Aaronovitcha może spodobać się także miłośnikom
kryminałów proceduralnych. Sporo jest w niej mowy o żmudnej
papierkowej robocie, o nudnych szczegółach pracy policji.
Policjanci chodzą do pracy, wykonują rutynowe zadania, a większość
z nich jest nieświadoma, że obok istnieje zupełnie inny świat.
To, co mnie w tej książce wyjątkowo urzekło, to topografia
Londynu. W książce pojawiają się nie tylko znajome ulice i
dzielnice, ale i sklepy, restauracje i puby. Bardzo lubię czytać o
dobrze znanych miejscach - zamykam oczy i wraz z bohaterami spaceruję
ulicami, jadę metrem, patrzę, jak na Covent Garden uliczni buskerzy
zabawiają tłumy turystów. Zawsze wiedziałam, że Londyn jest
niesamowity i pełen tajemnic. Miło, kiedy okazuje się, że miałam
rację!
Dla tych
z was, których moja recenzja zachęciła do przeczytania „Rivers
of London”, mam dobrą wiadomość. Wydawnictwo Mag planuje wydanie
debiutanckiej książki Aaronovitcha na pierwszy kwartał 2013 roku.
Przede mną dwie kolejne części serii, „Moon Over Soho” i
„Whispers Under Ground”, a jeśli spodobają mi się one tak
samo, jak część pierwsza, to na pewno sięgnę po „Broken
Homes”, najnowszą powieść o Peterze Grancie, która ukaże się
na rynku w przyszłym roku.