Stało się tak, jak to przewidywałam. Książki czytają mi się o wiele wolniej
niż kiedyś. Zamiast połykania książek co drugi dzień, przechodzę fazy. Jestem wybredna.
Jestem leniwa. Czasem wcale mi się nie chce czytać. To, co kiedyś było
nałogowym pochłanianiem słowa pisanego zamieniło się w jeden ze sposobów
spędzenia wolnego czasu – czasu, którego coraz mniej na własne przyjemności.
Nadal czytam dużo, więcej być może niż statystyczny Polak, ale czytam nierówno.
Z niektórymi książkami czasem mi zupełnie pod górkę. Inne co rusz odkładam na
potem. Jeszcze inne czytam tylko w łóżku albo tylko w autobusie. Obecnie rozdzielam się
na czworo. Z jednej strony: Locke Lamora po raz drugi, czyli „Red Seas Under Red Skies” („Na szkarłatnych
morzach”) Scotta Lyncha . Wiadomo – ciągnie. Z drugiej – „Not Working” Lisy Owen – debiut, który
ktoś porównał do „Dziennika Bridget Jones” – nie wiem, czy słusznie, chyba nie.
Być może bohaterka jest taką właśnie współczesną Bridget, skondensowaną w
formie, żeby pasowała do dzisiejszych realiów i mediów społecznościowych, tak
samo niepewną tego, jak właściwie ma wyglądać jej życie, ale to zdecydowanie
inna książka, inny humor, inne problemy. Nie sądzę, żeby stała się symbolem
kolejnego pokolenia, wypromowała nowy
rodzaj literatury, tak jak to się stało z książką Helen Fielding, ale to dobry
debiut moim zdaniem. Do dokończenia w autobusach. Trzeci „włos” to kryminał
islandzkiego autora, Ragnara Jonassona, „Snowblind”.
Właściwie to zainteresował mnie kolejny tom z tej serii, ale nie lubię zaczynać
od środka, więc zabrałam się za pierwszy… Tu mamy morderstwo, niedoświadczonego
policjanta i długie polarne noce. Klimatycznie i ciekawie. Czwarta i ostatnia
książka z tego tygodnia to dopiero co zaczęta powieść „A Little Life” („Małe życie”) Hanyi Yanagihary, która właśnie została
wydana przez Wydawnictwo WAB. Nominowana do Bookera, do Baileys Prize, do US National
Book Awards, zbiera same pochwały. U mnie na swoją kolejkę czekała już długo,
ale skoro wychodzi polskie wydanie, postanowiłam dłużej nie czekać. Początek zapowiada
się wyśmienicie, nieco zagadkowo, świetnie się czyta, strony po prostu same się
przewracają. Jedyny minus to rozmiar – 720 stron małego druku (ach, wiem,
powinna na kindla, ale cóż..) – ale na szczęście jestem przyzwyczajona do
dźwigania ciężarów.
Cóż, dość tego gadania, czas wracać do czytania, choć coś czuję, że przerwa
zaraz się skończy. Życzę wszystkim miłej niedzieli – mam nadzieję, że napiszecie,
co wy teraz czytacie.
PS. Ex Libris dorobił się swojego konta na Instagramie – chętnych zapraszam
tutaj i na
Facebookowy profil, gdzie jest mnie zdecydowanie więcej…