niedziela, 10 marca 2013

"Altana" - Mary Nichols

Po kilku świetnych powieściach nadszedł czas na marudzenie – cały sobotni ranek spędziłam na zadaniu znanemu wielu książkochłonom, a mianowicie poszukiwaniu kolejnej lektury. W końcu mój wybór padł na książkę Mary Nichols pod tytułem „Altana”, przyniesioną jakiś czas temu pod wpływem impulsu z biblioteki i odłożoną na półkę na czas nieokreślony.

„Altana”, która już wcześniej wpadła mi w oczy w księgarni (pod tytułem „Summer House”), to opowieść o miłości w czasie wojny. W 1918 roku młoda arystokratka, lady Helen Bairstairs, rodzi potajemnie dziecko, którego ojcem nie jest jej mąż, walczący we Francji. By zapobiec skandalowi, Helen zostaje zmuszona do oddania dziecka. Akcja przeskakuje o ponad dwadzieścia lat i oto znów trwa wojna. Laura Drummond, młoda pielęgniarka, z niecierpliwością czeka na ślub ze swoim ukochanym, pilotem Robertem Rawtonem. Wkrótce losy obu kobiet zwiążą się ze sobą, nie tylko za sprawą wojennej zawieruchy...

„Altana” to tak naprawdę powieść obyczajowa, z nieodzownym wątkiem miłosnym, dobrze napisana i z satysfakcjonującym zakończeniem. Nie nazwałabym jej jednak powieścią rewelacyjną, ani też skomplikowaną. Właściwie mój główny zarzut wobec tej powieści to to, że autorce niczym nie udało się mnie zaskoczyć. Ani rodzinnymi tajemnicami, które zresztą czytelnik poznaje bardzo szybko, ale dramatycznymi zwrotami akcji, bo też ich mi jakoś zabrakło, ani zakończeniem, które też łatwo przewidzieć. Jednak pomimo tego powieść wciąga, także za sprawą bardzo sympatycznych bohaterów, którym czytelnik kibicuje od początku. Także tło historyczne jest nieźle zarysowane – „Altana” to opowieść o mężnych, bohaterskich młodzieńcach walczących na froncie, o dzielnych kobietach, które zostają w domu, wychowują dzieci, starają się wieść normalne życie, przerywane conocnymi nalotami bombowymi, utrudnione wiecznymi brakami niemal wszystkiego, pełne strachu i niepewności. Do tego Nichols dorzuca jeszcze garść delikatnie zarysowanych obyczajowych motywów, które ubarwiają tę powieść: nieślubne dzieci i ostracyzm, jakim otaczano często ich matki, klasowe uprzedzenia i miłosne zawody, wojenna miłość, losy ewakuowanych z Londynu dzieci.

Jednym słowem, „Altana” to ciekawie opowiedziana historia, która jednak nie wywołała we mnie ani przesadnych emocji, ani zachwytu. Książka, którą czyta się z przyjemnością, ale moim zdaniem nie należy się po niej spodziewać wstrząsających doznań. Idealna na spokojne popołudnie przy herbacie.

PS. Zaczynam od pewnego czasu zauważać więcej drobnych błędów popełnianych przez tłumaczy, co tłumaczę tym, że mieszkam tu, gdzie mieszkam, więc niektóre kulturowe czy językowe szczegóły stają się dla mnie zrozumiałe. Przypisek dla tłumaczki tej książki: angielskie określenie ”tea” (w książce przetłumaczone jako "herbata") może się również odnosić do obiadu. Zjadanego zresztą późno, więc będącego zarazem kolacją. Taki regionalizm, którego nauczył mnie UA. A teraz chyba pójdę i sprawdzę, co na u nas dziś na obiad... Milej niedzieli!

6 komentarzy:

  1. Swego czasu chodziła za mną "Altana" i chodziła, szybko ją przeczytalam, mnie się bardzo podobała, ale rozumiem Twoje odczucia. To pewnie też zależy w jakim okresie się czyta i jakie ma się oczekiwania oraz humor

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytało mi się książkę dobrze, ale naprawdę nic mnie nie zaskoczyło, a chyba się spodziewałam czegoś w stylu powieści Kate Morton...

      Usuń
  2. I tak chcę przeczytać, jest na mojej liście :) A teraz pochłaniam "Zaginioną dziewczynę" Gillian Flynn :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i dobrze, nie ma jak samemu wyrobić sobie opinię. A jak "Zaginiona dziewczyna"?

      Usuń
    2. Super, nie wiem kto lepiej pisze, czy Amy czy Nick :) Chociaż to co powinno być zaskoczeniem trochę mnie rozczarowało :/ no ale jestem na 296 stronie i znów mnie porwało.

      Usuń
    3. Nie wiem,ile książka ma stron w wydaniu polskim, ale mam nadzieję, że cie jeszcze zaskoczy...

      Usuń