piątek, 8 kwietnia 2011

"Pleasure seekers" - Tishani Doshi

Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że Orange Prize to moja ulubiona nagroda książkowa. Prawie co roku lista nominowanych książek przyciąga moją uwagę i znajduję wśród nich interesujące pozycje, które zostają w mojej pamięci.

„Pleasure Seekers” Tishani Doshi, trzecia książka nominowana do nagrody Orange w tym roku, którą przeczytałam w ostatnim czasie, okazała się kolejną trafioną pozycją, dowodząc, że jurorzy nagrody mają po prostu nosa do książek, które mi się podobają!

„Pleasure Seekers” to przede wszystkim opowieść o rodzinie, więzach między ludźmi, codziennym życiu, ukazanym przez autorkę-poetkę jako drobne ulotne chwile szczęścia,  smutku czy spokojnego zadowolenia, zatrzymane w kadrze obrazy, które rozwijają się na oczach czytelnika w długie opowieści. W 1968 roku młody Babo Patel przyjeżdża do Londynu z Madrasu, by jako pierwszy członek swojej rodziny odbyć studia za granicą. Nie spodziewa się, że w Londynie odnajdzie miłość swojego życia, Sian Jones – pochodzącą z małej walijskiej wioski dziewczynę o kremowej cerze i kasztanowych włosach. Związek między 'wschodem” i „zachodem”, Gudźaratem i Walią wydaje się wszystkim skazany na klęskę. Jednak Babo i Sian wiedzą, że pomimo różnic i pomimo oporu ze strony rodziców, są sobie pisani. Wezwanemu podstępem do domu Babo zostaje odebrany paszport, ale rodzice muszą skapitulować przed jego uporem. Zawierają z nim umowę, że pozwolą im na ślub tylko wtedy, kiedy młodzi poczekają z nim przez pół roku, a Sian przeprowadzi się na dwa lata do Indii. Niejeden autor w tym właśnie miejscu zakończyłby książkę, ale dla Doshi to dopiero początek. „Pleasure Seekers” opowiada historię małżeństwa Sian i Babo, które wbrew przeciwnościom trwa i kwitnie. Obok losów głównych bohaterów poznajemy też historie innych członków ich rodziny – rodziców, rodzeństwa, dzieci... Ta różnorodność sprawia, że czytelnik nie nudzi się, ale z zaciekawieniem śledzi losy wielopokoleniowej i wielokulturowej rodziny.

Co jeszcze sprawiło, że powieść Tishani Doshi tak przypadła mi do gustu? Postacie bohaterów, a zwłaszcza kobiet. Wśród nich Sian, zbuntowana młoda dziewczyna, która podejmuje bardzo odważny krok, by w poszukiwaniu swojego szczęścia i miłości wyjechać na koniec świata, nauczyć się życia w zupełnie innej kulturze i  która urzekła mnie swoją odwagą. Ba, ukochana babka Babo, seniorka rodu, która ze swojego wdowiego domu w dalekim zakątku Indii czuwa nad pomyślnością swojej rodziny, otacza opieką wnuka, a potem i swoje prawnuczki, wydała mi się oazą spokoju i mądrości. To właśnie Ba jako pierwsza akceptuje związek wnuka z Sian i pomaga mu przetrwać ciężkie chwile bez ukochanej.

Tishani Doshi jest poetką, więc i jej język jest pełen ekspresji i aż tętni życiem. Autorka-poetka opowiada historię, która układa się w liryczną, ekspresywną opowieść, przetykaną gdzieniegdzie rytmicznymi sha-bing, sha-bang, ba-ba-boom, ba-ba-boom, ba-ba-boom-boom-boom, tworzącymi hipnotyzującą mantrę, która wabi i zniewala czytelnika.

Ta na pozór prosta historia przemówiła do mnie, urzekła mnie, momentami rozbawiła, ale dała mi też trochę do myślenia. Sama mieszkam w „obcym” kraju i planuję tu zbudować mój dom. I chociaż różnice kulturowe nie są tak oczywiste i tak dogłębne, to jednak one istnieją. I choć Polska od Wielkiej Brytanii nie leży tak daleko jak Indie, to jednak nieustannie myślę o rodzinie, która tam mieszka i czasem wydaje się boleśnie odległa. Dlatego „Pleasure Seekers” to też powieść o tworzeniu tożsamości, o mieszanych rodzinach, „hybrid families”, których członkowie na zawsze czują się zawieszeni pomiędzy dwoma światami.

Pisząc tę powieść Doshi czerpała chyba pełnymi garściami z własnych doświadczeń – historia Babo i Sian jest bowiem historią jej rodziców. To tak jakby autorka otworzyła drzwi i zaprosiła mnie do swojego domu, pozwoliła oglądać swoją historię, w której jak w kalejdoskopie przewijało się życie, ludzie kochali się, żenili, płodzili dzieci i umierali, pozostawiając po sobie pustkę, którą najbliżsi próbowali wypełnić wspomnieniami.

Nie jest to specjalnie odkrywcza książka – nie ma w niej nagłych momentów grozy, niespodzianek czyhających na czytelnika za kolejną kartką, nie ma niespodziewanych zwrotów akcji. Jest niespieszne tempo opowieści, którą snuje się na rodzinnych spotkaniach, wspominając znane historie w gronie krewnych lub znajomych. „Opowiedz mi jeszcze raz, jak poznałaś tatę, mamo” - pada prośba, a my rozsiadamy się wygodnie, żeby posłuchać opowieści o miłości, podróży na drugi koniec świata, uczenia się życia w obcym kraju, tworzeniu wspólnego miejsca na ziemi i przemijaniu. I na tym chyba polega urok tej powieści.

1 komentarz:

  1. lirael
    2011/04/08 21:51:03
    Uwielbiam powieści obyczajowe z Indiami w tle, a w tym przypadku poetyckie korzenie autorki są dla mnie plusem dodatkowym. Świetna recenzja, a książka już wylądowała w wirtualnym koszyku. :) Nie mogę się doczekać, kiedy ją przeczytam.
    lilybeth
    2011/04/08 22:24:21
    Rewelacyjna recenzja, przykuła moją uwagę aż do ostatniego słowa. Od razu mam chęć przeczytać, chociaż wśród ciekawych pozycji nominowanych do Orange prize na tą akurat nie zwróciłam szczególnej uwagi. Dobrze, że Ty zwróciłaś :)
    lilithin
    2011/04/09 10:39:21
    Nie zwracam szczególnej uwagi na Orange Prize. Oczywiście wiem, że taka nagroda istnieje, chętnie nawet czytam nagradzane książki, ale nie śledzę nominacji ani momentu przyznania nagrody. Dobrze, że Ty to robisz, bo "Pleasure seekers" wydaje się być książką, która by mi się spodobała - rodzinne historie, poszukiwanie tożsamości i Indie! Czego chcieć więcej? Pozdrawiam serdecznie.
    dabarai
    2011/04/09 21:19:59
    Lilithin - mnie nagrody interesują nie tylko prywatnie, ale i zawodowo, bo uważam, że pracując w bibliotece powinnam wiedzieć coś o tych najważniejszych przynajmniej....

    Lilybeth, Lirael - bardzo mi miło, mam nadzieję, że książka wam się spodoba. Mnie wyjątkowo przypadła do gustu!
    chihiro2
    2011/04/09 22:54:08
    Ja zawsze jestem nieco sceptycznie nastawiona do Orange Prize, ale to nieuzasadnione, przyznaję, uprzedzenia. Natomiast w tym roku przychylniej patrzę na te książki. "Pleasure seakers" od dawna mam na liście i wiem, po prostu wiem, że to książka dla mnie. Pięknie o niej napisałaś, tak od serca, szczerze. A na marginesie - kiedy pierwszy raz zobaczyłam tę powieśc w księgarni, urzekła mnie od razu okładką. Uwielbiam takie wzorzyste okładki, bez żadnych twarzy kobiet zamotanych w hidżaby.
    I proponuję napisać petycję, by Orange Prize przemianować na Dabarai's Prize :)
    dabarai
    2011/04/09 23:35:56
    Chihiro, mnie też nie zawsze Orange przypada do gustu, ale fakt, w tym roku jakoś wygląda szczególnie interesująco!

    Chętnie podejmę się trudu patronatu nad Dabarai Prize, mogę podarowac zwyciężczyni ślicznie wyhaftowaną zakładkę...

    OdpowiedzUsuń